Reklama

Zagrała właściwie jedną znaczącą rolę: tę w serialu „Wojna domowa” w latach 60. XX wieku, która była dla niej swego rodzaju terapią. Elżbieta Góralczyk przeszła w życiu przez piekło. Jej rodzice zmagali się z chorobą alkoholową, od najmłodszych lat była zdana tylko na siebie. Serialowa Anula miała męża tyrana. Gdy od niego odeszła, córka zerwała z nią kontakt. Zmarła po dramatycznej walce z wyczerpującą chorobą. Samotna i opuszczona przez wszystkich. Jej życie to materiał na przejmujący, pełen bólu film. Bez happy endu.

Reklama

ZOBACZ TEŻ: Martyna Wojciechowska wzruszająco o przemianie Kabuli. Pokazała zdjęcie sprzed 13 lat

Rodzice alkoholicy, brak pieniędzy. Smutne losy Elżbiety Góralczyk

Jak sama mówiła w wywiadzie udzielonym cztery lata przed śmiercią, jej dom nie należał do porządnych i ułożonych. Elżbieta Góralczyk od najmłodszych lat patrzyła na zmagania rodziców z chorobą alkoholową. Kłócili się, wszczynali awantury i nie byli w stanie zapewnić dwójce dzieci stabilizacji. Ojciec był również przeciwny karierze filmowej córki, o której pewnego dnia się dowiedział. Na szczęście po jej stronie stanęła matka. Jak na ironię, chętnie wydawał na napoje wyskokowe gaże zarobione przez dziecko. Przy tym nie okazywał żadnej wdzięczności. Wręcz przeciwnie: regularnie znęcał się nad nią psychicznie. Szybko wkroczyła w dorosłe życie. Może zbyt wcześnie...

„Zawsze byli zajęci wyłącznie sobą. Całe ich życie było jednym wielkim problemem. Byli uzależnieni od alkoholu, a nasz dom wcale nie należał do porządnych. Często wybuchały konflikty, bo na wódkę zawsze znalazło się parę złotych, ale na buty dla dzieci już nie. Wiedziałam, że w innych rodzinach jest inaczej. Uciekłam od rodziców. Sama musiałam się martwić o siebie i młodszego braciszka. Interesować się czy mu ciepło, czy jadł. W życiu nie bardzo, ale przynajmniej w filmie mogłam być dzieckiem. I to było super”, zwierzała się w „Fakcie” w sierpniu 2004 roku.

Dodawała, że rola Anuli była dla niej terapeutyczna. Wyobrażała sobie, że wuj i ciotka z „Wojny domowej” to tak naprawdę jej rodzice. Kochający, którym zależy na jej szczęściu. I którzy są w stanie zrobić wszystko, by ją chronić. Sam Jerzy Gruza, reżyser i scenarzysta serii, polecił Alinie Janowskiej, by otoczyła dzieci – Anulę i Pawła – opieką. Przystała na tę propozycję.

„Mając za sobą pedagogikę baletową, pedagogikę interpretacji piosenki i w ogóle skłonności pedagogiczne, zrobiłam to z wielką przyjemnością. Lubię uczyć. Zapraszałam ich do siebie, do domu i rozmawialiśmy o wszystkim, o życiu, o składni etc. Miało to charakter prywatnych rozmów przy użyciu filmowego tekstu, ale dało dobre rezultaty. Gruza był zadowolony”, relacjonowała Janowska w rozmowie z magazynem „Tele Tydzień”.

INPLUS/East News

Elżbieta Góralczyk jako Anula w „Wojnie domowej”, 1965 rok

Elżbieta Góralczyk o roli Anuli w „Wojnie domowej”

Gdy miała 14 lat i chora oraz samotna siedziała w domu, usłyszała w telewizji ogłoszenie. Edyta Wojtczak powiedziała wówczas ze szklanego ekranu, że poszukują młodej dziewczyny do roli w nowym serialu. Poczuła, że to jej szansa, że być może los się do niej uśmiechnie. Nie myliła się. Na casting poszła w tajemnicy przed rodzicami!

„Miałam na sobie zwyczajny, szkolny fartuszek z białym kołnierzykiem. Tak bardzo chciałam, żeby mnie wybrali. I udało się! Minęło trochę czasu i zawiadomili mnie, że znowu mam przyjść. Po trzech miesiącach były już ostatnie eliminacje i zdjęcia próbne przed kamerą z Andrzejem Szczepkowskim i Aliną Janowską. Czułam, że dostanę tę rolę”, zwierzała się.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Tomasz Lis skomentował swoje byłe małżeństwa. Zdradził też, czy weźmie trzeci ślub!

Czym urzekła osoby z telewizji? Skromnością i normalnością. Inne dziewczyny – jak mówiła – miały na sobie piękną, koronkową bieliznę, której im zresztą piekielnie zazdrościła. Ale to właśnie aparycja dziewczyny z sąsiedztwa, charakterystyczne roziskrzone oczy i burza blond włosów, przywodząca na myśl gwiazdy Hollywood, zapewniła jej angaż. Niestety, gdy go otrzymała, rywalki z castingu nie dawały za wygraną. Wysyłały do niej listy, w których nie brakowało inwektyw i bardzo przykrych słów.

„Pisały, że jestem gruba, brzydka, mam brzydkie zęby, nazywały mnie wodogłowiem. Bardzo to wtedy przeżywałam. No i rzeczywiście miałam na sobie trochę tłuszczyku, biust mi urósł... Nie lubiłam swojego wyglądu”, wspominała z goryczą po latach.

Niestety, emisja serialu zbiegła się z tragicznym wydarzeniem w życiu osobistym. Gdy wszystkie nastolatki w Polsce chciały być takie jak Anula, na nią spadł bolesny cios. Zmarł wówczas ojciec Elżbiety Góralczyk. Jej matka nie otrzymała po nim nawet emerytury. Czuła się zobligowana, by wspomóc rodzinę w trudnej sytuacji. Wzięła obowiązki na swoje wątłe barki. Na domiar złego, mimo sukcesu „Wojny domowej”, serial został w 1966 roku, po jednym 15-odcinkowym sezonie, zdjęty z anteny przez decyzję szefa Komitetu Kinematografii PRL, Jerzego Wilhelmiego.

„»Wojna domowa« wnosiła do naszej rzeczywistości delikatny absurd, surrealizm i luz, które nie były mile widziane. Decyzję o produkcji wydał w telewizji traktowany marginalnie dział dziecięco-młodzieżowy, tymczasem okazało się, że odbiór jest zaskakująco szeroki. Serial zniknął, kiedy zauważono w jednym z odcinków, że pies sika na »Kulturę«. Ja tego nie wymyśliłem. Nie byłem rewolucjonistą. Pies sam z siebie nasikał na partyjne czasopismo”, wspominał Jerzy Gruza w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”.

Cała obsada poszła w swoją stronę. Elżbieta Góralczyk również czekała na propozycje, ale te nie przychodziły. Musiała więc podjąć trudną decyzję, by się utrzymać i zarobić na życie.

Szukała zatrudnienia jako modelka, także w telewizji. Niestety, w latach 70. zagrała w zaledwie dwóch filmach: „Nos” (1971, Dasza, służąca) oraz „Życie na gorąco” (1978, Maria Globner, sekretarka Ottona Ildmanna). Były to jednak raczej epizody, więc wiedziała, że musi poszukać zatrudnienia gdzie indziej.

Postanowiła zdać maturę (z sukcesem!), dostała się do szkoły charakteryzatorskiej. Po jej ukończeniu znalazła pracę w TVP – polubiła magię telewizji. W końcu jedno wydarzenie całkowicie odmieniło jej życie...

„Mój przyjaciel malarz pojechał wystawiać swoje prace w Wiedniu. Napisał list, żebym przyjechała. Akurat przeżyłam zawód miłosny, poza tym chciałam kupić klej do sztucznych rzęs. Pomyślałam sobie, że taki wyjazd i zmiana otoczenia dobrze mi zrobią...”, relacjonowała w „Fakcie” Ewie Wąsikowskiej-Tomczyńskiej.

INPLUS/East News

Anula (Elżbieta Góralczyk) i Paweł (Krzysztof Musiał-Janczar) w „Wojnie domowej”, 1965

Małżeństwo Elżbiety Góralczyk: wyszła za tyrana

Gdy jej pobyt zmierzał ku końcowi, poznała mężczyznę. Austriaka, prawnika. Zauroczyła się. Jednak to, co przykuło jego uwagę i sprawiło, że narodziło się między nimi silne uczucie, później stało się przekleństwem...

„Zwrócił moją uwagę tym, że nie był wobec mnie nachalny. Zachowywał się z dystansem. Dopiero potem miało się okazać, że ten dystans towarzyszy mu cały czas”, zwierzała się.

Nie została jednak w Wiedniu na stałe. Wróciła do Polski, on po dwóch miesiącach przyjechał w odwiedziny. Tak przypieczętował jej przeznaczenie.

„Przez cały jego pobyt z kimś się spotykaliśmy, kogoś odwiedzaliśmy. Był zafascynowany takim życiem. Matka mojego męża wyznawała zupełnie inną filozofię. Kiedyś usłyszałam od niej: „Gość jest jak ryba. Po trzech dniach śmierdzi". Zacisnęłam zęby, a już wtedy powinnam była odejść”, wspominała w 2004 roku.

Nie znalazła szczęścia u boku ukochanego. Byli razem przez 20 lat. Ona – odizolowana od bliskich i przyjaciół. Samotna. On wiecznie wymagający i niezadowolony. Tyran i furiat, który wpędził ją w kompleksy, traktował jak służącą. W tym koszmarze trwała przede wszystkim dla urodzonej 17 kwietnia 1975 roku córeczki Dominiki.

„To, co mojego męża najpierw fascynowało, później go przestraszyło. Całkowicie mnie zniewolił. Wszystko co robiłam, dla niego było źle. Źle się ubierałam, źle się zachowywałam. Cała jego rodzina była strasznie zasadnicza. Teść twierdził, że ze zmywarki korzystają tylko leniwe kobiety. W czasach, kiedy nikt już sobie nie wyobrażał życia bez pralki, ja – żona bogatego prawnika – prałam pieluchy na tarze. Byłam wtedy świeżo po operacji, bo dziesięć dni po porodzie usunięto mi woreczek żółciowy”, relacjonowała.

Jak udało jej się wytrzymać przez tyle lat? Grała. Być może była to jej największa i najtrudniejsza rola zarazem.

„O 5:00 rano byłam zapięta na ostatni guzik - umalowana, ubrana, śniadanie stało na stole. Rodzina zasiadała, a ja wszystko zmywałam. Potem biegłam do pracy. Wracając do domu, robiłam zakupy i potem gotowałam. Miałam nadzieję, że oddaniem kupię sobie miłość męża. On całkowicie mnie ignorował. Kiedy miałam 38 lat, zgłosiłam się na wybory najpiękniejszej mężatki. Mąż zrobił mi piekielną awanturę. Nie wycofałam się i wygrałam, ale on stale podcinał mi skrzydła. Żeby być z nim, nauczyłam się grać w tenisa. Ale on nie chodził ze mną na kort. Twierdził, że gram zbyt słabo”, zwierzała się.

Nie mogła nawet przyjmować w domu gości. Każda konfrontacja kończyła się awanturą. W końcu nie wytrzymała. Popadła w depresję. Wiedziała, że musi odejść. Na dodatek zdiagnozowano u niej wówczas poważną chorobę nerek. Mimo zmagań z tak bolesną dolegliwością, wciąż dawała z siebie dużo innym. Sama jednak pozostawała bez pomocy...

„Byłam śmietnikiem, bo wszyscy przychodzili do mnie ze swoimi problemami, a nikt nie widział moich. Człowiek jest jak bateria - kiedy tylko daje, a nic w zamian nie dostaje, wyczerpuje się jego energia”, oceniała w „Fakcie”.

CZYTAJ TEŻ: Tak alkoholizm wyniszczał Agnieszkę Osiecką. Choroba ją pogrążyła...

Bolesny rozwód, choroba nerek, 11 operacji

Gdy mąż dowiedział się, że chce odejść, wpadł w furię. Obiecał sobie, że zostawi ją z niczym. Tak też się stało: tym bardziej, że pani adwokat, którą zatrudniła, była jego koleżanką. „Powiedziałam, żeby wziął sobie wszystko, bo ja i tak poradzę sobie w życiu. Nie przewidziałam, że zachoruję”, mówiła ze smutkiem. Zaczęła samotnie wynajmować mieszkanie.

Dowiedziała się o chorobie przypadkiem, gdy pewnego dnia poszła do przyjaciółki na wystawną kolację. Nie była w stanie nic zjeść. Zadowoliła się rosołem.

„Cały dzień źle się czułam. Następnego dnia zauważyłam, że mam żółte dłonie. Dzień później miałam już żółte źrenice. Pojechałam do kliniki. Zrobili mi badania. Kiedy lekarka wyszła z gabinetu, powiedziała: „To chyba jakaś pomyłka, z takimi wynikami to pani by już nie żyła". Miałam tak mało czerwonych ciałek krwi, że odwieziono mnie na sygnale do szpitala i zrobiono transfuzję”, relacjonowała.

Okazało się, że cierpi na HUS, czyli czyli zespół hemolityczno-mocznicowy - rodzaj schorzenia atakującego nerki. Z powodu przyjmowania leków odwadniających, ponownie trafiła do szpitala. Lekarz zalecił przyjmowanie płynów. Zbyt wielu, jak się okazało. „Podniosło mi się ciśnienie, nerki nie wytrzymały obciążenia. Od tej pory żyję dzięki dializom”, opowiadała.

Niestety, budowa ciała Elżbiety Góralczyk (wąskie żyły) sprawiła, że musiała zmagać się z potwornym bólem przy każdorazowym oczyszczaniu krwi.

„Żeby dostać do żył, stale mnie operowano. Źle znosiłam narkozę. Wypadały mi włosy, to znów pojawiały się na całym ciele, łącznie z twarzą. Przeszłam 11 operacji. W lewą rękę, wszczepiono mi sztuczne żyły. Znowu mogę żyć, pływać, tańczyć, tyle że trzy razy w tygodniu jadę do szpitala na cztery godziny dializy”, ujawniła dramat swojej sytuacji.

Aleksander Jalosinski / Forum

Elżbieta Góralczyk we wrześniu 1997 roku, ostatnie dostępne zdjęcie aktorki

Córka Elżbiety Góralczyk nie miała z nią kontaktu

Jedyne dziecko, córka Dominika, nie chciała mieć z nią kontaktu. Miała matce za złe, że odeszła od ojca. Twierdziła, że w ten sposób „rozbiła rodzinę”. Aktorka jednak do końca broniła jej. Podkreślała, że nie ma pretensji, mimo że żyła w samotności. Choć planowała po rozstaniu z mężem wrócić z nią do Polski, ostatecznie została w Wiedniu. By być bliżej córki i podejmować kolejne próby naprawiania relacji.

„Jestem matką, ale nikogo nie mam. Dominika wiedziała o mojej chorobie, ale ja jej nie interesuję. Nie mam jej tego za złe. O nic nie obwiniam. Studiowała dwa fakultety. To kosztuje, a ja jej tego nie mogłabym teraz zapewnić. Ojciec, owszem”, podkreślała.

Okazało się zresztą, że Dominika w Austrii zrobiła dosyć dużą karierę. Posługuje się pseudonimem Anik Kadinski. W preselekcjach do Eurowizji 2003 zajęła drugie miejsce, tuż za zwycięzcą, Alfem Poierem.

„Jestem z niej dumna. Kocham ją. Nie powiem o niej złego słowa i nikomu na to nie pozwolę”, podkreślała z mocą Elżbieta Góralczyk.

Elżbieta Góralczyk zmarła w zapomnieniu

Mąż nigdy nie interesował się jej zdrowiem. Ona sama w równym stopniu, co z medycyny tradycyjnej, korzystała również z tej niekonwencjonalnej. Tym metodom była bardziej przychylna. Nawet wtedy, gdy w jej organizmie potwierdzono obecność komórek nowotworowych.

„Od 12 lat stosuję metodę Grinberga. Najpierw wyleczyłam się nią z depresji, a teraz nie poddaję się strasznej chorobie atakującej nerki. Przez specjalny rodzaj masażu przypomina się ciału jego prawidłowe funkcjonowanie”, wyjaśniała.

Dostawała najniższą rentę, ale mówiła, że nie potrzeba jej wiele, by być szczęśliwą. „Żyję chwilą, a życie ma zawsze rację. To moja dewiza – najszczęśliwszej Eli na świecie”, zapewniała.

Odeszła w wieku 57 lat, 16 stycznia 2008 roku w Wiedniu. Kompletnie samotna, nieszczęśliwa, opuszczona przez najbliższych. Pochowana jest na tamtejszym cmentarzu Sievering. Informacja o jej śmierci dotarła do Polski z dwutygodniowym (według innej wersji dwumiesięcznym) opóźnieniem...

„Urodziłam się pod niewłaściwą gwiazdą. Nic w moim życiu nie było tak, jak pragnęłam”, powiedziała w jednym z wywiadów. Te słowa, jakże trafne, są niezwykle smutnym podsumowaniem jej losów... Gdyby żyła, z pewnością wciąż moglibyśmy widzieć ją ekranach w ciekawych rolach.

CZYTAJ TEŻ: Alkoholizm, depresja, pobyt w domu dziecka. Złamane życie Elżbiety Czyżewskiej

Elżbieta Góralczyk, aktorka, Anula w serialu „Wojna domowa”, Warszawa, 1967 rok:

Andrzej Wiernicki / Forum
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama