Po wybuchu wojny przeszedł z reprezentacji Polski do III Rzeszy. Tej zdrady wybitnemu piłkarzowi nie wybaczono do końca
„Nie zniemczajcie mnie na siłę. Jestem Górnoślązakiem. Z krwi i kości” miał mówić Ernest Wilimowski
Był prawdziwą żyjącą legendą polskiego futbolu — osiągnął wiele sukcesów, o których inni piłkarze nie śmieli nawet marzyć. Piłka była całym jego życiem: być może właśnie dlatego zdecydował się na podpisanie dokumentu, który zaważył na całej jego karierze — volkslisty. Ernest Wilimowski jednym podpisem sprawił, że próbowano wymazać go z historii polskiego futbolu, a nawet po wielu latach nazywano go zdrajcą. Jak wyglądała historia jego życia?
Ernest Wilimowski — dzieciństwo i początki przygody z piłką nożną
Ernest Otton Wilimowski urodził się 23 czerwca 1916 r. jako Ernst Otto Pradella. Jego mama, Pauline Florentine Pradella, pochodziła ze Śląska, a ojca, który był niemieckim żołnierzem i zginął na froncie wschodnim, nigdy nie poznał. W domu Ernest mówił po niemiecku oraz po śląsku. Wychowywał go drugi mąż jego mamy — polski urzędnik Roman Wilimowski, po którym przyjął nazwisko. W dzieciństwie Ernest, zwany przez przyjaciół „Ezim”, zapewnioną miał nie byle jaką edukację — udało mu się ukończyć gimnazjum im. Adama Mickiewicza w Katowicach po którym mógł starać się o pracę w wielu różnych miejscach.
Chłopak obrał swój cel jednak już bardzo dawno — w ogóle nie myślał o żadnych pracach urzędniczych na wysokich stanowiskach. Wolał... biegać za piłką. Już jako chłopiec wiedział, że piłka nożna jest jego planem na przyszłość. Wbrew rodzicom zapisał się do klubu mniejszości niemieckiej 1. FC Katowice, gdzie rozpoczął swoją przygodę z futbolem. Po kilku latach szlifowania swoich talentów sportowych klub z Chorzowa zakupił obiecującego piłkarza za... tysiąc złotych, co w tamtych czasach stanowiło nawet 10-krotną miesięczną pensję. Sam „Ezi” zaczął pracować w Hucie Batory, by utrzymać się przy swoim hobby.
Zobacz także: Mało kto wie, co robił w przeszłości. Przed laty Bartłomiej Topa musiał tłumaczyć się funkcjonariuszom
Ernest Wilimowski strzela bramkę dla Ruchu, Fragment meczu, 1936 r.
Rozwój kariery Ernesta Wilimowskiego
Wraz z biegiem lat talent Ernesta Wilimowskiego wciąż się rozwijał. Wkrótce było wiadomo, że zaledwie osiemnastoletni chłopak ze Śląska jest jednym z najlepszych graczy w całym kraju. Jako gracz klubu Ruchu Hajduki Wielkie zdobył mistrzostwo Polski oraz otrzymał tytuł króla strzelców ekstraklasy. Jeszcze w tym samym roku został powołany do reprezentacji, a swoją pierwszą bramkę w barwach narodowych strzelił już w swoim drugim meczu.
Ernest wzbudzał niemałe zainteresowanie. Nie tylko dzięki swoim talentom, ale także swojemu wyglądowi i charakterowi. Był niski, rudy i niezbyt urodziwy. Z charakteru był za to prawdziwym szarlatanem — nonszalancki, zbyt pewny siebie, wyśmiewający przeciwników po udanych zmyłkach i kiwkach.
„Pamiętam, jak często ogrywałem bramkarzy, bo zamiast strzelać do pustej bramki, zatrzymywałem się tuż przed linią, krzyczałem do nich i kiedy rzucali się ostatkiem sił, piętą leciutko umieszczałem piłkę w siatce. Kibice na trybunach wiwatowali, coś pięknego” miał mówić.
To sprawiało, że narobił sobie wrogów — nie tylko w drużynach przeciwnych, ale także pośród własnej kadry. Dodatkowo miał mieć problem z alkoholem. Kilka razy przez to stracił angaże na różne wyjazdy. W końcu jednak znów pojawił się wśród reprezentacji biało-czerwonych i odniósł sukcesy, o których nikt wcześniej nawet nie marzył.
Sprawdź również: Robiła karierę jako aktorka. Mało kto wie, że mamę Jacka Łągwy mogliśmy oglądać w „Znachorze”
Ernest Wilimowski strzela bramkę dla Ruchu, Fragment meczu, 1936 r.
Gdy zainteresowały się nim niemieckie media, podpisywali go Ernst Willimowski, on zwykł ich poprawiać. „Nie żaden Ernst, a Ernest i Wilimowski nie przez dwa 'l', a jedno. Nie zniemczajcie mnie na siłę. Jestem Górnoślązakiem. Z krwi i kości” miał mówić.
W 1936 r. Ernest Wilimowski przeszedł do historii. Na mistrzostwach świata w meczu z Brazylią udało mu się zdobyć aż cztery bramki! Takim osiągnięciem nie mógł pochwalić się nikt inny. Jeden z brazylijskich piłkarzy, napastnik Leonidas, miał wówczas powiedzieć: „Jeśli ktoś powie, że Polacy nie potrafią grać w piłkę – napluję mu w twarz”. Niecałe trzy lata później, w maju 1939 r. w meczu ligowym ekstraklasy Ruch Chorzów kontra Union Touring Łódź „Ezi” wpakował piłkę do bramki aż dziesięć razy, co do dziś zostało niepokonanym rekordem polskiej ekstraklasy. Ostatni mecz w barwach Polski zagrał zaledwie pięć dni przed wybuchem II wojny światowej. Później zdecydował się na krok, który sprawił, że jego istnienie i zasługi dla polskiego futbolu próbowano zupełnie wymazać...
Ernest Wilimowski — wielki piłkarz i wielki zdrajca
Gdy wybuchła wojna, Ernest Wilimowski nie oglądał się za siebie dwa razy. W głowie miał jedno: chciał grać. Bez większego zastanowienia podpisał volkslistę i został obywatelem III Rzeszy, po czym jakby nigdy nic się nie stało — dołączył do swojego poprzedniego klubu Ruchu Wielkie Hajduki, który pod niemiecką okupacją zmienił nazwę na Bismarckhütter Ballspiel Club, a następnie do niemieckiego 1. FC, w którym rozpoczynał karierę. Później wyjechał do Saksonii, gdzie kontynuował grę w klubie w Chemnitz położonym niecałe 80 km na południowy zachód od Drezna, a później zasilił skład reprezentacji Niemiec.
„Ojciec przyjął propozycję, bo to była dla niego jedyna szansa na rozwój sportowy, na dodatek wiązała się z wynagrodzeniem. Jednak najważniejsze, że nie musiał iść na front i ryzykować życia” mówiła po latach córka piłkarza w jednym z reportaży.
Polscy fani futbolu nigdy nie wybaczyli mu tej zdrady. Jego nazwisko zostało wykreślone z wielu spisów, jego zasługi odnotowane jedynie w statystykach. Próbowano dać historii zupełnie o nim zapomnieć. Sam piłkarz nigdy nie powrócił do Polski: nawet po wojnie został w Niemczech, gdzie ożenił się z Klarą Mehne i doczekał się czwórki dzieci. Po skończonej karierze sportowej został urzędnikiem.
Czytaj też: Rodzina była dla niego wszystkim. Witolda Paszta z córkami łączyła wyjątkowa więź
Ernest Wilimowski (5. z lewej), reprezentacja Polski w Katowicach, 1933 r.
Ernest Wilimowski nigdy nie powrócił do Polski
Chociaż nigdy już nie stanął na polskiej ziemi, próbował na wiele sposobów kontaktować się z dawnymi klubami lub osobami, które były mu bliskie przed laty — bez większego powodzenia. W 1974 r. udało mu się jednak przekazać Polakom kilka słów — niezapowiedzianie pojawił się w hotelu w Murrhardt. w którym zatrzymali się biało-czerwoni przed mundialem. Tam spotkał się z Kazimierzem Górskim.
„Gdy odbierałem któregoś dnia klucze do pokoju, recepcjonista zwrócił mi uwagę, że obok w barze czeka na mnie jakiś człowiek. Zdziwiony, bo z nikim się nie umawiałem, zajrzałem do niewielkiego wnętrza pogrążonego w półmroku i wówczas wyszedł mi naprzeciwko starszy wiekiem mężczyzna. Nie poznałem go w pierwszej chwili, dopiero kiedy się przedstawił nie miałem wątpliwości. „Wilimowski jestem, nie wiem tylko, czy pan ze mną pomówi, nie odpędzi. […] Tak źle o mnie mówili i pisali u was, to nie tak było, ja nic złego nie zrobiłem” miał powiedzieć, co legendarny piłkarz i trener spisał w książce „Pół wieku z piłką”. Ernest Wilimowski przyznał, że bał się wrócić do kraju, w którym przez lata mówiono o nim najgorsze rzeczy. „Chciałem pana poznać, o panu teraz głośno, niech się powiedzie polskiej drużynie, proszę mnie źle nie wspominać. E.W.” miał napisać po niemiecku na małej kartce, którą wręczył Górskiemu później recepcjonista.
Ernest Wilimowski zmarł w 1997 r. w zapomnieniu. Jego grób znajduje się w Karlsruhe blisko granicy z Francją.
Źródła: Łączy nas piłka, K.S Ruch Chorzów, polskieradio.pl, SportoweFakty
Ernest Wilimowski (1. z prawej), Mecz piłki nożnej Śląsk Świętochłowice — Ruch Wielkie Hajduki w Świętochłowicach, 1935/05/03
Jan Jachimek, Ernest Wilimowski, Marian Schaller, Andrzej Pawlak, reprezentacja Polski w Warszawie, 934/04
Ernest Wilimowski, Reprezentant Śląska w czasie meczu hokejowego, 1937 r.