Reklama

Mistrzyni absurdu i groteski. Jedyna i niepowtarzalna. Zawsze szczera, nie oglądająca się na żadne konwenanse. Bezkompromisowa i niezwykle błyskotliwa. Z czytelnikami miała wyjątkową więź. Taka właśnie była Joanna Chmielewska. Bawiła do łez, gorszyła, dzieliła się mądrością i doświadczeniem, które było co najmniej osobliwe. A prywatnie? Nie stroniła od używek, w tym namiętnego wręcz palenia papierosów, napojów wyskokowych czy nawet hazardu! Nie ukrywała przy tym, że ma słabość do czarnego humoru i mężczyzn. Odeszła 10 lat temu. Gdy zmarła, jej czytelnicy poczuli dojmującą pustkę. Jakby stracili członka rodziny, może nieco dziwnego, ale lubianego przez wszystkich. Przyjaciela. Jakie tajemnice skrywała? Miała jednego męża, ale ich małżeństwo było – jak wszystko w życiu Joanny Chmielewskiej – naprawdę niesztampowe...

Reklama

Joanna Chmielewska kochała papierosy, hazard i mężczyzn

Gdy 7 października 2013 roku zmarła Joanna Chmielewska, zrobiło mi się bardzo smutno. To tak jakby zmarł ktoś mi bliski. A przecież osobiście jej nie znałam. Pomyślałam wtedy, że tego się nie robi czytelnikom. Nie znałam Joanny Chmielewskiej, choć byłam w jej mieszkaniu na Dolnej w Warszawie, dostałam (po znajomości) dwie książki z dedykacjami. Była też jedną z niewielu pisarek (i pisarzy), która sprawiła, że jej powieści czytałam po kilka razy. Znam fragmenty „Wszystko czerwone” na pamięć, wiem, że Lesio próbował zamordować kadrową, bo wytykała mu spóźnianie się do pracy, płakałam ze śmiechu, gdy w „Całym zdaniu nieboszczyka” bohaterka Joanna próbowała wydostać się z francuskiego lochu, wydłubując zaprawę murarską plastikowym szydełkiem. Szydełkiem, które miała w torebce, bo miała w niej różne rzeczy, jak większość kobiet - młotek, kamienie, sznurki… Z książek wiem, że piła, paliła i nie gardziła hazardem. Właściwie nie ma książki, w której nie byłoby kasyna albo wyścigów.

„Następnie nabyłam sobie flaszkę piwa i z tą flaszką w garści ruszyłam w tłum. Humor mi się zrobił taki więcej szampański, w sercu zaś szalała życzliwość do świata”, mówiła Joanna, alter ego Chmielewskiej w „Całym zdaniu nieboszczyka” po tym, jak już postawiła na wybranego konia.

Zastanawiałam się czasami, marząc o wywiadzie z pisarką, czy dobrze mieć ją wśród znajomych, bo przecież przypadkiem można było zostać w najlepszym przypadku bohaterem jednej z powieści, w najgorszym trupem. Bo wokół jej bohaterki, znudzonej architektki Joanny, trup ścielił się gęsto. I byłam też ciekawa, czy taka jak w książce jest też w życiu. Roztrzepana hazardzistka o ciętym języku i czarnym poczuciu humoru.

Gdy Remigiusz Grzela pytał ją czy lubi się mścić, odpowiedziała: „Bardzo, tylko nie mam kiedy. Nazemszczałam się już bardzo dużo. Nawet panie w Czytelniku, wydając moje książki, śmiały się, że doskonale wiedzą, że książkami załatwiam swoje prywatne sprawy”. Zapytana przez niego czy ludzie rozpoznają się w jej książkach, opowiedziała taką historię: „Niektórzy. Witek w biurze się rozpoznał. Ale grzecznie go uprzedziłam: „Czekaj, Wituchno, ja się na tobie zemszczę”. Był tak przerażony, że zanim w ogóle skończyłam książkę, powiedział, że jeżeli nie napiszę, że wszystko jest wyssane z palca, to mnie zaskarży do sądu. Napisałam, co chciał, dzięki czemu wszyscy się dowiedzieli, że to prawda. Przyłożyłam mu parę rzeczy, których nie zrobił i udając, że ma poczucie humoru, przez dwa lata odzywał się do mnie tylko półgębkiem”.

Czytaj także: Eugeniusz Bodo żył jak król, zginął tragicznie. Jego losy były długo nieznane

PAP/Teodor Walczak

Joanna Chmielewska, 1980 r.

Joanna Chmielewska: mąż. Kim był? Zostawił ją nagle

Naprawdę nazywała się Irena Kuhn (nawet w urzędzie skarbowym przez przypadek widniała jako Joanna Chmielewska, a był to jej pseudonim literacki, i tylko dzięki miłości pań urzędniczek do jej książek udało się bezboleśnie wszystko odkręcić) i od zawsze marzyła, żeby pisać książki. Rodzina za to marzyła, żeby została lekarką. Jednak w liceum Joanna zapragnęła zgłębić tajniki architektury. Udało się jej. Ukończyła studia na Politechnice Warszawskiej. Brała udział w budowie słynnego warszawskiego Domu Chłopa. Pracowała w Biurze Projektów „Stolica”, w Energoprojekcie.

Już w szkole średniej poznała swojego późniejszego męża Stanisława. Wcześnie wyszła za mąż i urodziła dzieci. Mówiła o nim, że był wspaniałym mężem, ale cholerykiem. Najpierw wybuchał on, a potem ona. Zdarzało się jej nawet rzucać przedmiotami. Nie, nie w niego, ale przez niego. W książkach Stanisław nie występował z szacunku do synów, którym nie chciała robić przykrości. Skoro się rozwiedli po 11 latach, zapewne musiałaby coś złośliwego i o nim napisać.

„Mój mąż miał stosunek uczciwie partnerski”, mówiła Remigiuszowi Grzeli. „To, które z nas pozmywa, zależało od tego, które ma czas i siłę. Miałam luz, bo oddałam robotę, on mył okna, mnie nie pozwalał w ogóle czymkolwiek się zajmować, więc siedziałam z „Przekrojem” na tapczanie. Natomiast kiedy prosiłam: „Przynieś węgiel”, to mówił, że nie pójdzie, bo nie ma węgla. „Dobrze”, powiedziałam „w cholerę jasną” i wzięłam wiaderka. Na drugim piętrze już mnie doganiał, wyrywał wiaderka i szedł do piwnicy. Stałam w drzwiach i nie wolno było mi się nawet schylić.

Powiedziałam, wracając na górę, kiedy on leciał z tymi wiaderkami ze śpiewem na ustach: „Kochanie, dlaczego na litość boską, jak cię prosiłam, żebyś poszedł po węgiel, to nie chciałeś, a teraz radosny z tym ścierwem lecisz”. Odpowiadał, że chciał ze mną, a sam to nie lubi. Miał takie upiorne pomysły, ale jako mąż był wyjątkowo porządnym człowiekiem. On mnie kochał i życzył sobie, żebym mu patrzyła na ręce. Robił pranie w pralce marki Frania z wyżymaczką, a ja miałam stać w progu i patrzeć” To było takie upiorne?, pytał Grzela, a ona: „Pan uważa, że miałam na to czas? Mi się ziemia pod nogami pali, mnie zlecona robota terminowa na desce leży, a muszę patrzeć, jak on przekręca bieliznę? Upojne!”

Mąż zostawił ją po 11 latach, a ci, co ją znali uważali, że był jej największą miłością. W „Autobiografii” napisała później, że zostawił ją z wtorku na środę i nawet chciała popełnić samobójstwo, ale jej się nie udało, pomysł wsadzenia głowy do piekarnika tak ją rozśmieszył, że nie dała rady. Na szczęście.

Po rozstaniu związana jeszcze była z trzema mężczyznami i wszystkich „obsmarowała” w książkach. We „Wszystko czerwone” pisała:
– No właśnie! Miałaś przyjechać w końcu czerwca.
– Miałam, ale nie mogłam. Zakochałam się.
– A Leszek…
Alicja nagle urwała i spojrzała na mnie ze zdumieniem widocznym nawet w ciemnościach.
– Co zrobiłaś?! – spytała, jakby nie wierząc własnym uszom.
– Zakochałam się - wyznałam ze skruchą.
– Mało ci było…?! Zwariowałaś?
– Możliwe. Co ja ci na to poradzę…
– W kim?!
– W jednym takim. Nie znasz człowieka. Zdaje się, że to właśnie ten blondyn mego życia, którego mi wróżka przepowiadała. Bardzo długa historia i kiedy indziej ci opowiem.

Oprócz mężczyzn kochała też palić papierosy (i namiętnie kradła popielniczki, nawet z Luwru), alkohol, i grać na wyścigach i w kasynie. Zdarzało się, że wygrywała (nawet prawie 300 tysięcy, bo zgarnęła główną wygraną). Machlojki, jakie się odbywały na Służewcu, opisała w książkach „Wyścigi” i „Florencja córka diabła”, a potem przestała tam bywać. Ale nie w kasynach. Kochała jednorękiego bandytę i ruletkę. A poza tym kochała pisanie.

Czytaj także: Elżbieta Starostecka porzuciła karierę na wielkim ekranie. Teraz wraca w swojej pierwszej od lat kinowej roli

Dla Joanny Chmielewskiej pisanie było największą miłością

Była architektką, a jednak pisanie tkwiło w niej cały czas. Pożyczała maszynę do pisania od cioci i przelewała na papier swoje pomysły. W 1964 roku wydała debiutancką powieść „Klin”. Gdy przyszła z nią do ówczesnego legendarnego redaktora naczelnego „Przekroju” ten skierował ją do wydawnictwa „Czytelnik” i zachęcił do dalszego pisania. Podarował jej nawet maszynę do pisania, żeby już nie musiała pożyczać. Nie spodziewał się chyba wtedy, że stanie się ojcem chrzestnym ponad 70 powieści, jakie Chmielewska napisała. W 1995 roku opowiadała Agnieszce Dajbor: „Powiedział mi: A idź ty, kochana, do Czytelnika, tylko ubierz się jak najgorzej, żeby nie powiedzieli, że jestem zainteresowany kobietą, a nie pisarstwem”. A w „Autobiografii” pisała, że po wyjściu od niego popłakała się z radości, i że spotkanie z nim było najważniejszym wydarzeniem jej dotychczasowego życia. To dzięki niemu od 1970 roku zajmowała się już tylko pisaniem.

W wywiadzie udzielonym Remigiuszowi Grzeli mówiła, jak to jest pisać trzy książki równocześnie i zapewniała, że nie ma już tyle sił, by pisać jedną książkę miesięcznie, jak chcieli jej czytelnicy (była tak popularna, że sprzedała ponad sześć milionów powieści, a w Rosji, gdzie jest najpoczytniejszą zagraniczną autorką osiem, jej książki przetłumaczono na 10 języków).

„Można, czemu nie? Ale kiedy się pisze, to się tym żyje, tkwi w temacie, oczami w obrazach. Więc jeśli się pisze, trudno przejść do czegoś innego. A jeżeli następuje przerwa, bo sama nie wiem, co dalej, brakuje sformułowania, pomysłu, a akurat przychodzi do głowy coś, co pasuje do innej książki, to usiądę przy innej i znowu pójdzie kawałek. Na ogół nie staram się pisać książek równocześnie (…) Żebym miała tyle siły, co pomysłów, to właściwie pisałabym tak, jak sobie życzą czytelnicy: jedną książkę na miesiąc. Ale nie daję rady. Nikomu nie przychodzi do głowy, że mam troszkę więcej lat niż osiemnaście i brak siły marnuje mi czas. Jestem wściekła na to”.

Tadeusz Lewandowski, jej pełnomocnik, o którym mówiła „plenipotent, jakby menedżer i agent literacki” mówił w „Zwierciadle”, że „więcej sprzedał tylko Stanisław Lem”.

Czytaj także: Krzysztof Baranowski sprzedał willę, by sfinansować opiekę nad żoną. Jak czuje się Bogumiła Wander?

Dziwne przypadki Joanny Chmielewskiej

W tej samej rozmowie dodawał: „Jej książki były lustrem, w którym kobiety mogły zobaczyć swój świat w wersji optymistycznej. Przekaz był taki: „Może mnie facet zostawić, dziecko może mieć lufy i anginę, mogę mieć szefa idiotę, ale zawsze sobie poradzę”.

Chmielewska miała dystans do wszystkiego i umiała napisać nawet o tragedii tak, że można było zrywać boki ze śmiechu. Jej dystans do siebie był już legendarny. Grzeli mówiła: „Powiem szczerze: nie ma takiego kapelusza, w którym bym dobrze wyglądała. Był jeden czarny z wielkim rondem, na szczęście zasłaniał twarz, więc wyglądałam w nim nad wyraz pięknie. We wszystkich kapeluszach albo wyglądam idiotycznie, albo mi w ogóle zlatują. Nie chcą mi siedzieć na głowie i już. Nie pojmuję, jak te baby kiedyś nosiły kapelusze. Wiatr wieje, a kapelusz jej się trzyma. Podejrzewam, że one miały na wylot przekłuty łeb wielką szpilą. Przecież nie kleiły ich sobie. Nie wiem, dlaczego pan tak się cieszy, że ja się nie nadaję do kapeluszy. Wiem, że dzięki kapeluszowi można dużo z twarzą zrobić, ale wolę peruki. Pan nie rozumie, a każda dziewczyna by mnie zrozumiała”, kwitowała.

A przygody? Lewandowski twierdzi, że wszystko to, o czym pisała (przynajmniej w siedmiotomowej Autobiografii), naprawdę jej się przydarzyło. Jak ta, którą opowiedział dziennikarce „Zwierciadła”, że wracając z Moskwy odkryli, że Chmielewska nie ma paszportu. „Ja osłabłem na chwilę, a ona się rozpromieniła, potem popatrzyła na mnie z politowaniem i powiedziała: I co się pan tak przejmuje? Mnie się takie rzeczy ciągle przytrafiają. Zaraz sobie poradzimy”. Granicę przekroczyła z tymczasowym paszportem, który przywiózł jej na granicę polski konsul. A zdjęcie? Zdjęcie wyciął z gazety.

Joanna Chmielewska: śmierć

Odeszła 7 października 2013 roku w swojej rodzinnej Warszawie, w której spędziła całe życie. Miała 81 lat. Jej pogrzeb odbył się tydzień później: spoczęła na stołecznych Powązkach. Życie przeżyła tak, jak chciała, na własnych zasadach. Nie oglądała się na innych. Była indywiduum w najlepszym tego słowa znaczeniu. Osobistością i silną osobowością. Gdy Joanna Chmielewska zmarła, w wielu gazetach ukazały się artykuły na jej temat. W „Gazecie Wrocławskiej” dr Mariusz Karska z Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Gdańskiego mówił: „Chmielewska zbudowała charakterystyczny typ bohaterki - kobiety aktywnej, która teraz jest jeszcze bardziej czytelna niż kiedyś. Jest z nią trochę jak ze starą fotografią, na której dopiero po latach zauważamy niektóre detale (…) Chmielewska miała jeszcze jedną szczególną zdolność. Otóż jej udawane, sarkastyczne kryminały świetnie wchodzą w romans z konwencją powieści milicyjnej. A prof. Anne Gemra pisała: „Chmielewska pisze bardzo dowcipnie. Potrafiła rozbawić różne pokolenia, choć nie w takim samym stopniu. Najlepiej opisywaną przez nią rzeczywistość rozumieją czytelnicy, którzy żyli w czasach PRL-u. Historia Lesia, który chce zabić swoją kadrową za to, że regularnie wpisywała mu do akt spóźnienia, ukazuje peerelowską rzeczywistość biurową. A przy tym pokazaną z dystansem, ogromnym poczuciem humoru”.

„Czego się Pani wstydzi?”, pytał pisarkę Remigiusz Grzela. A ona z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru mu odpowiedziała: „Głupot, które robiłam. Chociaż, właściwie się do nich przyznaję sukcesywnie, żeby mnie nikt nie mógł szantażować”. Jeśli macie ochotę sprawdzić, jakie głupoty w życiu zrobiła Joanna Chmielewska, polecamy jej powieści i Autobiografię. Pośmiejecie się. Bo w jej życiu bywało naprawdę zabawnie.

Reklama

Czytaj także: Dzięki niemu rozpoczęła przygodę z telewizją. Bogumiłę Wander łączyła z bratem wyjątkowa więź

GRAZYNA WOJCIK/East News
Hanna SMOLINSKA/East News
Reklama
Reklama
Reklama