Miała być dentystką. Dzięki wypadkowi została aktorką. Agnieszka Więdłocha w przekornej rozmowie
1 z 5
Miała być dentystką. Została aktorką. Ale to wcale nie było takie pewne i nie było też łatwe dla Agnieszki Więdłochy. Ani ten wybór, ani droga do aktorstwa. Wejście w artystyczne środowisko Szkoły Filmowej było dla niej szokiem. - Czułam się jak w fabryce. Kiedy przyszłam do Filmówki, byłam radosna, bardzo pewna siebie. Potem jakby uszło ze mnie powietrze - powiedziała w wywiadzie w najnowszej kwietniowej VIVIE! Na początku naukę w filmówce traktowała na luzie - bardziej jak zabawę niż poważne wyzwanie. Kiedy stało się to jej „być albo nie być”? Dopiero gdy miała wypadek, a jej dalsza nauka stanęła pod znakiem zapytania.
Aktorka wyznała, że o tym zawodzie po raz pomyślała późno.
Agnieszka Więdłocha: Przyszło mi to do głowy dopiero w klasie maturalnej, kiedy byłam zmęczona ścisłymi przedmiotami. Dla odprężenia zaczęłam chodzić na zajęcia z dobrego mówienia do śp. profesora Aleksandra Benczaka, który wykładał wiersz na wydziale aktorskim. To on powiedział, że koniecznie powinnam spróbować dostać się na wydział aktorski. Wierzył we mnie bardziej, niż ja w siebie wierzyłam. Pomyślałam: dlaczego nie? Mieszkam w Łodzi, Filmówka jest blisko. Chcę być dentystką, więc jeśli się nie dostanę na aktorski, to będę leczyć nie ludzkie dusze, a ciało. A i niezależność wtedy dużo większa (śmiech). Jestem bardzo pragmatyczna.
Jak na jej plany dotyczące kariery zareagowali rodzice?
Agnieszka Więdłocha: Mama wiedziała o moich planach i bardzo mnie mobilizowała, a tata dowiedział się dopiero, gdy już znalazłam się na liście przyjętych. Wysłałam wtedy mamie SMS-a i to ona powiedziała tacie, że się dostałam na wydział aktorski, a tata prawie zemdlał, nie mógł w to uwierzyć. Sam jest bardzo konkretnym człowiekiem, ma swoją firmę, ale tak naprawdę jest bardzo wrażliwy i ja tę wrażliwość odziedziczyłam. Wybuchła wielka awantura o to, że mama i ja zawsze go oszukujemy, że zawsze dowiaduje się ostatni i że tak nie może być. Rozumiem, że było mu przykro, ale z drugiej strony nie miałam potrzeby się dzielić moimi planami, wiedziały o nich tylko trzy osoby: mama, profesor i moja przyjaciółka Ania.
Co jeszcze wyznała w wywiadzie? Zachęcamy do przeczytania najciekawszych fragmentów wywiadu i obejrzenia wyjątkowej sesji zdjęciowej autorstwa Izy Grzybowskiej.
Polecamy też: „Chciałabym być Julią z XXI wieku, cielesną, erotyczną". O czym marzy Agnieszka Więdłocha?
Cała rozmowa z aktorką w najnowszej VIVIE!. Od 7 kwietnia w kioskach.
2 z 5
W szkole filmowej trafiła do środowiska ludzi innych niż szkolni koledzy z klasy biol-chem. Czy bała się, że się do nich nie dopasuje?
Agnieszka Więdłocha: Może trochę, na początku, ale wtedy czułam się jeszcze outsiderką. I nieustannie przeżywałam jakieś zaskoczenia. Sama siebie na przykład zadziwiałam, bo idąc do Filmówki, myślałam raczej o graniu w filmach, a potem pokochałam teatr tak bardzo, że chciałam pracować wyłącznie na scenie. A przecież grałam już w „Czasie honoru” i lubiłam ten serial.
Na początku było jej trudno.
Agnieszka Więdłocha: O moim roczniku mówi się, że był wyjątkowy, bez parcia na karierę za wszelką cenę. Najciekawsza dla nas była praca i próby. My po prostu cały czas chcieliśmy grać, co z drugiej strony bardzo nas obciążało. Mimo że mieszkałam z rodzicami, tęskniłam za nimi i za przyjaciółmi, bratem i dziadkami, ponieważ w szkole było się 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Czułam się jak w fabryce. Kiedy przyszłam do Filmówki, byłam radosna, bardzo pewna siebie. Miałam nawet zostać starościną roku. Potem jakby uszło ze mnie powietrze. Zaczęłam inaczej myśleć, inaczej traktować zajęcia w szkole. Już nie w kategoriach zabawy, tylko jako swoje „być albo nie być”, bo dostałam od życia wielkie wyzwanie.
Polecamy też: "Nie jesteśmy nudnym małżeństwem". Magda Gessler z ukochanym rozmawiają o miłości
3 z 5
Aktorka wyznała, że jej podejście do aktorstwa odmienił wypadek.
Agnieszka Więdłocha: Niby banał – podczas świąt Bożego Narodzenia złamałam rękę, szalejąc na snowboardzie. Kość w łokciu przemieściła się. Powinnam przejść operację, ale lekarz nie chciał mi niszczyć ręki, bo wiedział, że przyszłej aktorce ładna ręka na pewno się przyda. Zamiast rozcinać przedramię, wbili mi drut. Dziewięć miesięcy nosiłam gips, tak zdawałam wszystkie egzaminy. W dodatku ta złamana ręka cały czas mnie bolała.
Czyli nie dostała taryfy ulgowej?
Agnieszka Więdłocha: Nie, wręcz przeciwnie, czułam, że gdy się nie wykażę, to mnie po prostu wyrzucą z tej szkoły. Kiedy Bronisław Wrocławski wręczał nam dyplom ukończenia pierwszego roku, powiedział, że wykonałam podwójną pracę i jest ze mnie dumny, że dałam radę, że nie odpuściłam ani akrobatyki, ani tańca. Odpuściłam tylko basen. Jak o tym myślę, to pukam się w głowę! Teraz załatwiłabym to inaczej (śmiech). Może gdybym siedziała w domu, ręka zrosłaby się szybciej. Dziś myślę, że to wszystko miało jakiś cel, że w ogóle w życiu wszystko ma cel, nie jest kwestią przypadku.
Po tym wypadku zrozumiałam, jak bardzo mi na tej szkole i na tym zawodzie zależy. Przedtem nie miałam czasu nawet pomyśleć o tym, co mi się zdarzyło i dlaczego złożyłam papiery do Filmówki, a jednocześnie na stomatologię. Kiedy moja dalsza nauka stanęła pod znakiem zapytania, przekonałam się, jak bardzo chcę być aktorką i że poradzę sobie w każdej trudnej sytuacji. Wtedy przestałam myśleć: jakoś to będzie.
Polecamy też: Niepodobny, ale nadrabia miną! Borys Szyc w roli Tadeusza Kantora w jego 101 rocznicę urodzin
4 z 5
Wypadek pomógł jej dojrzeć?
Agnieszka Więdłocha: Na pewno, musiałam stać się bardziej samodzielna, chociaż dorastałam w domu, w którym mnie specjalnie nie rozpieszczano i nie usuwano mi z drogi wszystkich przeszkód. Rodzice są cudowni, ale mają swoje zasady. Nie dostawaliśmy z bratem wszystkiego, o czym zamarzyliśmy. Zresztą nie żądaliśmy gwiazdki z nieba, byliśmy na to za mądrzy. Ale wiedziałam, że na mamę i ojca zawsze mogę liczyć i gdybym czegoś bardzo potrzebowała, stanęliby na głowie, żeby mi to dać. Może dzięki temu, że niewiele chciałam, rodzice dali mi namiastkę wolności, ufając w mój rozsądek.
Przełomowa była dla niej też rola w serialu „Czas honoru”.
Agnieszka Więdłocha: Serial to szkoła przetrwania. Kiedy zaczęłam studia, byłam jak dziecko we mgle. Wszystko mnie przerażało, a najbardziej noclegi w hotelach. Jak z hotelowego łóżka wstać wypoczęta i jechać na plan, i jeszcze wydobyć z siebie emocje? Okazało się to nie takie trudne. Przyzwyczaiłam się, poczułam się bezpiecznie. Wtedy pomyślałam, że mogę pracować w różnych miejscach, mogę być aktorką.
Jak ją zdobyła?
Agnieszka Więdłocha: Z castingu organizowanego najpierw do „Jutro idziemy do kina”. Zauważył mnie producent Michał Kwieciński. W końcu w tym filmie nie zagrałam, i dobrze, bo żądano, żebym ścięła włosy, a to było ponad moje siły. Teraz nie miałabym już z tym problemu. Mogę się ogolić nawet na łyso. W następnym roku Kwieciński do mnie zadzwonił, mówiąc, że powstaje serial o wojnie i zaprasza mnie do Warszawy. Rolę dostałam po zdjęciach próbnych z Kubą Wesołowskim. Pomyślałam przekornie: a może zostać tylko przy teatrze? Po co pakować się do serialu? Wielu kolegów mi to odradzało, twierdząc, że niełatwo pociągnąć rolę przez 13 odcinków. W końcu się zdecydowałam i to była najlepsza decyzja w moim życiu.
Polecamy też: Kora, Holland, Gajos, Stańko, Olbiński. Co ich łączy? Zobaczcie ich „Drogę do mistrzostwa”!
5 z 5
Studiowała w Łodzi. Gdzie teraz mieszka?
Agnieszka Więdłocha: W Warszawie, ale nadal mam angaż w teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi i bardzo lubię tam grać. Ten teatr jest moim miejscem i mam nadzieję, że zawsze będę w nim pracować.
Czyli nie stała się warszawianką?
Agnieszka Więdłocha: Zawszę będę słoikiem, ale przez cztery lata, odkąd tu mieszkam, poszerzyłam sobie grono przyjaciół i znajomych. Niektórzy też przeprowadzili się z Łodzi do Warszawy. Bliskie osoby mam więc na miejscu.
Czym aktorka i jej znajomi zajmują się w wolnym czasie?
Agnieszka Więdłocha: Wszystkim, chcemy mieć wszystko, ale nie zawsze możemy to dostać. Moje pokolenie chce spokojnego życia i jednocześnie pięknych rzeczy reklamowanych w telewizji. Błędne koło. Moje pokolenie nie kolekcjonuje pieniędzy, nie odkłada ich sobie na czarną godzinę. Ale to ludzie, którym ciągle bardzo się chce. Podróży, cudów techniki, znajomości języków.
Czy lubi marzyć?
Agnieszka Więdłocha: Nigdy nie robiłam żadnych planów, bo gdy nie wychodzą, to jest bardzo smutne. Nie lubię wyprzedzać teraźniejszości, nie lubię nawet, gdy coś mi się śni. Tej nocy miałam dużo snów i dlatego jestem niewyspana i rozdrażniona. Jeszcze w liceum byłam na siebie wściekła, że tak nie znoszę śnić. Bo kocham surrealistów, uwielbiam Salvadora Dali. Oni bazowali na swoich snach, sny ich inspirowały, a ja czerpać z moich snów nie mogę, bo tak ich nie lubię, że od razu wyrzucam je z pamięci.
Polecamy też: Co łączy balet, Marcina Bosaka i marzenia senne? Odpowiedzi szukajcie w naszym filmie .