Reklama

Plotki o konflikcie sióstr Steczkowskich często pojawiają się w mediach. Być może na takie doniesienia ma wpływ fakt, że ich wspólne zdjęcia bardzo rzadko trafiają do sieci i nie opowiadają o sobie w udzielanych wywiadach. Justyna Steczkowska, uważana za „najbardziej znaną” z sióstr, udowadnia jednak, że pogłoski o rzekomych kłótniach są nieprawdziwe, a jej nowa fotografia jest tego najlepszym dowodem.

Reklama

Justyna Steczkowska na zdjęciu z siostrami

Rodzina Steczkowskich to sześć sióstr – Justyna, Agata, Magdalena, Cecylia, Krystyna i Maria, oraz trzech braci – Marcin, Jacek i Paweł. Plotki o napiętej atmosferze w relacjach rodzeństwa od lat pojawiają się w mediach, szczególnie kiedy pojawia się temat kariery muzycznej Justyny i Magdaleny.

„Bardzo lubię przebywać z Jusią [...] To fajne, ciepłe kontakty i to jest najważniejsze. To, że nie pokazujemy się co pięć sekund na zdjęciach, to nie znaczy, że tego nie ma”, tłumaczyła kiedyś Magda Steczkowska w rozmowie z Plejadą. Nie zaprzeczyła jednak, że popularność siostry miała na nią wpływ. „Wielokrotnie były sytuacje, że nie mogłam wziąć udziału w jakimś koncercie, bo już jest Jusia i jedna wystarczy. Takie życie, ona była pierwsza. Ale my jesteśmy tak różne, wykonujemy tak zupełnie inny rodzaj muzyki”, podkreśliła.

Powodem sporów miała być także książka Agaty Steczkowskiej, która ukazała się w 2017 roku. Ujawnienie rodzinnych tajemnic zabolało inne siostry, a Justyna Steczkowska przyznała w wywiadzie VIVY!, że było to „rozdrapywanie starych ran”. „Zdanie naszej rodziny było takie, żeby tego nie robić. [...] Agata podjęła taką decyzję obarczając w dużej mierze nas jej konsekwencją. Media suszyły mi głowę, pomimo tego, że z publikacją książki nie miałam nic wspólnego i robiły wszytko, żeby skłócić nas ze sobą”, wspominała.

Zobacz też: Agata Steczkowska wspomina zmarłych rodziców. „Ich miłość była ogromna i zauważalna...”

Nowa fotografia na Instagramie Justyny Steczkowskiej udowadnia, że rodzinny konflikt to wymysł. „Trzy siostry na cudownym spotkaniu”, podpisała piękne zdjęcie z Magdaleną i Krystyną. „To był cudowny dzień. Dzięki siostrzyczki. Nie ma to jak z Wami”, skomentowała Magda Steczkowska, która tego dnia świętowała komunię dziecka.

Nie ma wątpliwości, że siostry Steczkowskie są różne, ale rodzina to ich największa siła. Każda z nich ma obrany cel, do którego kroczy własną drogą i każda z nich spełnia się w czymś innym. Pomimo to, trzymają się razem. Przypominamy, co mówiły o swojej relacji VIVIE! – tekst Beaty Nowickiej ukazał się w 2016 roku.

Siostry Steczkowskie w wywiadzie VIVY!

Za oknem minus 10 stopni i śnieg chrupiący pod stopami, w studiu, w centrum Warszawy sztuczne słońce – od lampy – i prawdziwy upał emocjonalny. Kilkanaście osób krząta się wokół czterech modelek, które są zawodowymi muzykami. „Niesamowite, jak one wyglądają. Dar od losu. Szczęściary” – to najczęstszy komentarz. A wyglądają tak: długie, smukłe nogi, drobna twarz, wielkie kocie oczy, zwinne ciało obleczone jędrną skórą. One to siostry Steczkowskie: Agata, Krystyna, Justyna i Magda. Jeszcze jest Cecylia i Marysia, dziś nieobecne, ale pojawią się w rozmowach. Rozmowy z siostrami przypominają próbę okiełznania żywiołu. Każda z nich posiada własną, indywidualną kombinację genów Steczkowskich. Sześć jedynaczek wśród dziewięciorga rodzeństwa. Wyzwanie.

Krystyna jako jedyna różniła się od sióstr wyglądem. Zamiast czarnej czuprynki miała białe włosy. „Jedyny blond w rodzinie – śmieje się – niestety, teraz farbowany”. Siostry mają dystans do siebie i poczucie humoru. Krystyna w chwilach wolnych od muzyki rzeźbi z gliny anioły. Anioły Krystyny to indywidualiści: mają inne spojrzenie, inny wyraz twarzy, inaczej układają skrzydła, nie trzymają się za rączkę, nie stoją posągowo, nie wznoszą bezradnie oczu do nieba, są w nieustającym ruchu. Jak siostry Steczkowskie.

Mateusz Stankiewicz/AF PHOTO

Piotr (mąż i menedżer Magdy): „Moim zdaniem one są w takim samym stopniu różne, jak podobne. Mają te same świetne geny, dzięki którym wszystkie wyglądają fantastycznie, jak nastolatki. Przy tym są żywiołowe, głośno mówią, jedna przez drugą, głośno się śmieją, dyskutują, a jednocześnie mają różne zainteresowania i poglądy. I są uparte. Czasami dyskusje w tej rodzinie przypominają wybuch bomby – następuje huk, krzyk, ziemia się trzęsie, a potem emocje opadają, powraca ład i porozumienie”.

We wspomnieniach sióstr z dzieciństwa przeplatają się setki obrazków. Justyna na przykład pamięta walki w niedzielne poranki o miejsce w łóżku mamy, żeby stamtąd oglądać „Teleranek”. Magda – jazdy autobusem za granicę na koncerty. W chwilach wolności od ćwiczenia tercetów i kwartetów dziewczyny uwielbiały sportową rywalizację. Popularne było zjeżdżanie po schodach na materacu, Justyna wiodła tu prym razem z braćmi: Jackiem, Pawłem i Marcinem.

Kilkuletnia Madzia, zjeżdżając, uszkodziła nos, ale chciała sobie udowodnić, że jest odważna. „Długo wszystkiego się bałam i byłam bardzo płaczliwa”, śmieje się, ale kiedy jej siostrzana miłość została wystawiona na próbę, zwycięsko ją przeszła. „Byłyśmy w podstawówce, ja w czwartej, Jusia w siódmej. Podobał mi się Tomek, kolega ze szkoły. Wszyscy wiedzieli, że jestem w nim zakochana. W tym wieku miłość jest zaraźliwa, więc któregoś dnia przyszła Jusia i powiedziała, że jej Tomek również bardzo się podoba, a ona jemu, że to jest dla niej wielka tragedia i co ja o tym sądzę? Nie pamiętam już, co sądziłam, ale »oddałam« go Jusi (śmiech). Niesamowite, że po latach to Justyna przypomniała mi tę historię”.

Zobacz też: Magda Steczkowska podzieliła się z fanami wspólnym zdjęciem z córką

Mateusz Stankiewicz/AF PHOTO

W dzieciństwie siostry w naturalny sposób były podzielone na grupy. Agata i Krystyna były najstarsze, Justyna pośrodku, Magda urodziła się trzy lata później, a Cecylia i Marysia na końcu. Może dlatego wczesne lata życia spędziły, zawiązując różne siostrzane sojusze.

Justyna: „Byłam najstarsza dla młodszego rodzeństwa, a chciałam należeć już do grupy starszyzny Agaty i Krystyny. Agata starsza o siedem lat była dla mnie boginią. Pierwsza z nas wydoroślała. Była piękna, szczupła, miała długie nogi i ubierała się oryginalnie. Ciągle chciałam przebywać w jej towarzystwie. Pamiętam, na jednej koloni nie chciała mnie ze sobą zabrać na spacer z jakimś chłopakiem. Ja płakałam, ona się wściekała. Żadna nie chciała się poddać. W końcu Agata podjęła negocjacje: »OK, jak przestaniesz beczeć i NIE pójdziesz ze mną, dam ci mój róż«. Zgodziłam się natychmiast. Ten róż to było marzenie każdego: kolorowe pudełeczko z pachnącym, anielskim pudrem do twarzy. Teraz należał do mnie”.

Magda: „Nasze dzieciństwo było podporządkowane muzyce, rządziła nami Agata. Ona była kierownikiem muzycznym naszego zespołu: rozdzielała role, kto co ma śpiewać i grać. Całe popołudnia spędzaliśmy na ćwiczeniach, często tęsknie spoglądając na podwórko, skąd słychać było zabawy innych dzieci. Agatka była uparta i konsekwentna. Kiedy mówiła: »Czas na próbę«, to rzeczywiście szliśmy ćwiczyć, choć na pewno marudziliśmy ze zmęczenia i różnych innych powodów. Słuchaliśmy jej, była hersztem bandy. Pamiętam, jak dostała pierwszą wypłatę, miała wtedy 18 lat. Zabrała nas wszystkich do sklepu »Żaczek«, mogliśmy sobie wybrać, co chcieliśmy. Ja wybrałam karabin. Nie pytaj mnie dlaczego, nie pamiętam (śmiech). W każdym razie to było cudowne. Mogła z tymi pieniędzmi zrobić wszystko. A poświęciła je dla nas”.

Tak naprawdę Agata została asystentką ojca, odpowiedzialną za program muzykowania rodzinnego, kiedy miała 14 lat. „Moja mama mówiła, że beze mnie nie dałaby rady z dziewięciorgiem dzieci, że jestem taką drugą mamą. To nie jest nic niezwykłego, w wielodzietnych rodzinach tak jest, że najstarszy pomaga i opiekuje się młodszymi. Rodzice wprogramowują to w najstarszych. Mnie zresztą nikt nie pytał o zdanie, od tego trzeba zacząć. Rodzice mnie o coś prosili, więc starałam się robić to, czego ode mnie oczekiwali, jak każde dziecko, które kocha i szanuje matkę i ojca. Moje doświadczenia jako najstarszej z rodzeństwa bardzo mi się przydają w wykonywaniu zawodu. Jestem dyrygentką, świetnie umiem wszystko zorganizować. Najlepszym tego przykładem są Warsztaty Artystyczne Agaty Steczkowskiej, autorski projekt, który realizuję od 12 lat i wszyscy są tam szczęśliwi: ja, mistrzowie, warsztatowicze, publiczność. Lubię pracować z ludźmi, ale uwielbiam być sama ze sobą i swoją twórczością”.

Kilka dni temu z Madrytu, gdzie mieszka, przyjechała 25-letnia Róża, córka Agaty, przez ciotki nazywana pieszczotliwie Różyczką i „jedynaczką z wielodzietnej rodziny”. Najmłodsza z sióstr Steczkowskich, Marysia, jest od Róży starsza tylko o osiem lat, więc wychowały się razem. Róża jest bardzo ważnym świadkiem rodzinnych historii. Zresztą wygląda jak siódma siostra. Kiedy ją pytam, jakie są jej ciotki, chwilę się zastanawia. W ogóle jej odpowiedzi są zaskakująco celne i przemyślane jak na tak młodą dziewczynę.

Zrozumiałam dlaczego, kiedy mi powiedziała, że jej ulubionym zajęciem w dzieciństwie było obserwowanie i słuchanie rodzeństwa mamy: „Każda z moich ciotek jest inna – mówi powoli – ale mają kilka wspólnych cech: wewnętrzną wolność, siłę i odwagę. Uważam, że odziedziczyły to po babci Danusi. Babcia ma niezwykle silną osobowość. I twardo stąpa po ziemi. Dziadek Stanisław był uduchowiony. Ale całe życie byli zapatrzeni w siebie. Pamiętam, kiedyś dziadek zobaczył przez okno unoszącą się plastikową reklamówkę, zawołał dzieci i powiedział: »Zobaczcie, jak ona pięknie tańczy na wietrze, z jaką gracją«. Babcia skomentowała to krótko: »Znowu mi ogródek zaśmieci« (śmiech). Moi dziadkowie bardzo się kochali, ale musieli być silni i walczyć, żeby być razem. Wygrali, bo to była miłość wieczna, jak z bajki”.

Agata, mama Róży, dodaje: „Moi rodzice byli mądrymi rodzicami, ale przede wszystkim kochającymi się. Najważniejsze, co moim zdaniem wyniosłam z domu, to świadomość, jaką czystą miłością się darzyli. Moja matka dałaby się zabić za ojca, a ojciec za matkę. My byliśmy owocem tej miłości, a nie klejem scalającym ich małżeństwo. Rodzice świetnie przeżyliby swoje życie bez nas, tylko we dwoje. Tym większy mam dla nich szacunek za to, że nas zaprosili do swojego życia, ukochali i z takim poświęceniem wychowali”.

„Zakochanie jest jak wiatr, pozostawia przeciąg w duszy”. To wiersz Krystyny – pisze je od lat, ma ich całą szufladę. Justyna wierzy, że kiedyś wyda tomik swojej poezji.

Mateusz Stankiewicz/AF PHOTO

Odkąd dojrzały, założyły własne rodziny, uspokoiły się emocjonalnie i stały się sobie jeszcze bliższe. „Teraz jest taki fajny okres – mówi Magda – bo mamy dla siebie dużo cierpliwości, zrozumienia i myślę, że przede wszystkim szacunku”.

W pogoni za swoim miejscem w życiu zdarzały im się kłótnie, ciche miesiące, napięcia, bo wszystkie mają mocne charaktery. Bezkonfliktowa, to opinia jednogłośna, jest Krystyna. „Jest jak plaster na rany: nie ocenia, nie poucza, nikomu niczego nie radzi na siłę”, mówi Justyna. Od lat zresztą obie pracują razem, na koncertach Justyna mówi o niej: „Lepsza wersja Steczkowskiej w wydaniu blond”.

„Jestem introwertyczką – wyznaje Krystyna – ale może faktycznie mam taką cechę, że nie stwarzam konfliktów niepotrzebnie. Żyję swoim życiem, jak każda z moich sióstr, ale ja się z nim nie szarpię. Uwielbiam moją pracę, gram w przeróżnych zespołach, kiedyś w teatrze żydowskim, muzycznym, nagrywam muzykę do filmów. Wiele lat temu Justynka wciągnęła mnie do swojej ekipy i jest mi tam dobrze. W zespole rodzinnym ona śpiewała solówki, ja grałam solówki. Teraz na scenie rozumiemy się bez słów. Po prostu patrzę na nią i wiem, o co jej chodzi na scenie. Ja nie jestem frontmenką, nie jestem gwiazdą. Mogę zagrać w orkiestrze i mogę również być solistką, ale śpiewać to mogę w chórkach i to mi wystarcza”.

„Wszyscy jesteśmy związani z muzyką – dodaje Magda – ale nawet muzycznie zupełnie inne rzeczy nam się podobają, inne w duszy grają. Doceniam to, co robi siostra, brat, ale nie są to klimaty bliskie mojemu sercu. Czasami mnie to zaskakuje, bo przecież cały czas pracowaliśmy w klasyce, z tego się wywodzimy: chóry, muzyka sakralna, klasyczna, a jednak każdy poszedł w inną stronę. Jest w nas jakieś nienasycenie”. Z tego nienasycenia powstała najnowsza płyta Magdy „...nie na zawsze”. To opowieść o różnych rodzajach miłości. Tej najpiękniejszej, spełnionej, przez macierzyńską, do tej, która boli. Zapis jej osobistych przeżyć, lęków i wzruszeń. Jej życie.

Pierwsza, najważniejsza lekcja w domu Steczkowskich brzmiała: każdy ma prawo mieć własne zdanie, może je wypowiedzieć na głos i ma prawo być wysłuchany. Choćby miało to być niezaakceptowane, choćby się krzyczało, płakało, histeryzowało. Rodzice poświęcali swój czas i swoją uwagę na to, żeby tego wysłuchać. Pozostałe rodzeństwo również. Nawet jak najmłodsze dziecko miało coś do powiedzenia, nikt go nie lekceważył. Agata na koniec rozmowy powie: „Każdy ma inny punkt obserwacyjny w tej rodzinie. Każde dziecko ma inny numer. Pierwszy numer inaczej obserwuje życie niż dziewiąty”.

Magda komentuje: „Śmiałyśmy się, jak to jest możliwie, że mamy tych samych rodziców, skoro mamy tak różne poglądy, potrzeby, gusta, spostrzeżenia. Mało tego, nawet nasze wspólne dzieciństwo pamiętamy inaczej. Rozmawiałyśmy z Krysią i Justyną i okazało się, że one zupełnie inaczej pamiętają naszego tatę. Ja w ogóle nie pamiętam, żeby tata prał, sprzątał, gotował i zajmował się dziećmi, a Justynka z Krysią bardzo dobrze to pamiętają. Za to ja pamiętam, jak czasami tata czekał na mnie i szliśmy razem – ja do szkoły, on do pracy – i miałam go tylko dla siebie. Albo jak na przerwie biegałam do domu kultury, gdzie pracował, żeby z nim chwilę posiedzieć. Na mojej płycie jest utwór »Jesteś tu«, który napisałam dla taty. To jego obraz w moim sercu”.

Zobacz też: Justyna Steczkowska opiekowała się mamą do samego końca. Historia niezwykłej relacji

Mateusz Stankiewicz/AF PHOTO

Krystyna zadaje mi retoryczne pytanie: „Wyobraź sobie sześć sióstr i trzech braci... No, kto rządzi w domu? Kobiety! Plus mama, która jest bardzo mocną osobowością. To ona w naszej rodzinie pociągała za sznurki. Mama jest silna, władcza, ale ciepła. Ludzie do niej lgnęli. Zawsze było u nas mnóstwo znajomych, sąsiadek, przyjaciółek. Przychodziły, zwierzały się, rozmawiały. Mama była ostoją nie tylko dla nas”. Agata uzupełnia: „Mama potrafiła się tak śmiać, że zarażała śmiechem wszystkich. Miała bardzo głośny i taki dźwięczny, radosny śmiech. Tato miał niezwykłe poczucie humoru. Na zawsze zapamiętam ich uśmiechnięte twarze”. „Mama też zawsze dużo krzyczała”, ciągnie swoją opowieść Krystyna. „Duży dom, dużo dzieci, no to się krzyczy, żeby kogoś zawołać. Ale absolutnie nie była groźna, choć trzymała nas w ryzach. Tato był łagodniejszy, miał swój świat. Taki był podział”.

Agata ma odmienne zdanie: „To nie mama rządziła w rodzinie, tylko tato. On miał ostatnie zdanie w najważniejszych kwestiach. I nasza mama zawsze jemu ostatecznie się podporządkowywała ze szczerą zgodą. Mama rządziła gospodarstwem domowym, tato kluczowymi sprawami w rodzinie. Fruwał w świecie swoich idei i pomysłów, które realizował, mama stąpała twardo po ziemi i wspierała tatę. Stanowili wspaniały tandem, doskonale się dopełniali. Uważam, że to, jakimi jesteśmy kobietami, zawdzięczamy przede wszystkim naszemu wspaniałemu ojcu. Sposób, w jaki postrzegał i traktował swoją żonę oraz córki, zbudował naszą kobiecość”.

Justyna dodaje: „To tato zawsze mówił, szczególnie nam, dziewczynom, jakie my jesteśmy mądre, piękne, utalentowane i niezwykłe. Pamiętam jedną komiczną sytuację. Mama kazała mi pozmywać garnki, a ja jej spontanicznie odpowiedziałam, że... nie pozmywam, bo tata mi powiedział, że jestem stworzona do śpiewania! (śmiech). Mama oniemiała. Podejrzewam, że po chwili trzepnęła mnie ścierką albo krzyknęła, żeby zagonić do pracy, ale nigdy nie zapomnę jej totalnego zaskoczenia w tamtym momencie. Tato tak nam wbił do głowy, że jesteśmy wyjątkowe, że idąc potem przez życie, które łamało każdą z nas wiele razy, potrafiłyśmy się zawsze podnieść. Kobiety w naszym domu są niezwykle silne”.

Może dzięki tej sile miały odwagę bardzo szybko zacząć dorosłe życie. „Chciałyśmy się rozwijać muzycznie, więc nie było innego wyjścia”, precyzuje Krystyna. „Ja wyjechałam z domu, mając 17 lat. W Stalowej Woli nie było dla nas wystarczająco dobrej szkoły. Skończyłyśmy podstawówkę i każda z nas po prostu wyjechała. Najpóźniej Agata, bo pracowała w chórze z tatą. Ja byłam w Krakowie, w Rzeszowie, potem w Gdańsku. Miałam 19 lat i pogrywałam w rzeszowskiej filharmonii, będąc uczennicą. Kilka lat później zagrałam dyplom już jako solistka z tą samą orkiestrą. Utrzymywałam się sama”.

Justyna w wieku 15 lat zamieszkała w Rzeszowie, na stancji z koleżanką. Kiedyś właściciel mieszkania, starszy pan, wyrzucił je z domu w środku nocy, bo uznał, że Justyna zużyła za dużo wody, piorąc bieliznę. Została na ulicy z plecakiem, kołdrą i skrzypcami pod pachą. „Byłam w domu tylko w weekendy, więc moi rodzice nie widzieli moich błędów, szalonych pomysłów, moich prób dojrzewania. Dobrze się uczyłam, kochałam grać na skrzypcach, kochałam muzykę, ale nade wszystko śpiewać. Przyjeżdżałam na weekend, przynosiłam dobre oceny, nie było ze mną większych problemów, więc byli zadowoleni, a ja mogłam się rozwijać”.

Magda: „Ja wyjechałam najdalej, bo aż do Poznania, a miałam zaledwie 15 lat. Do domu przyjeżdżałam kilka razy do roku, więc nasze kontakty się rozluźniły. Dopiero kiedy zaczęłam współpracować z Marylą Rodowicz i musiałam przeprowadzić się do Warszawy, na nowo się odnalazłyśmy. Zamieszkałyśmy wtedy we trójkę: ja, Justyna i Cecylia w małym mieszkanku w samym centrum. Wszystkie bardzo dużo pracowałyśmy, ale byłyśmy nieszczęśliwie zakochane, nasze życie osobiste było w ruinie. Wieczorami siedziałyśmy w naszej kuchni, która miała niebieską tapetę z gwiazdkami. Wymalowałyśmy każdą z tych gwiazdek osobiście, mazakiem fluorescencyjnym. Nad nami widać było prawdziwe niebo, bo kawałek dachu był przeszklony. Do tej pory śmiejemy się, że wstawałyśmy rano z tym samym tekstem na zmianę: »Boże, jestem taka brzydka, i do tego nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie lubi, nikt mnie nie szanuje« i zawsze któraś natychmiast zaprzeczała: »No co ty, jesteś piękna, ja cię kocham, lubię i szanuję i dzisiaj czeka cię wspaniały dzień« (śmiech)”.

Krystyna: „To prawda, że tato dał nam poczucie bezwzględnej akceptacji i wiary w siebie, ale mama całe swoje życie poświęciła nam tak naprawdę. Ona dla siebie nie zrobiła w swoim życiu nic. Przynajmniej w moim mniemaniu. Po prostu poświęciła się całkowicie dzieciom.

Agata: „Naszej rodzinie nie pomagało ani państwo, ani kościół. Pewnie dlatego, że rodzice nigdy nie prosili o taką pomoc. Tato pracował na trzy etaty, mama na jeden, plus oczywiście prowadzenie domu, ja na dwa, i te pięć etatów musiało wystarczyć. Poza tym tato miał świetny pomysł, ponieważ zorganizował tournée koncertowe w każdym państwie Europy Zachodniej. Za granicą to się bardzo podobało. Przez 20 lat zagraliśmy około 300 koncertów i wszędzie byliśmy witani wielkimi brawami, często nawet owacjami, wygrywaliśmy międzynarodowe festiwale. Dzięki tym koncertom mogliśmy nie tylko się utrzymać, wykształcić, ale także spłacić dom”.

Zobacz też: Z którą siostrą Magda Steczkowska chciała jechać do Ameryki?

Mateusz Stankiewicz/AF PHOTO

Po latach rodzinnego koncertowania ich drogi się rozeszły. „Musiałyśmy dojrzeć, więc nadszedł taki czas, że rozstałyśmy się na chwilę”, mówi Krystyna. „Potrzebowałyśmy wolności od siebie i dla siebie. Jak się jeździ pół swojego życia z zespołem rodzinnym, cały czas razem, to trzeba od siebie odpocząć. Każda z nas musiała odnaleźć swoją drogę. Nie mogłyśmy iść jedna za drugą, gęsiego. Jesteśmy indywidualistkami”.

Justynie tato zawsze powtarzał: „Pamiętaj, córeczko, że jak chcesz wziąć ślub, to tylko z miłości. Życie jest długie, codzienność bywa trudna, ale jeśli będziesz miała przy sobie osobę, którą kochasz, to wyjdziesz z każdego zakrętu”. „Tę wolność, którą dostałyśmy od rodziców w szukaniu własnej drogi, chciałabym przekazać moim dzieciom”, mówi Justyna. „Ale odkąd je mam, wiem, że to nie jest takie proste”.

Kiedy urodziła się Róża, Agata mieszkała w domu rodziców. „Mama była przeciwna wielu rzeczom, które realizowałam, wychowując moją córkę. Miała inne spojrzenie i mówiła mi to często bez ogródek. Ja jej odpowiadałam: »Mamusiu, wiem, co myślisz, doceniam twój punkt widzenia, bo masz dziewiątkę dzieci, ale to jest moje dziecko i pozwól mi wychowywać je tak, jak ja uważam«. I mama wtedy odpuszczała. I chociaż czasami moje decyzje były dla niej nie do zaakceptowania, nie naciskała, ponieważ była moim prawdziwym przyjacielem. I to się nie zmieniło do dziś”.

W domu Steczkowskich była wolność, ale królowała muzyka, była pasją, pomysłem na życie. Nie było od niej ucieczki, bo wszyscy mieli talent, a talent się rozwija, szanuje. Róża jest pierwszą dziewczyną w rodzinie, która skończyła szkołę muzyczną, ale nie jest muzykiem, bo nie chciała nim być. Po skończeniu gimnazjum muzycznego na Solnej w Poznaniu Róża zdecydowała się pójść do liceum z rozszerzonym francuskim, żeby studiować na ASP w Brukseli, na wydziale narracji i komiksu, tak jak Grzegorz Rosiński, twórca „Thorgala”.

Agata: „Ja się na to zgodziłam bez dyskusji. Róża ukończyła te studia w Brukseli, a my do końca życia możemy sobie grać na dwa fortepiany. Zawodowo Rózia realizuje się w innej dziedzinie niż muzyka”. Włada pięcioma językami i jeszcze skończyła studia w Madrycie, w Szkole Animacji i Audiowizualizacji. Jej osiągnięcia można zobaczyć na stronie www.rozasteczkowska.com. Jest dowodem na to, że kobiety w tej rodzinie potrafią walczyć o siebie.

Agata nie lubi słowa walka. Kiedy się walczy, zawsze ktoś przegrywa. „A to mi się nie podoba”, tłumaczy. „Chcę robić to, co mam do zrobienia. Od 31 lat robię dokładnie to, co chcę. Mam swój świat, ja w nim rządzę i jestem tam królową”. Steczkowskie zawsze robią to, co chcą. Nigdy tego, czego nie chcą.

Reklama

Tekst Beaty Nowickiej ukazał się w magazynie VIVA! w 2016 roku

Mateusz Stankiewicz/AF PHOTO
Mateusz Stankiewicz/AF PHOTO
Reklama
Reklama
Reklama