Anita Sokołowska w obiektywie Maksymiliana Ławrynowicza. Wystawa Piękna i Bestia jest naprawdę wyjątkowa!
Dlaczego?
Fotograf Maksymilian Ławrynowicz konsekwentnie od lat realizuje projekty poświęcone kobietom. Przedstawia je w różnych wcieleniach – jako boginie, władczynie, demony czy ikony kobiecości. Siódmy cykl portretów autorstwa Ławrynowicza jest najbardziej odważny – fotograf przygląda się bezwzględnym morderczyniom i okrutnicom. Wystawę „Piękna i Bestia” będzie można oglądać od 6 kwietnia w Hali Koszyki w Warszawie. Twarzą projektu została aktorka Anita Sokołowska. „Każda kobieta ma swój rewers. Maks potrafi doskonale pokazać nasz dualizm”, mówi aktorka.
Kiedy nagrywałaś zapowiedź wystawy „Piękna i Bestia” – mówiąc metaforycznie – miałaś krew na rękach. Jak się z tym czułaś?
Ta sytuacja była nawiązaniem do postaci Elżbiety Batory, zwanej wampirzycą i morderczynią wszechczasów. Była sadystką, znęcała się nad służącymi, czerpała przyjemność z kąpieli we krwi dziewic. Uważała, że taki zabieg ma właściwości odmładzające i świetnie wpływa na urodę. Dlatego bez skrupułów, ze szczególnym okrucieństwem, dla własnej próżności zabijała inne kobiety, aby zachować młodość. Nigdy wcześniej nie miałam okazji, aby wcielić się w tak okrutną postać, o kąpaniu we krwi nie wspominając. Było to szalenie ciekawe wyzwanie aktorskie. Poza tym, ta scena doskonale oddaje charakter wystawy „Piękna i bestia”.
W nowej odsłonie cyklu Maksymilian prezentuje najbardziej mroczne przejawy kobiecej natury, jakie widziała historia. Autor podkreśla, że nadszedł moment, aby zmierzyć się z tym, że kobiety to nie tylko anioły. Sądzisz, że jesteśmy gotowe na taką konfrontację?
Znalazłyśmy się w bardzo trudnym momencie. Z jednej strony nastąpił renesans kobiecości, samostanowienia i walki o siebie. W ostatnich latach mocno ewaluowała definicja feminizmu, który dziś trzeba rozpatrywać w kategoriach myśli humanistycznej. Współczesny feminizm to już nie wojujące Joanny Dark, tylko współodczuwanie z drugim człowiekiem, próba zrozumienia jego lęków, wad, talentów i radości. To rozmowa z Drugim, Obcym na wielu płaszczyznach. Jestem przekonana, że nic nie zatrzyma kobiet w walce o ich godność, ta kula śnieżna jest zbyt mocno rozpędzona. I tutaj pojawia się druga strona medalu - w sytuacji, gdy nasz głos jest coraz wyraźniej słyszalny, warto zadać sobie pytanie, czy my - kobiety jesteśmy w stanie przyznać się do naszych ciemniejszych stron. A powinnyśmy to robić, ponieważ kobiety potrafią być do bólu cudowne, ale i do bólu okrutne.
Nie da się ukryć, że istnieją mroczne strony kobiety. Jednak ta demoniczna wizja rzadko pojawia się w przekazie medialnym. Fundacja „Projekt Kobiety” chce pokazać inne, szersze spojrzenie na naszą płeć. Dlaczego jest to nam potrzebne?
Historia zna kobiety, które potrafiły być bardziej okrutne od mężczyzn – zdradzały, zabijały z premedytacją, otruwały i czerpały z tego przyjemność. Maks tego nie ocenia, ale pokazuje, że kobiety mają też mroczne strony. Takie spojrzenie jest nowatorskie i odważne, przyszedł czas, aby się z nim zmierzyć. Przez siedem lat Maks pokazywał kobiety z różnych perspektyw – kobiety władzy, kobiety ikoniczne, postaci ze snów i legend słowiańskich, kobiety, które trwały przy zbrodniarzach. Jako ambasadorka fundacji chcę mówić o różnych obliczach kobiecości, o jej blaskach i cieniach. Tylko w ten sposób możemy pokazać prawdę o nas.
Nawet w tytule cyklu Maksymiliana, który brzmi „Piękna i Bestia” zawarty jest pewien paradoks. Jaka jest więc prawda o nas?
Kobiety zbudowane są z paradoksów. Potrafią być jednocześnie niezależne i uległe, piękne i okrutne. Subtelne i zabójcze, genialne i bezwzględne, co potwierdzają bohaterki portretów Ławrynowicza. W każdej z nas drzemie tygrysica. Jeśli ktoś wkroczy na nasz przysłowiowy odcisk, a zwłaszcza, jeśli będzie chciał skrzywdzić naszą rodzinę, to walka staje się zajadła i okrutna. Ale potrafimy być też dobre i sympatyczne, miłe i fajne. Te różne oblicza kobiecości przenikają się w nas, co dla artysty potrafi być bardzo inspirujące. Tę różnorodność doskonale obrazuje cytat z Williama Szekspira, który Maksymilian wskazał jako motto wystawy: „W mdłym kwiatku, w ziółku jednym i tym samem, ma nieraz miejsce jad wespół z balsamem, co zmysły razi i to, co im sprzyja, bo jego zapach rzeźwi, smak zabija”.
Ten cytat Szekspira też pokazuje, jak różne są definicje kobiecości. Trudno podać jedną, ponieważ jesteśmy wielowymiarowe. Jaka wizja kobiety jest najbliższa Tobie?
Dominującą cechą kobiet jest różnorodność. Sama mam wiele oblicz i twarzy. Jestem szczęśliwa, że jako aktorka mogę lawirować na wielu płaszczyznach. W pracy zawodowej używam różnych emocji i przestrzeni. Drzemią we mnie zlepki różnych postaci, które uwypuklają się w konkretnych sytuacjach. Nazywam siebie „chłopcem w spódnicy”, choć w serialach najczęściej jestem obsadzana w rolach miłej pani doktor czy szlachetnej pani prawnik. Dopiero teatr pozwala mi pokazać drugą stronę mojej natury. Nie ma dla mnie problemu, aby stworzyć postaci stanowcze, silne, niezależne i zdeterminowane. Grając takie role, po prostu wydobywam z głębi siebie wspomniane cechy. W fikcyjnych bytach, „używam” ich bez konsekwencji. Ale czasem lubię zamienić się w cichą i spokojną kobietę, czułą matkę i przyjaciółkę. To też jestem ja.
Wspomnianą stanowczość zobaczył w Tobie Maksymilian Ławrynowicz, proponując, abyś wcieliła się w rolę Ranavalony Okrutnej, która przeszła do historii jako krwawa królowa Madagaskaru. Maks Cię zaskoczył?
Bardzo, choć przywykłam do tego, że Maks jest artystą myślącym niestandardowo, co zresztą jest jego wielkim atutem. Wybiera postaci nietuzinkowe, wyraziste. Przyznam, że nie wiedziałam o istnieniu Ranavalony. Nie istnieje też zbyt wiele materiałów na jej temat, z których można byłoby czerpać inspirację. Brak źródeł okazał się być bardzo twórczy, otworzył moją wyobraźnię. Musiałam stworzyć sobie w głowie świat, w którym żyła Ranavalona. Przenieść się do jej czasów, do tamtejszej kultury. I spróbować zrozumieć jej motywacje.
Znalazłaś przyjemność we wcieleniu się w postać, która dokonała tak okrutnych czynów?
Ranavalona I Okrutna rządziła Madagaskarem przez 33 lata po śmierci męża. Wtedy kobiecie było niezwykle trudno zachować władzę. Królowa dokonywała więc krwawych przewrotów i mordów. Nie usprawiedliwiałam tej postaci, ale starałam się zrozumieć sposób jej myślenia. Cieszę się, że Maks wybrał dla mnie postać graniczną, niejednoznaczną.
Z portretów Maksymiliana spoglądają na nas kobiety silne, ale też przerażające. Ich czyny nie pozostawiają złudzeń – wściekła kobieta posunie się do wszystkiego. Czy pracując nad projektem „Piękna i bestia” dowiedziałaś się o nas czegoś nowego?
Nie jest dla mnie odkryciem, że kobiety potrafiły być okrutne i bezwzględne. Ale zwykle walczyłyśmy w słusznym celu, nie dla ofiar, choć wystawa pokazuje też takie kobiety, które mordowały dla przyjemności. Jeśli ogranicza się naszą wolność, kolejne przywileje i prawa, a my mamy świadomość, że jest to nieetyczne, to walczymy o siebie jak tygrysice. Kobiety potrafią gryźć, drapać, krzyczeć, być w tej swojej walce nieprzewidywalne. Od dawna mówi się, że kobiety zmienią oblicze tego kraju i myślę, że tak będzie.
W poprzedniej edycji „Projekt kobiety” wcieliłaś się w postać Edith Piaf. Która kreacja była trudniejszym wyzwaniem aktorskim?
Myślę, że wcielając się w Ranavalonę, musiałam zmierzyć się z większą tajemnicą i z pewnym wyobrażeniem na jej temat – swoim i Maksa. Choć pozowanie jako Edith Piaf również było fascynującą przygodą. Postrzegam ją jako wspaniałą divę, ważną dla historii muzyki, kultury, uwielbiam jej twórczość. Dlatego weszłam w jej postać bardzo intensywnie. Poza tym do tych zdjęć musiałam przejść prawdziwą metamorfozę – doklejono mi drugie czoło, moje brwi zostały zaklejone, charakteryzatorka zrobiła mi nowe.
Podobno współpraca z Maksymilianem zawsze przebiega konkretnie i szybko?
Maks nie traci czasu i klatek. Doskonale wie, jaki efekt chce osiągnąć. Zawsze jest świetnie przygotowany do swoich sesji - od kostiumów po makijaż. Do postaci Ranavalony wypożyczył strój autorstwa studentki Wyższej Szkoły Artystycznej w Warszawie – zestawienie skóry z pióropuszami spotęgowało efekt. Poza tym bardzo odpowiada mi podejście Maksa do aktorek. Wie, że dla nas znalezienie kilku godzin na sesję jest bardzo trudne. Nie chce marnować naszego czasu. Jest wrażliwym, czułym fotografem. Nie tylko myśli niestandardowo, ale też tak fotografuje.
Wydajesz się być kobietą spełnioną zawodowo i prywatnie. Znajdujesz przestrzeń na zaangażowanie społeczne, ale i na realizację pasji. W jakim miejscu jesteś teraz jako kobieta?
To bardzo dobry czas dla mnie. Oczywiście, zawodowo zawsze można oczekiwać więcej. Aktorzy zawsze są nienasyceni. Dlatego wciąż otwieram kolejne drzwi, wychodząc z założenia, że to nie cel jest moją drogą, lecz droga jest moim celem. Niedawno przyjęłam propozycję reżyserowania spektaklu. Wchodzę więc w kolejną przestrzeń, której zupełnie nie znam. Ale skoro tak dobra energia płynie z kosmosu, to uważam, że trzeba ją chwycić. Coraz bardziej też angażuję się we wspinaczkę, która poszerza granice w mojej głowie i sprawia, że niemożliwe staje się możliwe.
Z której kobiecej postaci, którą zagrałaś, zostało w Tobie najwięcej?
Miałam szczęście, że trafiłam do Teatru Polskiego w Bydgoszczy. W spektaklu „Nordost”, mówiącym o napadzie Czeczenów na teatr w Dubrowce, wcieliłam się w rosyjską lekarkę. Ta postać wciąż krąży w moim krwioobiegu. Podobnie jak Raniewska z „Wiśniowego Sadu”. Rola Marii Komornickiej w monodramie Bartosza Frąckowiaka udowodniła mi, że nie ma takiego wyzwania aktorskiego, z którym nie dałabym sobie rady. Komornicka była młodopolską poetką, która dokonała transgresji osobowości płci i ustanowiła siebie jako mężczyznę. A zrobiła to dlatego, ponieważ była bardzo ambitną jednostką w czasach, kiedy sukcesy nie były przypisane kobietom. Wiele lat spędziła zamknięta w domach opieki i w szpitalach dla osób psychicznie chorych, na strychu. To tam napisała swoje najwspanialsze dzieła. To trudna historia, nieszablonowa i niejednoznaczna osobowość, która w pewnym sensie przypomina postaci z cyklu Maksa.
Cykl obejmuje wiele fotografii, np. Katarzyna Herman wcieliła się w Katarzynę Wielką, a Olga Szomańska w Calamity Jane. Ale to Ty zostałaś twarzą wystawy. To miłe uczucie?
Doceniam fakt, że artysta uznał moją osobowość za interesującą na tyle, aby stała się symbolem wszystkich fantastycznych kobiet - aktorek, które wcieliły się w różne role. Jest to dowód na to, że moja osobowość i sposób w jaki żyję i pracuję, niesie za sobą pewne znaczenie. Czyli sprawdza się droga, którą podążam jako aktorka i jako człowiek.
Zdjęcia powstawały przed wybuchem wojny w Ukrainie. Teraz jesteś mocno zaangażowana w niesienie pomocy uchodźcom. Podobno impulsem do tego, aby ich wesprzeć, też było pewne zdjęcie?
Rzeczywiście, fotografia ma wielką moc. Krótko po tym, jak rozpoczęła się agresja Putina na Ukrainę, zobaczyłam zdjęcia pięknych dziewcząt ukraińskich, trzymających w dłoniach karabiny. Te obrazy mną wstrząsnęły. Ruszyłam do pomocy, a ze względu na swoją popularność mogę zorganizować wsparcie na większą skalę. Uważam za swój obowiązek, aby wykorzystywać rozpoznawalność w dobrym celu. W ten sposób wyrażam też moją niezgodę na zło, które się dzieje. I mam wrażenie, że ośmielam innych do podjęcia trudnych tematów i walki o swoje poglądy.
Kilka miesięcy wcześniej ruszyłaś na Podlasie, aby wesprzeć uchodźców na granicy polsko – białoruskiej. Czułaś tam siłę kobiet?
Zdecydowanie. Wydaje się, że na granicy kobiety przejęły dowodzenie, podobnie jak podczas „czarnych” protestów. Pomagając imigrantom, chodziłyśmy po bagnach i lasach, nosząc 15- kilogramowe plecaki. Oczywiście, mężczyźni też tam byli. Właśnie tam na granicy polsko-białoruskiej, kiedy niosłam pomoc osobom słabszym, myślałam, że osiągnęłam graniczny punkt w moim życiu i że wszystko będę odczytywała przez te doświadczenia. Ale pojawił się agresor Putin. Zaczęłam więc organizować kamizelki kuloodporne i apteczki taktyczne dla wojsk terytorialnych oraz ludności cywilnej. Nadzoruję dostawy zup gotowanych przez Czeczenki z myślą o Ukraińcach, w polskich domach szukam miejsc dla uchodźców, organizuję materace czy koce oraz kupuję pieluchy. Podobnie robią inne znane mi kobiety.
Kobiety się solidaryzują. Mówią, że jeszcze nigdy nie doświadczyły tyle dobra od innych, co teraz. Co możemy sobie dać?
Już udowodniłyśmy, że potrafimy się pięknie jednoczyć. Polki wspierają Ukrainki, imigrantki między sobą dodają sobie sił. Są tutaj z dziećmi, bez mężów i bez rodziców. W takiej sytuacji hasło kobiecej solidarności nabiera zupełnie nowego znaczenia. Chciałabym, aby jak najdłużej trwało ruszenie, które nastąpiło w naszym kraju na skalę do tej pory niespotykaną. Mamy do czynienia z czymś w rodzaju zbiorowej terapii, przepracowujemy traumy.
Mówiłyśmy o dualizmie kobiet. Wojna jeszcze bardziej uwydatnia dwoistość ludzkiej natury. Tak to widzisz?
W obecnej sytuacji ta wystawa nabrała nowego znaczenia i powinna być traktowana jak przestroga. Wojna jest wynaturzeniem ludzkiej natury, a okrucieństwo i zbrodnia nie znają płci. W skrajnych sytuacjach, a wojna do takich należy, władzę nad ludźmi przejmują najmroczniejsze instynkty. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni zdolni są do największych okrucieństw, o czym mówi dalsza część wspomnianego fragmentu z Szekspira:
„Podobnie sprzeczna i w człowieku gości
Dwójca pierwiastków: dobroci i złości;
A kiedy górę gorsza weźmie strona,
Tam śmierć przychodzi i roślina kona”.
Wojna to śmierć i zepsucie, bez względu na płeć.
Rozmawiała Aleksandra Zalewska – Stankiewicz