Kasia Struss kończy 35 lat! Jak zaczęła się jej wielka kariera w modelingu?
Polska modelka zdradza, za co kocha Nowy Jork i czy jest feministką…
- Redakcja VIVA!
Kasia Struss kończy 35 lat! Kasia jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych i wziętych polskich modelek. Tylko nam opowiedziała dokładnie o tym, od czego zaczęła się jej praca na największych światowych wybiegach, kiedy tak naprawdę zaczęła dorosłe życie, kto ją nauczył prać, gotować, sprzątać, co najbardziej ceni w mężczyznach, czy czuje się feministką i dlaczego to właśnie Nowy Jork jest jej miejscem na Ziemi. Sprawdźcie sami!
ZOBACZ TEŻ: Kasia Struss o macierzyństwie, nowej życiowej roli i córeczce Alice
Zostałaś „odkryta”, kiedy miałaś 16 lat, ale na poważnie wystartowałaś w modelingu dopiero po maturze, ponieważ Twoi rodzice uważali, że nauka jest ważniejsza niż pokazy mody.
I mieli rację. Nadal uważam, że 18 lat to jest świetny wiek, żeby ruszyć w daleką podróż w nieznane. Zresztą wtedy nikt ode mnie niczego nie wymagał, rodzice cieszyli się, że zobaczę świat, poznam interesujących ludzi, przeżyję fajną przygodę. Nie czułam żadnej presji, że muszę odnieść jakiś sukces.
Ludzie z branży zauważyli Cię na pokazie Louis Vuittona w Paryżu.
Moja kariera rozwijała się stopniowo. Nie było tak, że „wystrzeliłam” i z dnia na dzień mogłam o sobie powiedzieć: „Jestem top modelką”. Pamiętam mój pierwszy wyjazd za granicę. To był kontrakt w Atenach, gdzie było bardzo trudno o pracę, bo Grecy gustują w kobietach o bardziej obfitych kształtach, nawet jeśli chodzi o modelki. Jedyną pracą, jaką zdobyłam, był edytorial do greckiego „Vogue’a”. Wygrałam casting i byłam strasznie z siebie dumna. Przyszłam rano do pracy, a oni mi robią manikiur, pedikiur i nic ponadto. Nawet nie dotknęli mojej twarzy, co mnie bardzo zdziwiło.
Dlaczego? Może uznali, że jesteś naturalnie piękna.
(śmiech). O nie, w tej branży to się nie zdarza. Zawsze muszą ci coś nałożyć, choćby odrobinę kremu, błyszczyk na usta, musnąć pudrem. Dlatego byłam zdziwiona i zastanawiałam się, o co chodzi. W czasie castingu uważnie oglądali nasze dłonie, ale wtedy nie zwróciłam na to zbytniej uwagi.
CZYTAJ TEŻ: Kasia Struss stworzyła własną markę kosmetyczną!
O nic nie zapytałaś?
Nie. To była moja pierwsza poważna praca, chciałam być profesjonalistką, więc nie marudziłam. Nie mówiłam jeszcze po angielsku i z tego, co pamiętam, to dziewczyny, które się mną zajmowały, też słabo go znały. Nie powiedziałam ani słowa, po prostu wykonywałam polecenia. Wiele sesji poszło w zapomnienie, ta jednak na zawsze pozostanie w mojej pamięci jako pierwszy edytorial „bez twarzy” (śmiech).
Co było przełomowym momentem w Twojej karierze?
Prawdopodobnie okładka „Vogue Italia” z grudnia 2009 roku. Projekt – kolaż „selfie”, który był pomysłem Stevena Meisela. Z czterema modelkami: Christy Turlington, Larą Stone, Gisele Bündchen i Natalią Vodianovą same sobie zrobiłyśmy zdjęcia w naturalnych pozach, które potem Steven zestawił razem. Zdjęcia wyglądają tak, jakbyśmy zostały przyłapane w swoich domach. I tak było! Zdjęcie zrobione w mojej prywatnej sypialni trafiło na okładkę „Vogue’a”.
Ciekawa jestem, którą sesję Ty najbardziej pamiętasz?
Kampanię Dolce & Gabbana w obiektywie Stevena Kleina z 2007 roku. Zdjęcia robiono nam na planie filmowym w Nowym Jorku. To bardzo kontrowersyjna sesja, ponieważ występujemy w niej jako wojowniczki. Jesteśmy silne, władcze, dominujące, co jest podkreślone seksownymi ubraniami i metalowymi szerokimi pasami. Mężczyźni, którzy nam towarzyszą, są w samych majtkach, na kolanach. Widać, że bardzo się nas boją (śmiech). Świetne doświadczenie, fantastycznie się bawiłam.
Powiesiłaś na ścianie swoje zdjęcia?
Powiesiłam jedno, artystyczne, zrobione przez mojego ekschłopaka, który jest fotografem. To czarno-białe zdjęcie, jestem toples na plaży, ale obraz jest w wysublimowany sposób rozmazany. Szalenie klimatyczne. Mam do niego ogromny sentyment.
Miałaś 18 lat, kiedy opuściłaś dom. Kto Cię nauczył prać, gotować, sprzątać? Zarządzać swoimi finansami?
Sama się nauczyłam. I miałam z tym duży kłopot (śmiech). Na początku dziewczyny debiutujące w zawodzie często mieszkają w tak zwanych apartamentach modelek. Jest nas tam kilka, mamy panią, która przychodzi i sprząta, mamy agentkę, która nam mówi, gdzie iść, co zrobić, a czego się wystrzegać, i to nam bardzo pomaga. Największym wyzwaniem jest pierwsze samodzielne mieszkanie. Cieszyłam się, że się wyprowadzam, pamiętam to uczucie ulgi i satysfakcji: ok, wreszcie na swoim. Ile można żyć pod opieką agencji? W końcu zaczyna się prawdziwe życie! Wcześniej czułam się trochę jak w akademiku, to podobny styl życia. Zamieszkałam z jedną koleżanką na Lower East Side – to zabawowa dzielnica, dobra na początek życia w Nowym Jorku. Cały czas bardzo dużo podróżowałam, to było tak naprawdę życie w nieustannym ruchu, pędzie. Wszystko się ustabilizowało, jak miałam 25 lat. Wcześniej był chaos. Ale bardzo fajny chaos. Potem doświadczyłam normalności.
Bo wydarzyło się coś szczególnego?
Zaczęło się życie. Miałam więcej czasu na urządzenie prawdziwego życia.
Masz na koncie dziesiątki okładek, pokazów, udział w największym telewizyjnym show modowym, czyli Victoria's Secret. Lubi Cię Anna Wintour, redaktor naczelna amerykańskiego „Vogue’a”. Pozowałaś największym fotografom: Mario Testino, Stevenowi Meiselowi, Annie Leibovitz. Wiążesz z modą swoje przyszłe życie?
Niekoniecznie. Żyłam długo z dnia na dzień. Teraz zaczęłam się nad tym na poważnie zastanawiać, bo nadchodzi czas refleksji – niedługo mam trzydziestkę. Robię bilans, prawdopodobnie powoli będę zamykała jakiś etap, otwierała następny. Modeling daje ogromne możliwości, żeby realizować się w innych dziedzinach.
Właśnie teraz przed Tobą nowe wyzwanie.
Kończę pracę nad limitowaną kolekcją Kasia Struss X Simple CP. Współpracuję z marką Simple CP już trzeci sezon i wpadliśmy na pomysł, żeby zrobić wspólny projekt. To dla mnie wyzwanie, że nie jestem tylko „twarzą”, ale sama mogę coś zaproponować. Nie mogę zdradzać za dużo, ale będzie to kolekcja praktyczna w użytkowaniu, zawsze potrzebna każdej z nas. Inspirowałam się moim życiem, moimi przygodami. Myślałam o tym, co ja chciałabym kupić, czego sama szukam, co lubię mieć w swojej szafie. Sam pomysł trzeba było przenieść na konkretny produkt, wybrać odpowiednie tkaniny… To świetne doświadczenie, kiedy możesz coś tworzyć od początku do końca. Kolekcja będzie w sprzedaży od połowy października w wybranych salonach Simple. To niesamowity zespół. I co najważniejsze – MADE IN POLAND.
Powiedziałaś: „Inspirowałam się tym, co lubię mieć w swojej szafie”.
To, jak się ubieram, zależy od okazji. Raczej w ciemne kolory. Nie lubię pstrokatych, krzykliwych kolorów, zimą uwielbiam czerń, w lecie biel i beż. Nie wymyślam za dużo stylizacji, ponieważ mam ich mnóstwo w pracy. Jakkolwiek przekornie to zabrzmi, nie przywiązuję szczególnej uwagi do mojego ubioru. Mój styl to: minimalistycznie, wygodnie, elegancko. Połączenie tych trzech elementów.
Zauważyłam, że choć żyjesz w świecie mody, sama bardzo oszczędnie korzystasz z social mediów.
Social media to świetna platforma, żeby pokazać swoje talenty, zainteresowania, kreatywność, utrzymać kontakt z ludźmi z całego świata. Naprawdę ma wiele zalet! Jednak coraz częściej myślę, że ludzie się w tym zatracają. Wszystko jest wystawione na widok publiczny. Za dużo zdjęć typu: a co zjadłam na obiad, jaki mam nowy kostium kąpielowy, jak długo ćwiczyłam mięśnie brzucha czy prężenie pośladków przy basenie. To przerost formy nad treścią. Zupełnie mnie to nie interesuje. Ja szukam ludzi, którzy mnie inspirują artystycznie. Poza tym to nie może być zdrowe – tak się nieustannie chwalić wszystkim, bez autocenzury. Mam wrażenie, że to chwalenie się uzależnia, „sprzedajesz” coraz więcej i więcej… Sama nie najlepiej radzę sobie z wrzucaniem nowych zdjęć. Nie złapałam tego bakcyla. Mój Instagram jest zawodowy. Zamieszczam nowinki z mojej pracy i urodziny znajomych. Selfie mnie krępuje.
W waszej branży dziewczyny się przyjaźnią?
Tak, bo nikt nas nie zrozumie tak dobrze, jak osoba z naszego świata. Mamy ten sam styl życia, te same problemy.
Co Ci najbardziej dokucza?
Podróże, ten cały proces, bo jest nużący: dojazd na lotnisko, wielogodzinna podróż samolotem, potem hotel, gdzie zazwyczaj czujesz się anonimowy i samotny. Jakiś czas temu nauczyłam się wykorzystywać te podróże dla siebie. W samolocie oglądam filmy, czytam książki, jest spokój, nikt niczego ode mnie nie chce, nikt mi nie przeszkadza. Nie ma internetu, nie ma telefonu. Lubię nałożyć na twarz maskę i robię sobie takie prywatne spa: zamawiam lampkę wina, sałatkę i czytam.
Właśnie przyleciałaś do Warszawy z Paryża, gdzie miałaś sesję dla Vivy! MODY. Co przeczytałaś w samolocie?
Coraz częściej czytam książki biograficzne, bo mogę się czegoś dowiedzieć, nauczyć. Na lotnisku kupiłam „Szpiega” Paulo Coelho – o nietuzinkowej kobiecie, silnej, niezależnej, kontrowersyjnej. Przeczytałam ją jednym tchem. Do końca była dumna z tego, kim jest. To jest inspirujące, bo kobiety często nie wierzą w siebie. Ona nie była święta, ale w świecie mężczyzn miała wysoko uniesioną głowę. Najpierw była znudzoną swoim życiem w Holandii córką, potem zdradzoną żoną, stłamszoną kobietą, nieczułą matką, a w końcu stała się kobietą wyzwoloną, egzotyczną tancerką, która zdobyła światową sławę. Została kochanką i powiernicą najbardziej wpływowych mężczyzn w Europie. Jedna z najbardziej stylowych kobiet belle époque, budząca zawiść innych. Niezależna, a jednocześnie w jakimś sensie bardzo samotna. Uznana za zdrajczynię została rozstrzelana w paryskim lasku Vincennes.
Jesteś feministką?
Z jednej strony tak, z drugiej – nie. Nie wyobrażam sobie życia bez mężczyzny, a jednocześnie nigdy nie pozwoliłabym facetowi się zdominować, wejść mi na głowę. Jestem bardzo samodzielna, niezależna finansowo i zawodowo, ale lubię, kiedy mężczyzna jest dżentelmenem, lubię być traktowana jak dama, a to już nie jest feministyczne. Lubię typ mężczyzny, który twardo stąpa po ziemi, radzi sobie w życiu. Wie, czego chce, i jest pewny siebie, bo to ja bujam w obłokach, więc muszę mieć przy sobie mocną ostoję.
Co Cię ujęło w Twoim mężczyźnie?
Oczy. Dobroć, która emanowała z jego oczu. Energia. Siła wyższa (śmiech).
Komu się zwierzasz?
Najbardziej mojemu narzeczonemu.
Od 10 lat mieszkasz w Nowym Jorku. Europejczycy skarżą się, że w Ameryce nikt nie chodzi na piechotę.
Ja chodzę. Mieszkam na Brooklynie i wszędzie chodzę na piechotę albo jeżdżę na rowerze. Ale to jest wyjątkowe miasto. W Nowym Jorku ludzie wiecznie gdzieś biegną, na szczęście nie w mojej dzielnicy. Zresztą sama się tego biegania nauczyłam i teraz „biegam” po całym świecie, ponieważ się przyzwyczaiłam. W Europie nikt się nie spieszy.
Za czym tak pędzą nowojorczycy?
Za karierą. Za sukcesem, pieniędzmi. Za spełnieniem. Manhattan aż kipi od energii młodych ludzi, każdy do czegoś dąży i to się czuje. Każdy jest w Nowym Jorku po coś. Wszyscy są ambitni. Nie znam nikogo, kto by się obijał, bo tam są naprawdę ciężkie warunki, żeby utrzymać się na powierzchni: jest bardzo drogo i panuje ogromna konkurencja. Każdy musi pędzić. To jest fajne, ale wykańczające. Po 10 latach musiałam trochę zwolnić.
Miałaś dość?
Tak, ale w moim zawodzie fajne jest to, że nie ma tu żadnego schematu. Czasami pracujemy kilka dni w tygodniu, czasami raz w miesiącu. To jest trudny, wykańczający biznes, musisz zachować jakiś balans. Muszę czasami odejść troszkę na bok.
Jak pachnie Twój Brooklyn?
Kawą, bo wszędzie są coffee shopy. Manhattan mocniej pachnie spalinami, Brooklyn jest bardziej spokojny, rodzinny. Manhattan żyje całą dobę, nie zasypia, nieustannie czuć tam podskórny nerw miasta. Człowiek nie jest w stanie się od tego odciąć i po pięciu latach byłam już zmęczona. Kiedy teraz wracam do siebie na Brooklyn, mogę odetchnąć, czuję ulgę. Jestem w domu. Na Manhattanie nigdy nie czułam się jak w domu. Pytałaś mnie o oszczędzanie. Szacunek do pieniędzy wynosi się z domu. Nigdy nie szalałam, nie wydawałam wszystkiego, co zarobiłam. Podchodzę do tego racjonalnie. Wierzę w inwestycje, uważam, że nawet jak wydajesz pieniądze, możesz to zrobić sensownie.
Masz swój ulubiony kąt?
Mam malutki ogródek, bo mieszkanie jest na parterze. Uwielbiam być blisko natury i wreszcie mam jej kawalątek nawet w Nowym Jorku (śmiech). Postawiliśmy tam altankę z ogrodową kanapą i stołem, do którego często zapraszamy przyjaciół i sąsiadów na kolacje przy świecach. Mój narzeczony świetnie gotuje i lubi eksperymentować, z czego ja się cieszę, bo gotowanie nie jest moją pasją. Tak samo zresztą jak remontowanie. Udało nam się wyremontować to mieszkanie dopiero po pięciu latach. Nie lubię szukać mebli, dopasowywać, kupować, zwozić. Ale jak już się urządzę, okazuje się, że wszystko jakimś cudem do siebie pasuje i czuję się tam świetnie. Mam pomysły, tylko ich realizacja mnie przytłacza. Jestem niecierpliwa, chciałabym mieć efekt już, natychmiast, od razu.
To jest ten wymarzony dom?
Myślę, że czekam jeszcze na swój prawdziwy dom. Bo nie jest nim ani mój dom rodzinny w Ciechanowie, choć jestem bardzo do niego przywiązana, ani mieszkanie na Brooklynie. Marzę o tym, żeby mieszkać pół roku w Europie, pół roku w Stanach. Ciągnie mnie na Stary Kontynent, ale kocham też Nowy Jork, więc jest dramat, dylemat, rozdarcie.
Rozmawiałaś o tym z Francois?
Tak, i chyba będzie nam trudno zrealizować moje marzenie, ponieważ on ma stałą pracę i raczej musi być cały czas w jednym miejscu.
Gdybyś ze swojego domu na Brooklynie mogła zabrać tylko jedną rzecz, wzięłabyś…?
Paszport. Paszport jest wolnością.
Rozmawiała Beata Nowicka. Wywiad ukazał się w numerze Viva Moda 03/2017.
1 z 4
2 z 4
3 z 4
4 z 4