Reklama

Obie tworzą filmy, ale od innych stron. Łączą je pula genów, miłość i niezależność. Oraz sukces, który każda osiągnęła. Maria Dębska – aktorka – oraz jej mama Kinga Dębska – reżyserka i scenarzystka – podczas sesji do VIVY! w 2022 roku opowiedziały nam o swojej wyjątkowej relacji… Czy zawsze łączyła ich silna więź? Czego uczą się o sobie mama i córka? 22 maja Maria Dębska świętowała urodziny. Z tej okazji przypominamy, co wspaniałe artystki mówiły nam o rodzinie.

Reklama

Co łączy, a co dzieli Marię i Kingę Dębskie? Wywiad wideo

Emocje, które czują dziś do siebie to efekt długiej drogi, jaką przeszły jako mama i córka. Dziś widzą w sobie wiele podobieństw. Różnice, choć nieznaczne, też się zdarzają. „Dużo nas łączy, ale też dzieli. Myślę, że mama jest bardziej ekstrawertyczna, niż ja. I jeszcze ja lubię późno chodzić spać i długo spać, a mama wstaje o świecie i kładzie się wcześnie”, mówiła VIVIE.pl Maria Dębska a jej mama dodawała jeszcze, że o wiele bardziej, niż córka, ceni zewnętrzny porządek.

A czy Kinga Dębska jako reżyserka czasami współpracująca z ukochanym dzieckiem daje na planie mu fory? „Myślę, że relacje w pracy a prywatnie to są zupełnie inne sprawy. Na planie traktuję Marysię nie jak córkę, może nawet jestem wobec niej bardziej wymagająca. Ale to dlatego, że ją znam od dziecka, a innych aktorów nie”, usłyszeliśmy…

Zobacz też: „Był wytrwały, czekał na mnie”. Oto niezwykła historia miłości Agnieszki Chylińskiej i jej męża

Bartek Wieczorek/visual crafters

Poprosiliśmy też panie, by złożyły sobie życzenia. „Marysi życzę, żeby po prostu była szczęśliwa. Żeby robiła swoje, popełniała błędy, ale też niczego się nie bała. A już bardziej sobie, żebym miała piękne wnuki”, wyznała Kinga Dębska. „A ja życzę mamie, żeby w niczym nie hamowała, żeby dalej szła przez życie tak jak idzie. Gdy jej jest dobrze, to i ja jestem szczęśliwa. Ostatnie dwa lata jesteśmy bliżej siebie i chciałabym, że to szło w tę stronę”, odpowiedziała Maria.

Co jeszcze zdradziły VIVIE.pl sławne mama i córka? Sprawdźcie sami oglądając nasze wideo do końca. A poniżej przypominamy wywiad, którego artystki udzieliły Beacie Nowickiej dla VIVY! w 2022 roku.

Czytaj też: Helena Englert o rodzicach: „To kolejny element przywileju, w którym dorastałam, że mogłam mieć w domu taką wiedzę”

Maria Dębska i Kinga Dębska w archiwalnym wywiadzie VIVY!

Żyjemy w czasach, w których historia pisze się na nowo. Zaczyna się trzeci rok pandemii, na Ukrainie wybuchła wojna, do Polski przyjechało ponad dwa miliony uchodźców…

Kinga: Na naszych oczach dzieje się historia, ale ja nie czuję się specjalistką od polityki zagranicznej. Wiem jedno, że po dwóch latach lęku o zdrowie i życie najbliższych doszedł lęk o pokój, o bezpieczeństwo. U mnie w domu TVN24 jest włączony na okrągło, bo mój mąż jest uzależniony od informacji. Moja głowa już nie może tego wytrzymać. Jadąc rano na zdjęcia, nie włączam w samochodzie radia, bo się boję.
Maria: Przerażają mnie zbrodnie na narodzie ukraińskim. Myślę, że temu, kto to rozpętał, zależy na tym, żebyśmy się bali. Wszyscy żyjemy w lęku, ale staram się nie dać mu pochłonąć. Na początku ciężko mi było pracować, bo to, co robię, wydawało mi się niepotrzebne. Teraz myślę, że dla widzów takie chwilowe oderwanie, reset jest jak tabletka, która choć na chwilę pozwala nie myśleć. Dzień po wybuchu wojny graliśmy w Teatrze Polskim „Króla” na podstawie powieści Szczepana Twardocha. Nagle stało się to porażająco aktualne. Każde słowo brzmiało inaczej niż wcześniej. Podczas ukłonów ciężko mi było powstrzymać łzy.
Kinga: A w tym wszystkim staramy się żyć normalnie… W moim ogrodzie jest wiosna. Kwitną krokusy, świeci słońce.

Kinga Dębska, Maria Dębska, 46.FPFF w Gdyni, 2021

Kurnikowski/AKPA

Artur Zawadzki/REPORTER

Bóg istnieje?

Kinga: Istnieje. Bez niego nic nie miałoby sensu. Do życia bardzo potrzebuję wiary.
Maria: Moja relacja z Bogiem jest dość trudna, czasem pełna złości, czasem tęsknoty. Zmienia się na przestrzeni mojego życia.
Kinga: Przeżyłam śmierć kliniczną. To było ekscytujące uczucie absolutnej błogości. Było ciepło i jasno. Pamiętam tunel, nieistotne sceny z rodzicami i myśl, że będzie im smutno, kiedy zniknę, bo bardzo mnie ciągnęło na drugą stronę. Do dziś myślę o śmierci w jasnych kolorach, jako odejściu w inny, lepszy wymiar. Ostatnio wgłębiam się w ten temat, przygotowując się do filmu o pandemii. Fascynuje mnie, co czuli ludzie, kiedy leżeli pod respiratorem. Z różnych opowieści wiem, że często przeżywali intensywne „drugie” życie. Niektórzy mają ochotę tam wrócić. To dla mnie znak, że poza realnym światem jest coś jeszcze.
Maria: Myślę, że wiara jest przywilejem. I mnie ten przywilej musnął. To jakaś duchowa przestrzeń, której raz mam w sobie więcej, a raz mniej, to jest poza rozumem.
Kinga: We współczesnym świecie rozum jest przeceniany.

Daje poczucie, że panujemy nad światem.

Kinga: …a on nam udowadnia, że to nieprawda. Ludzie mierzą, ważą, zachodnia cywilizacja oparta jest na wiedzy. Nie na intuicjach i przeczuciach. Ja jestem na takim etapie życia, kiedy – mówiąc Mickiewiczem – „czucie i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko”. Doświadczenie mi podpowiada, że jak zaufam życiu, to piękne rzeczy same się zdarzą. Przez zbytnią racjonalność nie dostrzegamy, że o naszym szczęściu decyduje trzepot skrzydeł motyla.

Co Wam się przydarzyło pięknego?

Kinga: Większość moich pięknych wspomnień związanych jest z córką, urodziłam ją w wieku 22 lat. Staram się kultywować naszą relację. Ostatnio pojechałyśmy na weekend do Paryża na 30. urodziny Marysi. Mąż się śmiał, że robię prezent sobie, ale ja wiedziałam, że Marysia będzie zachwycona wyjazdem tylko z mamą.
Maria: Przechodziłam wtedy trudny czas, byłam w totalnej rozsypce… Gdyby nie ten wyjazd, być może ciężej byłoby mi się otworzyć na rozmowę na pewne tematy.
Kinga: Związek matki z córką ewoluuje. Kiedy twoja córka dorasta, przechodzisz na inny poziom. Paryż był dla nas takim przejściem. Pierwszy raz opowiedziałam Marysi o moich słabościach, lękach i mam wrażenie, że to jej zrobiło dobrze. Podzieliłam się z nią swoim mrokiem, na co odpowiedziała mi jeszcze większą miłością.

Potrzebna Ci była ta rozmowa?

Maria: Bardzo. Często mamy do rodziców dużo żalu, pretensji i złości, przecież „każdy ma spieprzone dzieciństwo, nawet jak było najszczęśliwsze”. Szczerość mamy uwolniła mnie od tej złości. Popatrzyłam na nią jak na partnera, a nie jak na ideał albo na przeciwnika. A jednocześnie pozwoliłam sobie na rozsypkę. Zapytałaś mnie, czy mogę mamę poprosić o pomoc? Mogę. Ale często nie prosiłam, bo jakoś tak chyba jest, że kobiety w naszej rodzinie się nie skarżą. Od dziecka myślałam o tym, co powinnam, a nie czego chcę. Czasami przez wiele miesięcy dusiłam coś w sobie, bo uważałam, że sama muszę dać sobie z tym radę. W Paryżu pierwszy raz otwarcie przyznałam, że z wieloma rzeczami w ogóle sobie nie radzę. Przestałam udawać dzielną. Mama przede mną, a ja przed nią.
Kinga: Ciekawi mnie to i boli jednocześnie, bo słucham tego jako matka, która chciałaby dziecku przychylić nieba, szczególnie jak ma tylko jedno, jak ja. Być może mamy w sobie taką polską nutę kobiety bolesnej, która musi pocierpieć, żeby żyć. Może niesiemy to w genach. Fascynuje mnie ten cały bagaż, przekaz, relacje między rodzicami a dziećmi. Obiecałyśmy sobie, że raz w roku będziemy wyjeżdżać tylko we dwie.

Bartek Wieczorek/visual crafters

Kilka lat temu w ramach terapii zrobiłaś genialny film „Moje córki krowy”. Otrząsnęłaś się z dziedzictwa mamy i taty?

Kinga: Cały czas to robię. Tematy rodzinne mnie prześladują. Tata i mama wciąż żyją we mnie, przeszłe pokolenia również. Ale teraz jestem na etapie, że nawet to lubię. Myślę, że to wszystko mnie buduje. Patrzę na to jak na sztafetę pokoleń. Każda kolejna kobieta w naszej rodzinie ma coś podobnego, a jednocześnie własnego, i jest coraz bardziej wolna. Może walnąć pięścią w stół szybciej niż jej matka. Ty i ja dorastałyśmy w komunie przekonane, że nigdy nie wyjedziemy za granicę, a nasze córki od małego znają języki, wyjeżdżają. Miały przywileje, o których myśmy nawet nie marzyły, bo tak daleko nie sięgała nasza wyobraźnia. Co wcale nie znaczy, że emocjonalnie nasze dzieci miały lepiej od nas.

Dobrze, że to dodałaś, bo też tak uważam.

Kinga: Od dawna wiem, że nie można być doskonałą matką, można tylko starać się na miarę własnych możliwości, a dziecko weźmie tej miłości tyle, ile potrzebuje. Myślę, że przede wszystkim trzeba walczyć o siebie, o swoje szczęście.

Ty walczyłaś.

Kinga: Walczyłam. Marysię urodziłam na trzecim roku japonistyki i ona tak naprawdę ze mną dorastała. Ja rozwijałam swoje pasje, a ona była przy mnie. Czasami jej się to podobało, często nie, ale była blisko. Długo szukałam swojej drogi, studiowałam japonistykę, byłam dziennikarką. Aż nakręciłam niezależny film „Szeptem” i dostałam się na reżyserię na FAMU w Pradze. Byłam już po trzydziestce i po rozwodzie. Musiałam też równocześnie pracować. Pamiętam, że Marysia nienawidziła słowa postsynchrony (śmiech).

Wyobrażam sobie, że dla małej dziewczynki mogło to być czasami trudne…

Maria: I było. Nie byłabym szczęśliwa, gdyby dla mnie z tego zrezygnowała. Ale to było czasem trudne, czułam, że muszę ją łapać, zdobywać jej uwagę. Czasami jeździłam z nią na służbowe wyjazdy. Na jakimś festiwalu Harrison Ford, z którym mama robiła wywiad, zapytał, co tam u mnie słychać. Pomyślałam: koleś, mam cię gdzieś. Mam 12 lat, wolałabym pójść z mamą na lody, a przez ciebie nie mogę. Nie lubiłam tych wyjazdów, bo chciałam być jak najbliżej mamy, a tam to było niemożliwe.

Może wtedy matka zaraziła Cię aktorstwem?

Maria: Myślę, że nie. Nie imponował mi ten świat. Miałam wrażenie, że mama bawi się w jakieś dziwne
rzeczy. Często nie miałyśmy pieniędzy. Kiedy była w szkole filmowej, żyła trybem studenckim i kręciła filmy dokumentalne. Pamiętam, jak jeden robiła w domu. Przyprowadziła jakichś facetów z kamerami i kablami, które rozłożyli na podłodze, cały czas palili, ustawiali, rozmawiając o nieistniejących światach. Zastanawiałam się, dlaczego mama nie ma jakiejś normalnej pracy, gdzie ludzie zajmują się poważnymi sprawami (śmiech). Grałam wtedy na fortepianie, bardzo to lubiłam. Aż kiedyś, po maturze, przypadkiem poszłam do szkoły teatralnej na egzamin i poczułam, że właściwie to fajnie przez chwilę poudawać kogoś innego.
Kinga: Tak jak mama chciałaś się bawić…

Paradoks, bo Ty zawsze chciałaś być sobą.

Kinga: Długo czułam się uwięziona w gorsecie oczekiwań. Byłam starszą siostrą, musiałam mieć same piątki, a w sobotę rano iść na targ po warzywa. Być tą dzielną. Ale ja byłam zbuntowaną nastolatką. Miałam bardzo silną relację z ojcem, chciałam, żeby był ze mnie dumny. W rodzinie nie odnosiliśmy się do siebie z namaszczeniem. Była miłość, ale szorstka. Rodzice urodzili się tuż po wojnie. Nikt ich specjalnie nie tulił, nie mówił, że ich kocha. Dali mi więc tyle, ile umieli dać. Mama zawsze mi mówiła, że mam być dzielna. I byłam, tak jak i oni musieli kiedyś być dzielni. Ja odziedziczyłam to po nich, a Marysia po mnie – za wszelką cenę trzeba dać radę.
Maria: Obie mamy to w kościach. Słyszałam wielokrotnie: „Och, już tak nie przesadzaj”, „Już się tak nie roztkliwiaj nad sobą”. Muzyczna edukacja jest bezwzględna. Kiedy grasz dobrze, nie ma o czym mówić, podyskutujmy o błędach. W domu starałam się nie sprawiać kłopotów. Mama studiuje w Pradze, pracuje, nie jest jej łatwo. Musimy we dwie dać radę i ja muszę być dzielna. Z perspektywy 30-latki myślę, że to nie był czas na bycie dzielną. Dopiero teraz daję sobie przyzwolenie na popełnianie błędów. Nie uśmiecham się, kiedy czuję się beznadziejnie. Pozwoliłam sobie dojść do głosu. Długo żyłam w kotle oczekiwań wobec mnie i starałam się każdego zaspokoić. To był słaby pomysł na życie.

Zgadzam się…

Maria: W aktorstwie jest dużo więcej wolności, więc w pewnym sensie było dla mnie ucieczką. Jest tu miejsce na próbowanie, na błędy. Na fortepianie grałam muzykę klasyczną, tam nie istnieje margines błędu.
Kinga: Zawsze widziałam, że Marysia lubi się wygłupiać, jest niesamowicie zabawna. Jestem przekonana, że będzie fenomenalną aktorką komediową.
Maria: Jestem Bliźniakiem i ta dwoistość tkwi we mnie bardzo silnie. Jest we mnie dużo melancholii, lubię się wzruszać, jestem sentymentalna. Z drugiej strony uwielbiam w moim zawodzie fakt, że możemy się wydurniać.

Czytaj też: Wspólne nagranie Dody i Justyny Steczkowskiej jest hitem sieci. Tak wygląda dziś ich relacja

Bartek Wieczorek/visual crafters

Od Waszej wspólnej, rewelacyjnej „Zabawy…” minęły już cztery lata. Może czas na kolejny film?

Kinga: To przyjdzie naturalnie. Jak będę miała dla Marysi fantastyczną rolę, na pewno jej to zaproponuję i będziemy pracować razem.
Maria: Mamy swoje ścieżki, one idą bardzo blisko siebie i kiedy raz na jakiś czas się przecinają, wtedy to jest dla nas coś wyjątkowego.

Twój ulubiony reżyser Pedro Almodóvar w moim ulubionym filmie „Wszystko o mojej matce” mówi: „Sukces nie ma smaku ani zapachu”.

Kinga: Moim sukcesem jest to, że mogę być sobą i żyć, jak chcę. Nie jestem reżyserką, którą koledzy po fachu kochają. Robię filmy dla ludzi, co przez niektórych jest uważane za kino drugiej kategorii. Być może mój sukces polega na tym, że nie przejmuję się tym, co inni o mnie myślą. Poza tym sukces córki cieszy mnie dużo bardziej.
Maria: Kiedy dostałam nagrodę w Gdyni za rolę Kaliny Jędrusik, tego samego dnia zaraziłam się covidem i straciłam węch (śmiech). Sukces to momenty. W Polsce mówi się: „Udało ci się”. Na świecie: „You made it”, zrobiłeś to. Nam się wszystko zawsze „udaje” przypadkiem. Lubię te chwile, kiedy sama sobie pokazuję, że mogę.

Podoba mi się Wasza słabość i siła. Śmiałość i kruchość. Kobiecość.

Kinga: Zawalczyłyśmy o siebie jako kobiety. Cywilizacyjnie. Mama, jak wiele kobiet z jej pokolenia, żyła w cieniu męża. Wspierała go, ale zrezygnowała z siebie. Była uzdolniona plastycznie. Kiedyś kupiłam jej sztalugi i farby: „Mamo, maluj”. A ona machnęła ręką: „Eee tam” i wrzuciła sztalugi za kanapę. Porzuciła swój talent. Siostra pokazała mi obrazy, które maluje. Zachwyciłam się: „Magda, jakie genialne!”. Ale ona nie chce z nimi wyjść do świata. Wiele kobiet nic nie robi ze swoimi talentami i się umniejsza. To się zmienia, ale powoli.
Maria: Kobiety w mojej rodzinie były i są silnymi jednostkami, nawet jeśli nie błyszczały tak otwarcie. Ale kobiecość ma mnóstwo skrajnych kolorów. Jako dziewczynka napatrzyłam się na mamę, która śmiało idzie przed siebie, jest niesamowicie twórcza. Babcia była ostoją. Boginią ogniska domowego, w którym mogłam się schronić. Potrafiła dać mi to, czego nie dała mamie: ciepło, czułość oraz kobiecą siłę innego gatunku. Mam też obrazek babci płaczącej w samotności w kuchni, ocierającej łzy i nakładającej kotlet na talerz, który niesie dziadkowi, choć przed chwilą czymś ją zranił. Cierpiała sama, nie konfrontowała się. Była związana w gorset powinności. Mama ma dużo więcej odwagi, niż miała babcia.

Reklama

A Ty masz jeszcze więcej odwagi niż mama?

Maria: Nie wiem. Jak spoglądam na siebie dziś i dziewczynę sprzed dwóch lat, to na pewno jestem dużo odważniejsza w walce o siebie. Często brałam na klatę wszystko, nawet to, co nie moje. Ale czasami empatia i branie odpowiedzialności potrafią mnie zgubić. Już wiem, że sama muszę dbać o swoje granice. I że odwagą jest zaufanie i szacunek do samej siebie. Mam za sobą wspaniały, a jednocześnie chyba najtrudniejszy rok. W najgorszych momentach ratowały mnie kobiety. Mama, jej siostra i przyjaciółki. Wzięły mnie za chabety i powiedziały: „Walcz o siebie”.
Kinga: Kiedy potrafimy zewrzeć szeregi, sztama między nami daje nam wielką siłę. Matki, babki, prababki, kobiety, które znamy i których nie znamy, stoją za nami i albo możemy podłączyć się pod ten rurociąg energii, miłości, siły i nadziei, albo nie. Uważam, że lepiej jest się podłączyć, ale czerpać z niego tylko to, co chcemy.

Bartek Wieczorek/visual crafters
Reklama
Reklama
Reklama