Anna Wyszkoni szczerze o chorobie i wsparciu rodziców: „Pomyślałam: Muszę żyć dla siebie. Mam swoje pasje i mnóstwo rzeczy do zrobienia”
„Ogromny lęk wzbudzała myśl, że podczas usunięcia guza może dojść do uszkodzenia nerwów strun głosowych”, mówiła
- Beata Nowicka
Ślązaczka z krwi i kości. Wrażliwa artystka. Po pięciu latach przerwy wraca z nową płytą. Anna Wyszkoni opowiada Beacie Nowickiej o poszukiwaniu siebie, walce z chorobą, nadziei, domu na wsi, współpracy ze swoim partnerem Maciejem Durczakiem, którego poznała, kiedy jeszcze była zbuntowaną dziewczyną, i… symbolice różowego dresu.
„Z cegieł i łez” to tytuł Pani najnowszej płyty. Symboliczny. Mówi o sile i wrażliwości. Mocy i delikatności
Z tego się składam. Z jednej strony jestem silną dziewczyną, Ślązaczką z krwi i kości, z drugiej delikatną i wrażliwą kobietą. Niektórzy mówią, że jestem zosią samosią, ale dzięki temu czuję, że to, co robię, jest bardzo moje. Nie dotyczy to tylko muzyki, pracy, ale też domu, rodziny. Angażuję się we wszystko, co dzieje się w moim życiu. Poza tym w dzisiejszych czasach trzeba być silnym i pewnym siebie, świat pędzi, ludzie pędzą…
To nie jest świat dla słabych ludzi
No właśnie. Mam wrażenie, że ludzie przestali zwracać uwagę na wartości, na których ja się wychowałam: szacunek do drugiego człowieka, wiara w autorytety. Szczególnie młodzi patrzą na to inaczej. Ale ma to też swoje plusy. Młodzież idzie do przodu, nie zwracając na nic uwagi. Moje pokolenie miało różne zahamowania: tego nie wypada, tamtego nie wolno albo się nie powinno. A oni niczego się nie boją. Podoba mi się to. Staram się tego od nich uczyć. Z drugiej strony jest moja ogromna wrażliwość, która pomaga mi, ale i przeszkadza. Pomaga, bo w mojej pracy, którą wykonuję, wrażliwość jest kluczowa. Ale przez nią łatwo mnie zranić. Często traktuję słowa zbyt poważnie, za bardzo biorę je do serca i zaczynam gubić się we własnych myślach. Staram się z tym walczyć. Moje dzieci nauczyły mnie większej asertywności, a choroba, którą przeszłam, przypomniała, że życie trzeba łapać każdego dnia. A w tym życiu de facto ja jestem najważniejsza. Mogę oczywiście dużo od siebie oddać innym, rodzinie, przede wszystkim dzieciom, muzyce, fanom, przyjaciołom, ale jeśli nie będę szczęśliwa, wszystko przestanie mieć sens, a ja stanę się zgnuśniałą i rozgoryczoną kobietą. Tego bym nie chciała.
Nie dziwię się! Zaintrygowała mnie ta Pani śląskość z krwi i kości.
Mama mnie nauczyła, że jeśli umiesz liczyć, licz przede wszystkim na siebie, a potem na innych. Tego się trzymam. Często powtarzała, że szacunek do innych zaczyna się od szacunku do samego siebie. Pamiętam o tym. Moja mama jest silną kobietą. Wiele w życiu przeszła. Powojenne wychowanie szybko ją zahartowało, dziadkowie mieli duże pole, na którym było mnóstwo pracy, również dla dzieci. Mama była samodzielna, a przy tym zadziorna i uparta. Buntowniczka, która szukała swojego miejsca w życiu. Ja też jestem buntowniczką. Oczywiście mój bunt przejawiał się w inny sposób, ale rodzice dali mi przyzwolenie na ten bunt w momencie, kiedy bardzo tego potrzebowałam. Jako nastolatka zaczęłam śpiewać w zespole rockowym, ubierałam się na czarno, wszyscy dookoła – a pochodzę z małej miejscowości – patrzyli na to raczej krzywo, a mama z uśmiechem mówiła swoim koleżankom, że sama kupuje mi te czarne szmaty. To było wspaniałe. Jestem jej za to bardzo wdzięczna. Rodzice ukształtowali mnie na człowieka pełnego szacunku wobec innych, a jednocześnie pozwolili mi zbudować własną tożsamość. Pozwolili mi śpiewać w zespole i popełniać błędy. Nigdy nie próbowali zamknąć mnie w klatce. Sami byli otwarci na świat.
Rozumiem, że nadwrażliwość odziedziczyła Pani po tacie?
Tak. Tata jest niepoprawnym marzycielem, bardziej wrażliwym ode mnie. Czasem mam wrażenie, że chciałby, żeby życie było idyllą, a ja już wiem, że to nierealne. Wszystko przeżywa, przejmuje się. Kiedy na festiwalu w Opolu świętowałam 25-lecie pracy artystycznej, rodzice tak się stresowali, że woleli mnie oglądać w telewizji niż na żywo w amfiteatrze, choć mają do niego bardzo blisko i dostali ode mnie zaproszenie. A realnie potrafili ocenić mój występ dopiero po ponownym obejrzeniu. To ich na pewno dużo kosztuje. Nauczyłam się patrzeć na takie sytuacje z dystansem. Staram się ich chronić, podobnie jak chronię moje dzieci. Z ich strony mogę liczyć na to samo. Rodzice zawsze byli dla mnie wsparciem. Rozmawiam z mamą na różne tematy, nawet te najtrudniejsze, opowiadam jej o moich problemach, a ona czasem mówi: „Nie jestem w stanie ci pomóc, ale dobrze, że mi o tym powiedziałaś i zrzuciłaś z siebie emocje”. Dzięki temu czuję się w życiu bezpiecznie. Tak staram się wychowywać moje dzieci, szczególnie córkę, która ma 10 lat i chłonie teraz wszystko. Powtarzam im, że mogą przyjść do mnie z każdą sprawą. Nigdy nie będę ich oceniać, postaram się pomóc, a kiedy nie będę umiała, to po prostu przy nich będę.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: „Macierzyństwo nie jest obowiązkiem” - Agnieszka Hyży szczerze o byciu matką
W „Było minęło” śpiewa Pani: „Czy ktoś rozumie ten dzisiejszy świat? Gonimy czas, a rzeczy najważniejsze nie zaczekają ani dnia”. Kiedy Pani to zrozumiała?
Gdy usłyszałam, że mam nowotwór złośliwy tarczycy. To była szokująca informacja. Nie zmieniała moich priorytetów, bo na pierwszym miejscu zawsze była rodzina, ale to był moment, kiedy przypomniałam sobie o mnie. Pomyślałam: Muszę żyć dla siebie. Mam swoje pasje i mnóstwo rzeczy do zrobienia, nie będę ich odkładać na jutro. My, kobiety, ciągle gonimy, bo dziecko trzeba odebrać ze szkoły, zrobić zakupy, podać obiad na czas… Nasze potrzeby, te symboliczne paznokcie czy fryzjer, są wiecznie spychane na dalszy plan. Więc to był trudny, ale też inspirujący czas. Na szczęście nie było zagrożenia życia, więc nie musiałam martwić się, co będzie z dziećmi, tylko czy dam radę walczyć. Jedyny, ogromny lęk wzbudzała myśl, że podczas usunięcia guza może dojść do uszkodzenia nerwów strun głosowych, a to diametralnie zmieni moje życie. Z perspektywy czasu wiem, że gdyby choroba rzeczywiście wpłynęła na mój głos, byłabym bardzo nieszczęśliwym człowiekiem. Musiałabym wszystko zacząć od nowa.
Czego dowiedziała się Pani o sobie?
Potwierdziło się to, co o sobie myślałam: że jestem silna i sobie poradzę. Kiedy nagle świat wali się nam na głowę, okazuje się, że mamy w sobie dużo mocy i determinacji, tylko na co dzień ich nie dostrzegamy. Miałam w życiu taki moment, kiedy marzyłam o własnej kwiaciarni, bo w naszej okolicy jej nie ma. Kiedy pojawiła się obawa, że stracę głos i być może będę musiała zająć się czymś innym, kwiaciarnia stała się dla mnie symbolem straty, nieszczęścia. Kocham to, co robię, nie chciałabym tego zamieniać. Przypomniałam sobie, że jestem ważna i muszę sięgnąć po wszystko, czego chciałabym spróbować. Zaczęłam uczyć się hiszpańskiego i włoskiego, grać w tenisa. Przez 20 lat byłam pasjonatką tego sportu, namiętnie oglądałam każdy turniej tenisowy, ale sama nie stałam na korcie. Odkryłam, że nigdy nie jest za późno. Już nie chcę ograniczać się w życiu. I nie myślę, że to, co mam, jest mi dane na zawsze. Każdy dzień może wszystko zmienić.
To prawda. W „Dla ciebie” jest przejmujący fragment: „Mam tak co jakiś czas, przytłacza mnie wielki świat. Nie daje mi szans. I wtedy mnie budzisz ty”.
Napisałam ten tekst dla mojej córki – to kontynuacja piosenki „Biegnij przed siebie”. Tam śpiewałam o tym, że zawsze będę wsparciem dla moich dzieci. Minęło osiem lat i zrozumiałam, że również one są wsparciem dla mnie, dają mi swoją siłę w trudnych momentach. Kiedy mam gorszy dzień i widzę uśmiech mojej córki, od razu mi się chce.
Cały wywiad z Anną Wyszkoni dostępny będzie w najnowszej VIVIE! od 8 grudnia 2022 roku.
CZYTAJ TEŻ: Ewa Chodakowska szczerze o macierzyństwie: „Decyzję o tym trzeba podjąć w zgodzie ze sobą, a nie pod presją”