Jean-Michel Jarre o sentymencie do Polski i tworzeniu nocami: „Odpocznę już w innym życiu”
Artysta opowiedział nam też o wyjątkowej roli mamy w jego życiu
- Elżbieta Pawełek, Rafał Kowalski
Charyzmatyczny francuski kompozytor, performer i producent muzyczny, czarodziej muzyki elektronicznej. Mówi, że wolność jest dla niego czymś najcenniejszym. I że bardzo dobrze czuje polską duszę. Jean-Michel Jarre w rozmowie z Elżbietą Pawełek o swoich korzeniach, rodzinnych tradycjach, związkach z Polską, inspiracjach, nowej płycie „Oxymore” i o tym, dlaczego kocha… ciszę.
Na górze strony prezentujemy z kolei klip nagrany podczas sesji z artystą.
Jean-Michel Jarre - fragment wywiadu VIVA! 24/2022
Podczas niedawnej Gali French Touch odebrałeś nagrodę Marianne d’Honneur przyznawaną wybitnym osobistościom, związanym zarówno z Polską, jak i z Francją. Czym dla Ciebie jest ta nagroda?
Z dwóch powodów jest ona dla mnie ważna. Po pierwsze, cenię moją długoletnią przyjaźń z Polską, trwającą od wydania pierwszego albumu „Oxygène”, po którym dostawałem listy głównie od polskich i czeskich fanów. Po drugie, później miałem możliwość spotkać się osobiście z Janem Pawłem II w Lyonie, moim rodzinnym mieście, co było wyjątkowym przeżyciem, a potem zagrałem wielki koncert z okazji 25. rocznicy powstania „Solidarności” w Gdańsku. Muszę przyznać, że zawsze jestem bardzo podekscytowany, kiedy mam przyjechać do Polski, a wasza publiczność za każdym razem gorąco przyjmuje moje występy. Bardzo żałuję, że nie mówię po polsku, ale wydaje mi się, że dobrze czuję polską duszę.
Twoja muzyka kojarzy się z wolnością, z tego powodu nie wszędzie była mile widziana.
Kiedy zburzono mur berliński, dowiedziałem się, że w Rosji moja muzyka była zabroniona. Dla mnie wolność jest czymś najcenniejszym. Wpoiła mi to moja mama Francette Pejot, która odegrała ważną rolę we francuskim ruchu oporu podczas drugiej wojny światowej. Nauczyła mnie, czym jest opór, i przekazała te wszystkie piękne wartości.
Mama była więźniarką obozu w Ravensbrück.
Tak, to prawda. Trafiła do obozu wcześnie, bo już w 1941 roku, i trzy razy potem z niego uciekała. Przestrzegała jednak, żeby nie łączyć ideologii z narodowością.
Jak to robisz, że wzbudzasz takie emocje? Twoja najnowsza płyta „Oxymore”, wydana przez Sony Music, podbiła serca publiczności. Co ją odróżnia od poprzednich?
Zanim odpowiem na to pytanie, przytoczę pewną anegdotę. Kiedy na początku mojej kariery spotkałem Federica Felliniego, powiedział mi: „Wiesz, Jean-Michel, zawsze wydaje mi się, że robię kolejny, nowy film, a kiedy spojrzę wstecz na swoje filmy, to wszystkie są takie same”. Pewnie to samo o swoich utworach powiedziałby Roman Polański czy Fryderyk Chopin. Okazuje się, że wszyscy tworzymy wariacje na swój temat i w tym sensie jesteśmy powtarzalni. Zawsze miałem obsesję na punkcie relacji pomiędzy muzyką a otaczającą nas przestrzenią. „Oxymore” jest płytą, która widzi muzykę szerzej. Technologia pozwoliła mi wyjść jeszcze dalej i skomponować dzieło wykorzystujące dźwięk przestrzenny, binauralny, słyszalny z różnych miejsc, tak jak to odbywa się w naturze.
CZYTAJ TEŻ: Ania Rusowicz i Hubert Gasiul rozwiedli się? Jest komentarz przedstawicielki artystki
Czyli innymi słowy to dźwięk 3D?
Tak. Do wysłuchania płyty „Oxymore” nie musimy mieć specjalnego sprzętu. Możemy jej słuchać zarówno w wersji stereo, jak i binauralnej, stwarzającej dźwiękową iluzję, jakbyśmy obcowali z dźwiękiem w zakresie 360 stopni. To tak jak w kinie, kiedy siedzimy w środku sali, dźwięk płynie wokół nas, i podobnie jest na tej płycie. Dotykamy tu wirtualnej rzeczywistości, której do końca nikt nie rozumie. Tak samo jest z bitcoinem i wszystkimi kryptowalutami. Zresztą podobnie było kiedyś z internetem. Nie wiedzieliśmy, czym jest, ale się go nauczyliśmy. Ważne jest, zarówno dla Polaków, jak i Francuzów, żeby tych rzeczy nie zostawiać wyłącznie Amerykanom, tylko wchodzić w nowe technologie, nauczyć się z nimi żyć i je rozwijać.
Jesteś czarodziejem muzyki elektronicznej. Hipnotyzujesz dźwiękiem tak jak na poprzedniej płycie „Amazônia”, która przeniosła nas do dżungli. Skąd czerpiesz pomysły?
Same do mnie przychodzą. W tym przypadku skontaktował się ze mną brazylijski fotograf Sebastião Salgado. Przyszedł do mnie ze swoimi zdjęciami, na których uchwycił mistyczną scenerię amazońskiej dżungli. Powiedział, że siedzi w niej od dawna, bada ją, robi zdjęcia i słucha dźwięku lasu. Patrząc na jego fotografie, rzeczywiście chodziłem po tym lesie, szukałem jego mowy. A kiedy wszedłem w ten świat, muzyka popłynęła sama.
I to jaka muzyka! Słychać na płycie śpiew ptaków, szmer liści delikatnie poruszanych przez wiatr, krople spadającego deszczu, śpiewy tubylców, dźwięki instrumentów etnicznych. Ale rzadko jesteś zadowolony z końcowych efektów?
Tworzenie muzyki to połączenie frustracji i nadziei. Rzeczywiście, nie zawsze jestem zadowolony z tego, co akurat zrobiłem, ale mówię sobie, że następnym razem będzie lepiej. I to mnie napędza (śmiech). Gdy zaczynałem swoją przygodę z muzyką elektroniczną, nie miałem żadnych wzorów, bo nikt jej wcześniej nie robił. Inspirowały mniľe takie obrazy, jak „2001: Odyseja kosmiczna”, filmy Polańskiego, Felliniego, w ogóle kino europejskie. Nadmienię, że muzyka elektroniczna nie ma nic wspólnego z Ameryką, z jazzem, bluesem, rockiem czy popem. Narodziła się w kontynentalnej Europie i ma swoje korzenie w naszym wspólnym europejskim dziedzictwie.
Twój dziadek grał na oboju, a ojciec Maurice Jarre, słynny kompozytor muzyki filmowej, między innymi do „Doktora Żywago”, „Lawrence’a z Arabii” i „Szoguna”, otrzymał trzy Oscary. Czujesz się kontynuatorem rodzinnej tradycji?
Interesujące pytanie. Moja relacja z ojcem była nietypowa. Nie miałem z nim zbyt wielu kontaktów w dzieciństwie, praktycznie od piątego roku życia wychowywałem się bez niego, dlatego nie widziałem, jak tworzy swoją muzykę. Ale zawsze podziwiałem dziadka, amatorskiego muzyka, z zawodu inżyniera, który wspaniale łączył technologię z muzyką. Skonstruował bardzo przydatny instrument muzyczny, za pomocą którego można było lokalizować zakopane w ziemi rury kanalizacyjne. Był fantastycznym odkrywcą i innowatorem.
Brak ojca zastępowała Ci ukochana mama?
Nie miała wyjścia, musiała sama stworzyć rodzinę. I musiała być dla mnie i matką, i ojcem. Mieliśmy ze sobą wyjątkową relację. Jak wiesz, byłem jedynakiem i zauważyłem w pewnym momencie, że jesteśmy zależnym od siebie duetem. Kiedy kładłem się spać, martwiłem się, co ze mną będzie, jeśli stracę mamę. A ona martwiła się, co stałoby się, gdyby mnie zabrakło. To był bardzo silny związek, w którym mama starała się zapewnić mi wszystko, czego potrzebowałem. A ja starałem się jej pomóc, jak tylko mogłem. Mieszkaliśmy skromnie w bardzo małym mieszkaniu. Mama znalazła jednak sposób, by zdobyć pieniądze na moją edukację muzyczną, i opłacała mi lekcje gry na pianinie. Grałem potem w zespołach rockowych, uczyłem się też gry na harmonii. I próbowałem pomóc mamie. Malowałem obrazy, żeby potem sprzedawać je na pchlim targu. Niestety byłem jeszcze zbyt młodym malarzem, żeby poważnie mnie traktowano, więc mówiłem, że to prace starszego brata, którego sobie wymyśliłem. Kiedy udało mi sprzedać jeden czy dwa, rozpierała mnie duma. Myślę, że dostałem w genach instynkt przetrwania, który ratuje mnie w trudnych chwilach.
SPRAWDŹ TAKŻE: Maria Winiarska i Wiktor Zborowski są małżeństwem od 46 lat. Oto ich niezwykła historia miłości
Twoje koncerty to wielkie widowiska z udziałem efektów świetlnych, pokazów laserowych i sztucznych ogni. Grałeś przy wielkich piramidach w Egipcie, na Saharze, w Zakazanym Mieście i na placu Niebiańskiego Spokoju, na wieży Eiffla i w Morzu Martwym. Specjalnie wybierasz takie miejsca?
Niczego w życiu nie wybrałem, te miejsca same mnie wybrały. Po atakach terrorystycznych w Egipcie atrakcyjność tego regionu znacznie spadła. Pojawił się więc pomysł, żeby zaprosić mnie i zorganizować tam koncert, który pokazałby Egipt w innym świetle. Sam nie śmiałbym marzyć o czymś takim. Kiedy indziej zadzwonił do mnie Lech Wałęsa z propozycją występu. Machnąłem ręką, powiedziałem od niechcenia: „Dobrze, zadzwoń do mnie kiedy indziej”. I Wałęsa zadzwonił. Być może wielu ludzi postrzega mnie jako rozpieszczonego faceta, który chce zarabiać więcej i więcej. A to nie jest tak. Przez większą część mojej kariery koncerty były po prostu odpowiedzią na propozycje, jakie zostały mi złożone. Tak jak w Maroku w grudniu 2006 roku, gdzie wystąpiłem jako ambasador dobrej woli UNESCO z koncertem „Water for Life” w ramach obchodów roku pustynnienia świata.
Mocno przeżywasz swoje występy. Kiedy odwołano Twój koncert pod piramidami w Meksyku, zaplanowany w czasie zaćmienia Słońca 11 lipca 1991 roku, byłeś tym tak rozczarowany, że przez dwa lata nie tknąłeś potem meksykańskiego jedzenia…
Wielu ludzi myśli, że skoro taki artysta jak Jean-Michel Jarre osiąga sukcesy, to sukces jest dla niego standardem, że będzie tak zawsze. A jednak nie. Z powodu tego, co wydarzyło się w Meksyku, bo statek wiozący specjalnie zbudowaną na potrzeby koncertu scenę w kształcie piramidy i inne elementy wyposażenia zatonął w Oceanie Atlantyckim, uświadomiłem sobie, że zarówno sukces, jak i porażka są przypadkami. Życie artysty biegnie pomiędzy nimi. No i pozostał mi wstręt do meksykańskiego jedzenia, którego nie mogłem tknąć przez dwa lata.
Angażujesz się często w akcje społeczne i humanitarne. Twoje wcześniejsze płyty „Oxygène” i „Équinoxe” stały się mocnymi wypowiedziami na temat środowiska naturalnego.
Dzięki mojej muzyce mogę wpływać na świadomość słuchaczy, nie zamierzam jednak robić z siebie polityka. Myślę, że najważniejszym spoiwem łączącym ludzi jest kultura. To przede wszystkim ona, a nie ekonomia i polityka, sprawia, że czujemy się tak blisko siebie i możemy coś wspólnie zrobić dla dobra ludzkości.
Powiedziałeś, że więcej czasu spędzasz z maszynami niż z ludźmi, w izolacji, której doświadczają inni twórcy. Jesteś typem samotnika?
Spotkałem muzyka, który powiedział, że ma częściej do czynienia ze swoimi skrzypcami niż z ludźmi. Tworzenie muzyki to skomplikowany proces. Ale uważam, że bardzo ważne jest, aby odkładać ten proces na bok i otwierać drzwi: grać koncerty, być z ludźmi, współpracować z innymi muzykami.
Co Cię nakręca do nieustannej pracy? Pracujesz nocami jak wampir.
Ale jeszcze nie piję krwi (śmiech). Tu chodzi o to, że muzycy kochają ciszę. W nocy mają mniej telefonów, są bardziej twórczy. A co mnie tak nakręca? Czuję się bardzo szczęśliwy z tym, co robię. Myślę, że odziedziczyłem dobre geny po mamie, która zmarła w wieku prawie 100 lat, a wyglądała na 60. Pod koniec życia już nie wychodziła z domu, ale była w dobrym stanie zdrowia. Dobre geny mam też po ojcu. A muzyka i te wszystkie projekty, których się podejmuję, mają na mnie zbawienny wpływ, uzdrawiają moje ciało. Nie żyję jednak w nostalgii, bo uważam, że nostalgia może człowieka zabić. Czasem przykro mi, kiedy widzę ludzi niewierzących w przyszłość. Nie powinniśmy się jej bać. Przyszłość jest kluczem dla nas wszystkich.
Czy w ogóle myślisz, żeby kiedyś odpocząć?
Odpocznę już w innym życiu.