Maria Pakulnis o śmierci męża: nieraz zdarzyło mi się w bólu wykrzyczeć: „Jak mogłeś mnie z tym zostawić?!”
Aktorka o ostatnich chwilach ukochanego
Uwielbiana aktorka. Ciepła, serdeczna kobieta, która w życiu doświadczyła wielu tragedii. Od piątku 23 września widzowie mogą oglądać ją w filmie „Johnny”, opowiadającym o losach księdza Jana Kaczkowskiego. Maria Pakulnis wcieliła się w produkcji w umierającą staruszkę Hanię. Przy tej okazji udzieliła poruszającego wywiadu, w którym opowiedziała o odchodzeniu ukochanego męża Krzysztofa Zaleskiego, strachu przed śmiercią i społecznym tabu...
Maria Pakulnis wiele razy była świadkiem czyjejś śmierci. Nie boi się odchodzenia
W intymnej rozmowie z Dorotą Wodecką dla „Wysokich Obcasów” Maria Pakulnis deklaruje, że od zawsze wybiera wiarę w ludzi i okazywanie dobra. Wierzy, że nawet największy złoczyńca może się zmienić i zacząć żyć zgodnie z ogólnoludzkimi wartościami. Skąd w niej taka postawa? Okazuje się, że wielokrotnie była świadkiem czyjegoś odchodzenia...
„Ja to wiem, że dobro okazywane innym leczy dusze. Widziałam umierających w szpitalu ludzi, którzy pielęgnowali w sobie nienawiść. Ileż było w nich złości i agresji. Krzyczeli, żądali dla siebie uwagi. Byli i tacy, którzy w ostatnich chwilach uzmysławiali sobie, że kogoś skrzywdzili i nie mają już szans na wypowiedzenie „przepraszam". Mężczyzna, który mnie, 15-latce, umierał na rękach, płakał, że nie może naprawić swoich win. Widziałam też spokojne śmierci, w ciszy, wśród bliskich. Mierzyłam się ze śmiercią w szkole średniej. Uczyłam się w szkole pielęgniarskiej i od pierwszej klasy mieliśmy praktyki w szpitalu. Wiedza, którą tam zdobyłam, przydała mi się, kiedy umierał mój mąż. Mogłam być pomocna w szpitalu. Swoją drogą umarł na guza mózgu, czyli na to samo, co ksiądz Kaczkowski”, wspomina.
W dalej części wywiadu opowiedziała, jak wyglądało odchodzenie jej ukochanego...
Czytaj także: Maria Pakulnis i Krzysztof Zaleski: to była miłość od pierwszego wejrzenia
Aleksandra Konieczna i Maria Pakulnis w sesji dla „VIVY!”, wrzesień 2022
Maria Pakulnis o śmierci męża. Tak wyglądały jego ostatnie chwile
Gdy chorował, dzieliła swoje życie pomiędzy dom, szpital i zawodowe obowiązki. Nie mogła zrezygnować z ich wykonywania, bo nie miałaby za co utrzymać siebie i syna. Nie wyobrażała sobie również, by nie czuwać przy mężu tak długo, jak to będzie konieczne.
„Spędzałam w szpitalu mnóstwo czasu. Rano robiłam synowi śniadanie i wyprawiałam go do szkoły, przed próbą gnałam do szpitala, potem próba „Trash story", również o umieraniu, zakupy, dom na chwilę i znów szpital, skąd zdarzało mi się wychodzić o 2 w nocy. Musiałam jeszcze opanować tekst i czułam się jak w jakiejś bezwyjściowej bańce, bo fikcja na próbach stawała się rzeczywistością. Prawie nie spałam, co wyłapał opiekujący się Krzysztofem lekarz. Okazało się, że mam hashimoto”, zwierzyła się.
I dodała, że nie odbyli „tej rozmowy”, ponieważ ważne było dla nich doświadczanie codzienności.
„Rozmową naszą była codzienność. Był nią mój zgrzyt klucza w zamku, kiedy wracałam z prób, i jego radość, że wróciłam do domu. Uścisk dłoni, czuły gest, usłużenie, opowiedzenie, co się zdarzyło. Normalność. Nie trzeba nazywać tej ostatniej drogi. Moja filmowa Hania na pewno czuła, że odchodzi, ale nie rozmawiała o tym z Patrykiem [bohaterem granym przez Piotra Trojana - red.]. Wiedziała, że on jest przy niej, i ta świadomość dawała jej spokój. Miała przy kim odejść. Ludzi trzeba przeprowadzać na drugą stronę bez histerii, w spokoju”, podkreśla aktorka w rozmowie z Dorotą Wodecką.
Czy jej udało się to w przypadku ukochanego męża? Tak wspomina ostatni dzień życia Krzysztofa Zaleskiego...
„Tego dnia miałam od rana dzień zdjęciowy. Nie mogłam zrezygnować z pracy, bo nie miałabym z czego żyć. Podjechałam pod bus charakteryzatorni i do tej pory nie rozumiem, dlaczego tak się stało, ale otworzyłam drzwi i powiedziałam, że muszę natychmiast jechać do szpitala. Pędziłam samochodem przez Dolinę Służewiecką, by przebić się na Szaserów, krzyczałam do kierowców, by mnie przepuścili. Weszłam na OIOM i uderzyła mnie sterylność. Przebłyski słońca i cisza. Zachowałam się irracjonalnie. Nalałam wody do miski, wzięłam ręcznik i zaczęłam myć Krzysiowi stopy. Pielęgniarka odsunęła ode mnie tę miskę i podała książeczkę do nabożeństwa z modlitwą za umierających ludzi. Nawet nie umiałabym jej znaleźć, bo nie byłam nigdy kościelna. Trzymałam go za rękę”, mówi.
Czytaj także: Joanna Trzepiecińska zanim spotkała miłość swojego życia, wdała się w romans z mężem Marii Pakulnis
Maria Pakulnis , Krzysztof Zaleski, IX Bal Dziennikarzy, 10.02.2007 rok
Tak śmierć ukochanego męża zmieniła Marię Pakulnis
Przyznaje, że gdy odszedł, miewała momenty zwątpienia, pretensje, że została sama. Mierzyła się z wieloma codziennymi problemami, musiała zaopiekować się dorastającym synem, utrzymać dom.
„Nieraz zdarzyło mi się w bólu wykrzyczeć: „Jak mogłeś mnie z tym zostawić?!". Miałam nastoletniego syna do wychowania, który potrzebował ojca, i problemy finansowe, którym musiałam sprostać. A jeszcze w tym okresie zdarzyło mi się dostać po dupie od tak zwanych przyjaciół. Było mi ciężko, ale czułam obecność Krzyśka. I wciąż ją czuję”, deklaruje w rozmowie z dziennikarką „Wysokich Obcasów”.
W jaki sposób Maria Pakulnis ją odczuwa?
„Wyczuwam energię, która jest przy mnie. Kiedy umierali najbliżsi mi ludzie, to odczuwałam z tego powodu ból wręcz fizyczny. Ale trzeba mi było się z tym zmierzyć i dalej żyć, bo dostałam to życie i co? Będę wiecznie rozpaczać i się umartwiać? Nie. Nasi zmarli nie takiego życia dla nas pragną. Ja wierzę w moich opiekunów. I tak jak fizycznie można odczuwać obecność w mieszkaniu człowieka czy zwierzęcia, tak ja ośmieliłam się odczuwać ich energię. [...] Może nie wszyscy mają taką zdolność? Ja mam i prawdopodobnie odziedziczyłam ją po swoich litewskich przodkach. I może również dlatego nie boję się śmierci”, podkreśla.
Czytaj także: Maria Pakulnis: „Zostałam ojcem i matką, i momentami było to szalenie trudne”
Maria Pakulnis, jej mąż Krzysztof Zaleski oraz ich syn Jan Zaleski, Warszawa, 1997 rok