Kinga Preis: "Zatracam się w niej na setkę"
Kinga Preis, specjalistka od mocnych postaci, ruszyła na podbój nowego terytorium: teraz tańczy i śpiewa w musicalu #WszystkoGra. Mówi, że w pracy potrafi zatracić się na setkę. I że są reżyserzy, dla których dałaby sobie połamać wszystkie kończyny. A jak znosi to jej rodzina – wszystko gra? Aktorka w szczerej rozmowie z Marzeną Rogalską dla "Urody Życia".
- Walentynki będziesz świętować na premierze filmu z twoim udziałem – #WszystkoGra. Czy swój związek uważasz za romantyczny?
Uważam, że mieścimy się z Piotrusiem w średniej krajowej. Reprezentujemy romantyzm włoski: dużo skrajnych emocji – od wzruszenia do szału. Niedawno znaleźliśmy walizeczkę, w której były różne skarby z początku „naszego razem”, pamiątki z pierwszego roku życia Antosia, mój list do męża i syna: „Chłopaki, niech duży zje, co chce, mały niech zje kaszkę bananową”. Według mnie jesteśmy bardzo „ścisłą” rodziną. Przeżyliśmy razem 21 lat, z czego pierwszych kilkanaście, oprócz dosłownie paru dni, właściwie byliśmy nierozłączni. Teraz z powodu mojej pracy i nieustannych podróży do Warszawy żyjemy trochę na odległość. Ale staramy się być blisko. Dawniej byliśmy nierozerwalną parą, nie taką, która musi cały czas trzymać się za rękę, ale nie wyobrażam sobie spać pod inną kołdrą, niż ta, pod którą śpi mój mąż. Śmiejemy się, że jesteśmy jak takie stado surykatek. Mamy swoje gniazdo. Rozkrzyczane, wesołe, blisko siebie, „ja trzymam cię za łokieć, a ty mnie trzymasz za piętę”. Potrafimy się kłócić nie na żarty i być straszni wobec siebie, ale mamy w tym wszystkim poczucie bezpieczeństwa.
Sebastian Fabijański i Kinga Preis w musicalu #WszystkoGra
- Wiem też, że lubicie romantyczne spacery nad morzem…
O tak! Jeden taki spacer zaplanowałam tuż przed premierą filmu „Pod Mocnym Aniołem”. Powiedziałam mężowi: „Kochany, toż myśmy nigdy nie byli nad morzem zimą. Jedźmy do Kuźnicy, do naszej pani Eli, pospacerować sobie plażą. Premiera w poniedziałek, ja kończę zdjęcia w piątek koło południa, proszę cię, bądź o 15, żebyśmy mogli normalnie dojechać tam wieczorową porą, być całą sobotę i w niedzielę wrócić”. I mój mąż, jak to facet, wyjechał z Wrocławia tuż przed 15, po drodze zaliczył dwa mandaty, ponieważ chciał nadrobić ten czas i myślał, że mu się uda. Przyjechał wieczorem, odbyła się mała awanturka z pretensjami na 10 lat wstecz. Wyruszyliśmy nad morze w sobotę i kiedy dotarliśmy, od razu poszliśmy na romantyczny spacer po plaży. Wracaliśmy zatoką, a że dzień wcześniej był sztorm, to krajobraz jak po bitwie: powyginane krzaki, powyrzucane glony… I nagle widzę, że na płyciźnie leży łabędź. Bezradnie, z łbem w wodzie. W najbardziej dramatyczny sposób, na jaki mnie stać, drę się przez całą zatokę, słychać mnie w Gdyni na redzie: „Pioo-treeek, ra-tuuun-ku! Umiera łabędź!”, na co mąż: „O nie! Nie, nie, nie. Nawet o tym nie myśl!”.
- Trochę mu się nie dziwię, bo regularnie wrabiasz go w bycie ratownikiem!
Spojrzałam na Piotrka kocimi oczami ze „Shreka”, więc wparował do wody i wyciągnął łabędzia. Stoi z nim i mówi: „Proszę bardzo. I co teraz?”. Nie wiedziałam, co teraz, więc pobiegliśmy do domu pani Eli i usiłowaliśmy coś sensownego wymyślić, dzwoniliśmy do fokarium, do straży miejskiej, do weterynarzy… A mąż ciągle z łabędziem na rękach… W końcu ubłagałam jakiegoś weterynarza z Pucka, żeby nam pomógł. Wybiegłam z tą radosną nowiną do męża, ale jego ani widu, ani słychu, nigdzie! Dzwonię. Okazuje się, że łabędź dokonał żywota i Piotrek poszedł go zanieść na wydmy. Ruszam za nim, ale nie wiem, którędy poszedł, czy plażą, czy przez las. Znowu dzwonię, a tu sekretarka. Co robić! Po chwili oddzwania, dyszy i sapie: „Przyjedź po mnie… Przyjedź na drogę…”. Jadę na umówione miejsce, z krzaków wyłania się Piotruś, który ledwo idzie, powłóczy nogą. Otóż kiedy podchodził pod wydmę z łabędziem, oddzwoniła sekretarka, chciał odebrać i spadł z samej góry. Skończyliśmy na Helu – zerwane więzadła, gips na sześć tygodni. Jazda zimą do Warszawy z nogą za oknem, w hotelu wózek inwalidzki i na premierę filmu, jak się domyślasz, nie dotarł.
- Wróćmy do walentynkowej premiery #WszystkoGra. Czy porównanie tego filmu do musicalu „Mamma Mia” będzie nadużyciem?
Nie będzie, ale nie myślę tu o rozmachu, estetyce, tylko o pozytywnej energii, którą z całą pewnością ten film ma. Tańczymy i śpiewamy w nim najpiękniejsze polskie przeboje, z którymi może identyfikować się każdy, bez względu na wiek czy gust. To są utwory ze znakomitymi tekstami Kofty, Osieckiej, Grechuty, są przeboje Maanamu i Perfectu.
Kinga Preis, "Uroda Życia" luty 2016
- #WszystkoGra to już drugi musical, w którym zagrałaś, wcześniej były „Córki dancingu”. Podoba mi się ta zmiana, bo jesteś kojarzona głównie z mocnymi rolami. Niektórych filmów z tobą na pewno nie obejrzę po raz drugi, bo mnie za bardzo boli. A tu kompletnie inna historia, Kinga Preis wygląda jak milion dolarów i nie ma złamanego nosa jak u Smarzowskiego.
(śmiech) Ja dla Wojtka dałabym sobie połamać wszystkie kończyny. Dla aktora to, że może się zmieniać, jest atrakcją, przygodą i wyzwaniem jednocześnie. Tylko że w Polsce te zmiany nie są postrzegane jako część zawodu, całościowa praca nad postacią, ale jako temat do plotki. Kiedy chudnę, to nikt nie zastanawia się, do jakiej roli, tylko czy przypadkiem nie zakochałam się, i można by z tego zrobić news i skandal. A jak przytyję, to też mogę być świetnym tematem dla szmatławca. Na całym świecie to jest normalne, że aktor zmienia się do roli. I to tak totalnie. Wchodzi w ciało swojego bohatera, w jego umysł. Owszem, fizyczność jest bardzo potrzebna, ona zmienia w nas dużo, ale gdyby Tomek Kot tylko poruszał się jak Religa, był przygarbiony jak on, to ani ten film, ani historia tego człowieka nie obeszłyby mnie w ogóle.
- Miałam poczucie, że od jakiegoś czasu zaczęłaś bardziej zwracać uwagę na wygląd, bo wcześniej byłaś taką kobietą traperką, która ma w nosie to, jak wygląda.
Ale ja mam dalej w nosie to, jak wyglądam. Generalnie tak, jak mnie widzisz teraz, tak chodzę i jeżdżę na co dzień. Nie jestem osobą, którą się ubiera na galę, której daje się do wyboru suknie, a ona wybrzydza, mówiąc: „Nie ten projektant”. To nie ja. Nie mam cierpliwości i całkiem po prostu nie znam się na tym, ale mam świadomość, że jednak premiera jest świętem filmu i nie muszę ubierać się jak większość filmowców polskich, czyli tak, jakbym wybierała się na misję do Afganistanu – wojskowe spodnie plus wyciągnięty sweter.
Kinga Preis, "Uroda Życia" luty 2016
- Koledzy aktorzy mówią, że masz nieprawdopodobną gotowość emocjonalną na planie filmowym. Że masz na pstryknięcie płacz i różne skrajne emocje.
To nie jest prawda. Te najwyższe i bardzo skrajne diapazony przychodziły mi na pstryk, kiedy byłam dużo młodsza i nie miałam takiej świadomości, jaką mam teraz. Dziś potrzebuję większego skupienia, świetnego partnera, który oddaje mi emocje. Wtedy to przychodzi samo. Aktorstwo jest zatraceniem się, jest wejściem w czyjeś ciało, umysł, serce. Kiedy masz taki komfort z partnerem i taki rodzaj koncentracji, że możesz to zrobić i się nie wstydzisz – bo aktorstwo jest też bezwstydem – to robisz to. Kiedy zaczynasz kombinować, to fala emocji nie popłynie.
- Czyli zawodowstwo zawodowstwem, ale wciąż trzeba być spontanicznym?
Za każdym razem nowe, spontaniczne przeżycie jest bardzo ważne. Dla mnie mistrzem czułości aktorskiej jest Andrzej Chyra. Andrzej to wielki aktor, który potrafi zagrać wiele niuansów. Otwiera mi dużo więcej dróg, niż jestem w stanie przewidzieć. W „Prostej historii o morderstwie” w reżyserii Arka Jakubika gramy małżeństwo. Przez miesiąc prób widziałam w Andrzeju bardzo nieśmiałego człowieka, który nie wiedział, jak mnie dotknąć, który proponował: „To może ja bym tak...”. Po czym w sekundę grał tyle nieoczywistych tematów – niby takich, jak sobie wyobrażałam, ale jeszcze dużo, dużo więcej. Dokładnie tak samo robi Krzysztof Stroiński, który we #WszystkoGra” siedzi dwie godziny przed swoją sceną i koncentruje się, wchodzi w postać. Ktoś do niego mówi, ktoś mu przynosi obiad, a on sobie cichutko siedzi i nie jest już Krzyśkiem Stroińskim, tylko tą postacią. To niesamowite, że bardzo często ktoś, o kim myślę, że jest genialny, że może wszystko, najczęściej na planie i w życiu prywatnym jest bardzo nieśmiałym człowiekiem wątpiącym w swoje umiejętności od początku do końca.
Kinga Preis, "Uroda Życia" luty 2016
- Mówiłaś o bezwstydzie w aktorstwie, a czy masz taki komfort bezwstydu w związku, że możesz z mężem rozmawiać o wszystkim?
Piotr ma wielką potrzebę, żebym w nieskrępowany sposób mówiła, albo jak mam jakiś problem, żebym się nim dzieliła. Jest na to otwarty. Natomiast widzę, że czasami robią na nim ogromne wrażenie historie, które ja uważam za coś zupełnie naturalnego. On się nimi przejmuje dużo bardziej niż ja. W tym sensie widzę różnicę między zwykłym człowiekiem, który nie musi się targać z takimi emocjami, a kimś, kto jednak musi. Kiedy Agata Kulesza grała w sztuce „Merlin Mongoł” reżyserowanej przez Bogusława Lindę albo kiedy tańczyła w „Tańcu z gwiazdami” z Terrazzino, to jej mąż Marcin mówił: „Teraz mieszka z nami Boguś Linda”, „Teraz mieszka z nami Stefano”. Zawsze się śmieję z tych opowieści, ale ze mną jest dokładnie tak samo. Choć mam naprawdę normalną rodzinę, która daje mi odreagować i akceptuje mnie z tym wszystkim, to czasem moja koncentracja na pracy powoduje, że zatracam się w niej na setkę. I rzeczywiście mam wtedy poczucie, że mieszkam z Wojtkiem S. Kiedy byłam na planie filmu #WszystkoGra, to moim prawdziwym partnerem, przyjacielem, powiernikiem był Sebastian Fabijański. Jego problemy i potrzeby były dla mnie najważniejsze. Generalnie empatia jest kosztem tego zawodu, to ona doprowadza człowieka do stanu nieważkości, w którym można nie stawiać granic. Choć trzeba to robić, żeby zwyczajnie się w życiu nie pogubić.
- To z jednej strony niesamowite, ale też trochę przerażające...
Kiedy trafisz na człowieka, z którym masz porozumienie, to tych granic nie chce się stawiać, chcesz go otworzyć na swój świat. Myślę, że to działa w dwie strony. To jest piękne w tym zawodzie.
- Skąd się bierze twój optymizm?
Jacques Tati, francuski aktor i reżyser, powiedział, że „optymizm jest zawsze wynikiem niedostatecznych informacji”, a był specjalistą od komedii! (śmiech) Może tak być! Powiedziałabym też, że jest wynikiem mojej naiwności wobec wielu rzeczy. Uważam siebie za osobę tryskającą energią i optymizmem. I mam tak 360 dni w roku, ale następnych kilka, które pozostają do końca kalendarza, jest takie, jakby świat się na mnie zawalił.
Rozmawiała Marzena Rogalska
Cały wywiad z Kingą Preis w najnowszym numerze magazynu "Uroda Życia", luty 2016