Dojrzalszy Andrzej Piaseczny
Właściwie wciąż wygląda tak samo, chociaż od czasu, gdy wywołując ekstazę milionów nastolatek, śpiewał: „Zostań, bo ta noc, to ona płacze deszczem”, minęło już ponad 20 lat. Nadal śpiewa o uczuciach i rozstaniach i wciąż zdarza mu się płakać.
„Jest taka piosenka, którą napisałem dla Seweryna Krajewskiego: »Innego dnia napiszę tak: Nie umiem tak jak pościć, odpocząć od miłości« i tak dalej. Ani razu nie zaśpiewałem jej dobrze.
Za każdym razem ze wzruszenia łamie mi się głos”, mówi i ze śmiechem dodaje, że nie będzie się z tego tłumaczył. Bo nie chce opowiadać już o sobie tak otwarcie, jak robił to przed laty.
Uspokoił się, dojrzał. Bez żalu porzucił warszawskie życie, nie bawią go celebryckie imprezy. Ma inne cele i pragnienia. Za zatrudnienie holenderskiej Metropole Orkest na swoją najnowszą płytę zapłacił kilkadziesiąt tysięcy euro. Stać go na to. Jest gwiazdą. „To inwestycja”, tłumaczy z pasją.
„Myślę, że ta płyta da mi miejsce wśród wielkich polskich artystów”. A potem dodaje z figlarnym błyskiem w oku: „Z drugiej strony, choćbyśmy skakali pod niebiosa, wyżej d… nie podskoczymy. Ale czy dlatego trzeba przestać skakać?”.
Andrzej Piaseczny o sławie
– Rzadko bywasz w Warszawie, nie chodzą za Tobą paparazzi. Twoje życie jest gdzie indziej. To ucieczka?
Nie, na pewno nie ucieczka. Mieszkam w Górach Świętokrzyskich i to zawsze będzie mój dom, tam wracam. A w ogóle prowadzę życie „jedną nogą” w samochodzie, dlatego ten dom czasem ciężko jest umiejscowić. Pytasz o ucieczkę i to jest dobre pytanie, bo ludzie często myślą, że jeśli ktoś się nie pokazuje, to ucieka. A jeśli nie wydał płyty trzy lata z rzędu, to się skończył. A najpiękniej jest po prostu pozwalać sobie być.
– To znaczy?
Wstawać rano i patrzeć, że już jest wiosna. Oczywiście jak są koncerty, jeździmy i gramy. Natomiast kiedy wyjazdy kończą się, po prostu sobie żyję. Mam czas, żeby przeczytać książkę, pobiegać, pospotykać się ze znajomymi. Mam czas, żeby pojechać do dziadków kilka razy w tygodniu, przejść się po ogrodzie i zaplanować, że tu zrobię to, a tam to…
– I tak chodzisz jak Bogumił Niechcic i patrzysz, czy Ci ładnie rośnie?
Żebyś wiedziała, że właśnie to robię! Lubię tak. Dla mnie to naturalne.
– Tam u Ciebie, w Górach Świętokrzyskich, traktują Cię jak gwiazdę?
Rzeczywiście traktują mnie trochę inaczej. Kiedy zbudowałem dom, bywało, że ludzie przyjeżdżali go obejrzeć. Nie mam tam ani diamentów, ani złota, dom jest zwykły, drewniany, jak ktoś ciekawy, to proszę bardzo. Okoliczni mieszkańcy zawsze pokażą, gdzie mieszkam. Pamiętam, kiedyś wczesną wiosną w gumowcach i ciepłej kurtce szedłem ze znajomymi na spacer. Przejeżdżał samochód, zatrzymał się, otwiera się szybka i pani koło sześćdziesiątki pyta: „Tu w okolicy podobno jest dom »Piaska«?”. Nie poznali mnie. „No jest”. I pokazałem, gdzie.
A potem pukałem się w głowę, dlaczego nie zaprosiłem ich na herbatę. Właśnie dlatego nie brakuje mi show-biznesu. Bo ja ten swój wymiar uśmiechniętej towarzyskości mam tutaj. Ludzie mają różne potrzeby. A ja mam takie. I powiedz mi, w czym bywanie miałoby być lepsze?
– Nie o to chodzi, że lepsze. Próbuję zderzyć Cię ze stereotypem gwiazdy.
Dobrze, podyskutujmy o tym. Bo mnie samego ciekawi, o co w tym chodzi?
– O ludzkie wyobrażenia. Jesteś osobą, która ma sławę, pieniądze, wszystko. I zamiast mieszkać w Konstancinie i rozbijać się fajnym samochodem po placu Zbawiciela, mieszkasz w domu pod Kielcami. Znaczy na pewno uciekasz. Ciekawe, od czego?
Prostota w życiu bywa ładna. Ale nie zawsze prostota skojarzeń. Wszystko musi wynikać z potrzeby charakteru. A ja kompletnie nie mam takiej potrzeby. To nie jest tak, że nie lubię czasem potańczyć. Ale lubię potańczyć w gronie moich przyjaciół.
Andrzej Paiseczny rodzinnie
– I przyjaciół masz tam, w górach?
W bardzo wielu miejscach, w różnych miastach, różnych krajach. Mam mnóstwo przyjaciół w Warszawie i w Kielcach.
– Twój dom to miejsce, które tętni życiem? Imprezy, spotkania…
Tak było. Teraz jest trochę spokojniej. Dzisiaj dom tętni życiem bardziej rodzinnym. Mama przyjeżdża na całe lato, siostra. Moja rodzina jest bardzo liczna. Co roku dokupuję krzesła. Przychodzi mi na myśl takie porównanie: traktuję to miejsce jak latarnię, a siebie jako latarnika. Jest całkiem spore grono ludzi, którzy wiedzą, w którym kierunku spojrzeć, żeby to światło dostrzec, i wiedzą, że ono niemal ciągle świeci.
– Kiedyś dużo opowiadałeś publicznie o swoich sprawach prywatnych. Żałujesz tamtych zwierzeń?
Pewnie żałuję kilku rzeczy, które powiedziałem, ale to nie jest żal, który odczuwam co dnia. Wiem już, że to było kompletnie niepotrzebne. To nie moje osobiste historie czynią ze mnie artystę.
– Wtedy myślałeś, że czynią? Że tego oczekują od Ciebie ludzie?
W ogóle się nad tym nie zastanawiałem. Wydawało się płytę i ktoś przychodził do mnie i mówił: „Słuchaj, musimy zrobić okładkę, a na okładkę będzie możliwe tylko to i to”. Dobra, robimy. Bez namysłu.
– A potem: „O Jezu, co ja zrobiłem?”.
Teraz „O Jezu!”. Ale to też jest tylko drobne skrzywienie się, a nie rysa na mojej własnej historii. Wtedy może myślałem, że jak tej okładki nie będzie, coś mnie ominie.
Andrzej Piaseczny – sentymentalista
– Ale co? Sława? Czy może płyta się słabiej sprzeda?
Jasne, że chodziło o płytę. Ja naprawdę przeżyłem z Robertem Chojnackim różne historie. I ucieczek przed fankami w autobusie, i darcia koszul. Mnie to w ogóle nie kręci. I wtedy też mnie nie kręciło. Jasne, było poczucie, że jestem kimś, ale co fajnego w tym, że drą na tobie koszulę?
– Chyba jednak dobrze wspominasz tamte czasy. Na Twojej nowej płycie są same hity z lat 90.
Jestem sentymentalistą i tego nie ukrywam. Uważam, że bywa to zaletą. Lata 90. to czasy mojej młodości, kiedy tę muzykę odbierało się w najczystszy sposób. To był czas beztroski. Wtedy wszystko przychodziło jakoś tak łatwiej. Chcąc nie chcąc, kiedy pokonujemy w życiu jakieś trudności czy zakręty, jak rafa koralowa obrastamy w różne doświadczenia. Zastanawiamy się, czy na pewno dobrze robimy. A wtedy po prostu rzeczy się działy.
– W latach 90., gdy śpiewałeś z Mafią, jak sobie wyobrażałeś siebie za 20 lat? Marzyłeś o sławie, pieniądzach?
W ogóle o tym nie myślałem. Oczywiście, marzy się o powodzeniu. Ale my chyba nie mieliśmy szansy jako Mafia przetrwać dłużej. Tam, gdzie jest kilka osobowości, napięcia są większe. Jak trzeba na próbę przynieść piosenkę i wytłumaczyć pięciu facetom, o czym ona jest, to dla człowieka, który nie jest specjalnie przebojowy, nie jest komfortowa sytuacja. A wszystko wzięło się z tego, że kiedyśmy zaczynali, nie miał nam kto pisać tekstów.
– Zgłosiłeś się na ochotnika czy Cię wylosowali?
Jeszcze gorzej. Umówiliśmy się z dwoma kolegami z zespołu w moim pokoju w akademiku, że razem napiszemy piosenkę. Nie udało się, klapa, kupa śmiechu i kompletna nieporadność. I kiedy oni już sobie poszli, usiadłem i spróbowałem napisać ten tekst. Zacząłem pisać wcale nie z potrzeby. Nawet nie czułem w sobie takich możliwości. Po prostu ktoś musiał.
– I tak z konieczności stworzyłeś wielkie przeboje.
To prawda, ale kompletnie nie wiem, dlaczego. Mnie faktycznie wiele rzeczy w życiu po prostu się udaje. Zamarzę o czymś: „O, to, to bym, kurczę, chciał”. Ale to jest tylko chwila. Nie doprowadza mnie to do takiej pożądliwości, że noszę to w sobie i ugniatam. A potem to się jakoś samo realizuje.
Andrzej Piaseczny – tekst pisany przy drinku
– Na przykład co?
Powiem o rzeczach całkiem trywialnych i tych mniej trywialnych. Wiele lat temu, kiedy nagrywałem płytę z Robertem Chojnackim, w czasach radosnych, ale mniej bogatych, pomieszkiwałem u swojego kumpla ze studiów i jego żony w bloku z lat 50. przy Emilii Plater. Tam, wieczorami, kiedy oni już szli spać, często z drineczkiem siadałem w kuchni przy stole i pisałem. Jest taka piosenka „Prawie do nieba”, która w wersji płytowej kończy się wyznaniem: „pijany byłem zresztą”. Ja faktycznie wtedy poszedłem z tym drineczkiem do kuchni i tak sobie piłem, piłem, dolewałem, skończyłem tekst, a następnego dnia w studiu zacząłem opowiadać, jak to powstało.
Na koniec powiedziałem: „Pijany byłem zresztą”. Oni to nagrali i dołączyli do piosenki. Później wracałem do mieszkania kolegi tą ulicą i pomyślałem: Jak ja bym chciał tu kiedyś pomieszkiwać. Dzisiaj, kiedy przyjeżdżam do Warszawy, zatrzymuję się prawie dokładnie w tym miejscu. Może nie w jakimś superbogatym mieszkaniu, ale moim własnym.
Z tą płytą jest dokładnie taka sama historia. Kilka lat temu, kiedy zobaczyłem i usłyszałem Metropole Orkest na żywo, to przeżyłem dokładnie ten sam rodzaj zafiksowania: Tak bym chciał, żeby to byli oni.
– I znów się udało.
„Udało się” to jest słowo, któremu chętnie bym przyklasnął, ale dziś to już nie jest ta rzeczywistość, w której rzeczy udają się bez własnego mocnego zaangażowania.
Andrzej Piaseczny i balans między pracą a życiem
– Zmieniły się czasy, ale Ty też się zmieniłeś. Kiedyś powiedziałeś: „Nie zamierzam terroryzować sceny muzycznej sobą w każdym wieku”. Ale ciągle jesteś.
I z dużym uśmiechem dopowiem dziś, że nie jestem niewolnikiem własnych obietnic. A kiedy myślę o przyszłości, to mam jeszcze wiele planów. Teraz wróćmy do kasy, sławy i pożądliwości, która w każdym dzieciaku istnieje.
Wydaje mi się, że dziś mam ładnie ułożoną równowagę między czasem, który poświęcam na muzykę i zarabianie pieniędzy, a tym, który poświęcam na życie. Bo muzyka jest oczywiście częścią mojego życia, ale nie wypełnia go w całości.
– Jednak jest bardzo ważna. Za każdym razem, kiedy recenzja płyty nie jest dobra, albo gdy się wspomni o Twoim nieudanym występie na Eurowizji, to źle to znosisz. To była lekcja pokory?
To był niezbędny dla mnie moment i być może właśnie wtedy skończyła się beztroska. Po naprawdę dużych sukcesach, jak z Chojnackim, z ostatnią płytą Mafii, potem z pierwszą solową płytą, wydawało mi się, że właściwie wszystko, co zrobię, to po prostu naturalną koleją rzeczy musi być sukcesem.
– Trochę odbiła Ci palma? Poczułeś się gwiazdą?
Chyba tak. Jeśli mogę powiedzieć, że odbiła mi palma, to w taki sposób, że podchodząc do nowych zadań, uważałem, że wszyscy muszą się w nie angażować co najmniej stuprocentowo, że mam prawo tego oczekiwać. A ja dzisiaj wiem, że nawet kiedy robi się największe rzeczy, trzeba powiedzieć trzy razy „proszę” i dziesięć razy „przepraszam”.
– Bardzo dużo w Tobie pokory
To kwestia charakteru. Natomiast jestem przekonany, że płyta, którą właśnie wydałem, jest po prostu bardzo dobra. I po raz pierwszy w życiu „przepraszam” nie chce mi przejść przez usta. Sztuka jest odbiciem tego, co przeżywamy. I nawet jeśli tych sukcesów w wymiarze artystycznym miałem całkiem sporo, one wszystkie są podbudowane wieloma osobistymi niepowodzeniami, które do dzisiaj się we mnie telepią.
– To te niepowodzenia opisujesz w swoich tekstach?
Polubiłem pisanie dlatego właśnie, że wkładam w nie maksymalnie dużo siebie. Te teksty prawie wszystkie są o mnie. Nie o niebieskich migdałach i o tym, że zdarzają nam się w życiu momenty dobre i niedobre. Z wieloma najważniejszymi piosenkami wiążą się osobiste historie, które mógłbym opowiedzieć niemalże fabularnie.
– Opowiadasz czasem?
Nigdy publicznie. Po co? O ile wierzę w spowiedź powszechną, a nie do ucha, to nie wierzę w psychoanalizę publiczną. A wierzę w to, że wszystkie odpowiedzi są w nas, choćbyśmy ich bardzo długo nie dopuszczali do głosu. Nie ma większej prawdy o artystach niż ta, którą potem wydajemy w postaci płyt.
– W takim razie jaka jest prawda o Tobie? W jakim miejscu w życiu jesteś?
Ja jestem w miejscu spokoju i uśmiechniętej nadziei. Jestem cholerykiem i bardzo łatwo się denerwowałem. Kiedyś. Bo teraz jest inaczej. Byłem bardzo mocno pożądliwy w stosunku do rzeczywistości, tej prywatnej i tej służbowej: „Chcę już! Koniecznie!”.
Dziś już wiem, jaki chcę być, i wiem, że mój charakter ma cały wachlarz cech, na które nie chcę się zgadzać. Wiem, których cech chcę się pozbyć, i jednocześnie wiem, że to jest niemożliwe.
– A ta nadzieja? Na co?
Ona się bardzo mocno zmienia. Dzisiaj, skoro mnie przy okazji tej Mafii zapytałaś o powodzenie i kasę, chcę powiedzieć, że mój spokój nie powoduje wcale braku chęci odnoszenia sukcesów.
Andrzej Piaseczny o sukcesie
– Czyli jesteś nadal głodny sukcesu?
Akceptacji. Sukces nie jest dla mnie celem. Jest dla mnie środkiem do tego, żeby zaistnieć wśród artystów, w miejscu, na które bardzo długo czekałem.
– To jakiś kompleks?
No pewnie. Popatrz. Zdaję sobie sprawę z tego, że robię muzykę popularną, łatwiejszą. Zawsze się starałem, żeby nie była miałka i bezwartościowa. Ale moje sukcesy, nawet te największe, nigdy nie dały mi miejsca między takimi artystami, jak Kayah, Edyta Bartosiewicz, Ania Jopek. Ale… sprowadzając rzecz do namacalnych przykładów.
Powiedzmy, że są organizowane wielkie koncerty – Tysiąclecie Czegośtam, nie wiem, Ogródków Działkowych. Okazje, o których się myśli, że są ważne dla zbiorowości, dla społeczeństwa, nie tylko dla konsumentów muzyki. Ty wiesz, że mnie nigdy nie zaproszono do takich składów?
Zupełnie szczerze to mówię, może pierwszy raz w życiu. To nie ma nic wspólnego z kasą i uznaniem, które wiem, że gdzieś tam jest, tylko to jest jedna z takich cegiełek, które budują ten mój spokój.
Andrzej Piaseczny o Indiach
– Mówisz, że szukasz spokoju, nie uciekasz, ale dużo podróżujesz. To po co Ci to jeżdżenie? Rozpisywano się o Twojej podróży do Indii…
O matko! To była taka historia, która się po prostu sprzedała w mediach. A z podróżami jest tak, że pozostając w jednym miejscu, patrząc na powtarzalność, którą nam szykuje czas, zaczynamy myśleć, że wszystko wiemy, że zawsze jest tak samo, najwyżej może nam coś wymarznąć w ogrodzie.
Ta powtarzalność jest piękna, ale nagle sprowadzamy świat do orbity bliskiej sobie. Wyjeżdżałem, żeby doprowadzić się do porządku. Żeby znaleźć inny świat. Nie po to, żeby się nim zachwycić, ale żeby zgubić pewność powtarzalności. Zobaczyć rzeczy nie tylko piękne, ale i brzydkie.
– I co zobaczyłeś?
Zobaczyłem, że zanim się przedrzesz do Tadż Mahal, stoisz w kolejce wzdłuż fosy, która jest strasznie śmierdząca. W Indiach w ogóle potwornie śmierdzi. To chyba tak jest, że przed każdą ładnością jest nieładność i tylko ta równowaga sprawia, że możemy się zachwycać.
Pamiętam, jak w Boliwii, wysoko w Andach, szliśmy z plecakami przez wieś. Mocno starsza kobieta przy swojej lepiance wyjmowała placki z glinianego pieca. W pewnym momencie odwróciła się i uśmiechnęła się do nas. To w ogóle nie jest żadna historia, ale taki obraz zostaje w człowieku do końca życia.
– Czyli podróżujesz z plecakiem, nie po pięciogwiazdkowych hotelach?
Kiedyś podróżowałem z plecakiem. Zostałem w to wciągnięty przez moich przyjaciół z Wrocławia, którzy tak spędzają życie.
– Ale ostatnio podróżujesz mniej. Już nie jest Ci to potrzebne?
Chyba zrobiłem się bardziej wygodny. Ale chcę do tego wrócić. Wybieram się na Florydę. Może jestem w takim miejscu, kiedy za bardzo odczuwam spokój. Może trzeba go trochę zburzyć? Ale takimi materiałami, które nie zrujnują życia i nie spowodują galopady emocji na następne 20 lat. Niech to będzie wybuch kontrolowany.
Rozmawiała KATARZYNA SIELICKA