Reklama

On, wybitny aktor, znany ze swojej słabości do kobiet, dużo starszy – zostawił dla niej żonę. Ona, młodziutka aktorka – właśnie rozstała się z mężem. Krzysztof Chamiec i Laura Łącz swoim związkiem wywołali skandal, nikt nie wróżył im sukcesu. A oni jakby na przekór wszystkiemu stworzyli szczęśliwy związek. „Może to irracjonalne, ale wciąż czuję jego obecność. Przecież miłość nie kończy się, gdy ktoś umiera”, mówiła Laura Łącz o mężu, Krzysztofie Chamcu, w poruszającej rozmowie z Elżbietą Pawełek dla magazynu VIVA!.

Reklama

Ostatnia aktualizacja tekstu: 02.02.2024 r.

Krzysztof Chamiec i Laura Łącz: historia ich relacji. Jak się poznali?

Był jednym z najprzystojniejszych aktorów swego pokolenia. Nie było kobiety, która nie chciała z nim być. Tylko trzem było to jednak dane. Krzysztof Chamiec najpierw ożenił się z Aleksandrą Grzędzianką, następnie z Joanną Jędryką, a później z Joanną Sobieską. I nagle... poznał ją - Laurę Łącz. Kobietę z przeszłością młodszą o 24 lata. Dla niego porzuciła męża On dla niej żonę i dziecko. „Kiedyś Krzysztof powiedział mojej mamie, że gdyby spotkał mnie wcześniej, to miałby jedną żonę. Byliśmy sobie najbliżsi na świecie”, powiedziała Laura Łącz w wywiadzie dla Dobrego Tygodnia.

Różnica wieku ich nie obchodziła. Na przekór wszystkim stworzyli zgodny i szczęśliwy związek, którego nigdy nie żałowali. W 1990 roku na świecie pojawił się ich pierwszy syn Andrzej. Choć Krzysztof Chamiec miał dzieci z poprzednich związków, narodziny ostatniego syna mocno go zmieniły: „Był bardzo szczęśliwy, że w tym wieku Bóg obdarzył go synem. Od tej pory stał się innym człowiekiem. Bardzo zbliżył się do Kościoła. Wiem, że poszedł do spowiedzi do zakonnika, bernardyna. Wziął odpowiedzialność za swoje czyny, także za rozliczenie swojego życia z Bogiem”, wspominała Laura Łącz.

Gdy syn Krzysztofa Chamca i Laury Łącz miał dziesięć lat, aktor zachorował na raka płuc. Zmarł po dwóch miesiącach pobytu w szpitalu. Jego ostatnim życzeniem było, by zostać pochowanym w grobie rodziny Jaxa-Chamiec. Tak też się stało. Żona Krzysztofa Chamca, Laura Łącz, do dziś z nikim się nie związała. Jak wyglądało jej małżeństwo z aktorem? Jak radzi sobie po jego śmierci i co najbardziej w nim ceniła? O tym opowiedziała w 2016 roku w rozmowie z Elżbietą Pawełek dla magazynu VIVA. Przypominamy tę niezwykłą rozmowę.

Czytaj także: Poznali się na balu przebierańców, doczekali się córki. Pierwsze małżeństwo Zygmunta Chajzera owiane jest tajemnicą

Forum

Laura Łącz o mężu Krzysztofie Chamcu: wywiad dla VIVY!

Laura Łącz, jedna z najpiękniejszych polskich aktorek, autorka książek dla dzieci, i Krzysztof Chamiec, wybitny aktor filmowy, teatralny i telewizyjny, byli razem blisko 20 lat, aż do jego śmierci w 2001 roku. Laura była jego czwartą żoną. „Nie zamierzałam rozbijać mu rodziny, więc powiedziałam: »Proponuję ci tylko przyjaźń«. Spytał, czy będę na niego czekała”, wspomina początki ich znajomości Laura.

Czy to prawda, że Krzysztof nie prawił Pani komplementów?

Prawda, był bardzo powściągliwym mężczyzną, co zresztą mi się podobało. Kobiety często oczekują od partnerów opiekuńczości, czułości, a ja tego nie szukałam. Mężczyzna w typie macho, oschły, surowy, ciemny charakter wydawał mi się bardziej pociągający. Wcale nie chciałam, żeby Krzysztof zasypywał mnie komplementami, a w domu stał w fartuszku, zmywał i gotował obiad.

Kiedy się poznaliście, pomyślała Pani, że to jest ten, z którym chce iść przez życie?

I tak, i nie, bo właśnie się rozwodziłam z moją pierwszą miłością, Dominikiem Kutą, wspaniałym muzykiem Czerwonych Gitar, za którego wyszłam za mąż, mając zaledwie 18 lat. Pięć lat później, po rozprawie rozwodowej, wyszliśmy z sądu, trzymając się za ręce jak para dobrych przyjaciół.

Ale Pani serce skradł już Krzysztof Chamiec, wówczas jeden z najsłynniejszych aktorów. Jak to się zaczęło?

Chyba na pierwszej próbie „Cyrana de Bergerac” w Teatrze Polskim, gdy Chamca obsadzono w roli Cyrana, a mnie w roli jego ukochanej Roksany. Christiana grał młody Leszek Teleszyński, więc wszyscy w teatrze myśleli, że będzie między nami romans. A ja spojrzałam na Krzysztofa. Zaczął czytać rolę tym swoim niskim głosem, który elektryzował kobiety. Pomyślałam, że tak przystojnego mężczyznę, z tak silną męską osobowością widzę pierwszy raz. Wprawdzie spotykaliśmy się już wcześniej w teatrze, ale nie graliśmy kochanków. Początek naszej znajomości kojarzy mi się z tymi próbami, kostiumami, wspaniałymi dekoracjami. Była w tym niezwykła magia. I kiedy Roksana w piątym akcie trafiła do klasztoru, a ranny Cyrano pod balkonem wyznawał jej miłość, naprawdę trudno było się nie zakochać.

Przemykaliście się w kuluarach teatralnych, kryjąc się z gorącym uczuciem?

Tak. Kiedy przechodziliśmy razem podczas spektaklu za kotarami, przy ceglanej ścianie oświetlonej małymi światełkami, czekając na swoje wejście, to serce waliło mi jak dzwon.

Ale kiedy już zdecydowaliście się być razem, wybuchł skandal. Pani miała 23 lata, on prawie 50.

Skandal był nieunikniony. Mówiło się o nas wszędzie. Byłam wtedy już aktorką grającą dużo w teatrze, filmie i telewizji, a on znakomitym, uznanym aktorem.

Kilka koleżanek aktorek przestało się nagle odzywać?

Tak, bo niektóre były przyjaciółkami Joanny Sobieskiej, z którą był jeszcze w związku. Nie zamierzałam rozbijać mu rodziny, więc powiedziałam: „Proponuję ci tylko przyjaźń”. Spytał, czy będę na niego czekała. Odpowiedziałam, że nie: „Nie chcę, żebyś dla mnie rzucał żonę”. Na to on: „Ale ja i tak to zrobię”.

Mówiło się, że cierpiał, szalał, nie mógł pogodzić się z odrzuceniem. Zaczął nawet śledzić „obiekt swojej miłości”.

Przestaliśmy się spotykać, ale któregoś dnia wypatrzył mnie na słynnym targu staroci – „Wolumenie” – na Bielanach. Lubiłam tam zaglądać, jako że od zawsze zbierałam antyki. Pochyliłam się przy jakimś świeczniku, podniosłam głowę i nagle zobaczyłam Krzysztofa. Wyglądał źle, trochę nieprzytomny, nieogolony, jak na kacu. Był w trakcie rozstania z Joanną. Chciał jeszcze raz usłyszeć, czy na niego zaczekam. Ja twardo, że nie. Ale cóż, jednak w głębi duszy czekałam, aż stanie się wolnym człowiekiem. Jego piękna żona Joanna szybko ułożyła sobie życie z Adamem Gesslerem, któremu urodziła wspaniałego syna. A ja wyszłam za Chamca.

Chcieliście nawet wziąć ślub kościelny.

Zabiegaliśmy o to, potrzebny był jednak akt chrztu Krzysztofa, który został gdzieś na Wołyniu, bo tam się mąż urodził. Sprawy się ciągnęły, potrzebni byli świadkowie chrztu, aż w końcu było za późno.

Nie jest tajemnicą, że Chamiec miał wielką słabość do kobiet, a one miały słabość do niego. Nie bała się Pani, że będzie kolejną jego zdobyczą?

Nie. Widocznie jestem tak pewną siebie kobietą, że ani przez sekundę

nie miałam takich myśli. Krzysztof powiedział kiedyś mojej mamie: „Gdybym Laurę spotkał wcześniej, to miałbym jedną żoną”. Byliśmy całkowicie pewni swojej miłości, chociaż przeciwni jej byli moi rodzice, jego mama i cały świat!

Czytaj także: Edyta Lewandowska była jedną z twarzy "Wiadomości". Ma 10-letnią córkę ze znanym pogodynkiem

Po trzech nieudanych małżeństwach, licznych romansach, Krzysztof trafił na kobietę swojego życia. To Pani udało się znaleźć klucz do jego skrytej duszy.

Specjalnie go nie szukałam (śmiech). Ale byłam z Krzysztofem najdłużej, około 20 lat. Nie powiedziałabym jednak, że jego wcześniejsze małżeństwa były nieudane. Kochał swoje żony, ale kiedy uczucie się wypaliło, odchodził. Myślę, że ta mnogość kobiet, które się przewinęły przez jego życie, wynikała też z jego ogromnych zasobów testosteronu.

Czymś Panią w późniejszym życiu rozczarował?

Krzysztof był dokładnie taki sam w domu, jak na scenie czy w filmie: silny psychicznie, zdecydowany, dość surowy. Ale też specjalnie nie unikał rozmów o uczuciach, emocjach czy naszym związku. Poza tym wzajemnie ceniliśmy się intelektualnie. Godzinami rozmawialiśmy o książkach, filmach czy malarstwie, bo historia sztuki była moją pasją. Studiowałam już wtedy filologię polską na UW jako drugi fakultet.

Mąż nie bał się, że taka erudytka zagoni go w kozi róg?

Wydaje mi się, że to mu się bardzo podobało. Kiedyś pojechaliśmy na wakacje, wzięłam książki do egzaminów, a Krzysztof zabrał „W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta, i to po francusku. Chciał się przede mną popisać, nie wiedząc, że ja też dobrze znam ten język. Nie dziwię się, bo pochodził z domu, gdzie na co dzień z rodzicami rozmawiało się po francusku i dla dzieci sprowadzono bonę i nauczycielki z Francji.

Trochę rywalizowaliście ze sobą?

Rzeczywiście, staraliśmy się sobie zaimponować, ale wiedzą. To była taka rywalizacja intelektualna. Żałuję, że nie mam już czasu na czytanie książek. Jestem potwornie zapracowana – gram moje monodramy poetycko-muzyczne, wykładam w szkole aktorskiej, prowadzę autorski cykl dla dzieci „Pokochaj teatr” i teatr dla dorosłych KARTA, a przede wszystkim Agencję Artystyczną „Laura”, która organizuje mnóstwo imprez. Gram w „Klanie”, piszę bajki, wiersze, słuchowiska radiowe i teksty do podręczników szkolnych, więc już nie mam czasu na nic. Może gdyby Krzysztof żył, pomógłby mi lepiej odnaleźć się w tym świecie.

Zobacz także: Jeremi Przybora kochał się na zabój w Barbarze Wrzesińskiej. To dla niej napisał słynną piosenkę „Już kąpiesz się nie dla mnie”

Nigdy nie mówił: „Kochanie, zwolnij”?

Zawsze, bo widział, że żyję zbyt intensywnie. W przeciwieństwie do mnie Krzysztof nie chciał już tak intensywnie pracować i przeszedł na emeryturę. Kiedy się poznaliśmy, grał w Teatrze Polskim, potem u Hanuszkiewicza w Narodowym i w Studio u Szajny. Pod koniec życia większość propozycji jednak odrzucał, bardzo lubił tylko pracę w radio i w dubbingu.

Byliście chyba jedyną rodziną aktorską w świecie, która grała na deskach tego samego teatru, w dodatku w tych samych spektaklach!

Aktorzy w Teatrze Polskim żartowali, że występowałam tam, zanim się urodziłam, bo mama, będąc ze mną w ciąży, grała w „Ślubach panieńskich” i w „Dziadach”. Ale rzeczywiście to ewenement, że w tych samych sztukach grali rodzice wraz z córką i jej mężem. Mój ojciec, Marian Łącz, zanim trafił do teatru, był znakomitym piłkarzem, ulubieńcem całej Polski. To też jest ewenement, by piłkarz, bardzo bramkostrzelny reprezentant Polski, stał się zawodowym aktorem. Moja mama, Halina Dunajska, wielka piękność, wcale go nie chciała, choć on się starał. Jednak gdy zaprosił ją na mecz i nastrzelał bramek, popisując się przed nią, a potem kibice znosili go na rękach z boiska, skandując jego imię „Makuś”, od razu się w nim zakochała.

Tak jak Pani w Chamcu. Stworzyła mu Pani wspaniały dom, pełen antyków, w przedwojennej willi na Saskiej Kępie. Myślę, że nawet dla kogoś wychowanego w pałacu to było coś!

On nie mówił, że jest z pałacu, tylko że jest ze wsi, bo ten pałac był na wsi (śmiech). Nigdy jednak nie popisywał się koneksjami rodzinnymi, czego najlepszym dowodem było to, że w ogóle nie używał nazwiska rodowego z przydomkiem Jaxa-Chamiec. Dopiero czasem się przypadkiem okazywało, jak świetnie jeździ konno i z kim jest spokrewniony.

Na 60. urodziny dała mu Pani w prezencie… syna.

Dziecko urodziło się drugiego lutego rano, czyli dokładnie tak samo jak mąż. Może dlatego mój syn wydaje mi się klonem Krzysztofa. Jest do niego charakterologicznie podobny. Na szczęście zmienił zdanie i nie zamierza być aktorem, jak rodzice i dziadkowie.

MICHAL KULAKOWSKI/REPORTER

Dlaczego „na szczęście”?

Bo uniknie internetowego hejtu, ciągłego oceniania. Aktor musi mieć wrażliwość motyla, odporność krokodyla, a do tego końskie zdrowie, jak mawiała Aleksandra Śląska, moja ukochana pani profesor z PWST.

Można powiedzieć, że dwoje aktorów pod jednym dachem to o jednego za dużo?

Nie, to mi specjalnie nie przeszkadzało. Jedna rzecz mnie tylko stresowała, że Krzysztof, grający wielkie role, jak zaczynał się uczyć tekstu, momentalnie zasypiał. Na premierach byłam cała mokra ze strachu, że coś poplącze. Widziałam, jak chrząka, spogląda na suflera, a mimo to publiczność, zamiast na innych świetnie przygotowanych aktorów, patrzyła głównie na Chamca i nagradzała go największymi brawami. Miał wielką sceniczną charyzmę i siłę przebicia, niezbędną w tym zawodzie. Dlatego tak silnie przyciągał kobiety i którą sobie upatrzył, tę złowił (śmiech).

Zobacz też: Jest jej największym wsparciem i „menedżerem życia”. Tak kochają się Olga Tokarczuk i Grzegorz Zygadło

Bywanie na salonach jednak go nie bawiło.

Nie. Zawsze pytałam go, czy ze mną pójdzie, na przykład na pokaz mody. A on leżał na tapczanie i mówił, że to go nie interesuje.

Zdarzały się ciche dni?

Tak, ale z inicjatywy Krzysztofa. Był zazdrosny o mnie, a nawet o moje wypowiedzi. Kiedyś na przykład stwierdził, że zachowałam się zbyt frywolnie w wywiadzie telewizyjnym. Niechętnie się potem do mnie odzywał, stołował się na mieście i jadł tylko to, co sam sobie kupił. To była taka typowa dla niego demonstracja, ale dość szybko mu zawsze przechodziło.

Największe wady męża?

Nie chciałabym mówić źle, ale i tak wszyscy wiedzą, że był człowiekiem skąpym i leniwym. Czasem potrzeba mi było więcej wsparcia, czułości czy pomocy z jego strony. W domu nie umiał zrobić nic. Tak jak mój ojciec przyzwyczaił nas do tego, że był „złotą rączką”, tak Krzysztof nigdy nie wkręcił przysłowiowej żarówki. W domu wszystko było na mojej głowie. Zawsze mieliśmy też osobne kasy. I zawsze było tak, że zarabiałam dużo więcej od niego, ponieważ Janusz Zakrzeński, mój teatralny kolega, wkręcił mnie w rynek estradowy, więc miałam i mam mnóstwo występów. A Krzysztof i tak wszystko, co zarobił, wydawał na swoje podróże.

Nie zawstydzała go ta sytuacja?

Właśnie nie. Kiedyś dziennikarka zapytała go podczas wywiadu: „Czy panu nie przeszkadza to, że żona ewidentnie zarabia więcej od pana?”. A on odpowiedział bardzo szybko i szczerze: „Absolutnie mi to nie przeszkadza. Bardzo jestem zadowolony z takiego obrotu sprawy” (śmiech). Muszę też powiedzieć, że nigdy nie zdarzały się nam kłótnie. Zresztą nie potrafię sobie nawet wyobrazić, że można się kłócić z kimś, kogo się kocha. My z Krzysztofem z takim samym zachwytem i uwielbieniem jak pierwszego dnia patrzyliśmy na siebie do końca. Jestem bardzo monogamiczna i długo zachowuję świeżość uczuć. Może dlatego zawsze byliśmy dla siebie tak atrakcyjni i pociągający.

Nigdy się Pani nie bała, że 24 lata różnicy między Wami kiedyś Was przygniecie i zabije piękną miłość?

Nigdy. Wiek nie był dla nas żadnym problemem. Sam mi to powiedział, ale jednym uchem mi wpadło, a drugim wypadło.

Przeczytałam, że Krzysztof przez całe życie szukał miłości, której nie dostał od matki.

Miał z nią trudne relacje, choć była wybitnie inteligentną pisarką i jedyną osobą, z której zdaniem się liczył. Myślę, że tę oschłość, przypisywaną jego męskości, właśnie po niej odziedziczył. Była kobietą apodyktyczną, niepotrafiącą swoim dzieciom okazywać uczuć. Kiedyś, widząc mnie z naszym synkiem, powiedziała: „Dobrze, że karmisz go piersią, bo ja Krzysia nigdy nie przytulałam. U nas zawsze była mamka”. Wydaje mi się, że w Krzysztofie było wielkie pragnienie miłości. Może dlatego tak podobało mu się moje oddanie. Wiedział, jak bezwarunkowo, szczerze i prawdziwie go kochałam.

Ale ten piękny świat nagle się zawalił.

Tak, bo Krzysztof odszedł bardzo szybko i niespodziewanie. Zawsze mówił, że nigdy nic mu nie dolega, ale jak już kiedyś zachoruje, to na pewno umrze. Kiedy usłyszał, że jest to nieoperacyjny rak płuc, znał ciąg dalszy. Na to samo zmarł jego ojciec i dwaj bracia. Nie chciał się leczyć, nie chciał żyć, w końcu odmówił jedzenia. „Głodem was wezmę!”, powiedział. Nie walczył, spieszył się na spotkanie z Panem Bogiem, bo zawsze był głęboko wierzący. Codziennie go odwiedzałam. Czułam, że nasze życie zatoczyło koło, jak w piosence zespołu Łzy: „Zostań, to jeszcze nie pora, zostań, choć jeszcze na chwilę, aż zamigocą radośnie iskry w księżycowym pyle. W tym hotelowym pokoju zachwyćmy się sobą raz jeszcze…”. Bo na początku były jakieś pokoje hotelowe, na końcu zaś tylko pokój szpitalny, a mimo to byliśmy sobą nadal zachwyceni. Trudno mi się rozmawiało. Choć w życiu jestem twarda, to jak dotykam uczuć, zaraz płaczę.

Zobacz: Była dla niego niedostępna i opryskliwa. Ostatecznie Magdalena Zawadzka zostawiła dla Gustawa Holoubka męża

A on mówił: „Lauro, nigdy tak pięknie nie wyglądałaś”.

Patrzył na mnie z zachwytem, bo starałam się ładnie wyglądać, przychodziłam do niego w białej sukience, opalona po wakacjach. Powiedział mi wtedy więcej miłych słów niż przez ostatnie nasze lata. I dodawał: „Jesteś taka piękna i młoda, wyjdziesz jeszcze za mąż”. A ja znów w płacz, mówiłam, że na pewno nie. I miałam rację. Po 15 latach od śmierci Krzysztofa wciąż jestem sama i nie szukam nowej miłości. Czuję się całkowicie spełniona, bo mogłam kochać i byłam kochana. Ktoś napisał, że nie jeżdżę na grób męża znajdujący się w Krężnicy pod Lublinem, gdzie chciał zostać pochowany w grobowcu rodziny Jaxa-Chamiec. To jedna z największych bzdur, jakie o sobie czytałam! Bardzo często jeżdżę, ostatnio też wraz z moją panią menedżer, przy okazji występów z monodramami w Lublinie i Rzeszowie.

Żałuje Pani czegoś?

Wielu rzeczy – przede wszystkim tego, że nie było go, kiedy dorastał nasz syn. To był największy problem, bo jednak chłopak potrzebuje ojca. Poza tym jakoś sobie radzę. Nasz wierny pies – owczarek niemiecki po śmierci pana spał przy moim łóżku i mnie pilnował. Niestety, też już nie żyje. W moim domu od czasu odejścia Krzysztofa nie było innego mężczyzny, więc każdy kąt i każdy mebel kojarzy mi się tylko z nim. Wręcz czuję jego obecność. To tak jak Kayah śpiewa: „od czasu do czasu jakbym słyszała nadal, jak przechodzisz przez mój próg, miły…”. Siedzę sama wieczorem w kuchni i jakbym czuła, że on ten próg zaraz przekroczy, wejdzie i będzie sobie robił herbatę. Wiem, że to irracjonalne, a przecież miłość nie umiera w chwili śmierci bliskiej osoby. Pozostaje w sercu jeszcze długo, czasem na zawsze…

MICHAL KULAKOWSKI/REPORTER
Reklama

Rozmawiała: Elżbieta Pawełek

Reklama
Reklama
Reklama