„Pozwalam sobie na chwyty z Tarantino” - o swej nowej powieści mówi nam królowa polskich kryminałów
1 z 4
Katarzyna Bonda – jedna z najpopularniejszych polskich pisarek, nazywana "królową polskiego kryminału". Jej książki są bestselerami. Ma rzeszę wiernych czytelników, którzy licznie przybywają na spotkania autorskie. Właśnie trwa promocja jej najnowszej powieści „Lampiony”. Czym zaskakują ją fani? Dlaczego została pisarką, choć marzyła o karierze pianistki? Za co ceni swoich czytelników? Przeczytajcie, co zdradziła w wywiadzie z viva.pl.
„Lampiony” to trzecia z serii książek o utalentowanej profilerce Saszy Załuskiej, która tworzy portrety psychologiczne zbrodniarzy, odkrywając zarazem mroczne tajemnice z własnej przeszłości. Jak przyznaje autorka, ta powieść nie jest typowym kryminałem. Niezwykle ważnym bohaterem jest w niej bowiem miasto. Łódź – hipnotyzująca i tajemnicza, z bogatymi tradycjami i złą reputacją, którą Bogusław Linda nazwał kiedyś „miastem meneli” i która rozkochała w sobie reżysera Davida Lyncha - miłośnika mroku, absurdu i surrealizmu. Idealna sceneria opowieści o nieobliczalnym podpalaczu.
- Proszę opowiedzieć o swojej najnowszej książce „Lampionach”.
Katarzyna Bonda: Stoję na półce z kryminałami. Ale moje książki to powieści. Przestrzeń fabuły jest w nich ważniejsza od odpowiedzi na pytanie "kto zabił". „Lampiony” różnią się od innych kryminałów. Po prostu pomyślałam, że mogę teraz napisać o mieście, dużej aglomeracji, zgłębić tę przestrzeń tkanki miejskiej i osadzić ją w takim miejscu, gdzie będę mogła zrobić z nią różne dziwne rzeczy - np. podpalić.
Wiedziałam że ryzykuję. Tam nie ma klasycznego dochodzenia. Jest efekt jak w thrillerze - jedno zdarzenie goni następne, mamy efekt domina. W narracji i języku najważniejsze było to, by zachować żywioł ognia. I stąd tak duża liczba przestępstw, które przewijają się przez powieść.
W "Lampionach" bohaterem staje się miasto. Są tu fragmenty, które kiedyś kilka lat temu w ogóle nie miałyby prawa znaleźć się powieści kryminalnej. Pozwoliłam sobie na analizę tego, skąd się biorą mieszczuchy, przestrzeni psychologicznych, tego jak miasto funkcjonuje. Czytelnicy to odczytują i dla mnie to jest zaskakujące. Uważam, że polski czytelnik jest bardzo wyrafinowany i gotowy na wyzwania i wcale nie musi dostawać takiej samej powieści za każdym razem jak kanapki z McDonalda.
- Czym „Lampiony” różnią się od Pani poprzednich książek?
Katarzyna Bonda: „Lampiony” to powieść bardziej niepoważna, awanturnicza. Jest w niej dużo humoru. Jak się ją czyta, należy przymknąć oko. Pozwalam sobie na chwyty rodem z Tarantino, z „Ocean’s Eleven”, z „Przekrętu” Guya Ritchiego, z „VaBanku”. To tak mała awanturka, narowisty koń. Miałam osobisty cel, by ją napisać po „Okularniku”, który bazuje na bardzo poważnym wątku pogromu wsi prawosławnych. Nie chciałam być taką historyczną terapeutką, być zaklasyfikowana etykietką „A Bonda bierze sobie jakąś plamę na kartach historii Polski i obrabia ją w kryminał”. W moim interesie jest rozwijać się pisarsko i dawać czytelnikowi wyzwania i wiem, że czytelnicy tego chcą. Właśnie dlatego przychodzą na spotkania. Wiedzą, że mogą się po mnie spodziewać niespodziewanego.
- Czyli nie napisze Pani powieści mocno zaangażowanej politycznie?
Katarzyna Bonda: Wszystko dyktuje fabuła. Jeżeli będę miała na warsztacie temat, który zahacza o politykę, to nie nie będę się zarzekała, że tego nie ruszę. Zgłębię to dokładnie. Biorąc pod uwagę moje doświadczenie dziennikarskie, może Pani mieć pewność, że zrobię to na tyle skutecznie na ile zdołam. A później odbiję się od tego na poziom meta i zrobię z tego fabułę. Sama w sobie polityka mnie nie interesuje. Interesuje mnie człowiek i jego historia.
Polecamy też: Manuela Gretkowska i Piotr Pietucha o miłości leczonej rozstaniem, dramatach rodzinnych i seksie
2 z 4
- Lubi Pani spotkania z czytelnikami?
Katarzyna Bonda: To jest moje święto, ponieważ większość życia przebywam w norze. Siedzę i piszę. Spotkania to dla mnie taki moment, kiedy mam okazję tego czytelnika zobaczyć, porozmawiać z nim, wysłuchać tego, co czuje. Nie tylko pochwał, też krytycznych uwag. Druga rzecz jest taka, że moi czytelnicy są po prostu niesamowici. Są na przykład tacy, którzy przyjeżdżają na spotkanie z miejscowości oddalonych o 270 kilometrów. Albo tacy, którzy przychodzą czwarty raz i to nie tak, że w zeszłym roku byli i dwa lata temu, tylko teraz. Ja zawsze pytam: „Państwo nie macie co robić? Przecież o mnie wszystko już wiecie. To jest straszna nuda”. I oni mi tłumaczą, że chcieli kupić książki dla cioci, na święta. I że to jest dla nich ciekawe. To są rzeczy naprawdę niezwykle przyjemne dla autora.
- Kto przychodzi na spotkania?
Katarzyna Bonda: To nie jest jeden typ. Przychodzą bardzo młodzi ludzie, którzy jeszcze nawet nie zdali matury, poprzez wszystkie generacje, skończywszy na osobach niezwykle dojrzałych. To jest tak, że mam i czytelników, który są odbiorcami klasycznych kryminałów, ale też osoby, które czytają literaturę piękną bądź książki dokumentalne, a w moich książkach też znajdują coś dla siebie. To jest pewnego rodzaju komentarz do tego, co piszę. Traktuję to poznawczo.
Polecamy też: „Wychodzę, wracam, widzę go i wzdycham jak nastolatka z rozkoszy”. Susana Osorio i Sławomir Mrożek
3 z 4
- Czy zdarza się, że fani Panią zaskakują?
Katarzyna Bonda: Jeśli chodzi o zaskoczenia, to powiem Pani, że zdarzają się niesamowite historie. Po każdym ze spotkań dostaję dużo listów. Często ludzie piszą w nich, co czują, gdy czytają moje książki. To jest bardzo miłe. Ale zdarza się też, że ludzie opisują mi kawałki swojego życia i są to sytuacje naprawdę mocne. Była taka pani niedawno na spotkaniu. Niezwykle elegancka, czterdziestoparoletnia, typ kobiety, po której widać, że będzie się starzała z godnością, rodzaj klasycznej piękności. Czułam, że coś chce mi powiedzieć, ale nie ma śmiałości. Pamiętam taki dziwny moment - ona mi podała rękę, lewą. I to było zaburzenie takiego balansu. Ja wtedy na nią spojrzałam i wiedziałam… Był pewien rodzaj połączenia między nami. Gdy odchodziła, to pamiętam, że się obejrzałam i patrzyłam za nią. Ona mi potem napisała list. Zaczęła od tego, że kiedy ją zmroziłam spojrzeniem, poczuła jakbym miała w oczach rentgen i że ona musi napisać ten list i mi opowiedzieć swoją historię. Okazało się, że jako dziecko była świadkiem zbrodni. To są takie rzeczy, które są właściwie fabularne. Każdy z czytelników ma swój świat, swoje tajemnice. I oni mi je po prostu odkrywają.
Są sytuacje, że przychodzą do mnie ludzie z konkretnymi sprawami. Gdziekolwiek nie pojadę, wszyscy chcą żeby tam osadzać akcję. Mówię: „Opamiętajcie się państwo. Mam taką długą listę. Nie wiem, czy dam radę tyle książek napisać w życiu”. „My pomożemy. Proszę przyjechać do nas na dokumentację” - odpowiadają. I to są niezwykle miłe rzeczy.
Cała moja praca lokalna, researcherska sprowadza się do tego, że korzystam z sił czytelników. Na przykład to, co się działo wokół Łodzi. Nie mam tam żadnej rodziny, ani kontaktów. Pomogli mi właśnie czytelnicy. Były takie sytuacje, że pan jeździł ze mną po 14 godzin, bym mogła poznać teren. Zdarza się, że w takich sytuacjach czytelnicy nie chcą nawet pieniędzy na benzynę. Robią to z patriotyzmu lokalnego. Ale są też fanami moich książek.
Z kolei, na spotkanie w Koninie przyszedł prezydent Konina i cała świta z urzędu. Powiedział, że jest tu jako czytelnik, nie służbowo, że odmawia współpracy, jeśli chodzi o przemówienia. Zaczął od tego, jak poznał moje książki. Miał ciężki dzień w robocie, strasznie kwękał i był marudny, więc żona żeby już nie siedział jej nad głową powiedziała: „Weź sobie tę Kaśkę i idź do łóżka”.
Polecamy też: „Napisz doktorat o mnie”. Tak Gombrowicz poznał Ritę. Wywiad z wdową w rocznicę śmierci pisarza
4 z 4
- Zawsze chciała Pani być pisarką?
Katarzyna Bonda: Gdyby mi się życie inaczej ułożyło, to prawdopodobnie w ogóle bym nie pisała książek. Jak byłam mała nie myślałam, że będę pisarką. Miałam być pianistką, ale w pewnym momencie moja pani profesor mi wybiła to z głowy. Powiedziała: „Kasiu może byś się zajęła inną dziedziną sztuki”. Zamierzałam iść do akademii muzycznej. To mi podcięło skrzydła. Załamałam się.
Później wybrałam dziennikarstwo, ponieważ chciałam mieć przygody. Nie chciałam mieć męża, dzieci - normalnego życia. Byłam misyjną dziennikarką. Rzetelnie podchodziłam do roboty, sukcesywnie awansowałam, mogłam robić coraz ciekawsze rzeczy. Ale później przestałam się w tym dziennikarstwie mieścić. Gazeta nie jest z gumy, nie można w niej opowiadać takich historii, jak w książkach. To pisanie we mnie dojrzewało. Natomiast, dlaczego akurat powieść kryminalna? Właśnie dlatego, że nigdy nie miałam misji bycia pisarzem, nie odważyłabym się pisać literatury pięknej. Gatunek daje gwarancję bezpieczeństwa, kaganiec fabularny. Pewne ramy muszą być zachowane. Stąd mój wybór.
- Który z etapów pracy nad książką Pani woli – research, a może samo pisanie?
Katarzyna Bonda: Wszyscy skupiają się na researchu, bo jest to ciekawsze do opisywania w mediach, ale dla mnie najważniejszy jest zapis. Zamknięcie się w jaskini i pisanie - to jest najbardziej intymne najbardziej sekretne i najbardziej magiczne. Research robię, bo muszę.
Przestrzeń zapisu jest niezbadana, nikt jej dotąd nie nazwał, nie wiadomo skąd się bierze. Podczas pisania w pewnym momencie oddziela się Pani od ciała. Gdy kończę książkę, piszę nocami, a śpię w dzień. Jak wampir. To są takie sytuacje, gdy fabuła panią niesie, staje się ważniejsza niż rzeczywistość. Gdy tak siedzę piszę, kończę scenę, zwykle świta, ptaki zaczynają śpiewać, szykuję się do spania i uświadamiam sobie, że tego dnia nic nie jadłam. Zapominam o rzeczach, o których normalny człowiek pamięta - przestrzeń fizjologiczna, kąpiele. Fabuła na tyle wciąga. Można to nazwać inspiracją, natchnieniem, weną twórczą, ale ja to nazywam takim ciągiem fabularnym. Gdy pani wchodzi w rzeczywistość, która nie istnieje, pogrąża się Pani w swojej własnej wyobraźni. Tworzy Pani przestrzeń, jest Pani demiurgiem, tworzy coś z niczego. To jest uzależniające.
Polecamy też: Nadal nie wiadomo, kto zabił. "Miasteczko Twin Peaks" wraca na ekrany!