Jedyną kobietą, której się oświadczył była Józefina Szelińska. Dlaczego Bruno Schulz się z nią nie ożenił?
Był nieśmiały, wycofany i uwielbiany...
Bruno Schulz to jeden z najwybitniejszych i najbardziej oryginalnych polskich pisarzy. Przez cale życie mieszkał w kresowym miasteczku Drohobycz, wydawał się prowincjonalny i nieśmiały. Ale wydane w 1934 roku „Sklepy cynamonowe” odniosły ogromny sukces i zostały bardzo docenione przez krytyków i czytelników. Oniryczne, mitologizujące rzeczywistość opowiadania uznano za literackie wydarzenie. Nikt tak wtedy nie pisał, jak on.
Bruno Schulz był zafascynowany słynną i podziwianą Zofią Nałkowską, a ona lansowała go jako pisarza. I pozwalała się „przebóstwiać”. Był zaręczony z nauczycielką i bibliotekarką z Drohobycza, Józefiną Szelińską. Przeżyła ona Brunona Schulza o 50 lat, w wieku 86 lat odebrała sobie życie, zażywając garść środków nasennych. Długo ukrywała swój związek z genialnym pisarzem. Dlaczego? Jakie były losy Brunona Schulza? Dziś kolejna rocznica jego urodzin.
Bruno Schulz: geniusz z Drohobycza
Bruno Schulz urodził się w 1892 roku w Drohobyczu. Jego ojciec - Jakub był kupcem bławatnym, miał sklep z tekstyliami. Schulzowie mieszkali nad sklepem, w jednopiętrowej kamienicy, przy rynku. Dzisiaj już tego domu nie ma. Rodzina miała żydowskie korzenie, ale nie kultywowano żydowskich tradycji. W domu mówiło się po polsku. Bruno był piątym, najmłodszym dzieckiem, wychuchanym i rozpieszczanym przez matkę. Był niezwykle zdolny, w szkole świetnie się uczył, poza WF-em miał same najlepsze stopnie. Po szkole zaczął studiować architekturę na Politechnice Lwowskiej, jednak po roku ciężko zachorował i rzucił studia, wrócił do rodzinnego domu, do Drohobycza. Studiował też w Wiedniu i Paryżu, ale żadnych studiów nie skończył. Był samoukiem, oryginałem.
Przez całe życie, do śmierci w 1941 roku, zarabiał pracując jako nauczyciel w szkole w Drohobyczu, uczył rysunku i czasem matematyki. Nie przepadał za tą pracą, miał kłopot z utrzymaniem w ryzach rozbrykanej młodzieży, ale był dobrym nauczycielem. Po śmierci ojca i starszego brata to on utrzymywał rodzinę. Poza Drohobyczem wszędzie czuł się obco. Z Paryża, o którym marzył, uciekł po trzech tygodniach. Wielkie miasta go przytłaczały i paraliżowały.
Zobacz też: Zofia Nałkowska - znana pisarka przez całe życie szukała prawdziwej miłości
Jako artysta zaczął od rysunków, o mało nie wywołał skandalu
W młodości sądził, że będzie raczej rysownikiem, niż pisarzem. Wiele z jego rysunków zaginęło, te, które pozostały pokazują dziwny, na poły realny świat, wynaturzony albo makabryczny. Znawcy jego twórczości zwracają uwagę na elementy sadomasochizmu i podszytej nimi erotyki. Przede wszystkim na obraz kobiety jako władczyni, modliszki, uwodzicielki i mężczyzny, który zazwyczaj jest w poniżeniu, pełza u jej stóp. Te rysunki uchodzą za fantazje artysty, które znalazły ujście w sztuce. Przed wojną były różnie oceniane, jeden z krytyków oskarżył nawet Schulza o pornografię, ale Schulz pokazywał je na wystawach. Zadebiutował jako pisarz w 1934 roku w wydawnictwie Rój, którego współwłaścicielem był Melchior Wańkowicz. W wydaniu „Sklepów cynamonowych” pomogła olśniona prozą Brunona Schulza — Zofia Nałkowska, korespondowali ze sobą.
Bruno Schulz i Zofia Nałkowska: co ich łączyło?
Bruno Schulz od czasu do czasu wpadał do Warszawy, Lwowa, Zakopanego, znał ówczesne sławy literackie -, Witkacego, który go bardzo cenił, Gombrowicza, Tuwima, Słonimskiego. Zofię Nałkowską poznał w 1933 roku. Przyjechał wtedy do Warszawy niezwykłym pociągiem „Narty- dancing- brydż”, który kursował przez Drohobycz. Był to zimowy, luksusowo wyposażony pociąg, który woził ludzi od kurortu do kurortu. Za dnia jeździli na nartach, wieczorem bawili się, podróżując od jednej miejscowości do drugiej. Cena biletu przekraczała średnią pensję. Schulz wydawał się w tym pociągu raczej przypadkowym turystą. Jego znajome z Warszawy śmiały się, pytając z ironią, czy jeździ na nartach, czy tańczy. Nie był zbyt przystojny, nazywano go chaplinowskim. Nie miał też natury amanta czy duszy towarzystwa. Przywiózł wtedy egzemplarz „Sklepów Cynamonowych” Zofii Nałkowskiej.
Zobacz też: Adam Pawlikowski i Teresa Tuszyńska: Książę i Tetetka, czyli najsmutniejsza historia miłosna PRL-u
Pisarka zachwyciła się tym zbiorem opowiadań i pomogła mu je wydać. Zapraszała go do swojego domu na wołomińskich Górkach, jeździli razem w Tatry, by zażyć „zakopianiny”. Gdy się poznali była po 50. i po dwóch rozwodach. On był od niej młodszy o 8 lat. Pisała: „Bruno delikatny i cichy, ledwie ważący coś na życiu. Ale ta zwiewność jest z najlepszego materiału”. I jeszcze: „Z tej udręki odrywa się nagłe dobro, parę dni pobytu Brunona Schulza, jego listy. Jest zbyt delikatny i słaby, aby mógł mi być ratunkiem – ale świat jego myśli dał mi przeciwwagę i wytchnienie”. Czy mieli romans? Prawdopodobnie spędzili ze sobą noc. Schulz ją uwielbiał i adorował. Ona pisała w Dziennikach, że nie zabrania mu się przebóstwiać.”. W Warszawie wydawała przyjęcia na jego cześć. Pisała o jego bliskości, delikatności, a gdy odjeżdżał, że zostawił po sobie „dużo pustego miejsca, choć jest tak mały”.
Cieszyła się jego sukcesem, traktując to jako „osobistą chlubę”. Byli świetnymi partnerami w rozmowie, znakomicie się rozumieli. Być może z Brunonem Schulzem stworzyłaby ten idealny związek — byli pokrewnymi duszami — ale jako mężczyzna nie był chyba w jej typie. Rzuciła go dla swojego sekretarza, Bogusława Kuczyńskiego. Był tak zazdrosny o Schulza, że w 1935 roku zniszczył egzemplarz „Sklepów cynamonowych”, który był białym krukiem. Schulz własnoręcznie oprawił go i zilustrował dla Zofii. Wizyty pisarza mogły odbywać się wyłącznie za przyzwoleniem Kuczyńskiego.
Gombrowicz ochrzcił go przezwiskiem ”. Schulz przysłał Zofii Nałkowskiej na imieniny bukiet czerwonych róż. Ona to doceniła, ale była już emocjonalnie przy nowym adoratorze. O Brunonie Schulzu pisze: "Nie jestem oczywiście treścią jego istnienia w tym stopniu, jak by się to wydawało z jego listów, z jego ślicznych słów. Nie nazywało się to nawet miłością. Było raczej sprawowaniem kultu, głoszeniem mojej chwały. I wynikało nie z mojej jakości lub nie tylko z niej – ale z jego natury, łaknącej pokory i zguby w uwielbieniu […]".
Zobacz też: Napisał o księdzu "jędza" i wyleciał za to ze szkoły – życiowe przypadki Kornela Makuszyńskiego
Józefina Szelińska i Bruno Schulz: historia miłości
Józefinę Szelińską, ładną, smukłą brunetkę Bruno Schulz zobaczył na ulicy w Drohobyczu. Była jedyną kobietą, której pisarz się oświadczył. Dzieliła ich niemała różnica wieku — on miał lat 41 ona 27. Studiowała na Uniwersytecie we Lwowie literaturoznawstwo i historię sztuki. Gdy się poznali w 1933 roku, chciał ją malować. Wkrótce zakochali się w sobie. „Dawał mi sens życia, smak przebywania w trudnej atmosferze szczytów z człowiekiem tak na wskroś odmiennym od wszystkich ludzi, jakich spotkałam” - wspominała Szelińska po latach.
O małżeństwie zaczęli mówić w 1935 roku. Schulz nazywał ją Juna, od bogini Junony z rzymskiej mitologii. To jej dedykował wydane w 1937 roku „Sanatorium pod klepsydrą”, z własnymi ilustracjami. Pisał w liście do znajomej Romany Halpern: „Moja narzeczona stanowi mój udział w życiu, za jej pośrednictwem jestem człowiekiem, a nie tylko lemurem i koboldem. Ona mnie więcej kocha niż ja ją, ale ja jej więcej potrzebuję do życia. Ona mnie odkupiła swoją miłością, zatraconego już prawie i przepadłego na rzecz nieludzkich krain, jałowych Hadesów fantazji. Ona mnie przywróciła życiu i doczesności. To jest najbliższy mi człowiek na ziemi” (cytuję za dzieje.pl).
Józefina Szelińska i Bruno Schulz: dlaczego się rozstali?
W połowie lat 30. Schulz zgodził się przenieść z narzeczoną do Warszawy, gdzie znalazła nudną pracę w Urzędzie Statystycznym. Wystąpił nawet z gminy żydowskiej, by ułatwić zawarcie ślubu, choć nie przeszedł — jak Józefina, na katolicyzm. Ale okazało się, że nie potrafi porzucić Drohobycza, nie był w stanie podjąć decyzji o przeprowadzce do Warszawy. Ona pragnęła domu i rodziny, on, jak pisała po latach, był: „całkowicie zaprzedany swojej twórczości. To był jedyny sens jego życia. Bez koncesji i ustępstw”. Narzeczeństwo w 1937 roku zostało zerwane.
Zobacz też: Bolesław Prus i Oktawia Trembińska byli ze sobą 37 lat. Pisarz nazywał żonę Lalunią, Taciunią, Ptaszeczkiem
Bruno Schulz czuł, że nie odwzajemnia w równym stopniu uczuć narzeczonej. Żeby zrekompensować jej jakoś swoje uczuciowe braki, dał jej do przełożenia „Proces” Kafki, dostał na to zamówienie z wydawnictwa "Rój". Józefina Szelińska była autorką pierwszego polskiego przekładu tego dzieła, ale ponieważ nie miała żadnej pozycji literackiej, Schulz przejrzał przekład i wydał pod swoim nazwiskiem. Długo nikt nie wiedział, że to ona była autorka tłumaczenia. Samo rozstanie Józefina okupiła próbą samobójczą i pobytem w szpitalu. Nigdy już nie odezwała się do Brunona Schulza, choć on próbował nawiązać z nią kontakt. Nigdy też z nikim się nie związała.
Losy Józefiny Szelińskiej
W czasie wojny uczyła na tajnych kompletach. Po wojnie przeniosła się do Gdańska, gdzie m.in. pracowała jako dyrektorka Biblioteki Głównej Wyższej Szkoły Pedagogicznej. Tam też została pochowana po swojej samobójczej śmierci w 1991 roku. Bardzo przeżyła rozstanie z Brunonem Schulzem, obwiniała się o jego śmierć. Uważała, że gdyby wróciła do Drohobycza, a nie siedziała w Warszawie, Schulz może przeżyłby wojnę. Nigdy nie ujawniła się publicznie jako narzeczona Schulza. Powiedziała o swojej historii Jerzemu Ficowskiemu, znawcy i popularyzatorowi twórczości pisarza. Skontaktowała się z nim w 1948 roku. Na początku nie zamierzała o sobie opowiadać. "Moja pamięć jest bez wczoraj", mówiła.
Miała rysunki i listy Brunona Schulza. Wreszcie opowiedziała o ich narzeczeństwie. Chciała jednak być w cieniu, do śmierci prosiła, by ją podpisywać tylko pierwszą literą imienia — J. albo jako narzeczoną. Ficowski ujawnił jej nazwisko i to, kim była dopiero po śmierci Józefiny. W 2015 roku Agata Tuszyńska wydała książkę „Narzeczona Schulza. Apokryf” (Wydawnictwo Literackie), która była odkryciem i wydarzeniem.
Śmierć Brunona Schulza
Podczas wojny miasto znalazło się w rękach Sowietów. Aby utrzymać rodzinę, Schulz musiał malować propagandowe plakaty. Za użycie nieodpowiednich kolorów groziła nawet kara śmierci. Latem 1941 roku do Lwowa ponownie weszli Niemcy. Utworzyli getto, do którego trafił także Bruno Schulz. Tam wypatrzył go gestapowiec Felix Landau, który zmusił Schulza do wykonywania różnych malowideł, m.in. w swojej willi czy kasynie, w którym bawili się członkowie Gestapo.
Bruno Schulz zginął w południe 19 listopada 1942 roku w Drohobyczu. Prawdopodobnie szedł po chleb, w nocy miał uciec z miasteczka i wyjechać do Warszawy. Mogła to być przypadkowa śmierć podczas jednego z wielu rozstrzeliwań, jakich dokonywali okupanci. Ale bardziej prawdopodobne jest, że zabił go Niemiec – Karl Guenther, któremu Felix Landau zabił wcześniej dentystę Loewa. Podobno morderca Schulza drwił z Landaua, chwaląc się: „zastrzeliłem twojego Żyda!”.
Bruno Schulz został pochowany przez swojego przyjaciela Izydora Friemana na cmentarzu żydowskim, który dzisiaj już nie istnieje. Ale sam Bruno Schulz istnieje jak najbardziej i uchodzi za jednego z najwybitniejszych pisarzy XX wieku.