Reklama

Na rynku ukazała się autobiografia Tomasza Lisa zatytułowana Historia prywatna. Jeden z najpopularniejszych dziennikarzy w Polsce postanowił spisać swoje wspomnienia po 1989 roku. Opisał początki kariery dziennikarskiej, jej przebieg i najważniejsze zwroty. I choć w książce koncentruje się na sprawach zawodowych i polskiej scenie społeczno-politycznej, nie uniknął osobistych wspomnień. Szczególnie ciepło wspomina moment narodzin starszej córki. Tomasz Lis przez czerty lata był korespondentem Wiadomości w Stanach Zjednoczonych. To tam na świat przyszła Pola. Jak dziennikarz wspomina początki ojcostwa?

Reklama

Fragmenty książki „Historia prywatna” Tomasza Lisa

„15 listopada 1996 roku urodziła się Pola. Praca z dnia na dzień stała się zdecydowanie mniej istotna. Choć była połowa listopada, było ciepło. Rutynowo wstawałem o 6.00, bo europejski korespondent w Ameryce tak wstaje, żeby nadgonić różnicę czasu z Europą, ale ponieważ niewiele ode mnie chciano, o jakiejś 12.00, czyli 18.00 czasu warszawskiego byłem wolny. Tym razem cudownie. Właściwie codziennie można było iść w środku dnia na wielogodzinny spacer z dzieckiem. Być z nią od rana dosłownie do nocy, bo wieczorem kładłem się na kanapie z Polą obok siebie i przy ściszonym dźwięku oglądałem mecze NBA. Może to wtedy przez jakąś dziwną osmozę zaraziła się szaleńczą miłością do sportu, bo nigdy jej w tym kierunku nie indoktrynowałem”, czytamy we wspomnieniach Tomasza Lisa.

To właśnie w tym momencie świeżo upieczony tata zrozumiał, jak ciężką pracą jest opieka nad dzieckiem: „Karmienie, przewijanie, myślę, że i dziś poradziłbym sobie z tym bez najmniejszych problemów, bo wprawę miałem niezłą. Tak, to było prawdziwe szczęście. Po pierwsze, bo dziecko. Po drugie, bo w epoce przed urlopami tacierzyńskimi mogłem spędzać z córką długie miesiące niemal non stop. Kilka miesięcy po urodzinach Poli Kinga pojechała na tydzień robić reportaż w Los Angeles. Zostałem sam z małym dzieckiem. To była wielka frajda i wielki stres. A do tego wielki wysiłek. Po całym dniu pracy i opieki nad dzieckiem padałem przed telewizorem. Później już nikt nigdy nie musiał mnie przekonywać, że kobieta, która wychowuje dzieci i pracuje, jest w praktyce na dwóch etatach. A czasami trzech”, wspomina.

Jak razem z żoną, Kingą Rusin, wybrali imię dla pierwszego dziecka? „Urodziła się w Waszyngtonie, więc miała także amerykańskie obywatelstwo, jednak zawsze w zdecydowanie lepszym nastroju była, gdy samolot brał kurs na Warszawę i Okęcie. Jej imię, które miało być proste, a jednocześnie jasno powiązane z Polską, okazało się swoistą przepowiednią. Choć jeszcze rok wcześniej Pola nie miała być wcale Polą. Faworytami w wyścigu byli Martyna i Jędrzej. Gdy w Atlancie powstawał park olimpijski, można w nim było za kilkadziesiąt dolarów, chyba 35, wykupić cegłę, a na niej umieścić jakiś napis. Na cegle, która w tym parku niezmiennie jest, co ostatni raz sprawdziłem w styczniu 2005 roku, jest napis: M.J. Lis, November 1996. Czyli pierwsze litery jednego z imion, które miała nosić, plus miesiąc, w którym miała przyjść na świat. Sama Pola w Atlancie jeszcze nie była, więc nie widziała ani parku, ani cegły. Może kiedyś przyjdzie czas, że zobaczy”, pisze.

Reklama

W Nowym Jorku, listopad 1992

Archiwum prywatne
Materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama