Tomasz Raczek o Korze: „Myślę, że nie zdawała sobie sprawy, że kiedy jej już nie będzie, następne pokolenia uznają ją za guru"
„Wiedziała, że jest śmiertelna", wyznał
- Krystyna Pytlakowska
Łączyła ich wyjątkowa więź. Poznali się w latach 90., on od razu dostrzegł jej siłę i wyrazistą osobowość. Tomasz Raczek w intymnej rozmowie z Krystyną Pytlakowską opowiedział o swojej relacji z Korą. „Kiedy wróciła ze szpitala, zaprosiła mnie na herbatę. Przechodziła rekonwalescencję. Już nie wyglądała tak źle, ale była wymęczona. Powiedziała: Myślałam, że umieram. Cudem wywinęłam się śmierci", wspomina. Dziennikarz i krytyk szczerze o przyjaźni, nieśmiertelności i wielu godzinach przegadanych z Korą...
Niedawno minęła czwarta rocznica śmierci Kory. Często o niej myślisz ?
Bardzo często. Zresztą przy moim biurku wisi jej portret, który namalował i podarował mi jeden z jej fanów. Mam tu dwa portrety: Zygmunta Kałużyńskiego i Kory, oprócz oczywiście członków mojej rodziny.
Jakoś mi z Korą do siebie nie pasowaliście.
Długo się osobiście nie znaliśmy. Doceniałem bardzo muzykę Maanamu i Korę jako osobowość. Już w latach 90., przy okazji romansu Maanamu z pierwszą prywatną wytwórnią płytową w Polsce Rogot, wyszła ich płyta Kminek dla dziewczynek. Dzisiaj jest prawie zapomniana, może więc warto ją przypomnieć. Współpracowałem z tą wytwórnią, gdy poproszono mnie o pomoc w promowaniu ich artystów. Prosili, żeby stworzyć wizerunek medialny nowej młodej piosenkarce, którą zaangażowali do nagrania płyty z gotowym już repertuarem, napisanym dla innej piosenkarki, która nie podołała temu zadaniu. To była Kasia Szczot, czyli Kayah.
Na zamówienie Rogotu stworzyłem jej biografię, taką w stylu zachodnim, opierając się na tym, że pochodzi z rodziny o mieszanych korzeniach. Nie była zadowolona z tego pomysłu, powiedziała, że powypisywano tam jakieś bzdury. Z ówczesnych rozmów z Kayah zapamiętałem, że często wracała do osoby Kory i było dla niej ważne, że Rogot wydaje najnowszą płytę Maanamu. Kiedy w hotelu Forum odbywała się konferencja prasowa Maanamu z okazji premiery płyty Kminek dla dziewczynek, byłem na niej jako współpracownik Rogotu. Wtedy pierwszy raz spotkałem Korę osobiście. I zobaczyłem ją na żywo poza sceną. Byłem porażony siłą jej osobowością.
Miała w sobie hippisowski anarchizm, nie stosowała się do reguł, nie lubiła władzy, nie przejmowała się sympatiami i antypatiami widzów. Była pewna tego, co robi, podkreślając, że jej sztuka jest bezkompromisowa. W tamtych czasach, nawet już po obaleniu komuny, było to czymś wyjątkowym. Korze towarzyszył Marek Jackowski, który miał podobną osobowość, też bardzo silną, nie oczekującą aplauzu. Oni oboje nie oczekiwali braw. Po prostu ogłaszali manifest, który był protestem przeciwko społeczeństwu mieszczańskiemu. Gardzili nim. W wypowiedziach Kory było mnóstwo prowokacji wobec mieszczańskiego stylu życia. A ja byłem wtedy nią zachwycony. Stwierdziłem, że jesteśmy w wielu sprawach do siebie podobni, chociaż swoje poglądy manifestuję łagodniej niż ona to robiła.
Potem Korę spotykałem często podczas mojej współpracy z Pagartem, gdzie zatrudniono mnie do promowania młodych twórców teatralnych. Z Pagartu wychodziliśmy na lunche do nowego wówczas hotelu Victoria, mieszczącego się w pobliżu. Podawano tam niedrogie lunche. Trzydaniowe zestawy serwowano za 30 złotych, przeliczając na dzisiejsze ceny. A było tam dość luksusowo! Spotykało się tam wielu artystów. Wiadomo było, że pomiędzy godziną trzynastą a piętnastą, nawet jeżeli się z kimś nie umawiałeś, możesz natknąć się na niego w Victorii na obiedzie. Kora wpadała tam bardzo często. Siadała raz w jednej loży, raz w drugiej. Zachowywała się naturalnie. Była bardzo ciepłą, serdeczną osobą, co nie pasowało mi do jej prowokacyjnego wizerunku scenicznego.
Obserwowałem ją, ale ciągle jeszcze mało się znaliśmy. Kiedy zostałem redaktorem naczelnym Playboya szybko poprosiłem ją o wywiad - śledząc ją wiedziałem, że jest genialną rozmówczynią. I dopiero wtedy poznaliśmy się tak naprawdę. Zaprosiłem ją na jeden wywiad, potem drugi. Później do Canal+, gdzie też robiłem godzinne wywiady z cyklu Siódme niebo. Stało się już u mnie tradycją, że gdy zaczynałem jakiś nowy cykl, to pierwszą rozmówczynią była Kora. Miałem gwarancję, że wywiad będzie dobry i posłuży za swego rodzaju kamerton dla następnych gości. Wtedy znaliśmy się już lepiej i bardziej prywatnie. I polubiliśmy się. Ona też odkryła, że wiele nas łączy, mimo że nie mam etykietki buntownika.
Czytaj także: „Kora przeszła operację na otwartym mózgu. Chemia by ją zabiła”. Artystka odeszła cztery lata temu
Ciekawe, jak autoryzowała wywiady, bo dzisiaj to jest chyba jeden z większych problemów dla dziennikarza.
Nie była czepliwa, raczej konkretna. Czasem coś dodawała, nie wycofując się z wcześniej wypowiedzianych zdań. Jeżeli już to Kamil jej sugerował, że może za daleko się posunęła i żeby powiedzieć to łagodniej. Kamila dopuszczała do wszystkiego, co robiła. Przyjeżdżała do mnie do Playboya. Mieściliśmy się w pięknej willi na Starym Żoliborzu z ogrodem, sadem, tarasem. Często robiliśmy zebrania w tym ogrodzie, a moja asystentka w tym czasie zbierała morele. I było cudnie. Nota bene słowo cudnie było często używane przez Korę.
Opowiedziałem jej przy okazji, że postanowiłem się wyprowadzić z Warszawy, bo chcę mieć ogród, a buduje się właśnie osiedle Grabina, z niedużymi domami otoczonymi ogrodami, i że wielu ludzi kultury chce kupić bądź już kupiło tam dom. Kora słysząc to stwierdziła: „Słuchaj, po co ja mam siedzieć na Powiślu, gdy też mogłabym się wyrwać z miasta. To świetny pomysł”. Dałem jej więc namiary do dewelopera i ulotki, jakie miałem. Zabrała je i mówi: „To chodź, Kamilku, jedziemy”. Po trzech czy czterech godzinach Kora wraca i podekscytowana oznajmia: „będziemy sąsiadami, bo właśnie kupiłam tam dom”. To był dla niej jakby początek nowej epoki.
Nowej epoki też w Waszych relacjach?
Rzeczywiście. Ja wprowadziłem się tam pierwszy, Kora chwilę później. Zaczęliśmy się odwiedzać, ale to raczej ona mnie zapraszała. Urządziła piękny ogród, w którym podawała swoją słynną herbatkę miłości. Siedzieliśmy i egzaminowała mnie z przeczytanych książek. „Wiem, że ty się filmami zajmujesz, mówiła, ale musisz więcej czytać jako intelektualista, bo o czym ja będę z tobą rozmawiać. Weź tę książkę, już ją przeczytałam, jest bardzo dobra”.
Co Ci polecała jako lekturę?
Wszystko, co czytała, ale ja nie na wszystko się zgadzałem. Głównie były to książki z serii plus minus nieskończoność o tym, jak zbudowany jest świat, jaka czeka nas przyszłość. Uwielbiała beletrystykę, ale ja zdecydowanie wolałem non fiction; całe życie bardziej interesowały mnie książki popularno-naukowe, filozoficzne, socjologiczne, psychologiczne. Ale od czasu do czasu, przymuszony przez nią, czytałem także to, co mi polecała i o tym dyskutowaliśmy.
Czym Cię zaskakiwała w tych dyskusjach?
Przede wszystkim tym, że rozmawialiśmy w ciszy. Przywykłem, że jak się chodzi do muzyków, to zawsze w tle gra jakaś muzyka. U Zygmunta Kałużyńskiego, który z wykształcenia był pianistą, miał w domu pianino i stosy nut oraz tysiące płyt z muzyką poważną i jazzową, gdy przychodziłem do niego, zawsze grała muzyka, jakaś symfonia czy improwizacje jazzowe. Jednak kiedy się pojawiałem, natychmiast ją wyłączał, poświęcając się rozmowie ze mną. Tak samo było z Korą. Nawet jeżeli coś u niej grało, wyłączała to.
Pamiętam, że lubiła ciszę i osobność. Kiedy robiłam z nią wywiad, zamknęłyśmy się w oddzielnym domku, takiej świątyni dumania Kory, gdzie wstęp miała tylko Ramona, jej suczka.
To już działo się chyba w ostatnim etapie jej życia i ostatnim miejscu zamieszkania, bo wcześniej nie odcinała się od rzeczywistości.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Jerzy Stuhr o przebytych chorobach: „Jak ci ktoś podarował drugie życie, to je sobie cenisz”
Czy Zygmunt Kałużyński poznał kiedyś Korę?
Nie wiem, czy znali się osobiście, ale miał dla niej duży szacunek, a ona bardzo szanowała Zygmunta.
Z pewnością miała przed nim tremę intelektualną.
Może było u niej coś takiego. Ona go po prostu uwielbiała i na swój dyskretny sposób zazdrościła mi mojego codziennego z nim kontaktu. To był chyba jeden z elementów mojej atrakcyjności dla Kory.
Z pewnością interesowała się Tobą jako oryginalnym intelektualistą.
Oryginalność, odwaga w głoszeniu swoich poglądów na pewno były dla niej bardzo ważne. Takie osoby zapraszała do kontaktu, lubiła się nimi otaczać; ceniła tych, którzy sami sobie wytyczają zasady i hierarchie, nawet jeśli chodziło tylko o walory estetyczne. Takie cechy miała sama Kora i nic dziwnego, że poszukiwała ich u innych.
Jak długo byliście sąsiadami?
Dobrych dziesięć lat. W tym czasie nagrała dwie płyty: „Łóżko” i „Róża”. Po dziesięciu latach zdecydowała się wrócić do Warszawy. Znalazła dom na Żoliborzu. Żartobliwie jej dogryzałem, że przy swoich poglądach wybrała do zamieszkania Plac Konfederacji, tuż obok słynącego z konserwatyzmu kościoła św. Zygmunta (chodziłem tam na religię i miałem złe wspomnienia), a jej dom graniczył z plebanią. Mówiłem, że będzie musiała codziennie słuchać dzwonów, przywołujących ludzi na msze. Odparła: „Trudno, przeżyję to jakoś”. Mieszkała tam aż do czasu, gdy zaatakowała ją choroba, wtedy przeniosła się na Roztocze, związane z jej dzieciństwem. A potem nasz kontakt się urwał. Na Roztoczu nigdy nie byłem.
Nie miałeś z nią kontaktu w ostatnim etapie jej życia?
Nie, widywałem ją tylko na jakichś eventach. Ostatni raz chyba w Teatrze Narodowym, na imprezie organizowanej przez BMW z okazji premiery filmu dokumentalnego o wyjątkowych ludziach. Jedną z bohaterek była Kora, a wśród pozostałych bohaterów był m.in. Tomasz Stańko. Ona już wtedy oficjalnie walczyła z rakiem i prowadziła w mediach akcję na rzecz refundowania drogiego leku ratującego życie. Argumentowała, wzywała, prosiła Ministerstwo Zdrowia, żeby ten lek był dostępny.
Wszedłem na to spotkanie w teatrze z duszą na ramieniu, bo nie wiedziałem, w jakiej Kora będzie kondycji. Ale była w dobrym stanie, świetnie ubrana, ze świeżą fryzurą i absolutnie nie dawała poznać po sobie, że cierpi. Wtedy widzieliśmy się ostatni raz.
Czytaj także: Taka była ostatnia wola Kory... Jej wypełnienie było życiową misją Kamila Sipowicza
Rozmawialiście czasem o śmierci?
Niewykluczone, że mówiliśmy o niej w trakcie naszych rozmów filozoficznych w połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy wprowadziła się na Grabinę. W jej życiu pojawił się trudny moment, gdy zachorowała na ciężkie zapalenie przydatków. Trafiła wtedy do szpitala. Jej stan był krytyczny. Przebywała tam długo, a kiedy wróciła ze szpitala, zaprosiła mnie na herbatę. Przechodziła rekonwalescencję. Już nie wyglądała tak źle, ale była wymęczona. Powiedziała: „myślałam, że umieram. Cudem wywinęłam się śmierci”.
Gdy wspominasz Korę, co pamiętasz w niej najbardziej?
Intensywność. Z Korą nie dało się spotykać na wolnych obrotach. Oczekiwała od osoby, z którą rozmawiała, stuprocentowej koncentracji. Żadnego rozpraszania się, sprawdzania telefonu komórkowego, przerywania i wtrętów na poboczne tematy. Dyskusja u Kory musiała mieć swoją dramaturgię i puentę. Lubiła urządzać spotkania na tarasie, gdzie zapraszała kilkoro znajomych. Siedzieli tam, patrząc na zachód słońca. Wybrała ten dom, bo z salonu widać było, jak zachodzi słońce. A sprzedała Grabinę i wróciła do Warszawy w momencie, gdy deweloper zaczął rozsprzedawać wokół ziemię i nie miałaby już tego widoku.
Mnie Kora zawsze kojarzy się z literaturą, a nie z muzyką. Ona nie była tylko autorką słów do piosenek. Była poetką, utalentowaną i świadomą swojego talentu. I nie było w niej fałszywej skromności. W Korze za grosz nie było też hipokryzji. Całe jej życie to nieustanne równanie w górę. I to właśnie sobie w niej niesłychanie ceniłem.
Miała poczucie nieśmiertelności?
Nie miała. Wiedziała, że jest śmiertelna. Myślę, że nie zdawała sobie sprawy z tego, że kiedy jej już nie będzie, następne pokolenia uznają ją za guru, że będą powstawać płyty z nowymi wykonaniami jej piosenek (za życia nie cierpiała coverów swoich przebojów), a inne utwory będą jej dedykowane. I że ludzie będą pisać o niej książki, tak jak choćby ta ostatnia biografia Kory Słońca bez końca Beaty Biały, w której też Korę wspominam.
Rozmawiała: Krystyna Pytlakowska
Zapraszamy do subskrypcji kanału Tomasza Raczka na YouTube. Tam znajdziecie więcej informacji między innymi o filmach i serialach: https://www.youtube.com/c/TomaszRaczek/videos?app=desktop. Dodatkowo zachęcamy do wsparcia go na stronie Patronite.pl (https://patronite.pl/raczek). Każdy grosz się liczy. Jak sam autor pisze: „Ta kwota umożliwi mi inwestowanie w sprzęt i poprawę jakości nagrywanych wideorecenzji filmowych (dostępnych na YouTube) a także uruchomienie kanału podcastów z moimi recenzjami".
CZYTAJ TEŻ: „Każda sekunda jest dla mnie ważna”. Tak Kora mówiła o swoim życiu z chorobą