Krzysztof Baranowski o pasji i potrzebie wygrywania: „Lubię walczyć. To mi daje energię”
„Żeglarz nie jest urodzonym bohaterem”, podkreśla
- Krystyna Pytlakowska
Wybitny żeglarz i kapitan jachtowy. Pasjonat, który zna wszystkie tajniki mórz i oceanów. Krzysztof Baranowski w rozmowie z Krystyną Pytlakowską opowiedział o odwołanych regatach, do których przygotowywał się przez ostatnie trzy lata, planach na przyszłość i potrzebie wygrywania... To rozmowa w 49. rocznicę opłynięcia przez niego jako drugiego Polaka ziemi w samotnym rejsie.
Krystyna Pytlakowska: Podobno nie bierzesz udziału w regatach, do których przygotowywałeś się od dłuższego czasu na Teneryfie. Co się stało?
Krzysztof Baranowski: Przygotowywałem się do nich od trzech lat. Jeszcze na wiosnę, a właściwie w zimie, zamówiłem rejs kwalifikacyjny, co jest wymagane, na tym samym jachcie, na którym miałem startować. Musiałem przepłynąć pięćset mil bez zawijania do portu. Zrobiłem to na Atlantyku, wypływając z Teneryfy i wracając na Teneryfę. Ale kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, właściciel jachtu powiedział, że tam ludzie giną, więc nie organizujmy teraz regat.
Wycofał się, a Ciebie to na pewno wiele psychicznie kosztowało.
No tak, ale niedawno w niedzielę na Wiśle brałem udział w regatach o puchar prezydenta Warszawy. I wygrałem je.
I to Cię pocieszyło?
No tak. A poza tym prezydent zawiesił mi na piersi medal. Przy okazji więc poznałem Rafała Trzaskowskiego osobiście. Bardzo się z tego cieszę, bo bardzo chciałem go poznać. I teraz już możemy rozmawiać jako znajomi, spotykając się, gdy będzie miał luźniej z czasem.
Dla Ciebie udział w regatach jest niezbędny do życia?
Chyba tak. Lubię się ścigać, lubię walczyć, nawet gdy wsiadam na małą łódkę i lawiruję na Wiśle pomiędzy mostami. Wprawdzie wody nie jest zbyt dużo, ale czerpię przyjemność z tego, że biorę udział w zawodach.
Czytaj też: Mąż Bogumiły Wander przekazał smutne wieści na temat jej zdrowia. Ich spotkania „niczemu nie służą"
Krzysztof Baranowski w sesji dla „VIVY!”, maj 2022
I wygrywasz. Musisz wygrywać?
Muszę. A potem czekam na następne zawody. Za każdym razem, a szczególnie w narciarstwie, sprawdzam bezpośrednio swoją sprawność fizyczną, i to właśnie lubię. Poza tym lubię być sam na sam z wodą i wiatrem. Mam z tego satysfakcję i przyjemność.
Bo ściganie jest Ci potrzebne do życia?
Lubię walczyć. To mi daje energię, a równocześnie sprawdzam swoją kondycję. W listopadzie pojadę na lodowiec, żeby ćwiczyć slalom. Dzisiaj więc codziennie robię przysiady i brzuszki - to takie podstawowe ćwiczenia.
I nie zważasz wtedy, jak sam mówisz, na swój „podeszły” wiek?
Mam dwoje trenerów. Wojtka Fica, który ustawia mi bramki i daje wskazówki jak jeździć, i Zofię Majerczyk, terapeutkę, która doradza, jak dbać o formę - 500 przysiadów, 500 brzuszków i 100 krokodylków dziennie. Dobrze na tym wychodzę. Nie mam żadnych problemów z poruszaniem się.
I zatańczyłbyś jeszcze dzisiaj rock and rolla?
Tańczyłem. Niedawno na przyjęciu towarzyskim zatańczyłem nie tylko rocka. Bardzo lubię tańczyć.
A gdybyś się nie ścigał, co byś robił w zamian?
Chyba jednak bym umarł, bo uznałbym, że czas się zwijać. Albo wymyśliłbym sobie jednak jakąś sportową rywalizację. Uważam, że aktywność fizyczna jest niezbędna, żeby się człowiek nie rozsypał i nie stał się uciążliwy dla otoczenia.
Nie wszystkie zawody jednak wygrywałeś.
To prawda, ale co z tego wynika? Przecież najważniejsza jest nie wygrana, tylko udział w zawodach. To daje satysfakcję. W tym roku już się ścigałem w trzech imprezach narciarskich, jednej żeglarskiej, a w lipcu wsiądę na pokład Pogorii, gdzie będę dowodził rejsem po Morzu Śródziemnym.
To rejsy dla młodzieży?
Nie tylko. Dla młodzieży i dla dorosłych. Armator żaglowca, gdy dowiedział się, że nie popłynę w regatach przez Atlantyk, natychmiast mi zaproponował udział w innych rejsach, bo z Pogorią jestem związany od 40 lat i z przyjemnością wrócę na nią po paru latach nieobecności. Mam cały program szkolenia ludzi, z których muszę uczynić żeglarzy. Powinni być sprawni fizycznie, bo tam trzeba wchodzić na wysokość 10-piętrowego wieżowca. Ten żaglowiec ma charakterystyczne ożaglowanie rejowe, żeby je uruchomić, trzeba wejść wysoko i rozwiązać liny. Potem na dole należy za nie ciągnąć, żeby się żagiel otworzył. Później również trzeba wejść na górę, żeby płótno zwinąć i ciasno związać.
Pływałeś w różnych warunkach. Co się dzieje, gdy czujesz zagrożenie sztormem, burzą, wysoką falą?
Oczywiście boję się. W zasadzie lęk towarzyszy na żaglach bez przerwy, szczególnie w samotnym rejsie. Jeden nieostrożny krok i jesteś za burtą, a samosterowny jacht płynie dalej. Natomiast jeżeli płynie się z załogą, to boję się także o nią, żeby nikomu się nic nie stało. Żeglarz nie jest urodzonym bohaterem. Bacznie rozgląda się, z której strony może grozić niebezpieczeństwo. Ale ja już sztormów zaliczyłem wiele, więc wiem, co należy wtedy robić. Człowiek jest za słaby wobec sił natury, może więc tylko ustawić się jak najdogodniej i przetrwać.
I modlić się?
Jestem niewierzący, ale w pewnym sensie się modlę do morza o zakończenie sztormu, który jest niezwykle uciążliwy i niebezpieczny. I po prostu męczy.
A znalazłeś się kiedyś za burtą?
Owszem, raz w samotnym rejsie zwodowałem się na pontonie, na długiej linie za jachtem, bo chciałem go z zewnątrz sfotografować. Towarzyszyła mi niezwykła emocja, właśnie dlatego, że byłem tam sam. Poza tym, gdy płynąłem z większą liczbą osób, dwukrotnie zdarzyło mi się zgubić człowieka, który wypadł za burtę. Musiałem wtedy wykonać klasyczny manewr „człowiek za burtą”, bo tak się to nazywa. A polega on na tym, że sterem i żaglami trzeba wykonywać takie manewry, żeby się do tej osoby zbliżyć i ją wyciągnąć. Dwa razy mi się to udało.
I nie chcesz, żeby się powtórzyło po raz trzeci.
No właśnie. Mówi się: do trzech razy sztuka. Ale wolę poprzestać na tamtych dwóch razach (śmiech).
Rozmawiała: KRYSTYNA PYTLAKOWSKA
Czytaj także: Krzysztof Baranowski sprzedał willę, by sfinansować opiekę nad żoną. Jak czuje się Bogumiła Wander?