Natalia Kukulska o nowej płycie
– Twoja nowa płyta „Halo, tu Ziemia!” jest świetna, ale momentami mroczna. Myślę, że wielu osobom znów trudno jest połączyć Twoją muzykę z tym, jak funkcjonujesz w zbiorowej świadomości – pogodnej matki trojga dzieci, niegdyś śpiewającej „Światło”.
Wiem, że jest taki rozdźwięk, i to weryfikuje moją publiczność. Są ludzie, którzy interesują się mną, dlatego że mają sentyment do mnie jako osoby, która jako dziecko śpiewała dla dzieci. Niektórzy się ze mną rozwijali, dorastali i są nadal. Niektórzy odeszli na etapie, kiedy zaczęłam kombinować i wychylać nos poza mainstream.
Rozumiem ich, mają prawo. Nagrałam tak dużo płyt, że jeśli ktoś się zatrzymał na tamtym etapie, one są nadal do słuchania. Natomiast ja idę dalej, rozwijam się, zmieniam, pojawia się też nowa publiczność, która nie słuchała mnie kiedyś. Nigdy nie zamierzałam nagrywać kolejnych płyt, które będą powielały to, co było na poprzednich. Chcę się rozwijać.
Natalia Kukulska o wewnętrznych podróżach
– To co się w Tobie zmieniło przez te lata? To jest kwestia zyskania większej odwagi w wyrażaniu siebie, czy może przestało podobać Ci się to, co robiłaś wcześniej?
Mówiąc uczciwie, trochę szukałam siebie i swojej drogi. Inny jest etap świadomości, kiedy artysta wychodzi ze swoją pierwszą debiutancką płytą. Jak startowałam z płytą „Światło”, mierzyłam się z oczekiwaniami ludzi i z wyobrażeniem, że będę podobna do mamy.
Już wtedy chciałam działać na własnych zasadach, mimo że wtedy komponowali i pisali dla mnie inni. Jednak zawsze sama sobie dobierałam repertuar. To był taki czas, że miałam klapki na oczach, jeśli chodzi o muzykę R&B. Kochałam ją, zanim jeszcze ta muzyka dotarła do Polski.
– Czyli wtedy też chciałaś być nowatorska?
Można tak to nazwać. Choć jak tylko wykonywać muzykę oscylującą wokół R&B, od razu zarzucono mi, że coś kopiuję. A ja tylko chciałam się poruszać wewnątrz danego gatunku. Wszystkie te uwagi i krytykę mocno przeżywałam.
I zastanawiałam się, co tu zrobić, żeby się podobać i być dobrze odbieraną, aż w końcu zbuntowałam się przeciw takiemu myśleniu. Miałam poczucie braku sprawiedliwości. Panowała muzyka rockowa, społecznie zaangażowana i choć wszystko było w podobnej konwencji, tego się nikt nie czepiał.
Natomiast kiedy płyta „Puls” odniosła sukces komercyjny, a potem były kolejne płyty, trasy, w tym wielki „Piknik Era z Natalią”, coś się we mnie zmieniło. Nie wyobrażałam sobie, że miałabym teraz w kółko deptać tę samą ścieżkę.
– To wynikało z nasycenia czy wręcz z przesytu?
Z przesytu i rodzaju stagnacji. Czułam, że się nie rozwijam. Że nie śpiewam lepiej, nic nowego nie odkrywam. Pomimo komercyjnych sukcesów – droga donikąd.
– Czułaś się skrępowana tym, że próbujesz zaspokoić oczekiwania innych?
To mnie zawsze wkurzało. Chciałam się od tego odciąć i pobyć sam na sam z własną pasją. Usłyszeć, zweryfikować się w oczach ludzi, którzy nie mają ze mną skojarzeń. Dlatego wyjechałam do szkoły w Los Angeles, tej wymarzonej. Wyszłam od zera, zresetowałam się i poczułam, że znów coś zaczynam.
Zaczęłam myśleć, żeby sama pisać teksty, współkomponować i produkować piosenki. Autorskie podejście słychać już było na albumie, z którego pochodzą „Decymy”. Co ciekawe, minęło naście lat i dopiero teraz wszyscy je kochają. Wtedy prawie żadna rozgłośnia tego nie puściła.
To samo wydarzyło się z „Pół na pół” z płyty „Sexi Flexi”. Ostatnio słyszałam, jak Ewa Farna śpiewa ją na swoich koncertach. Miło. To teraz są rozpoznawalne piosenki, a wcześniej nikt nie chciał ich grać. Wszyscy chcieli tylko „Im więcej ciebie, tym mniej”.
– Skąd czerpałaś determinację, żeby robić swoje i nie ugiąć się pod naporem oczekiwań?
Muszę być szczera w tym, co robię. Wierzę w to. Oczywiście miewam chwile zwątpienia, ale dostaję tyle nowych sygnałów, że to, co robię, jest dla kogoś ważne, że pomyślałam: OK. Może po prostu muszę robić swoje i poczekać. Zbyszek Wodecki mówił: „Robić swoje i czekać na swój czas”.
Nie wiem, jak będzie teraz, ale ja się nie mogę oglądać. Nie mogę żyć w ten sposób, że skoro państwo mnie proszą o kolejne wcielenie piosenki „Im więcej ciebie, tym mniej”, to ja będę siedziała w studio i w sposób wyrachowany kalkulowała, jak to zrobić, żeby trochę było podobne. Bo ja muszę mieć radość z tego, co robię.
Natalia Kukulska o wolności w tworzeniu
– I jak smakuje ta artystyczna wolność?
Świetnie, ale muszę ponieść jej wszelkie konsekwencje. A czasami nie umiem. Podejmuję walkę o możliwość robienia tego, co kocham. Ale z drugiej strony to też nie jest tak, że teraz odwracam się do wszystkich plecami i w ogóle mam gdzieś publiczność. Wręcz przeciwnie.
To jest dla mnie niezwykle ważne, żeby był odbiorca tego, co robię. Tylko po prostu jest mi bardzo trudno dotrzeć do tych właściwych. To jest główny problem i to jest moja walka. Miałam takie momenty, już przy poprzedniej płycie, że myślałam sobie, że to nie ma sensu.
Jakbym nie nagrywała solowej płyty, to i tak nie narzekałabym na brak pracy, bo cały czas dostaję zaproszenia do różnych programów i projektów, często bardzo nęcących i ciekawych muzycznie. Mogłabym cały czas tak sobie ujeżdżać popularność. Ale w pewnym momencie, chcąc robić swoje, trzeba umieć z czegoś rezygnować, a nawet móc czasem coś stracić.
Ten rodzaj wolności jest czasem drogą przez mękę. Wkładam w to, co robię, więcej pracy, ale nie narzekam, bo kocham to, co robię, i dopiero teraz mam poczucie, że umiem się wyrazić.
– Bawisz się też lepiej?
Zdecydowanie. Wchodząc w elektronikę, jakby podpięłam się pod nową energię. Bawię się brzmieniem, bawię się formą, bawię się tekstami. Oczywiście jako 40-latka nie będę śpiewać o wrażeniach z parkietu. Dotykam tematów bardziej refleksyjnych, ale nawet do nich staram się podchodzić z dystansem i humorem.
– Na nowej płycie stawiasz też wiele pytań natury egzystencjalnej. To jest odbicie Twoich osobistych poszukiwań?
Tak, to jest próba szukania odpowiedzi. Jedna z piosenek jest nawet rodzajem dialogu z Bogiem, który może być różnie przez nas pojmowany. Każda taka próba dialogu zbliża. Każde pytanie wynika z chęci poznania prawdy i zrozumienia. Każdy z nas ma wątpliwości, ja po prostu starałam się je nazwać.
– Miało to związek z tym, w jakim momencie powstawała ta płyta? Że równocześnie witałaś na świecie córeczkę i żegnałaś babcię?
To był przedziwny czas. Na pewno metafizyczny. Mam też wrażenie, że fakt, iż nosiłam w sobie dziecko, był jakimś rodzajem ochrony dla mnie. Dla mojej siły i psychiki, żebym nie siadła wtedy, kiedy odchodziła babcia. Była w tym ta dziwna zakładka, jakieś coś za coś.
Czasami, jak o tym myślę, aż mam dreszcze, że się tak złożyło. Babcia była już ledwo świadoma tego, że będę miała dziecko. Raz pamiętała, raz nie pamiętała, a byłam bardzo blisko niej. To było trudne, ale też piękne doznanie. Naprawdę miałam taki rodzaj spokoju w sobie, pomimo tego, że działy się rzeczy dramatyczne. Myślę, że właśnie dzięki temu, że było już nowe życie.
Boję się tego nazywać, ale nie ukrywam, że dopatruję się różnych znaków. I nie wiem, dlaczego miałabym być jakoś wybrana, że akurat tak mi ktoś tutaj wspaniale to wymyślił. Niemniej jednak tak się stało. I to była rzecz, która była dla mnie na tym etapie zbawienna.
Natalia Kukulska lubi rozmawiać o śmierci
– Zadanie tych wszystkich pytań zbliżyło Cię do odpowiedzi?
Nie wiem, czy jestem bliżej odpowiedzi, ale lubię rzeczy nazywać. Lubię drążyć temat. Porządkować chaos w głowie. Uwielbiam spotkania z ludźmi, z którymi po prostu możemy sobie siedzieć i rozkminiać wszystko, żeby rzeczy usłyszeć i nazwać.
I paradoksalnie, jak nie mam czasu na te przyjaźnie i spotkania, to często wywiady są takimi momentami, kiedy muszę nazwać te swoje skołtunione myśli. Jakoś je zwerbalizować. Osobą, która pomaga mi w porządkowaniu głowy, jest też mój mąż. On ma mądrość w sobie i potrafi bardzo szybko oddzielić ziarno od plew.
A poza tym jak widzę, że to nie tylko ja mam wątpliwości, tylko on również, też jest mi z tym raźniej. W ogóle mam wrażenie, że jest między nami rodzaj zrozumienia i połączenia. Bardzo podobnie odbieramy rzeczywistość. I to mnie chyba też trzyma.
– Czy fakt, że tak wcześnie musiałaś się zmierzyć ze sprawami ostatecznymi, wpłynął na Twój odbiór rzeczywistości?
Na pewno. Może to jest perwersyjne, co powiem, ale ja lubię rozmawiać o śmierci.
– Naprawdę?
Tak. Myślę, że w ten sposób ją oswajam. Byłam zmuszona, żeby rozmawiać o śmierci, bo musiałam sobie uporządkować wszystkie wydarzenia w moim życiu. Mam wrażenie, że temat śmierci jest cały czas tematem tabu.
Udajemy, jakby kompletnie to nas nie dotyczyło. Nawet jeśli odejdzie ktoś bliski naszym znajomym, trudno spojrzeć im w oczy i wyrazić współczucie, bo mamy wrażenie, że zakłócamy ich spokój. A tak naprawdę to my uciekamy przed tematem śmierci.
Nie ma szans, żebyśmy w takim momencie nie poczuli refleksji, że nas to też w każdej chwili może spotkać. I to dla większości ludzi jest paraliżująca myśl.
– Ty na śmierć patrzysz ze spokojem?
Nie. Próbuję sobie ją jakoś ułożyć w głowie, szukając nadziei. Oczywiście taką nadzieję daje wiara. Ale jeżeli wiara nie jest stałą w życiu, tylko masz też zwątpienia, wtedy pozostaje zdać się na intuicję. Ja, jak wspominałam, staram się dostrzegać różne znaki.
Prawdopodobnie robię to na siłę, ale jest we mnie chęć zrozumienia i łączności z tymi, którzy odeszli. To wszystko wzbudza wiele pytań, ale dla mnie jedno jest pewne. Jeżeli odchodzimy, rozstajemy się tutaj, na Ziemi, ale relacja i uczucia, które nas łączyły, cały czas trwają.
– Czy fakt, że zostałaś najstarszą osobą w swojej linii rodzinnej, odczuwasz jako jakieś nowe otwarcie?
To jest dla mnie przedziwne. Bo pomimo tego, że na koniec długo opiekowałam się babcią i te relacje się odwróciły, jednak miałam poczucie, że jest to ktoś, kto mnie kiedyś prowadził za rękę. A teraz ta świadomość, że nie mam dziadków, nie mam też rodziców, jest przedziwna.
Na szczęście rodzina zbudowała mi się w drugą stronę, bo oprócz dzieci rodzice Michała też są jej częścią. Mam również bliski kontakt z rodziną mojej babci. Ale fakt, że w mojej jestem tą najstarszą, jest bardzo dziwnym uczuciem.
– Przerażającym czy również uwalniającym?
To zależy od nastroju. Kiedy jest źle, myślę sobie: Boże, już mnie nikt nie pogłaszcze, nie powie: „Kocham cię pomimo wszystko, nieważne, co by się działo, jesteś nasza”. A z drugiej strony jest poczucie, że teraz ja biorę za siebie odpowiedzialność. Oni się już nie muszą za mnie wstydzić. Wszystko idzie na moje własne konto.
Natalia Kukulska o macierzyństwie
– Czym się różni, przepraszam za wyrażenie, dojrzałe macierzyństwo od wczesnego?
Nie obrażam się za słowo „dojrzała”. Nawet bym chciała, żeby ktoś tak mnie nazwał. Bo ja siebie w ogóle tak nie postrzegam i myślę, że nawet moje dzieci nie do końca mnie postrzegają jako osobę dojrzałą. Myślą: Co ta matka wyprawia?
Natomiast to macierzyństwo chyba tylko różni się tym, że bardziej doceniam każdy etap w relacji z dzieckiem. Chciałabym spędzać z Laurką każdą sekundę, bo wiem, jak to się wszystko szybko zmienia. Zahibernować ten czas.
W ogóle mi się nie spieszy, żeby rosła i się zmieniała. Teraz jest fajny moment, bo wszyscy są jeszcze w domu. Jasiek ma 17 lat, Ania – 12, Laura – 10 miesięcy. Chciałabym, żeby to trwało jak najdłużej.
– I nie brakuje Ci czasu z Laurką? Bo przecież tak się złożyło, że masz teraz bardzo intensywny okres.
Nikt by nie uwierzył, co ja robię z Laurką przy boku. Po prostu wszystko (śmiech). Sto razy więcej, niż można sobie wyobrazić. Może nie powinnam tak się wychwalać, ale uważam, że jestem bohaterką, że daję radę to wszystko łączyć.
Ostatnia się kładę, pierwsza wstaję. Jest tak, jak w piosence „Kobieta” z nowej płyty: „Szyja jak pal jest wbita na dno, a sięga do gwiazd, panoramiczny wzrok”. Nie ma płaszczyzny życia, którą bym nie była zajęta. Muszę ogarnąć wszystko, bo nikt za mnie tego nie robi.
Zakupy, gotowanie, posprzątanie, szkoły, kontakt z każdym na innym etapie, tutaj takie lekcje, tu takie, tu zdobycie książek, tu zaplanowanie wakacji… Ogólne centrum zarządzania. W tym samym czasie pieluchy, karmienie, pisanie tekstów, próby, koncerty. Czyli trochę: Halo, tu Ziemia do Natalii. Jest to hardcorowa jazda, ale czuję, że żyję!
Rozmawiała Aleksandra Kwaśniewska