Chanel, Saint Laurent i Valentino: jak rzemieślnicy zmieniają oblicze mody?
I ile kosztują wykonane przez nich ubrania?

„Francois, zrób mi coś, co przypomina żyrandol odbijający się od lustra, z niebem Paryża w tle”, poprosił pewnego razu Yves Saint Laurent właściciela paryskiego atelier haftu Francois Lesage’a. Projektant był pewien, że dla właściciela Maison Lesage nie ma rzeczy niemożliwych. Podobnie myślał Karl Lagerfeld, który bardzo cenił rzemieślników, a z Lesage’em się przyjaźnił. To właśnie u niego zamówił słynny płaszcz Coromandel do kolekcji Chanel jesień–zima 1996/1997, który dwa lata temu został sprzedany w domu aukcyjnym.
Luksusowa moda bez rzemiosła nie istnieje. Rzemiosło bez niej może zniknąć. Na szczęście… współistnienieją. Wielkie marki i mali projektanci jak Izabela Łapińska, Zofia Chylak, Magda Butrym czy Red Duet wiedzą, stawiają na współpracę z hafciarkami, koronkarkami, twórcami kapeluszy, guzików i fantazyjnych detali.
Historia słynnego płaszcza Chanel
Gdy bizneswoman i członkini paryskiej society Mouna Ayoub zobaczyła dzieło rąk hafciarek z Maison Lesage na pokazie kolekcji haute couture, zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Na szczęście miała ten sam rozmiar co prezentująca płaszcz modelka Stella Tennant i mogła kupić go natychmiast. Gdyby było inaczej, musiałaby czekać na swój wiele miesięcy. Ten z wybiegu powstawał w pracowni haftu prawie tysiąc godzin, samo haftowanie wymagało poświęcenia mu 800 godzin. Przez lata madame Ayoub miała go na sobie tylko raz, podczas premiery w La Scali w Mediolanie, tak jak większość rzeczy ze swojej oszałamiającej kolekcji kreacji haute couture. Aż przyszedł 2023 rok, kiedy to jedna z najbardziej rozpoznawalnych kreacji Chanel, jakie kiedykolwiek powstały, zmieniła właściciela za… 312 tysięcy euro! Okazało się, że dzięki połączeniu talentu Lagerfelda i kunsztu hafciarek z Maison Lesage powstało prawdziwe arcydzieło. Nic dziwnego, przecież potomek założycieli atelier haftu Francois Lesage mówił: „Haft jest tym dla haute couture, czym fajerwerki dla Dnia Bastylii”.
Kto tworzy guziki i hafty dla wielkich domów mody?
Małe rączki (fr. petite mains), czyli hafciarki, koronczarki, twórcy guzików, na Zachodzie od zawsze współpracowały z wielkimi domami mody, nie tylko tymi zrzeszonymi w Chambre Syndicale de la Haute Couture. – Współpraca projektantów z rzemieślnikami jest domeną bardzo luksusowej mody, jakościowej, tej najwyższej próby, wszędzie tam, gdzie szuka się nietypowych rozwiązań. Oczywiście to moda haute couture, ale z pracy hafciarek czy koronczarek korzystają nie tylko francuskie marki. Żebyśmy nie mieli kompleksów – jest to dziś jednak nisza i w Polsce też są tego przykłady – mówi Aleksandra Jatczak-Repeć, która na warszawskiej ASP, na Wydziale Wzornictwa, prowadzi Pracownię Historii i Teorii Mody. Marcin Świderek z „Elle” mówi: – Dom mody Chanel powołał do życia spółkę córkę Paraffection, która wykupiła 12 małych francuskich manufaktur. Po to, by pokazać kunszt pracujących tam osób, raz w roku za dwa miliony dolarów organizuje pokaz Metiers d’Art. Jedną z takich wytwórni jest Maison Michel, która od 1936 roku tworzy kapelusze, fascynatory i akcesoria do włosów. Nie chodziło o to, żeby tylko robić kapelusze do pokazów, bo każdy z tych zakładów ma robić projekty niezależne od marki, żeby przynosić zysk. Chanel po prostu kupiło know-how. – I dodaje, że nie jest to jedyny dom mody, który w ten sposób uratował małe zakłady rzemieślnicze: – Często bardziej opłaca im się kupić całą manufakturę razem z ludźmi, którzy pracują tam od lat i wiedzą, co mają robić, niż zlecać np. haftowanie komuś na zewnątrz albo nawet przyuczać do zawodu. Tak samo zresztą jest z perfumami. Marki często kupują pola lawendy, różane ogrody czy inne, żeby móc z nich do woli korzystać. (…)

Zdjęcie z kampanii kolekcji Zofii Chylak na jesień-zimę 2024/2025 . Projektantka wykorzystała w niej motywy łemkowskie.
Iza Łapińska: luksus na zamówienie
Projektantka Izabela Łapińska, która jako pierwsza zaczęła wykorzystywać w swoich projektach rękodzieło przypomina sobie taką historię: – Piętnaście lat temu przywiozłam sobie z Paryża sweter z najnowszej kolekcji Kenzo. Piękny. W ręcznie haftowane kwiaty. Przyjechałam do Polski i zostałam zaproszona na medialną kolację. Poszłam oczywiście w tym swetrze, a tam bez przerwy padało pytanie: „Iza, znowu jakąś babcię dorwałaś, która ci sweter wyhaftowała? Jakaś z gór pewnie?”. W końcu ostentacyjnie zdjęłam go i wszystkim pokazałam metkę. I pomyślałam: „Boże, ile was wszystkich trzeba jeszcze nauczyć!”. – Trudno się dziwić, to był moment, kiedy luksusem było kupowanie ubrań w sieciówkach i nikomu nie przeszkadzało to, że każda polska ulica wygląda tak samo. Kiedy 20 lat temu Łapińska postanowiła tworzyć piękne kreacje zdobione ręcznie robionymi detalami, złośliwie mówiono o niej „hafciarka”. – Doceniali mnie tylko ci styliści, którzy mieli do czynienia z zagranicznymi pokazami mody. Zdarzało mi się, że od tych, którzy mnie nie doceniali, słyszałam: „Zaprojektuj coś jak Saint Laurent, to cię pokażemy”. Nie mogę zrozumieć, dlaczego woleli kopiować Zachód, a nie stawiać na indywidualizm i pomysły rodzimych projektantów – zastanawia się. Łapińska pozostała wierna swojej idei wydobywania kobiecego piękna dzięki ręcznie zdobionym ubraniom. Od lat pracuje z wybitnymi rzemieślnikami, m.in. z hafciarkami Izabelą Barańską-Oleksy i Tamarą Lędźwikowską, która już od lat mieszka w Paryżu i pracuje dla największych francuskich domów mody. Ale wspomina, że przebijanie się przez mur niezrozumienia nie było łatwe. To dlatego stworzyła konkurs Anioły Rzemiosła, by wszystkim tym, którzy tworzą piękne rzeczy, ułatwić dotarcie do większej rzeszy odbiorców. Do Izy Łapińskiej przyjeżdżali klienci z całej Europy, bo w jej projektach dostrzegli to, co w luksusowych markach zachodnich – piękno, luksus, wyjątkowość – i… wielokrotnie niższe ceny.
– Wiele lat temu przyjechał do mnie bardzo wpływowy i zamożny człowiek i kupił płaszcz. Później przyznał się, że takiej samej jakości płaszcz, ręcznie zdobiony, kupił w Mediolanie. Tyle że 10 razy droższy. Aż usiadłam z wrażenia. Wtedy za granicą szycie na miarę oznaczało luksus. U nas nie kojarzyło się z niczym specjalnym, bo przecież w PRL każda gospodyni domowa miała maszynę i z niej korzystała, a jak nie umiała, to chodziła do lokalnej krawcowej, żeby jej uszyła spódnicę. A do mnie przyjeżdżał Antonio d’Amico, przyjaciel Versace, i mówił, że powinnam spróbować podbić włoski rynek, bo tam docenia się tak oryginalne rzeczy – opowiada Łapińska. – Rękodzieło, haft, koronki były spychane na margines, bo przez lata uważano je za takie kobiece, domowe, codzienne i niepoważne – mówi Jatczak.
Cały tekst przeczytasz w najnowszym numerze magazynu VIVA! Moda, który w sprzedaży dostępny jest od 27 marca 2025.
