„Życie sprawdza mnie, a ja sprawdzam życie”. Grażyna Torbicka obchodzi dziś urodziny!
„Ciekawość tego innego, niezwykłego świata była silniejsza od strachu”, mówi...
- Redakcja VIVA!
Grażyna Torbicka, jedna z najpiękniejszych i najzdolniejszych dziennikarek, wspaniała osobowość telewizyjna, a także jedyna w swoim rodzaju znawczyni kina oraz sztuki, obchodzi dziś urodziny! Pracę w Telewizji Polskiej rozpoczęła w 1985 roku, debiutując w programie Sportowa niedziela u boku Włodzimierza Szaranowicza, jest też autorką słynnego cyklu Kocham Kino. Od lat podziwiana za swój nienaganny styl, jest wzorem prawdziwej damy.
Grażynie Torbickiej obchodzącej dziś kolejne urodziny życzymy wszystkiego najlepszego! Z tej okazji przypominamy wywiad, który ukazał się w 2019 roku w magazynie VIVA!.
Grażyna Torbicka wywiad VIVA! - archiwum
Gra wiele życiowych ról. Dziennikarki, żony, córki, ambasadorki L’Oréal Paris, specjalistki od kina i... piłki nożnej. Urodziny obchodzi w Cannes. Z Quentinem Tarantino spotyka się w kasynie, a VIVIE! tłumaczy, co to znaczy być kobietą. Grażyna Torbicka w rozmowie, jakiej nie było!
„Życie pisze dla każdej z nas różne scenariusze, jedno się nie zmienia, to Ty grasz główną rolę, zupełnie jak na kinowym ekranie w trakcie Festiwalu Filmowego w Cannes. To jest Twój czas i Twoja rola”. Tak brzmi manifest unikatowej kampanii zainicjowanej przez L’Oréal Paris – „Kobiety w roli głównej”. Nie ma chyba kobiety, która bardziej odzwierciedla to motto niż Grażyna Torbicka. Kobieta, która ze swojego dojrzałego piękna uczyniła niezwykły atut. Jako pierwsza Polka, w trakcie trzyletniej współpracy z L’Oréal Paris, reprezentuje Polskę na czerwonym dywanie podczas Festiwalu Filmowego w Cannes, gdzie marka pełni rolę Oficjalnego Kreatora Makijażu już od 22 lat.
Zobacz: Grażyna Torbicka wspomina tatę: „Bardzo brakuje mi tych rozmów”
Ma Pani piękną biżuterię.
Jeden z pierścionków to prezent z Cannes. 24 maja obchodzę urodziny, zwykle w czasie festiwalu. A drugi kupiłam sobie w Polsce, choć moneta, która jest jego częścią, podobno pochodzi ze starożytnego Rzymu. Tak że wszystko u mnie jest włosko-francuskie.
Ciekaw jestem tych urodzin w Cannes. Tańce w porcie?
Tańce na molo zdarzały się i bez urodzin. Odkąd jestem ambasadorką L’Oréal Paris, zwykle urodziny w Cannes spędzam z fantastycznym zespołem ludzi, którzy pracują tam w czasie festiwalu, w większości są to kobiety. Zawsze mam jakąś miłą niespodziankę.
Z L’Oréal Paris jest Pani związana od trzech lat. Na czym polega rola ambasadorki?
Też zastanawiałam się nad tym, zanim podjęłam decyzję. Co to będzie oznaczało? Że zagram w reklamie? Nie bardzo mnie to pociągało. Zdecydowałam się przede wszystkim dlatego, że L’Oréal Paris ma bardzo ścisły związek z kinem. Odkąd pamiętam Cannes, zawsze jest tam L’Oréal Paris. Dokładnie tyle, ile jestem związana z Cannes – 22 lata, L’Oréal Paris jest jednym z głównych partnerów festiwalu. Przyjrzałam się innym ambasadorkom, spodobało mi się to, że marka stawia na kobiety, które już coś w życiu osiągnęły. Przeszły różne etapy, nie są 20-latkami. Są dojrzałe. To cenne, że w L’Oréal Paris nie ma bezwzględnego kultu młodości. Firma oferuje produkty dla 20-latek, ale także dla 50-latek i 60-latek. I wysuwa je na pierwszy plan, mówiąc: „To jest kobieta, która ma twarz, dlatego że na nią zapracowała”. To mnie uwiodło.
Przekonali Panią?
Umówiliśmy się, że w tej roli będę zajmować się popularyzacją kina, jak przez całe moje dziennikarskie życie. W tym roku prezentacja marki w Cannes odbywa się pod hasłem „Kobiety w roli głównej”. Poproszono mnie, żebym zrobiła 20-minutową prezentację na konferencję w Zamku Ujazdowskim pokazującą, jaka była na przestrzeni tych 20 lat obecność kobiet w Cannes. Jak rośnie znaczenie i rola reżyserek, aktorek, producentek. Ta prezentacja była dla mnie interesującym wyzwaniem. Robię to, co jest dla mnie ważne. Moja rola nie polega na tym, żeby panu mówić, jak świetny jest ten krem. Moja rola to mówić, że L’Oréal Paris jest naprawdę fajne, bo zwraca uwagę kobiet na to, że najważniejsze w ich życiu jest zrozumienie siebie. Odkrycie własnej wartości i podkreślanie jej.
Poprzez kosmetyki?
Jeżeli chcemy mówić o makijażu – chodzi o to, żeby znaleźć najbardziej odpowiedni dla siebie. Proponowane są różne wizje kobiety, a każda z nas musi rozpoznać, jaki jej najbardziej pasuje. Który jest jej. Żeby nie udawać kogoś innego. Poza tym przekonała mnie jeszcze jedna rzecz. L’Oréal Paris od wielu lat prowadzi program dla młodych kobiet naukowców. Wspólnie z UNESCO i Ministerstwem Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Polska była pierwszym krajem po Francji, który przystąpił do programu. Kapituła złożona z profesorów z różnych uniwersytetów w Polsce wybiera prace, które wydają im się ciekawe, nowe, rozwojowe. I kobiety na poziomie magistra, doktora i habilitanta otrzymują odpowiednie dotacje na prowadzenie badań naukowych. To jest fantastyczne. Młode kobiety, które zajmują się nauką, są jednocześnie matkami, mają rodziny. Prowadzić pracę naukową i zajmować się domem, wychowywać dzieci to wielki wysiłek. Żeby mu podołać, trzeba znaleźć wyciągniętą dłoń. I taką wyciągniętą ręką jest program „Kobiety w nauce”. Dlatego jestem w L’Oréal Paris.
Sprawdź też: Grażyna Torbicka: „Największą siłą, która może wpłynąć na bieg wydarzeń są kobiety”
Jakie kobiety grały główne role w Pani życiu?
Na pewno moja Mama, zwłaszcza, że Mama jest silną osobowością. I to jest fajne. To uczy, że muszę mieć swoje zdanie. Zawsze tak było. Miałam duże szczęście, że spotkałam świetne nauczycielki. Kilka z nich wywarło ogromny wpływ na moje wybory życiowe. Może warto o tym powiedzieć w kontekście strajku oświaty, bo nie rozumiem, jak można lekceważyć grupę zawodową, której przedstawiciele mają silny, bezpośredni wpływ na młode pokolenie. W podstawówce byłam słaba z fizyki i trafiłam na nauczycielkę, która była bardzo wymagająca, ale potrafiła też świetnie wszystko wytłumaczyć. Bardzo ją za to szanowałam i czułam, że muszę jej sprostać. Prowadziła też harcerstwo w szkole i nauczyła mnie, że są pewne zasady w życiu. Proste rzeczy, ale istotne – że jeden może liczyć na drugiego. Jeżeli się podjęłaś jakiegoś zadania, musisz je dokończyć. Gdy się przeprowadziliśmy do Warszawy, w liceum Batorego miałam świetną nauczycielkę języka francuskiego, panią Wandę Olszewską. Nazywaliśmy ją „Madame”. Była po Sorbonie i w tym okresie szarości PRL-u zawsze była nienagannie ubrana, zadbana. Piękny francuski koczek, szpileczki, kostiumik à la Chanel, zawsze delikatny makijaż. To mi pokazało, że warto mieć swój styl.
Czym dla Pani jest kobiecość?
Kobietę pytać o kobiecość? Raczej pana o to powinnam zapytać. Ale spróbuję – kobiecość jest połączeniem przeciwieństw. Połączeniem wrażliwości z odpornością. Delikatności z twardością. My, kobiety, jesteśmy takie. Włosi śpiewali „La donna è mobile” – kobieta zmienną jest. To prawda. To jest nasza siła. Kobieta potrafi się dostosować. Przez swoją złożoną psychikę potrafi adaptować się do różnych sytuacji. Raz mogę być delikatna i czuła, a kiedy indziej życie wymaga ode mnie, żebym była twarda i zdecydowana. I taka jestem. Ale jednocześnie nie mogę zapominać o tym, że wrażliwość jest istotą. Nie tylko kobiecości. Ale w ogóle człowieczeństwa.
„Empowering”. To słowo robi ostatnio karierę w odniesieniu do kobiet. Co oznacza dla Pani?
Interpretuję je na kilka sposobów. Empowered woman to kobieta o silnej osobowości, inspirująca innych, świadoma swoich wartości i swojej siły. Jak taki stan osiągnąć? Przede wszystkim być sobą, nie udawać kogoś innego. Rozpoznać swoje mocne strony. Nie bać się swoich słabości, tylko w szczerej rozmowie z samą sobą zdefiniować je. Wtedy albo znikną, albo staną się naszą siłą. Realizować swoje pasje i podążać za marzeniami, bo to da dobrą energię nie tylko nam, ale też naszym bliskim. Jeśli naturalność, prawda, szczerość są na twojej twarzy, to jesteś piękna i silna.
Jest Pani piękną, silną kobietą. Ma Pani duże poczucie własnej wartości.
Nie miałam go kiedyś. Musiałam sama sobie udowadniać, że potrafię. Jako nastolatka byłam bardzo wrażliwa na krytykę, ale gdy zrozumiałam, że nie rani mnie ona, gdy wiem, że robiłam coś, do czego miałam przekonanie, to wszystko stało się proste. Nie wchodzić w buty, które mi nie pasują. Może w związku z tym trzeba było czasami zwolnić, przeanalizować, ale za to pozostać sobą. Kolejne programy, nagrania, pokonane przeszkody dawały mi poczucie wartości. W mojej pracy spotykam bardzo ciekawych ludzi, ich losy i twórczość, jak radzą sobie w życiu, też są dla mnie inspirujące. Ja naprawdę staram się żyć bardzo świadomie, co czasami jest męczące, no ale taki mój wybór.
Pani Mama udzielała Pani rad w zawodowej sferze?
Raczej nie. Czasami takie techniczne uwagi: jak się zachować przed kamerą, jak opanować głos, jak opanować tremę. Kamera jest bezwzględna, zwłaszcza gdy pracujesz na żywo.
Pamięta Pani swoje pierwsze Cannes?
Polska nie była wtedy jeszcze w Unii Europejskiej, bardziej opłacało się wynająć telewizyjną ekipę francuską na miejscu. Zaprzyjaźniony producent, Francuz Hubert Piernet, czekał na mnie na lotnisku w Nicei. Przed tym siedemdziesięcioparoletnim panem otwierały się wszystkie drzwi Pałacu Festiwalowego. Poszedł ze mną do biura prasowego, żeby odebrać akredytację, a kiedy okazało się, że ktoś z Polski zapomniał mnie zgłosić i nie ma dla mnie identyfikatora, uratował mnie i poświadczył, że jestem dziennikarką Telewizji Polskiej. Jak już miałam upragnioną akredytację, zabrał mnie do pizzerii Avion (do dziś uważam, że dają tam najlepszą pizzę w mieście) i w czasie jedzenia opowiedział o zasadach poruszania się po festiwalu. Potem już musiałam radzić sobie sama.
Bała się Pani?
Ciekawość tego innego, niezwykłego świata była silniejsza od strachu. Generalnie ciekawość poznawania nowych rzeczy chroni mnie przed wieloma depresyjnymi sytuacjami. Jeżeli coś się nie udaje, akceptuję to i zastanawiam się nad przyczynami niepowodzenia.
Zdarzały się wpadki?
Czasem zadawałam zbyt długie pytanie, które zjadło mi półtorej minuty. A gwiazda odpowiadała: „Tak” albo „Nie”. Na pewno trudne było spotkanie z braćmi Cohen, którzy generalnie nie lubią wywiadów, ale mają je w kontraktach i muszą ich udzielać. Siedzą obok siebie, jeden spojrzy na drugiego, wzruszy ramionami i bąknie: „No tak” albo „Nie wiem”.
A miłe rzeczy?
Cannes jest pełne uroków. Tylko tam może się zdarzyć, że wywiad z Quentinem Tarantino masz umówiony w kasynie na życzenie reżysera. Siedzimy na podłodze na poduchach i rozmawiamy nie tylko o jego filmie „Jackie Brown”, ale o kinie. W momencie, w którym Tarantino zorientował się, że jestem pasjonatką kina, przestał zwracać uwagę na czas, cieszył się rozmową. W Cannes żyje się kinem. Wieczorem panie i panowie pojawiają się w eleganckich strojach, żeby uczcić światową premierę filmów. Święto.
Dlaczego została Pani dziennikarką?
Odpowiadało to mojemu temperamentowi. Spodobały mi się spotkania z ludźmi. Nawet gdy z Larsem von Trierem spotykam się w Cannes po raz czwarty, za każdym razem jest to inna rozmowa, bo on jest na różnych etapach swojego życia. Ja też jestem w innym momencie, co innego mnie interesuje. Odkryłam, że mogę propagować sztukę poprzez wywiady z twórcami tej sztuki. Nie zawsze jest to kino. Wcześniej był teatr, teraz na festiwalu Dwa Brzegi w Kazimierzu Dolnym są to także spotkania literackie i muzyczne. Zrozumiałam, że to jest moją fascynacją i może wystarczyć na całe życie.
Rozmawialiśmy o roli kobiety, roli dziennikarki, a gdyby miała się Pani wcielić w kobiecą rolę filmową, to...?
Och, kiedyś na łamach VIVY! wcieliłam się na fotograficznej sesji w moje ulubione bohaterki filmowe. Nadal je cenię. To była Giulietta Masina i jej role, które stworzyła w filmach Felliniego. To była Faye Dunaway jako Bonnie z „Bonnie i Clyde”. Kobieta, która – jak trzeba – to z rewolwerem i cygarem w ustach stanie do walki. Także Marilyn Monroe w filmie „Pół żartem, pół serio”, kapitalnej komediowej opowieści o kobiecej solidarności, gdzie dopiero pod koniec okazuje się, że pod sukienką jest coś innego, niżby się wydawało. To film, który pokazuje, że jak mężczyźni już naprawdę nie mogą sobie dać rady w życiu, to przebierają się za kobiety.
Ciekawa interpretacja!
Takie jesteśmy. Możemy być bezwzględną Bonnie i słodką Sugar Kowalczyk z „Pół żartem, pół serio”.
Chciałbym zobaczyć Panią z rewolwerem.
Na pewno byłyby w nim kulki niesprawiające krzywdy, tylko zniewalające.
Zagrała Pani swoją Mamę w filmie...
Urocze doświadczenie. Ciekawe z tego względu, że film „Gwiazdy” Jana Kidawy-Błońskiego był związany z życiem mojego Taty – jest opowieścią o Janie Banasiu, bardzo popularnym piłkarzu Górnika Zabrze i reprezentacji w czasie, gdy Ojciec tam pracował. To był czas, kiedy utarło się przekonanie, że jak Krystyna Loska zapowiada mecze polskiej reprezentacji, wtedy Polacy wygrywają. Pamiętam, że gdy dostałam propozycję zagrania, poszłam do Rodziców pochwalić się: „Słuchajcie, jaki kapitalny numer, pan Kidawa-Błoński zaproponował mi, żebym zagrała ciebie, Mamo, w filmie!”. A mój Tata popatrzył i mówi: „Ale jakim cudem? Mama była wtedy dużo młodsza!”. Podołałam, dobra charakteryzacja, fryzura, kostium. Dostałam niebieski płaszczyk z lat 70. Pamiętam, taki sam wisiał w szafie mamy.
Przeczytaj też: Grażyna Torbicka oczarowała wszystkich stylizacją na festiwalu w Gdyni!
Pani – delikatna, kobieca – zaczynała w męskim świecie redakcji sportowej. Jak udało się Pani podbić ten świat?
Miałam taki epizod, poprowadziłam z Włodkiem Szaranowiczem „Sportową niedzielę”. Ja bardzo interesuję się sportem. Mój Tata, Henryk Loska, oprócz tego, że był inżynierem górnictwa, był działaczem piłkarskim. Z Tatą oglądałam wszystkie mecze, jeździłam na zgrupowania. Bardzo mi tych rozmów brakuje. Niedawno oglądałam mecz Lazio Rzym – AC Milan, gdzie gra Krzysztof Piątek. Mecz na poziomie takich drużyn to zawsze widowisko. Powiem szczerze, może być lepsze od filmu.
No nie wiem, czy możemy to puścić?
Mecz to widowisko na miarę igrzysk. Rozgrywki gladiatorów. Proszę spojrzeć na gwiazdorów piłkarstwa, to współcześni gladiatorzy. Jak są zbudowani – te tatuaże, fryzury, które tworzą geometrię sylwetki. Wyciosane rzeźby. Niesamowite.
Co jeszcze przekazał Pani Tato?
Mama mówi, że z charakteru jestem cały on. Mam poczucie, że wzięłam coś z obojga Rodziców. Jestem ukształtowana przez dom rodzinny. Byliśmy ze sobą mocno związani. Dużo podróżowaliśmy. W latach 70., gdy dorastałam, z namiotem wyruszaliśmy na podbój Europy.
Krystyna Loska w namiocie?
Oczywiście. A w bagażniku wieźliśmy konserwy i ziemniaki. Wędrowaliśmy po całej Europie: Francja, Włochy, Jugosławia. Kapitalny czas, miałam 10, 11 lat. Pamiętam mój pierwszy pobyt w Paryżu z Ojcem. Wstawaliśmy o szóstej rano, żeby na piechotę zobaczyć jak najwięcej. Miałam mapę, gdzie były narysowane wszystkie najważniejsze miejsca i zabytki. Jak mnie to rozwijało! Tato powtarzał: „Musisz się uczyć języków. Bo to jest kapitał, który ci otworzy kontakty z ludźmi”. To prawda. Zaczęłam się uczyć angielskiego, potem francuskiego. A włoskiego w dorosłym życiu, gdy tak się ułożyło, że z mężem zawędrowaliśmy na dwa lata do Włoch.
Tata oceniał Pani chłopaków?
Oczywiście. Ale tutaj miałam swoje zdanie. I wiedziałam, że zostanie uszanowane. Zawsze słyszałam od Mamy i Taty: „W końcu to twoje życie”.
Pamięta Pani moment, w którym poznała swojego męża?
Oczywiście. To była bardzo zabawna sytuacja, ponieważ wizyta została umówiona, jak się później okazało, przez jego ojca, pana doktora Ryszarda Torbickiego, do którego trafiłam w związku z badaniami na prawo jazdy. Miałam drobne problemy, jak to młoda kobieta wkraczająca w życie, gdzie trzeba się uodpornić na różne trudne sytuacje i obok wrażliwości znaleźć w sobie siłę lwa. Pamiętam doskonale mojego późniejszego męża, jak pojawił się na korytarzu, gdzie czekałam na badanie.
Połączyło Was serce.
Mało tego. Trafił mi się ktoś, kto do tego serca zajrzał i uznał, że warto ze mną zostać.
Jaka życiowa rola była dla Pani najtrudniejsza?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ ja do każdej sytuacji w życiu podchodzę z przekonaniem, że dzieje się ona po coś. Jestem ciekawa życia, ludzi, zdarzeń. Zawodowo podejmuję te wyzwania, które mnie pasjonują, a ponieważ pasja jest silniejsza od strachu, to nie boję się, że będzie trudno. Będzie ciekawie. Życie sprawdza mnie, a ja sprawdzam życie.
Sprawdź: Grażyna Torbicka zmieniła fryzurę przed świętami!