Reklama

Po Innej miłości szejka Artur Ligęska powraca z Pamiętnikiem więziennym zawierającym zapiski z emirackiego piekła, z opowieścią o tym, jak szansa na odbudowanie życia w nowym, egzotycznym miejscu zmieniła się w koszmar. Gdy rzyleciał do Dubaju, był pełen nadziei, że jego życie będzie spokojniejsze, lepsze, wartościowsze, pozbawione lęków. Życie, w którym pogodzony z przeszłością̨ będzie mógł budować siebie na nowo. Los miał wobec niego inne plany. Artur Ligęska, wrzucony na 13 miesięcy do więzienia, nie poddał się i walczył o swoją wolność. „Patrzę w przyszłość z wiarą i nadzieją, że ten roczny kurs „rozwoju osobistego” zaraz się skończy. Nadal trwam przy swoim. Przetrwam, modlę się i ćwiczę, dbam o siebie, piszę, czytam, odwiedza mnie Ambasada, ostatnio nawet ksiądz, od czasu do czasu dzwonię do domu. Takie moje własne, jedyne w swoim rodzaju ŻYCIE… ŻYCIE wycenione na 100000 dirham”, pisze. Oto fragment książki Pamiętnik więzienny Artura Ligęski.

Reklama

Artur Ligęska Pamiętnik Więzienny fragment

Śniadanie wrzucone, bez jakiejkolwiek reakcji na to, co się stało przed chwilą w celi. Znajduję kartkę z mojego notatnika: „Książę, niczego nikomu nie zgłaszaj. Masz w sobie kokainę. Za to są minimum cztery lata więzienia. Pamiętaj, za chwilę masz apelację”. Tekst napisany złym angielskim. Leżałem na materacu cały dzień. Nie ruszałem się, nie jadłem, nie przyjąłem leku, nie sprzątałem. Po prostu stało się ze mną coś bardzo złego. Nie chcę się myć, w celi śmierdzi spermą, moczem, WSZYSTKIM. Okazuje się, że „przypadkiem” nie mam wody. Ja pierdolę! Materac okładam kocem i ponownie się kładę. Głowa ćmi, dupsko pulsuje niemiłosiernym bólem, mam też krew na jajach. Dziś piątek, poza żarciem nie ma żywej duszy. Co robić? Zgłosić to? Przecież, kurwa, zostałem zgwałcony przez bandę dzikusów!

28 kwietnia 2019 r.

Sobota. Czuję się dziwnie, źle, śmierdzę. Śmierdzi także wszystko w celi. Wody nadal brak. Pisząc to, czuję się tak, jak jeszcze nigdy w życiu się nie czułem. Złożyć skargę? Kto mi uwierzy? Jeśli faktycznie wstrzyknęli mi do organizmu narkotyk, przy weryfikacji będę leżał na łopatkach. Jestem rozdrażniony i pasywny zarazem. Zostało osiem dni do sądu. Ambasada może być u mnie w środę, ale nie musi, bo to będzie 1 maja. Święto Pracy i w Polsce dzień wolny. Wydalam z siebie czerwonobrązową ciecz. Boli mnie wszystko. Dupa, jaja, nerki, lędźwie, kręgosłup. Na rękach mam ślady świadczące o tym, że mimo pogrążenia w nieświadomości, szarpałem się z nimi i próbowałem walczyć. Brak słów… O jedenastej drzwi mojej celi otwiera Chalid i pyta, czy idę z nim do sklepu. Odpowiadam, że nigdzie nie idę. Patrzy na mnie z dziwnym smutkiem i spuszcza wzrok, gdy próbuję mu spojrzeć w oczy. Zachowuje się tak, jakby to nie on był tu w nocy albo jakby coś wiedział. I co? Miałem zapytać: „Czy nie słyszałeś przypadkiem o gwałcie na mnie?”. Chcę wierzyć, że to był sen, koszmar, ale nie mam na to żadnych argumentów. Przecież nie wlałem sobie sam w dupę kilku litrów wody, nie okaleczyłem sobie jaj ani nie wylałem na siebie litrów spermy, bo nie wyprodukowałbym jej nawet przez tydzień. A przede wszystkim nie spuściłbym się sam na siebie, na twarz, na włosy, na, kurwa, wszystko.

Woda na szczęście wróciła, trzeba będzie to powoli ogarnąć. Myślę, jak powinienem się zachować, co zrobić. Milczenie to jakby zgoda na to, co się wydarzyło. Milczenie to przyzwolenie na więcej. Ale milczenie to też OBRONA SIEBIE. W tle słyszę śpiew „Allahu Akbar”.

29 kwietnia 2019 r.

Jestem wyspany, czuję się o niebo lepiej niż wczoraj czy dwa dni temu. Ból zniknął, ciało zaczęło się regenerować. Psychika także w lepszej formie. Dzień dobry, świecie. Jest przed siódmą, sądząc po audycji w AD Classic. Mam w celi nowych lokatorów, obok jaszczurek i mrówek pojawiło się mnóstwo czerwonych komarów, jeden z nich przeleciał mi przed sekundą obok nosa, nie bzyczy i ma długie łapki, które wyglądają źle… Dziś dzień wyroku apelacyjnego El. Trzymam kciuki, jest zdeterminowany, Pan Zegarek też przeżywa to wydarzenie. Poza tym nie wiem, co się działo ostatnio, bo przez te kilka dni byłem nieobecny. Spoglądam na materac i te plamy, których nie jestem w stanie usunąć i które będą przypominać o tej nocy z 25 na 26 kwietnia. Onanizowanie się podczas podglądania mnie pod prysznicem, robienie sobie dobrze po tym, jak ten kutas kazał mi się rozebrać, sytuacja przy odbiorze książek i te chore pytania o obrzezanie… W końcu to, co zrobili ze mną ostatnio… Tylko dlaczego, kurwa, upodobali sobie właśnie mnie. A może to sprawka Anioła, chociaż na ile znam tego psychopatę, to do niego nie pasuje, aczkolwiek chuj go wie.

„Kim jest ta dziwka, że wszyscy musimy jej schodzić z drogi? Książę, czy kto?”. Taki tekst usłyszałem dzisiaj, wychodząc na dziedziniec więzienia. Przed wejściem musiałem chwilę odczekać, tak by sześćdziesięciu chłopa, którzy grali, opalali się, byczyli, mogło zejść i ustąpić mi miejsca, co zrobili nadzwyczaj niechętnie. Zaczęli na migi pokazywać, co mi zrobią, jak mnie dopadną. Standardowo szedłem w obstawie dwóch strażników, Husseina i Ahmada, przed wejściem dostałem instrukcję, że mam się nie odzywać, nie reagować na zaczepki i po prostu robić swoje. Odbębniłem sety Bilala na trawie i połączyłem to zbieganiem. Słońce przyjemnie parzy, powietrze trudne w oddychaniu, ale nie szkodzi. Dostałem też zgodę na opalanie bez koszulki. Nie bo bez jednej chmurki, nieskazitelnie czyste i błękitne. Wróciłem do budynku, mijając tych sześćdziesięciu muszkieterów czekających tylko, żeby po mnie wyjść ponownie na dziedziniec, i pokazujących rękami, co ze mną zrobią, wrzeszczących po arabsku i angielsku, wskazujących wreszcie od czasu na swoje krocza i klepiących się po dupskach.

30 kwietnia 2019 r.

Wczoraj późnym wieczorem poproszono mnie, bym się ubrał w więzienny uniform, po czym zaprowadzono mnie do niedużego pomieszczenia, gdzie czekał na mnie przebrany w czarny kaftan oficer. Nieco niższy ode mnie, ładnie przycięte włosy, ewidentnie ufarbowane henną.„Salamalajkum”, przywitałem się, a on grzecznie odpowiedział. Następnie wyciągnął plik moich więzienno-sądowych dokumentów i poprosił, bym mu podał rękę. Pozałożeniu na swoje dłonie rękawiczek lateksowych zaczął kulturalnie oglądać moje palce i jeden po drugim skanował je na maszynie przypominającej kombajn biurowy. Potem zrobił mi skan oczu i zapytał, czy jestem żonaty (!), podziękował, po czym ten sam grzeczny oficer odprowadził mnie do budynku izolatek, pytając po drodze, czy nie chciałbym zadzwonić. Miłego oficera obdarowałem szczerym, niekryjącym zdziwienia uśmiechem, wylewnie podziękowałem mu za możliwość rozmowy, wykonałem telefon… i nagle się zablokowałem. Nie umiałem poprowadzić tej konwersacji z Rodziną. Zblokowałem się, milczałem jak głaz, byłem zdenerwowany, po kilku minutach powiedziałem, że muszę kończyć, zapewniając nerwowo, że u mnie okej. Słyszałem Rodziców, Jasia, Agę i Mariusza. Nie wiem, co się ze mną dzieje! Boję się przed sobą przyznać, ale wychodzi na to, że najbezpieczniej czuję się w „mojej” izolatce.

1 maja 2019 r.

Nie spałem całą noc. Mózg odtwarzał sekunda po sekundzie wydarzenia sprzed roku. Byłem przy tym absolutnie spokojny, słuchałem muzyki klasycznej, rozmyślałem. Przychodziło mi do głowy wiele dziwnych pomysłów co do tego, czy mogłem wtedy po ludzku uniknąć tego aresztowania, czy mogłem zrobić coś lepiej. Nad ranem w drugiej części budynku rozpętała się wojna. Tłukli się, słychać było szamotaninę, darli gęby, a po godzinie wszystko ucichło. Wtedy, w nocy z 30 kwietnia na 1 maja 2018 roku, stało się to, co się miało stać, i już. Jestem, trwam i wytrwam. Mamza sobą roczny pobyt w więzieniu, a tego nigdy w życiu nie planowałem, ale stało się i jest to faktem.

Reklama

Książka wydana przez wydawnictwo Burda Media Polska.

Reklama
Reklama
Reklama