Żeglarze znaleźli tu raj, poeci natchnienie, a artyści wieczną wenę. Oto tajemnice Warmii i Mazur
Kraina Tysiąca Jezior wciąż kusi i czeka na nowych odkrywców
- Elżbieta Pawełek
Żeglarze znaleźli tu raj, poeci natchnienie, a artyści wieczną wenę. Mazury stały się odkryciem na miarę lotu w Kosmos. Ale wystarczyło spojrzeć w niebo, by dostrzec spadające gwiazdy. Docierały tu tłumnie też te warszawskie, oczarowane prostym mazurskim życiem i bajeczną naturą.
Warmia i Mazury - co trzeba zobaczyć?
Patrząc na srebrzące się w słońcu oczka jezior, można się domyślić, że to dzieło lodowca. Przeorał te ziemie, zostawiając po sobie moreny, doliny pełne głazów i jezior. Warmia i Mazury to Kraina Tysiąca Jezior. Miejscowi nazywają ją krainą rodzącą kamienie, bo ziemie tu nieurodzajne. „Mazury to laski, piaski i karaski”, dodają z czułością, ponieważ niemal każdy rolnik w spuściźnie dostał cząstkę wielkich lasów, wielkich piachów i wód. Po jeziorach jak zaczarowane wirują żaglówki, by przed zachodem słońca dobić do portów na szanty...
Magiczna leśniczówka
Nie byłoby jednak legendy Mazur bez poetów, pisarzy i artystów. „Tu na jeziorach znów steruję ku radości, córze bogów”, pisał Konstanty Ildefons Gałczyński po dotarciu do leśniczówki w Praniu, w której spędził niejedno lato i stworzył najpiękniejsze wiersze, w tym poemat „Niobe”. Początek podróży nie zapowiadał wielkiej przygody. Z żoną Natalią i córką Kirą poeta wysiadł z pociągu na zagubionym wśród lasów przystanku Ruciane.
Wokół rozbite domy, resztki murów z czerwonej cegły, ślady po wojnie. Był 15 lipca 1950 roku. Ruszyli łodzią przez puste jezioro, przed dziobem tańczyły kaczki i dzikie gęsi. Wąskie Jezioro Nidzkie przypominało rzekę. „Mama powiedziała, że jest to rzeka zaczarowana, a wśród trzcin, w licznych zakolach, półwyspach (…) mieszkają jakieś dobre duchy. To jakby obudziło ojca. Wyprostował się, podniósł opuszczone dotychczas ramiona i w nic niewidzących oczach nagle został odbity blask wody. Pojawił się uśmiech, którego nie widziałam od tak dawna”, wspominała córka Kira w „Mazurskich szlakach Gałczyńskiego”. Pranie stało się jego szczęśliwą wyspą.
„Jeszcze tyle byłoby do pisania, nie wystarczą tu żadne słowa: o wiewiórkach, o bocianach, o łąkach sfałdowanych jak suknia balowa, o białych motylach jak listy latające, o zieleniach śmiesznych pod świerkami, o tych sztukach, które robi słońce, gdy się zacznie bawić kolorami”, pisał w „Kronikach olsztyńskich”. Wieczorami, podczas rozmów przy lampie naftowej, słychać było granie świerszczy i pohukiwanie sowy. Nad głowami błyszczało rozgwieżdżone niebo i co chwila widać było spadające gwiazdy. „Ze wszystkich kobiet świata najpiękniejsza jest noc”, wyznał oczarowany Gałczyński.
Proste mazurskie życie stało się antidotum na jego depresję. Najbliższa wieś Krzyże leżała od Prania cztery kilometry, do Rucianego było 10, ale wystarczyła burza, aby leśniczówka, gdzie dziś można odwiedzić muzeum poety, została odcięta od świata na wiele dni. Turysta był w tych stronach rzadkością, podobnie jak żaglówki i kajaki, po jeziorach sunęły najczęściej pychówki i łodzie rybackie. Wyludnione Mazury lizały wojenne rany, a do opuszczanych przez rdzennych Mazurów gospodarstw napływali przesiedleńcy – Kurpie zza miedzy, wilnianie i lwowiacy, którym krajobraz trochę przypominał rodzinne strony. Lęk budzili szabrownicy grasujący po okolicy, gdzie niedawno od kul ginęli ci, którzy chcieli „przywracać te ziemie Polsce”.
Krutynia jak Ganges
Pojezierze Mazurskie szybko jednak zyskało serca artystów i młodych ludzi. Stanisław Tym wspominał w swojej książce „Mamuta tu mam. Utwory zebrane spod łóżka”, jak studenci odwiedzali Gałczyńskiego w Praniu. „Gałczyński pisał, trochę pił – studenci tylko pili i było bardzo przyjemnie. Potem Mistrz przeniósł się w Zaświaty, a studenci, którzy go odwiedzali, urządzili pierwszy w Polsce Studencki Teatr Satyryków w Warszawie”. Członkowie STS-u upodobali sobie wieś Zgon nad Jeziorem Mokrym, której urodę docenił wcześniej Igor Newerly, pisarz rozkochany w Mazurach, wierny kronikarz trudnej historii tych ziem.
Oprowadzał ich po regionie Karol Małłek, człowiek legenda, działacz ludowy, który o Mazurach wiedział wszystko. Pokazywał wsie, gdzie wciąż mówiło się „przepsiękną” gwarą mazurską, zabierał na spływy po „świętej rzece Ganges”, jak nazywał Krutynię. Niegdyś pływały po niej gondole z parasolami, bawili się tu goście z Berlina, strzelając korkami od szampana... Ale najlepszą promocję zapewnił Krutyni Melchior Wańkowicz.
Latem 1935 zapuścił się tu kajakiem z córką, pływał też po jeziorach mazurskich i dużo rozmawiał z ludźmi, próbując zrozumieć, dlaczego tylu autentycznych Mazurów i Warmiaków opuściło te strony. Jak pisał potem w głośnym reportażu „Na tropach Smętka”, wybory na tych ziemiach zostały sfałszowane, a miejscowa „Ortelsburger Zeitung” apelowała do rodaków Niemców, żeby mieli na oku tych, co trzymają w domach gazety polskie, i że „należy wszystkich zakłócających spokój zawczasu unieszkodliwić”.
Lepsze Krzyże niż Paryże
Po wojnie największą karierę zrobiły Krzyże. Niewielka wieś nad Jeziorem Nidzkim przyciągała twórców i filmowców jak magnes. Mazurskie krajobrazy uwodziły, stając się świadkiem letnich romansów. „To tam przyjeżdżaliśmy z pierwszymi dziewczynami i chłopcami i tam, obok chichoczącej w duchu szyszki, obok oniemiałej sowy, obok zdumionej sarny szeptaliśmy swoje pierwsze »nigdy« i »zawsze«, i tam przysięgaliśmy, że do końca życia będziemy wierni zagubionej w puszczy stacji Karwicy”, wspominała Agnieszka Osiecka w „Szpetnych czterdziestoletnich”. Napisała tu jedną z najpiękniejszych piosenek „Na całych jeziorach Ty”, dedykowaną przystojnemu leśniczemu z Prania, dość milkliwemu, o oczach tak niebieskich, że odbijał się w nich cały błękit mazurskich jezior.
W Krzyżach bywali wszyscy, bo jak mówiła Krystyna Sienkiewicz, „lepsze Krzyże niż Paryże”. Miejscowi chętnie przyjmowali „cudaków” z Warszawy, którzy zostawiali trochę grosza i niejednego utrwalili w piosence czy wierszu. Pod koniec lat 60. stanęła tu podhalańska chałupa Olgi Lipińskiej z piecem kaflowym i długim drewnianym stołem, przy którym zasiadało nawet 40 osób, co z sentymentem wspomina satyryczka. Obok była dacza Barbary Wrzesińskiej, w kompletnie innym stylu, przypominająca pełen fantazji baraczek.
Jednym z pierwszych, którzy osiedli tutaj na stałe, okazał się malarz i poeta Andrzej Strumiłło, który z rodziną przetrwał tu niejedną srogą zimę. W okolicy ludzie mieli motocykle, furki, sanki, młodzi zaś Strumiłłowie, jeszcze na dorobku, mogli liczyć tylko na własne nogi. W pobliskich Wejsunach, w starej mazurskiej kuźni z dużym sadem, rozgościł się wkrótce Wojciech Siemion. Goście kochali podwieczorki u Siemionów przy dużym stole ustawionym pod drzewami owocowymi, czekając z niecierpliwością, aż zostaną podane pyszne pierogi z jagodami na dobrze schłodzonym winie...
Odkąd modne stały się grille, przyjęcia się zmieniły. Jeszcze dziś niektórzy wspominają jedno z nich, na które zajechał Jan Pietrzak swoim jaguarem, też mieszkaniec Mazur. Podczas kolacji pasący się za płotem spokojny koń Maciek dostał takiego amoku, może z powodu opowiadanych kawałów, że skoczył przez płot prosto na dach samochodu satyryka. Jerzy Iwaszkiewicz odwiedził Krzyże po 50 latach i mówi, że nie udało się ich popsuć, zachowały dawny styl. Wybudowano nowy port, a knajpa U Kędziorka, pod którą ustawiał się sznur luksusowych samochodów po pyszne naleśniki, ma wzięcie.
Sanatorium dla duszy
Magia Warmii i Mazur wciąż działa, o czym można się przekonać podczas Pikniku Country w Mrągowie, Olsztyńskiego Lata czy szantów w Sztynorcie, Giżycku i Mikołajkach. Mimo koronawirusa nie brak imprez plenerowych i kabaretów, rowerzystów na duktach leśnych i grzybiarzy, a w zatoczkach zapalonych wędkarzy. Ale trudno wyobrazić sobie Mazury bez żaglówek sunących Szlakiem Wielkich Jezior Mazurskich, krążących po głębokich Mamrach, Tałtach, Kisajnie czy wielkich jak morze Śniardwach. Gdzieś tutaj Roman Polański nakręcił nominowany do Oscara „Nóż w wodzie”. Filmowi bohaterowie żeglowali luksusowym jachtem „Rekin”, służącym przed wojną niemieckim turystom.
Mazury mają szansę stać się siódmym cudem świata, co już dawno wyczuł biznes, bo jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać wszędzie eleganckie hotele w stylu Gołębiewskiego i przytulne pensjonaty. Modzie tej ulegli wiele lat temu nawet Janusz Majewski z nieżyjącą już dziś żoną, słynną fotografką Zofią Nasierowską, budując nad jeziorem koło Starych Juch kameralny pensjonat przypominający staropolski dom. Bywali w nim Pszoniak, Gajos, Młynarski, Wajda i José Carreras... Po obejściu kręcił się jamnik Rysio. „Któregoś dnia odwiedził nas Ryszard Kapuściński, a nasz niesforny jamnik kręcił się pod stołem. Krzyknąłem: »Rysiek, uspokój się!«, na co zaniepokojony Kapuściński zapytał: »A co ja takiego zrobiłem?«”, opowiadał mi reżyser.
Jego sąsiadem został Jerzy Hoffman, który swoją mazurską przystań nazywa „sanatorium dla duszy”. Z okien lubi oglądać jezioro Łaśmiady. „Albo jest spokój, albo potężne fale biją tak mocno o brzeg, że słychać w całym domu. Jestem emocjonalny i jeśli coś chwyci mnie za gardło, daję się prowadzić jak koń za uzdę”, mówi. Gości zawsze prowadzi na pomost. Milczymy, wsłuchując się w odgłosy przyrody. „Tu pięknie jest zawsze, jak pojawia się tęcza, pada deszcz i jezioro skute jest lodem”, mówi. Co by na to powiedział Gałczyński? „Ptaków tyle, zieleni tyle. Lato, zaczekaj chwilę”.
Tekst Elżbieta Pawełek