Reklama

Uważany jest za człowieka wielu talentów i objawienie w branży filmowej. Dał się poznać w takich produkcjach jak: Kamienie na szaniec, Żeby nie było śladów, Hiacynt czy Boże ciało. Tomasz Ziętek od lat zachwyca talentem, lecz nie każdy odkrył jego drugie, muzyczne oblicze. Gdy wydał debiutancki album, szturmem podbił serca tysięcy słuchaczy. Artysta w intymnej rozmowie opowiedział nam o początkach kariery, muzycznej przygodzie, debiutanckim albumie, trasie koncertowej, relacji z rodziną oraz wielkiej miłości do żony.

Reklama

Karol Sowa, viva.pl: Twój najnowszy album jest niezwykle kojący. Czy tworząc tę płytę chciałeś, by stała się w pewnym sensie terapią dla odbiorców?

Tomasz Ziętek: Nazywam ją płytą kocyk. Dokładnie takie było moje założenie. Przy dobieraniu utworów chciałem, by miały pozytywny przekaz.

Wiem, że pracowałeś nad tymi piosenkami od kilku lat. Czy fakt, że wydajesz je właśnie teraz ma dla Ciebie szczególne znaczenie?

Zawsze uciekałem od tego, że wiek cokolwiek definiuje. Byłem postrzegany w swoim zawodzie jako młodszy, więc miałem w pewnym sensie przywilej, by konkurować w castingach z młodszymi osobami, mniej doświadczonymi. Wydając ten album zrozumiałem, że jest to dla mnie graniczny moment, pełen refleksji. Gdyby ta płyta została wydana 10 lat temu, nie brzmiałaby tak samo, ponieważ kiedyś inaczej odczuwałem emocje. Myśląc o niej, mam poczucie, że to jestem zaprzeszły ja. Nad tymi utworami pracowałem kilka lat, więc ten materiał już dawno jest za mną. Teraz oddaję te piosenki ludziom, którzy mogą w pełni wejść w tamten świat. Niebawem będą mieli okazję poznać kolejną cząstkę mnie.

Czy teraz słuchając tych utworów, wracasz pamięcią do wydarzeń czy przeżyć o których śpiewasz?

W moim przypadku często jest tak, że przeżycia powodowane są samymi dźwiękami. Staram się pracować w taki sposób, by muzyka doprowadzała mnie do warstwy lirycznej. Nie do końca śpiewam o konkretnych doświadczeniach z przeszłości. Oczywiście, każdy utwór zawiera w sobie okruchy, które zlepiają się w całość, tworząc przy tym zupełnie nową jakość. W każdym utworze staram się zawrzeć pewne obserwacje czy zachwyty. Nie chce jednak o tych tekstach mówić, że to jest konkretna historia z mojego życia.

Skąd pomysł, żeby na Twojej debiutanckiej płycie zamieścić piosenki wyłącznie w języku angielskim?

Jest kilka powodów. Zawsze tłumaczę się tym, że jestem dzieckiem swoich czasów. Wychowałem się na piosenkach z lat 90. oraz Polskim Radiu, w którym nieustannie puszczano anglojęzyczne utwory. Prawdą jest, że swój muzyczny alfabet zbudowałem między innymi w oparciu o zespól The Beatles. Dzisiaj, gdy biorę gitarę do ręki i wymyślam melodię, automatycznie w mojej głowie pojawiają się słowa po angielsku.

A drugi album, który planujesz wydać jeszcze w tym roku zostanie zachowany w podobnym klimacie?

Część utworów mam już zamkniętych. Na pewno będzie się różnił, gdyż mam zupełnie inny pomysł na realizację. Chciałbym tym razem zaprosić do studia wszystkich artystów. Dzięki temu będziemy mogli zrealizować podkład muzyczny, czy piosenkę za jednym razem, tak jakbyśmy grali na żywo. Takie mam założenie wobec tej płyty, a to już będzie determinowało, że będzie brzmieniowo inna.

CZYTAJ TEŻ: Rafał Trzaskowski pokazał nowe zdjęcia ze ślubu Olgi Bołądź. Aktorka zostawiła zaskakujący komentarz

Zuza Krajewska

A wrócisz do tekstów, które zostały w Twojej szufladzie?

Nie. Tym razem postawię na nowe teksty. Natomiast wykorzystam podkład muzyczny, który nie został skończony. W momencie, gdy nie ma jeszcze warstwy lirycznej, mogę manipulować utworem. Uważam, że tekst w pewnym sensie zrasta się z muzyką i później ciężko to rozerwać.

W Twoich utworach słychać wiele instrumentów, takich jak gitara, harmonijka. Czy Ty na wszystkim grałeś?

Tak. Duża część instrumentów była nagrana przeze mnie, ale też współpracowałem z innymi muzykami, którzy teraz jadą ze mną w trasę.

Ten album kończy się w momencie, gdy odkładasz gitarę, a następnie odchodzisz. W jednym z utworów słychać też brawa.

Cały koncept rodził się bardzo długo. Te aspekty pozamuzyczne, o których wspominasz, zawsze we mnie tkwiły. Płyty, które przed laty słuchałem miały w sobie takie smaczki, które lubiłem. I to one mnie ukierunkowały. W przypadku końcówki mojej płyty, rzeczywiście jest tam nagranie z zatoki i naszego Morza Bałtyckiego. W utworze Lullaby zarejestrowałem szum fal w Sopocie. Teraz zaczynam trasę koncertową i ciekawi mnie, jak ludzie zareagują na nowe kompozycje. W dodatku chce zaprezentować moim fanom część nowego materiału, którego nikt jeszcze wcześniej nie słyszał. Nie mogę doczekać się ich reakcji.

Skąd pomysł, by album był w formie książeczki, w której jest nawet miejsce na notatki?

Pamiętam, że miałem przygotować projekt przedstawiający wyobrażenie tej płyty, by mógł zrealizować ją grafik. Wykonałem pierwsze szkice i zrozumiałem, że sam mogę ją zrobić. Dzięki temu oddałem całą cząstkę siebie. Przy tworzeniu piosenek czy teledysków, też wybierałem rzeczy, które w pełni oddawały mój charakter.

A planujesz duety w drugim albumie?

Nie mam pewności, zobaczymy. Chciałbym, bo jest miejsce na duet męsko-żeński. Niczego jednak nie mogę obiecać, bo ostatecznie może nie pasować do całej płyty.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Agata Młynarska ma powody do dumy. Jej syn robi zawrotną karierę za oceanem

Dominika Scheibinger

Skąd pomysł na solową karierę?

Zanim dołączyłem do The Fruitcakes, miałem już kilka piosenek. Wydaje mi się, że cały czas miałem to z tyłu głowy. Mimo że pracowałem z zespołem, wciąż komponowałem coś, co było w pełni moje. Gdybym zaprezentował te piosenki z formacją, straciłyby indywidualność. Mogę zdradzić, że na nowej płycie będzie piosenka, o której myślałem w kontekście zespołu. Nawet próbowaliśmy ją razem nagrać, ale nie do końca nam pasowała. Została więc w mojej szufladzie.

A dlaczego nie chcieliście bardziej promować swojego zespołu na różnych festiwalach czy w rozgłośniach radiowych?

To jest chyba specyfika tego, że śpiewamy w języku angielskim. Wolimy też się obracać w swojej niszy. Nigdy nie mieliśmy potrzeby promowania się.

Teraz trasa koncertowa. Jakie emocje Ci towarzyszą? Presja, stres, adrenalina?

Bardzo się cieszę. Miałem już okazję zaśpiewać przedpremierowy koncert dla najbliższych. Jeszcze wcześniej zagrałem w Lublinie w Starym Teatrze. Teraz czuję radość, ponieważ będę miał możliwość podróżowania po kraju i spotykania się z wieloma wspaniałymi ludźmi. Zagramy też piosenki w trochę innych aranżacjach.

Czyli lubisz eksperymentować z muzyką?

Uważam, że na koncertach przełożenie wszystkiego 1:1 nie do końca jest dobre. Cieszę się, gdy bawię się muzyką. Sam często lubię jak wokalista czy wokalistka zmienia utwór.

Zaśpiewasz w mniejszych klubach/lokalach, a nie w halach czy stadionach. Skąd taka decyzja?

W kontekście tej muzyki nie pasowałyby takie duże przestrzenie. Lepiej odnajduję się w kameralnych miejscach, bo wtedy mam bezpośredni kontakt z fanami. Dzięki temu będę mógł zachować kameralną atmosferę.

CZYTAJ TEŻ: Marcin Hakiel się zaręczył. Wszystko potwierdziła jego partnerka z Tańca z Gwiazdami — Dagmara Kaźmierska

Maciek Lachowicz

W jednym z wywiadów przyznałeś, że muzyka od zawsze była w centrum Twojego zainteresowania, a zamiłowanie do aktorstwa narodziło się dopiero z czasem.

Teraz nie potrafiłbym wybrać, co jest dla mnie ważniejsze. Mimo że teraz jadę w trasę koncertową, to przygotowuję się do kolejnych filmów. Niedawno zrealizowałem kilka produkcji. W przerwach od grania na planie zdjęciowym, mogę realizować się w branży muzycznej.

A w którym momencie poczułeś, że aktorstwo to zawód, z którym chcesz związać swoją przyszłość?

Wszystko narodziło się przypadkiem, gdy dostałem się do studium wokalno-aktorskiego w Gdyni. To właśnie tam odkryłem swoje umiejętności aktorskie. W dodatku dostałem pierwszą poważną rolę w Kamieniach na Szaniec. Później moja kariera zaczęła nabierać tempa.

I nie zamierzałeś rezygnować z tej ścieżki zawodowej?

Już wtedy wiedziałem, że chce to robić. Będąc w szkole aktorskiej zrozumiałem, że jest to wspaniały zawód. W moim przypadku było tak, że nagle odkryłem swoje umiejętności. Wciąż się rozwijam, dostaję ciekawe projekty. Zdaję sobie jednak sprawę, że robiąc zarówno karierę muzyczną, jak i filmową, może przyjść moment, w którym będę musiał wybrać jedną z tych dwóch rzeczy.

Przygotowujesz się do kolejnych filmów, w tym momencie jesteś w trasie koncertowej, tworzysz nowy album, ten jeszcze promujesz. Jak znajdujesz czas na odpoczynek?

Zawsze się znajdzie (śmiech). Wszystko zależy od dobrej organizacji dnia. Ta trasa, nie jest długa. Wiem jednak, że na wakacjach będę miał więcej występów w plenerze. Pracuję nad tym, żeby żadne terminy się nie pokrywały.

Muzyka towarzyszy Ci od dziecka. Pamiętasz moment, w którym zrozumiałeś, że chcesz iść w tym kierunku?

Nie wiem, czy miałem takie objawienie. Pamiętam jednak moment, kiedy odkryłem zespół The Beatles. To chyba wtedy muzyka stała się ważnym elementem mojego życia. Zapisałem się do fanklubu i dostawałem pocztą skserowane informacje na temat Beatlesów. Do tego doszło obsesyjne słuchanie innych zespołów. Ale nie myślałem o tym, że będę rozwijał się w tym kierunku.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Zaczynał jako kierowca autobusu, dziś prowadzi własny biznes. Kim jest mąż Olgi Bołądź?

Dominika Scheibinger

Czyli to nie było Twoje młodzieńcze marzenie?

Nie. Na początku pochłonęło mnie samo słuchanie muzyki. Dopiero w gimnazjum dołączyłem do pierwszego zespołu jako wokalista. Później założyłem swój zespół z kolegą. Wtedy tylko śpiewałem, bo nie potrafiłem jeszcze grać na żadnym instrumencie. Gitara dość późno trafiła w moje ręce.

Byłeś samoukiem, czy talent odziedziczyłeś po rodzicach?

Chodziłem do szkoły muzycznej, stąd moje umiejętności. Wiem też, że mój dziadek, którego niestety nie poznałem, grał na skrzypcach.

Kiedyś wspomniałeś, że wyrzucono Cię z warszawskiej szkoły teatralnej. Kojarzysz mi się trochę z typem buntownika, który nie lubi narzucanych zasad i od samego początku konsekwentnie realizuje swoje plany. Jak więc wspominasz czasy szkolne? Dla niektórych jest to jeden z najlepszych, a dla innych najgorszy czas w życiu.

Po trzech latach studiowania poczułem rozczarowanie. Miałem zupełnie inne wyobrażenie na temat tej szkoły. Wcześniej myślałem, że Akademia Teatralna jest Olimpem aktorskim, w którym zostanę namaszczony i poznam wszystkie tajemnice. Gdy się tam dostałem, zrozumiałem, że ona nie różni się niczym innym od studium wokalno-aktorskiego w Gdyni. Mimo wszystko cieszę się, że tam trafiłem. Był to dla mnie pewnego rodzaju kop od życia, który później mnie ukształtował. Tak się szczęśliwie poukładało, że po wyrzuceniu mnie z Akademii Teatralnej poznałem chłopaków z zespołu The Fruitcakes, zaangażowano mnie do Kamieni na szaniec, a dzisiaj wyruszam w trasę koncertową. Możliwe, że gdybym został w Warszawie, moja kariera wyglądałaby dzisiaj zupełnie inaczej.

Czyli niczego nie żałujesz?

Nie. Na pewno w tamtym czasie był to dla mnie trudny okres, ponieważ spotkałem się z pewnego rodzaju odrzuceniem. Wiedziałem jednak, że nic się nie dzieje bez przyczyny. Cieszę się więc, że wróciłem do studium wokalno-aktorskiego w Gdyni. Przypomnę tylko, że to zasługa mojego dyrektora. Byłem tak bardzo szczęśliwy, że idę do Akademii Teatralnej do Warszawy, że w studium nie zliczyłem jednego z egzaminów, więc po powrocie musiałem go zdać. Wszystko jednak dobrze się skończyło.

Skąd pomysł, by wrócić do stolicy? Nie chciałeś zostać w Trójmieście?

Niestety przemysł filmowy bardzo związany jest z Warszawą. Większość zdjęć próbnych czy castingów odbywa się właśnie tutaj. Ale ja kocham to miasto, czuję się w nim jak w domu.

CZYTAJ TEŻ: Poznali się na randce w ciemno, długo starali się, by spełnić wspólne marzenie. Kim jest partner Katarzyny Sokołowskiej?

Zuza Krajewska

A jak wspominasz swoje dzieciństwo? To był dla Ciebie beztroski czas, przepełniony marzeniami?

Mam same dobre, pogodne wspomnienia. Mogę też stwierdzić, że miałem długie dzieciństwo, ponieważ wyprowadziłem się z domu, gdy dostałem się na studia. Mieszkałem wówczas z rodzicami w Słupsku.

Rodzice byli dla Ciebie dużym wsparciem, gdy zaczynałeś karierę?

Oczywiście. Byłem wielkim szczęściarzem, ponieważ dzięki nim mogłem próbować bardzo wielu rzeczy w swoim życiu. Za ich namową wraz z rodzeństwem trenowaliśmy judo, chodziłem do szkoły muzycznej, z której później zrezygnowałem, uczyłem się też rysunku i poznałem wiele języków. Dzięki rodzicom mogliśmy się rozwijać. Wiele im zawdzięczam.

A jak wyglądają Twoje relacje z rodzeństwem?

Mam czwórkę rodzeństwa. Wszyscy byliśmy i do dzisiaj jesteśmy ze sobą bardzo zżyci. Mój młodszy brat pracuje nawet ze mną, bo też jest aktorem. W dodatku pomaga mi przy organizacji koncertów. Czasami też z nim ćwiczę, bo jest trenerem personalnym. Mogę zdradzić, że Wojtek przygotowywał mnie do filmu Hiacynt.

Reszta rodzeństwa nie chciała spróbować swoich sił w aktorstwie?

Nie. Każdy z nas ma swoją karierę. Jesteśmy różni i interesują nas zupełnie inne rzeczy. Niektórzy mają umysł bardziej ścisły.

Kto z Was był najbardziej szalony?

Wydaje mi się, że każdy z nas miał swój czas na szaleństwo. Mógłbym powiedzieć, że najmłodszy brat, który w tym roku skończy 25 lat. Wszystko dlatego, że dla mnie zawsze jest małym Wojtusiem. Mam jeszcze dwie siostry i razem ze mną jest nas piątka. W przypadku tak dużego rodzeństwa, stanowiliśmy swoją małą społeczność. Gdy były jakieś konflikty, zawsze rozwiązywaliśmy je między sobą. Natomiast, gdy któreś z nas potrzebowało pomocy czy wsparcia, zawsze w pierwszej kolejności informowaliśmy siebie nawzajem, dopiero potem rodziców. Do tego czasu mamy bardzo bliską relację i to jest wspaniałe, bo zawsze możemy na siebie liczyć. Jak wspomniałem wcześniej, mój najmłodszy brat regularnie mi pomaga i jeździ ze mną na koncerty. Wszystko dlatego, że też mieszka w Warszawie.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Dla brata była królikiem doświadczalnym, mama zastąpiła jej ojca. Jak wyglądają relacje rodzinne Magdaleny Cieleckiej?

Zuza Krajewska

A żona też jeździ z Tobą na koncerty?

Mimo że jest związana z branżą muzyczną, bo przez wiele lat zajmowała się organizacją koncertów w Londynie, to nie jeździ ze mną. Ma swoją pracę, więc nie może sobie na to pozwolić.

Przeglądając Twój album zauważyłem Wasze wspólne zdjęcie.

Tak. Ona też grała na perkusjonaliach. Natomiast zawodowo związana jest z produkcją audio i audiowizualną. Odpowiedzialna jest również za wszystkie moje teledyski, więc nawet w pracy łączymy siły.

A gdzie się poznaliście? Jak wyglądały początki waszej znajomości?

Znamy się jeszcze ze Słupska z licealnych czasów. W pewnym momencie jednak nasze drogi się rozeszły. Gdy ja studiowałem w Polsce, ona zdobywała wiedzę w Londynie. Dopiero po latach znowu się spotkaliśmy, przypadkowo na jedynym z koncertów. Od tamtego czasu utrzymywaliśmy kontakt.

Pamiętam, że w mediach najwięcej emocji wywołały zdjęcia z Waszego wesela, ponieważ Twoja żona założyła trampki.

Nie pamiętam nawet skąd wyciekły te zdjęcia. Chcieliśmy do samego końca zachować to w tajemnicy, by wszyscy czuli się komfortowo. Jeśli chodzi o buty, było to dla nas oczywiste. Lubimy trampki, są one niezwykle wygodne, więc długo się nad tym nie zastanawialiśmy. To wesele było głównie dla nas, więc zadbaliśmy też o to, żebyśmy czuli się na nim jak najlepiej. Wszystko zostało zachowane w naszym klimacie. Nie mieliśmy orkiestry czy DJ-a. Ja grałem na ślubie z zespołem. Było bardzo dużo muzyków, więc była ku temu okazja.

Z tego co opowiadasz wynika, że była to wspaniała impreza.

Tak było. Doskonale wspominam nasze dwudniowe wesele. Często słyszę: „Jezu własne wesele, to najgorsza impreza, bo jest dla wszystkich, tylko nie dla siebie”. Ja natomiast mam poczucie, że zrobiliśmy to wyłącznie dla siebie i swojego komfortu. Dzięki temu mieliśmy wrażenie, że wszyscy dookoła również wspaniale się bawią.

Miałem wrażenie, że informacja o Waszym ślubie pojawiła się nagle. Wcześniej też nie mówiłeś o swoim związku.

Tak, ponieważ staramy się chronić prywatność. Wiem, że niektórzy lubią się dzielić codziennością. Gdy pozwoliłbym, żeby media weszły do mojego życia, ciężko byłoby później wyznaczyć granicę. Poza tym, nie lubię nagrywać wszystkiego dookoła. Mimo że jestem w cudownych miejscach, nie mam odruchu, by to rejestrować, a tym bardziej, żeby się z tym dzielić. Wiem, że to nie jest popularne, ale wolę wszystkie doświadczenia przekazać w swoich piosenkach. Mimo że w dzisiejszych czasach praca artystyczna jest połączona z aktywnością w social mediach, wolę tego unikać. Wielu z twórców jest też introwertykami i traci na tym, że można zasłynąć w momencie, gdy zaczniesz być aktywny w internecie.

Wiem, że wykonywane przeze mnie zajęcia są zawodami społecznymi. Cały czas poznaję dużo osób, nieustannie się nimi otaczam. Gdy odpoczywam, staram się zaszyć i unikać kontaktów międzyludzkich. Od czasu do czasu mam taką potrzebę, żeby spędzić czas w domu. Moje najszczęśliwsze dni są właśnie wtedy, gdy wiem, że nie mam nic do zrobienia następnego.

Na koniec chciałbym Ciebie spytać, gdzie widzisz siebie w przyszłości? Może za granicą?

Jestem bardzo otwarty na to, co przyniesie mi los. Teraz nawet czekam na decyzję co do pracy w Stanach Zjednoczonych. Zobaczymy więc, jak rozwinie się moja kariera. Niczego nie wykluczam. Fakt, że śpiewam w języku angielskim ułatwia mi trochę sprawę. Jakiś czas temu dostałem kilka recenzji z zagranicznych magazynów, między innymi z Australii. Później spytałem ich, skąd znają moją twórczość. Okazało się, że usłyszeli moje piosenki na jednej z playlist, więc się ze mną skontaktowali.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Pomogła mu w rozwoju kariery, później kazała się wyprowadzić. Pierwsze małżeństwo Piotra Kupichy nie przetrwało próby czasu

Tomasz Ziętek, Delfina Kaja Zdanowicz

Reklama

Artur Zawadzki/REPORTER

Reklama
Reklama
Reklama