Był profesorem na Harvardzie. Pracował dla IBM i prezydenta Johna F. Kennedy'ego. Stanisław Ulam nazywany jest ojcem chrzestnym bomby wodorowej
Oto historia wybitnego matematyka polskiego pochodzenia
- Katarzyna Piątkowska
Gdy latem 1939 roku trzydziestoletni Stanisław Ulam wsiadał na pokład transatlantyku Batory towarzyszył mu młodszy brat, który miał zacząć studia w Stanach Zjednoczonych. On sam już od 1935 roku pracowała na amerykańskich uczelniach, a w Polsce bywał jedynie na wakacjach. Gdy patrzył na oddalające się sylwetki ojca i wuja, którzy odprowadzili ich do Gdyni, nie spodziewał się, że widzi ich ostatni raz.
Amerykański sen
Rozłąka z najbliższymi była nieodłącznym elementem jego życia. Ulam od wielu już lat mieszkał poza granicami kraju, w którym nie było pracy dla wybitnego matematyka. Gdy tylko skończył studia na Wydziale Ogólnym Politechniki Lwowskiej właśnie dlatego wyruszył w podróż po Europie. Podróżując i wykładając gościnnie w Szwajcarii, na Uniwersytecie Paryskim i w Cambridge poznał wielu wybitnych naukowców, a jeden z nich, fizyk węgierskiego pochodzenia John von Neumann ściągnął go do Stanów Zjednoczonych.
W 1939 roku podczas pobytu w Cambridge poznał swoją przyszłą żonę Francoise Aron. Spotkali się w domu wspólnego przyjaciela, Polaka. Ona studiowała we Francji literaturę, a do Anglii przyjechała na wymianę studencką. On już wtedy był dość znanym matematykiem i wykładowcą na Harvardzie. Żona wspominała, że z tłumu wyróżniał się niezwykłą aparycją i magnetycznym spojrzeniem zielonych oczu, co zauważyła nawet wybitna malarka Georgia O’Keefe.
W posłowiu do książki „Przygody matematyka. Autobiografia” pisała: „Pamiętam, jak wiele lat później na pewnym przyjęciu Georgia O’Keefe wskazała go swoim władczym palcem i zawołała: „Kim jest ten człowiek?”. (…) Nie grzeszył natomiast, podobnie jak wielu Słowian, zapobiegliwością i zorganizowaniem. Chętnie zostawiał mi wszystkie praktyczne sprawy związane z naszym codziennym życiem. Uwielbiał przebywać wśród ludzi, bawić ich swoimi błyskotliwymi uwagami i niezliczonymi żydowskimi dowcipami, ale lubił też samotność i często zamykał się w sobie. Czasem był czuły, kiedy indziej nieczuły, raz zwracał uwagę na innych, innym razem nie. Ktoś kiedyś powiedział mu żartem, że ze swoją pogardą dla reguł normalnego życia cierpi na le complexe du roi (kompleks króla). Przy tym wszystkim miał budowę sportowca i zdrowe, przyziemne upodobania. Utrzymywał ponadto, że nie wie, co to znaczy być zmęczonym. I chociaż lubił tenis, a w Polsce grywał w piłkę nożną, twierdził, że swoje dobre zdrowie zawdzięcza niechęci do ćwiczeń fizycznych. Za to przez cały czas ćwiczył swój umysł”.
Wybitny umysł urzekł nie tylko młodą studentkę. Już wtedy bowiem Ulam, od 1935 mieszkający w Stanach Zjednoczonych znany był w całym naukowym świecie.
Żona naukowca wspominała: „Szybko zauważyłam, że wszyscy oni żyją w świecie niedostępnym dla zwykłych śmiertelników, a nawet dla siebie nawzajem, jeśli zajmują się różnymi dyscyplinami. Ci niezwykli ludzie, całkowicie pochłonięci swoją pracą, żyją jednocześnie na dwóch różnych poziomach świadomości: są wprawdzie obecni duchem i zdolni do normalnego zachowania, a mimo to pozostają pogrążeni w abstrakcjach, które stanowią sedno ich życia”.
CZYTAJ TAKŻE: Bruno Schulz, autor słynnych „Sklepów Cynamonowych”, był nieśmiały, wycofany i uwielbiany
Dobrowolnie w służbie kraju
W czasie II wojny światowej przebywający w USA Stanisław Ulam postanowił zgłosić się do amerykańskich władz, by pozwolili mu pracować dla siebie. Matematyk miał nadzieję, że jego odkrycia pozwolą szybciej rozprawić się z Hitlerem i jego armią. Propozycja naukowca została przyjęta, ale długo utrzymywano w tajemnicy, gdzie będzie „służył krajowi”. Dopiero przed samym wyjazdem do nowej pracy dowiedział się, że będzie to Los Alamos i ośrodek badań jądrowych, a projekt nazywał się Projekt Manhattan i praca nad superbombą.
fot. Spotkanie naukowców pracujących przy Projekcie Manhattan, 1943 rok, Los Alamos
Żona pisała: „Ten człowiek był wolnym strzelcem, pełnym kontrastów i sprzeczności: dumny Polak, który przed nikim się nie płaszczył, i zasymilowany Żyd agnostyk, bardzo wrażliwy na punkcie swojej przynależności etnicznej”. I ten pełen kontrastów człowiek jest uważany za ojca chrzestnego bomby wodorowej, który choć pracował przy jej powstaniu, prywatnie przeciwny był wyścigowi zbrojeń. Pisał: „W przeciwieństwie do tych ludzi, którzy zawsze gwałtownie sprzeciwiali się bombie z powodów politycznych, moralnych lub społecznych, ja sam nigdy nie wątpiłem w sens pracy czysto teoretycznej. Nie uważałem, że obliczenia dotyczące zjawisk fizycznych mogą być niemoralne”. W audycji „Portrety Polaków” mówił kiedyś: „Wierzę, że odkrycie tego źródła energii było czymś w rodzaju ratunku. Przy bombie wodorowej sięgnęliśmy po tak straszliwą broń, że nikt, nigdy nie będzie mógł jej użyć do zbrodniczych celów. W nauce są rzeczy nieuniknione. Wcześniej czy później ktoś musiał do tego dojść”. I dodawał: „Jest źródłem nieustającego zdziwienia, że kilka znaków nagryzmolonych na tablicy lub na kartce papieru może zmienić bieg ludzkich spraw”.
Po wojnie w 1947 roku pracujący w zespole fizyka jądrowego Edwarda Tellera przedstawił pewne rozwiązania, które doprowadziły właśnie do powstania bomby wodorowej.
W autobiografii pisał: „Moje poglądy leżały gdzieś pośrodku pomiędzy jego sposobem myślenia a zapatrywaniami tych fizyków, którzy mieli nadzieję, że broń jądrową będzie nadzorować społeczność międzynarodowa. Uważałem, że to naiwne spodziewać się, iż wilk położy się obok owcy; przeczuwałem, że zawarcie międzynarodowych umów o jakimkolwiek znaczeniu zajmie wiele lat. Nie można było mieć nadziei na nagłą zmianę sposobu myślenia ludzi lub samej ludzkiej natury. Nie wierzyłem w ideę Paktu Atlantyckiego w proponowanej wtedy postaci, uważając, że jest to tylko chwyt propagandowy. Hegemonia pod płaszczykiem międzynarodowej organizacji mogła tylko wzniecić obawy i nowe histeryczne reakcje drugiej strony. Mimo to nie zdawałem sobie w pełni sprawy z ogromnego znaczenia zbrojeń jądrowych i ich wpływu na przyszły bieg wydarzeń na świecie. Mówiłem sobie, że zrzucenie jednej bomby jest równe nalotowi tysiąca samolotów. Jednak nie wiedziałem jeszcze, że moc takiej bom- by może być wielokrotnie zwiększona i że będzie możliwa produkcja tysięcy takich bomb. Nie czułem żadnych wyrzutów sumienia z powodu powrotu do laboratorium i dalszej pracy nad bombami atomowymi. Scharakteryzowałbym swoją postawę jako pośrednią pomiędzy zupełnie naiwnym idealizmem i całkowitym szowinizmem”.
ZOBACZ TAKŻE: Nazywano ją „Hemarysią”, była muzą i inspiracją mistrza słowa. Historia miłości Mariana Hemara i Marii Modzelewskiej
Choroba
Najbardziej twórczym okresem w jego życiu był ten, gdy pracował w ramach Projektu Manhattan. Później był jednym z twórców Projektu Orion, w którym pracowano nad napędem nuklearnym dla rakiet kosmicznych, a także w Projekcie Rovera, gdzie opracowywano rakietę wyposażoną w reaktor jądrowy. Czy te prace okazały się przyczyną jego problemów zdrowotnych?
Pewnego razu, przed wykładem w Los Angeles, podczas której miał być prelegentem dostał potwornego bólu głowy. Lekarz dał mu środki przeciwbólowe, które pozwoliły mu wygłosić wykład. Później pojawiła się u niego niewyraźna mowa i afazja. W szpitalu, do którego trafił przeżył atak o podłożu mózgowym i jak później twierdził było to jedno z najbardziej wstrząsających wydarzeń w jego życiu.
„Przez kilka dni poddawano mnie różnym badaniom – encefalogramy, punkcja płynu rdzeniowego i tym podobne. Encefalogram był dziwny, a lekarze podejrzewali guz, łagodny lub złośliwy. Sprowadzono doktora Raineya, neurochirurga i ucznia Cushinga, a operację zaplanowano na następny dzień. O tym wszystkim ja oczywiście nie wiedziałem. Pa- miętam tylko, jak próbowałem odwrócić uwagę pielęgniarki – powie- działem jej, żeby spojrzała przez okno – aby móc zerknąć na swoją kartę chorobową. Zobaczywszy tam kilka zatrważających notatek na temat C-3, podejrzewałem, że może to oznaczać trzeci zwój w mózgu. Czułem obezwładniający strach i zacząłem myśleć, że umrę. Szanse przeżycia oceniłem na mniej niż jeden do dwóch.Afazja utrzymywała się nadal. Kiedy próbowałem mówić, na ogół wydawałem bezsensowne dźwięki. Nie wiem, dlaczego nikt nie pomyślał o tym, żeby sprawdzić, czy mógłbym pisać zamiast mówić”.
Uratowane życie
Ściągnięta do szpitala żona zobaczyła jak bardzo zły jest jego stan. Wezwała chirurga, który zarządził natychmiastową operację. Ta decyzja prawdopodobnie uratowała życie Ulama. Dzięki zabiegowi zmniejszyło się ciśnienie krwi w mózgu. Postawiono diagnozę „rodzaj wirusowego zapalenia mózgu”. To wtedy zrodziło się pytanie, czy choroba mogła być konsekwencją pracy w Los Alamos.
Dla człowieka, który całe życie ćwiczył umysł, który miał tak dobrą pamięć, że w podeszłym wieku był w stanie przywołać z pamięci artykuły, które w dzieciństwie na głos czytała mu mama, to był wielki cios. Na szczęście wszystkie objawy tej niewiadomego pochodzenia chory cofnęły się.
„Wszyscy bardzo się obawiali o sprawność mojego umysłu i zastanawiali się, czy odzyskam ją w pełni. Sam też bardzo się o to martwiłem. Czy zdolność myślenia powróci w całości, czy też wyjdę z tej choroby umysłowo upośledzony? To oczywiste, że w moim zawodzie całkowite odzyskanie pamięci było sprawą najwyższej wagi. Bardzo się bałem, ale analizując swoje odczucia, doszedłem do wniosku, że mogę sobie wyobrazić stany jeszcze większe- go przerażenia. Procesy logicznego myślenia ulegają dużym zakłóceniom pod wpływem strachu. Być może jest to sposób, w jaki natura blokuje te procesy w chwilach niebezpieczeństwa, pozwalając objąć panowanie in- stynktom. Jednak wydaje mi się, że same instynkty, „oprogramowanie re- zydentne” nerwów i mięśni, nie wystarczają już w sytuacjach, z którymi współczesny człowiek musi sobie radzić: pewna zdolność rozumowania musi zostać zachowana nawet w obliczu największych niebezpieczeństw.
Stopniowo odzyskiwałem siły i po kilku tygodniach pozwolono mi opuścić szpital. Otrzymałem urlop z uniwersytetu”.
Po zakończeniu pracy w Los Alamos objął stanowisko dziekana wydziału matematyki na Uniwersytecie Kolorado, pozostając jednocześnie konsultantem rządowym. Był jednym z pierwszych naukowców prowadzących swoje badania przy pomocy komputerów. Doradzał prezydentowi Johnowi F. Kennedy’emu by ten sfinansował projekt wysłania ludzi w kosmos. Ma na koncie wiele odkryć, ale do dziś uważa się go właśnie za współtwórcę bomby wodorowej.
„Wraz z Françoise, moją żoną, wyprowadziliśmy się z Boulder i kupiliśmy dom w Santa Fe, który stał się naszą bazą. Z Santa Fe jeżdżę trzy lub cztery razy w tygodniu do Laboratorium Los Alamos. Jego wspaniała biblioteka naukowa i możliwości obliczeniowe pozwalają mi kontynuować pracę nad niektórymi wspomnianymi wyżej dziedzinami nauki. Françoise pełni obowiązki mojego „sekretarza spraw domowych”, jak ją nazywam, czyniąc aluzję do brytyjskiego sekretarza spraw wewnętrznych. Wciąż dość dużo podróżujemy, a ja wykładam w wielu miejscach. Mamy to szczęście, że nasza córka Claire – wraz z mężem Stevenem Weinerem, chirurgiem-ortopedą – również mieszka w Santa Fe. Ich cór- ka Rebecca ma teraz pięć lat. Kiedy obserwuję, jak uczy się mówić i używa zdań podobnych, a jednak nie identycznych z tymi, które wcześniej usłyszała, zastanawiam się nad tym, jak niezwykłe są procesy uczenia się u małych dzieci. Daje mi to dodatkowe bodźce do prowadzenia prac nad ogólnym opisem analogii w sposób matematyczny. (…) Moja żona twierdzi, że pewnego razu powiedziałem do niej: „Mam poczucie humoru, to niezwykle ważna cecha”. Kiedy zwróciła mi uwagę, że się przechwalam, dodałem natychmiast: „Racja. Moje wady są nieskończone, ale skromność nie pozwala mi wymienić wszystkich”.
Stanisław Ulam dożył 75 lat. Zmarł w Santa Fe na zawał serca. Został pochowany na cmentarzu Montparnasse w Paryżu.
SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: Adam Pawlikowski i Teresa Tuszyńska: Książę i Tetetka, czyli najsmutniejsza historia miłosna PRL-u