Małgorzata Pieńkowska o popularności: „Po M jak miłość nagle poznałam inne uroki tego zawodu”
„Pamiętam na przykład, że ludzie mamę dotykali! Śmiesznie reagowali”
- Beata Nowicka
Małgorzata Pieńkowska od lat zachwyca na ekranie w hitowym serialu. M jak miłość cieszy się niesłabnącą popularnością wśród widzów. Kiedy aktorka pojawiła się w produkcji, jej córka miała dziesięć lat. Dziś Ina podbia polskie kino, a pasję do występowania przed kamerą odziedziczyła po mamie. Co Małgorzata Pieńkowska mówi o popularności: "Po „M jak miłość” nagle poznałam inne uroki tego zawodu, a Ina ze mną". Co jeszcze zdradziła?
Małgorzata Pieńkowska i Ina Sobala o aktorstwie
Małgorzata Pieńkowska: Uprawiamy ulotny zawód. Kiedyś mnie spytano, czym jest aktorstwo, odpowiedziałam, że to bieg na dwa tysiące metrów. Jest linia startu, stoję tam ja, a obok mnie kolega aktor, a za nim, dajmy na to, wybitna polska aktorka. Pytam: „Ale co ty tutaj robisz, przecież to jest bieg dla kobiet?!”. A on na to: „Pilnuj siebie”. Patrzę, a po lewej stronie stoi 15-latka. Mówię: „Przepraszam, ta młoda śliczna dziewczyna też z nami startuje?!”. Ona zaś odpowiada: „Ja też biorę udział w tej produkcji ”. Potem jest start i bieg. Tych biegów jest tyle, ile masz wyzwań w zawodzie. Zawsze zaczynasz od zera. Jesteś tak dobra, jak twój ostatni projekt. Nikt nie patrzy na całość twoich dokonań. Podobnie jak w życiu.
[...]
Tobie coś w życiu spadło z nieba?
Małgorzata: Moja mama mówi, że urodziłam się w czepku. A ja noszę w sobie przekonanie, że wszystko, co w moim życiu najlepsze, jest wypracowane, nawet moja córka (śmiech). Dostaję mnóstwo prezentów, ale jak patrzę za siebie, to ewidentnie jestem osobą, która pragnęła mocnych doznań, więc je dostałam, przeżyłam i dalej trwam.
Kiedy pojawiłaś się w „M jak miłość”, Ina miała 10 lat.
Ina: Dla mnie, ale dla mamy również, to był totalny przeskok. Kompletnie inny świat. W teatrze na przedstawieniu oglądało ją 300–400 osób, a jeden odcinek serialu pięć milionów! Nagle zdobyła olbrzymią popularność. Jako aktorka teatralna była mniej namacalna niż jako aktorka telewizyjna. Pamiętam na przykład, że ludzie mamę dotykali! Śmiesznie reagowali. Spotykali kogoś, kogo oglądali w telewizorze, w związku z czym zakładali, że ta osoba nie słyszy, nie odpowiada, więc wyrażali głośno własne opinie. Zresztą cały czas to robią. Potrafią powiedzieć: „Ojej, ale pani jest o wiele chudsza!” albo „To ona jest taka ładna?! W ogóle tego nie widać…” i idą dalej.
Małgorzata: Albo: „Pani jest inna” z pretensją w głosie, bo faktycznie postać, którą gram, niewiele ma wspólnego ze mną. Jestem chodzącą oszustką… (śmiech). Po „M jak miłość” nagle poznałam inne uroki tego zawodu, a Ina ze mną. Kiedyś byłyśmy obie na premierze książki wybitnego aktora. W pewnym momencie przyszedł Żenia Malinowski, aktor, piosenkarz, gitarzysta, potomek polskich zesłańców na Sybir. Ogromnie go lubię, więc zaczęłam się z nim witać i w tym momencie rzucili się na nas paparazzi. Zrobili zamieszanie, więc ich uciszyłam, kładąc palec na ustach. Na drugi dzień pojawiły się moje zdjęcia z Żenią i tym palcem oraz podpis: „Nowy kochanek Małgorzaty Pieńkowskiej, ale gwiazda nie chce o tym mówić”. Pokazałam córce: „Zobacz, na czym polega popularność”.
Ina: Dziś jesteśmy przesyceni celebryctwem. Wtedy to miało urok świeżości, jakieś ciepło. Pierwszy powiew Zachodu, nasze lokalne gwiazdy: pierwsze okładki, wywiady, piękne zagraniczne sesje… To miało wartość, bo „opakowywało” się aktorów teatralnych, utalentowanych ludzi, którzy mieli barwne osobowości.
Małgorzata: Rozmawiałam niedawno z jednym z reżyserów serialu „M jak miłość”, nie podam nazwiska. Opowiadał coś o mainstreamie, wymieniał jakichś aktorów, nagle patrzy na mnie i pyta: „Gosia, a ty coś grałaś poza »M jak miłość?«”. Tak mi się wydał rozkoszny w tej swojej ignorancji, że odpowiedziałam: „Nie. To jest moja pierwsza rola. I gram ją od trzeciego roku studiów w szkole teatralnej”.
Ina: (śmiech) Pięknie…
Sprawdź też: Małgorzata Pieńkowska: „Byłam samotną matką, po różnych przejściach”
Zrozumiał ironię?
Małgorzata: Nie. Myślę, że mało go interesowałam. Ja oczywiście nie mam pretensji, nie muszę go interesować, w ogóle nie o to chodzi. Po prostu zastanawiam się, jak będzie wyglądał jego pełnometrażowy debiut.
Będzie „wybitny”… Myślicie, że ten zawód jest okrutny dla kobiet?
Małgorzata: Tak. Inka jeszcze tego nie może wiedzieć, bo jest młodziutka, śliczna i zdolna.
Ina: Nieprawda, już wiem. Myślę, że to jest damski zawód w tym sensie, że jesteś w nim non stop wystawiany „na pokaz”: oceniany, recenzowany, opiniowany, krytykowany. My, dziewczyny, doświadczamy tego od małego. Chłopcy mogą mieć krzywe zęby, grube uda, brudną koszulę. My nie. Jak zajdziesz w ciążę, znikasz, jeśli o siebie nie zawalczysz. Poza tym nasz termin „przydatności do spożycia” szybciej się kończy. To jest okrutne.
Małgorzata: Ina, nie szarżuj… (śmiech).
Przed czym chciałaś obronić córkę?
Małgorzata: Przed światem. Przed zawodem, rozczarowaniem. Chciałam, żeby była samodzielna, niezależna, żeby wiedziała, że może na siebie liczyć. Wtedy trudniej będzie ją skrzywdzić. A jednocześnie bardzo chciałam, żeby wiedziała – co jest trochę wykluczające się – że świata nie należy się bać. Gdzieś na górze jest już zapisane, co mamy zrobić, o co się potknąć, czego doświadczyć, w związku z tym trzeba przestać się bać. Bo i tak będzie, jak ma być. Nawet porażki po latach bywają nagrodami.
Cały wywiad w nowym numerze VIVY! Magazyn w kioskach od 21 lipca
Zobacz też: Matka i córka. Małgorzata Pieńkowska i Ina Sobala w wyjątkowym wspólnym wywiadzie!