TYLKO U NAS! Martyna Wojciechowska opowiada o sile kobiecości i trudnych doświadczeniach
- KRYSTYNA PYTLAKOWSKA
1 z 9
Kierowca rajdowy, podróżniczka, alpinistka, dziennikarka, teraz… ambasadorka marki W.Kruk. Mówi, że nie musi się przeglądać w oczach mężczyzny. Że zawsze jest ciekawa, co jest za zakrętem. To jej siła napędowa. O ekstremalnych przeżyciach, własnych ograniczeniach, bólu po stracie, modlitwie o śmierć, miłości do rodziców i córki Marysi Martyna Wojciechowska opowiada Krystynie Pytlakowskiej.
Zobacz też: Martyna Wojciechowska o sile kobiecości, wytyczaniu nowych szlaków i wychowywaniu córki
– Martyna, ja się Ciebie boję. Zaraz znów coś wymyślisz – zdobycie kolejnego szczytu albo przelot samolotem dookoła świata. Ty – pilotka, a ja jako Twój rzecznik prasowy. Boję się Twoich pomysłów.
Boisz? To raczej cieszyć się trzeba! Faktycznie ogranicza mnie głównie własna wyobraźnia (śmiech).
– Chyba nie ogranicza, tylko nakazuje Ci pokonywać kolejne przeszkody.
Mówię to trochę przewrotnie – na tym etapie życia więcej mnie ogranicza niż dawniej, co wynika z procesu uczenia się i zdobywania doświadczenia. Ale wciąż kreuję pomysły „niemożliwe do zrealizowania” i każdego dnia utwierdzam się w przekonaniu, że niemożliwe nie istnieje. Jeżeli w coś włożymy wystarczająco dużo energii, czasu i poświęcenia, możemy osiągnąć wszystko. Byle się w tym nie zapędzić.
– Kilka razy już się rozpędziłaś i zapędziłaś? Po wypadku, w którym zginął Twój przyjaciel, operator, w szpitalu modliłaś się o śmierć, bo nie wiedziałaś, czy kiedykolwiek jeszcze będziesz chodzić. To nie miało wpływu na Twoje życie?
To był niezawiniony wypadek. W ogóle te najgorsze rzeczy, które mi się w życiu przydarzyły, nie miały nic wspólnego z podejmowaniem świadomego ryzyka. Oczywiście, że bardzo mnie to zmieniło. Szczególnie śmierć Rafała. Od tamtej pory spłacam dług, który mam wobec losu, i staram się przeżyć dwa życia – za niego i za siebie. Po prostu zdałam sobie sprawę, że to będzie najlepsze uzasadnienie tego, że to ja ocalałam. Moja niepohamowana potrzeba sięgania po niemożliwe to głębokie przekonanie, że powinnam zrobić więcej niż inni, niż ja sama bym zrobiła, gdyby się to nie wydarzyło. Może nie każdy jest w stanie to zrozumieć, ale ja od nikogo nie oczekuję zrozumienia. Potrzebuję go tylko od dwóch najważniejszych dla mnie kobiet – córki i mamy.
Przeczytaj też: Tylko nam Martyna Wojciechowska pokazała, jak wygląda jej szafa!
Zobacz też: „Nareszcie wolna”. Martyna Wojciechowska pochwaliła się wielką zmianą w swoim życiu! Jaką?
2 z 9
– A nie u ojca?
Tatę kocham, uwielbiam, ale nie liczę na jego zrozumienie, bo wiem, że chciałby dla mnie innego życia. Na szczęście moja mama jest bardzo wyrozumiała, przenikliwa. Wie i rozumie więcej niż wszyscy znani mi ludzie. I niż ja. A z Marysią to jest tak, że na tym etapie życia może jeszcze trudno jej pojąć, dlaczego podejmuję takie, a nie inne decyzje. Wierzę jednak, że kiedy będzie dorosłą kobietą, zrozumie podłoże moich wyborów.
– Teraz ma dziewięć lat. Gdy będzie miała trzynaście, czternaście, nie powie Ci: „Mamo, daj już sobie spokój”?
Trzynaście, piętnaście… Wtedy dzieci są przekonane, że wszystko wiedzą najlepiej. Wyobrażam sobie, że kiedyś usłyszę od niej: „Mamo, co ty wiesz o życiu?”. Cholera jasna, wiem, i to nawet dużo.
– A nie powie Ci: „Mamo, jaka ty jesteś naiwna”?
Kilka rzeczy można mi zarzucić, ale nie naiwność. Życie naprawdę dużo mnie nauczyło. Chciałabym,
żeby moja córka, kiedy dorośnie i będzie miała swój bagaż doświadczeń, potrafiła na mnie spojrzeć fair.
– Z podziwem, jak na zdobywczynię?
Ależ ja nie czuję się żadną zdobywczynią. Zdobywanie nie jest moją siłą napędową. W tym słowie jest element zawłaszczenia. Teraz myślę o szczytach – tych realnych i tych w przenośni – że pozwalają mi na siebie wejść, a nie że muszę je pokonać. Chodzi mi o głęboką relację człowieka i natury.
Przeczytaj też: Tylko nam Martyna Wojciechowska pokazała, jak wygląda jej szafa!
Zobacz też: „Nareszcie wolna”. Martyna Wojciechowska pochwaliła się wielką zmianą w swoim życiu! Jaką?
3 z 9
– To kim Ty jesteś dla Mount Everestu?
Nikim, małym człowieczkiem z Polski. Dla góry nie ma to żadnego znaczenia, czy na nią wejdę, czy nie. To ma znaczenie tylko dla mnie. Do natury trzeba podchodzić z szacunkiem, bo pycha, duma zwykle kończą się źle. Z czasem nabrałam łagodności, pokory i spokoju. To najważniejsza lekcja, jaką dało mi życie.
– Jako dziecko byłaś pewnie bardzo niepokorna?
Nadwrażliwa. Do przedszkola chodziłam tylko dwa tygodnie. Nie pojmowałam, czemu na gwizdek mamy jeść, siusiać i spać. Miałam duszę rewolucjonistki, zawsze chciałam robić wszystko po swojemu, ale nie przepychałam się łokciami. A w przedszkolu dzieci były agresywne, złośliwie i okrutne. Raz zamiast mamy odwiózł mnie tata i zostawił mimo moich protestów. Wołałam wtedy przez okno: „Tatuleńku, jak mnie troseckę kochas, to mnie stąd zabiez”. No i tatuś mnie w końcu zabrał, a ja więcej do przedszkola nie pojechałam. W domu potrafiłam godzinami malować, kleić, wyszukiwałam robaki w ziemi, oglądałam ptasie gniazda. Nigdy się nie nudziłam. Pierwszy dzień w szkole wspominam dramatycznie, jak złamanie mi kręgosłupa, ale zrozumiałam, że jeśli coś ma być po mojemu, to trzeba szybko wejść w rolę lidera. Zostałam przewodniczącą samorządu klasowego, a potem szkolnego. I tak było do końca mojej edukacji.
– Nie zabiegałaś o to?
Nieszczególnie. Może dlatego rówieśnicy się ze mną liczyli, że pozostawałam trochę poza ich światem, a jednocześnie lubiłam się uczyć? Z jednej strony piątkowa uczennica, a z drugiej prowodyr wpuszczający chłopaków przez okno na dyskotekę. Palenie papierosów w toalecie i rozbijanie się z chłopakami na motocyklach. Ubierałam się też inaczej niż wszyscy. Już w podstawówce miałam krótkie włosy, spodnie bojówki i jeździłam na motorynce.
Przeczytaj też: Tylko nam Martyna Wojciechowska pokazała, jak wygląda jej szafa!
Zobacz też: „Nareszcie wolna”. Martyna Wojciechowska pochwaliła się wielką zmianą w swoim życiu! Jaką?
4 z 9
– Rodzice Ci ją kupili?
Hm, w sumie to wymusiłam. Dostawałam pieniądze na lekcje angielskiego, ale nie chodziłam na nie i odkładałam na motorynkę. Nie wiem do dziś, czemu rodzice nie skonfiskowali mi tych pieniędzy. Chyba zrozumieli, że mam tak silną wewnętrzną motywację, że należy mi na to pozwolić. Gdyby postąpili inaczej, pewnie złamaliby charakter niesfornej córki i dziś byłabym kimś innym. A oni wsparli mnie po partnersku i wspierali nadal, nawet wtedy, gdy w liceum zaczęłam chodzić w mundurze amerykańskiej armii, kupowałam te ciuchy z demobilu. Chciałam podkreślać moją inność.
– Nie byłaś łatwym dzieckiem.
Zawsze miałam naturę rebeliantki i potrzebę zadawania pytań w rodzaju: „Dlaczego tak mamy to zrobić? A nie możemy inaczej?”.
– Cały czas się wyróżniasz. Swoimi pasjami i zainteresowaniami mogłabyś obdzielić kilkoro ludzi. Właściwie nie wiadomo, kim jesteś. Kierowcą rajdowym, alpinistką, podróżniczką? A wcześniej motocyklistką.
Motocyklistką jestem cały czas, przez ostatnie 32 lata nie miałam ani jednego sezonu bez motocykla, uwielbiam ten pęd, wiatr we włosach. Mój motocykl często stoi w garażu i czeka, aż wrócę z krańca świata. Natomiast nigdy nie uważałam siebie za kierowcę rajdowego czy za himalaistkę. Nie mam ambicji, żeby we wszystkim osiągnąć mistrzowski poziom. Wtedy musiałabym jednej sprawie poświęcić całe życia, a ja wciąż chcę próbować nowych rzeczy, doświadczać.
– Słusznie więc się Ciebie boję!
To chyba nie moich pomysłów się boisz, tylko mojej siły przekonywania? (śmiech). Może się okazać, że ani się obejrzysz, jak spakujemy plecaki i ruszymy na kolejny kraniec świata, gdzieś poza cywilizację. Mam duszę harcerki. Nie mnożę problemów, łatwo adaptuję się do nowych, czasem ekstremalnych sytuacji. To chyba sprawia, że tak dobrze odnajduję się w podróżach.
– Po kim odziedziczyłaś tę zdolność przystosowywania?
Absolutnie po nikim! Moi rodzice nie mają natury podróżników. Tata, owszem, lubił ryzyko i adrenalinę. To dzięki niemu zainteresowałam się motoryzacją. Prowadził warsztat samochodowy i zatrudniał w latach 70. 30 osób. Przyjeżdżali do niego kierowcy rajdowi i mnóstwo ludzi kultury i sztuki. Tata naprawiał samochody wielu znakomitym aktorom, artystom, na przykład Violetcie Villas, i którzy czekając, aż skończy, dużo ze mną rozmawiali. Siadywałam na kolanach profesora Bardiniego, który wciągał mnie w gry słowne. Moje dzieciństwo było bardzo barwne, ciągle się coś działo, dom zawsze był pełen ludzi. No i miałam przegląd niezwykle ciekawych osobowości – także dyplomatów i ludzi u władzy, którzy byli klientami taty. A moje zamiłowanie do gór wzięło się pewnie stąd, że przyjeżdżała do nas Wanda Rutkiewicz. Kiedyś na feriach u gaździny mama przysiadła na moim łóżku, wzięła oddech i powiedziała: „Widzisz, córeczko, tu zaczęło się twoje życie”. Nic dziwnego, że mam upartą góralską naturę, chociaż wolę o sobie mówić, że jestem konsekwentna. Poza tym mam taką cechę wrodzoną, że myślę o wszystkich i za wszystkich.
Przeczytaj też: Tylko nam Martyna Wojciechowska pokazała, jak wygląda jej szafa!
Zobacz też: „Nareszcie wolna”. Martyna Wojciechowska pochwaliła się wielką zmianą w swoim życiu! Jaką?
5 z 9
– To wyjątkowa cecha jak na jedynaczkę, one zwykle myślą głównie o sobie.
Jestem jedynaczką biologiczną, ale wychowywałam się z innymi dziećmi. Tata ma syna z pierwszego małżeństwa, a mama zaopiekowała się dwójką dzieci swojego brata, bo on i bratowa młodo umarli. Mam więc rodzeństwo i chwilami było to dla mnie dość trudne. Mama tak bardzo bała się mnie faworyzować, że kiedy dzieliła czekoladę, to ja dostawałam swój kawałek na końcu. A jednocześnie dawała mi poczucie absolutnej akceptacji i wyrozumiałości, czego nigdy nie nadużyłam. Uwierzysz, że nigdy się z moją mamą nie pokłóciłam?
– Nawet wtedy, gdy mówiła, że się o Ciebie boi i żebyś tego czy tamtego nie robiła?
Nie przerzucała na mnie swoich lęków, raczej pytała, czy to jest niebezpieczne. Jeżeli mi czegoś zabroniła, to doskonale rozumiałam powody. Nigdy nie usłyszałam od niej: „Nie, bo nie”. Jestem jej za to ogromnie wdzięczna, bo dzięki niej mam skrzydła, chociaż mama nie wspina się, nie skacze ze spadochronem, woli być w domu niż podróżować. Ja mam inną naturę, choć – tak jak moi rodzice – muszę mieć miejsce, do którego wracam. W którym mam rozpakowane książki i gdzie mieszkam z moją córką. Tu, na Żoliborzu, jest moja enklawa.
– Skąd wzięła się „Kobieta na krańcu świata”. To Ty ją wymyśliłaś?
Zbiegły się pomysły kilku osób. Nigdy nie marzyłam, żeby zostać dziennikarzem. Propozycję programu o motoryzacji w telewizji kablowej dostałam dlatego, że ciągle siedziałam z ojcem w garażu. Naprawiałam motocykle, a potem postanowiłam się motocyklami ścigać i ta moja pasja została dostrzeżona. Pewnego dnia ktoś zadzwonił i zaprosił mnie na rozmowę. I tak zaczęła się moja przygoda z mediami. Najpierw „Jednym śladem” dla telewizji ATV. Po kilku miesiącach stwierdziłam jednak, że to za mało, jednym palcem na maszynie napisałam z kolegą scenariusz i wysłaliśmy do wszystkich telewizji. I cisza. Ale któregoś dnia idę Marszałkowską i słyszę, że dzwoni moja stara nokia: „Dzień dobry, mówi Mariusz Walter, chciałbym panią zaprosić na spotkanie”.
– Jak w amerykańskim filmie.
No właśnie! Na tym spotkaniu prezes Walter zaproponował, żebym prowadziła w TVN program motoryzacyjny, a jego doradcy złapali się za głowy: „Panie prezesie, 22-letnia dziewczyna nie może mówić mężczyznom o samochodach i motocyklach, bo każdy facet zna się na tym lepiej od niej”. Na to prezes: „A u nas tak właśnie będzie i koniec”. Bardzo dużo mu zawdzięczam. Znalazłam swoje miejsce w TVN i nie marzyłam o niczym innym, aż pewnego dnia Edward Miszczak wezwał mnie na dywanik. Przyjechałam na motocyklu, weszłam do jego biura z kaskiem w ręce, a on mówi: „Robimy program »Big Brother«”. Zostałam rzucona na głęboką wodę, ale to była świetna lekcja. Wcześniej widziałam siebie w roli bardziej menedżera, marketingowca, piarowca, otworzyłam nawet przewód doktorski z zarządzania. W mediach wszystkiego musiałam się nauczyć od zera.
– W Twoim programie widzę, jak podchodzisz do ludzi, do życia, do ich egzotycznego kraju. Nie wymądrzasz się, nie wiesz niczego lepiej. To pierwsza dziennikarska zaleta.
A dla mnie poza pokorą najbardziej liczy się determinacja. Pogoń za sukcesem jest mi obca. Nie kojarzę go z robieniem kariery, oczywiście wiele osób uważa, że jestem kobietą sukcesu, ale to nie przez pozowanie na ściankach czy ilość okładek w pismach. Nie wdzięczę się i nie zabiegam. Moim sukcesem jest życie absolutnie w zgodzie ze sobą. Uważam, że jestem uprzywilejowana i naprawdę mam najlepszą pracę na świecie. Ale z drugiej strony wiem, że ciężko na to zapracowałam.
Przeczytaj też: Tylko nam Martyna Wojciechowska pokazała, jak wygląda jej szafa!
Zobacz też: „Nareszcie wolna”. Martyna Wojciechowska pochwaliła się wielką zmianą w swoim życiu! Jaką?
6 z 9
– A ja widzę w Tobie dziennikarską chęć niesienia pomocy, empatię i współczucie. I ciekawość świata.
Zawsze jestem ciekawa, co jest za zakrętem. Kiedy byłam nastolatką, bardzo lubiłam spędzać czas na dworcach, obserwować ludzi, poznawać ich historię, wdawać się z nimi w długie rozmowy. Najchętniej z ludźmi po przejściach – z bezdomnymi, prostytutkami, narkomanami, ale też ze zwykłymi ludźmi.
– Życie w różnych odsłonach.
Interesowało mnie, co determinuje wybory człowieka, sprawia, że jesteśmy tym, kim jesteśmy. Nie uważałam tego za wstęp do dziennikarstwa, ja po prostu chciałam zrozumieć. A chęć pomocy wyniosłam z domu. Mieliśmy duży dom, ciągle ktoś u nas mieszkał, kiedyś tata zabrał z ulicy płaczącą kobietę z dzieckiem. Mieszkała z nami następne trzy lata. Albo wracając do domu, zastawałam rodzinę cyrkowców bez dachu nad głową, zostali kilka kolejnych lat. To było naturalne, że pomagamy. Gdy ktoś uciekał z domu, koleżankę rzucił chłopak czy kolegę pobili, pukali w nocy do naszych drzwi. Mama schodziła w szlafroku, mówiąc: „Porozmawiamy rano, a teraz co wam zrobić do zjedzenia?”. Pamiętam kolegę narkomana, który przyszedł do nas w strasznym stanie i razem z mamą przeprowadziłyśmy go przez detoks. Dziś radzi sobie świetnie.
– Układasz wszystko jak domino – pomysł rodzi pomysł?
Pomysł podróżowania na krańce świata urodził się na Rajdzie Dakar. Pomyślałam wtedy, że ten prawdziwy Dakar to mam teraz ja ze swoim pilotem. Jedziemy w ogonie, walcząc o przetrwanie, i że warto taki prawdziwy świat bez lukru pokazywać. Trzeba dawać ludziom to, czego normalnie kamera nie pokazuje, a nie tylko zawodników z czołówki w kolorowych kombinezonach, którzy stają na podium. Kiedy powiedziałam o tym w telewizji, nikt nie rozumiał, o co mi chodzi. Bo telewizja to kreacja lepszego, ładniejszego świata. Pierwszy program zrobiłam więc za swoje pieniądze.
– Gdzie wtedy pojechałaś?
Do RPA. Przywiozłam nagranie na kasecie vhs, które odtworzyliśmy przy Piotrze Walterze i Edwardzie Miszczaku. „To się nawet ogląda”, powiedzieli. I tak powstał program „Misja Martyna”, a ja dostałam zgodę na moje eksperymenty. Musiałam tylko znaleźć ludzi, którzy sfinansują moje projekty. Przydał się tu mój zmysł menedżersko-organizacyjny. W pierwszym sezonie doszło jednak do strasznego wypadku. Zginął Rafał, a ja złamałam kręgosłup. Pamiętam dokładnie ten dzień. Chłopcy, operatorzy, powiedzieli mi wtedy: „Cały dzień prowadziłaś, usiądź z tyłu”. Usiadłam więc za kierowcą, a Rafał przesiadł się do mnie do tyłu. Zwinęłam się w kłębek, położyłam głowę na jego kolanach i obudziłam się w zupełnie innej rzeczywistości. Byłam poturbowana, a Rafał umierał na moich oczach. Los postawił przede mną wielkie wyzwanie.
– Twojej córki Marysi jeszcze wtedy nie było na świecie.
Nie, urodziła się w 2008 roku. Po wypadku zrobiłam przerwę w podróżach z kamerą, wspinałam się i zaczęłam pracę redaktor naczelnej „National Geographic”. Potem urodziłam dziecko i zatęskniłam za podróżami. Zwierzyłam się z tego Piotrowi Walterowi, któremu też marzyły się w TVN programy podróżnicze, ale inne niż te, jakie robili wszyscy. Zaprosiłam do współpracy Małgosię Łupinę i razem stworzyłyśmy „Kobietę na krańcu świata”. Teraz program ma dziewięć lat, a ja bywam w nim scenarzystką, reżyserem, a jak trzeba, to i kucharką. Poprawiam scenografię, przewinę dziecko, nakarmię psa bohaterki. Kiedyś dla żartu koledzy nagrali wszystko, co robię poza planem, pod hasłem: „Kobieta pracująca. Żadnej pracy się nie boi”.
– Nie miałaś niepokoju matki, która tęskni i boi się o swoje małe dziecko?
Jeszcze rok temu było inaczej. Marysia zostawała ze swoim tatą, z dziadkami. Ale Jurek umarł i nasze życie się zmieniło. Bycie mamą to najważniejsza rola w moim życiu, ale z innych też nie chcę rezygnować. Heather Swan, jedna z bohaterek mojego programu, mając 40 lat, nadwagę i dwójkę dzieci z różnych związków, postanowiła zmienić swoje życie. Została rekordzistką świata w skokach spadochronowych. Powiedziała mi, że w pewnym momencie zrozumiała, że stać ją na coś więcej niż bycie tylko odźwierną swoich dzieci. Zrozumiała też, że najlepszy sposób, żeby dzieci nauczyć samodzielności, to dać im przykład. Ja też chcę być dla mojej córki inspiracją. Kiedyś powiedziałam do mamy: „Jesteś taką dobrą gospodynią, robisz takie pyszne zupy. A ja nawet nie umiem gotować. Jestem beznadziejna”. „Moja droga, niech każdy robi to, co lubi. Ja nigdy nie napisałam książki, nie prowadziłam programu, więc będę robić rosoły i faszerować kurczaki. A ty zajmij się tym, co robisz dobrze”, odpowiedziała.
– Myślisz, że Twoja Marysia będzie podróżowała na krańce świata?
Na razie jest artystką, maluje, tańczy i dobrze się wspina. Pierwszy raz zabrałam ją w skały, kiedy miała niecałe trzy lata. Dzisiaj naprawdę jest w tym niezła. Niedawno zdałam sobie sprawę, że już nigdy nie będę się wspinać lepiej niż moja córka.
– I ogarnęła Cię nostalgia?
Nie, duma.
Przeczytaj też: Tylko nam Martyna Wojciechowska pokazała, jak wygląda jej szafa!
Zobacz też: „Nareszcie wolna”. Martyna Wojciechowska pochwaliła się wielką zmianą w swoim życiu! Jaką?
7 z 9
– A teraz chcesz coś sobie znowu udowodnić. Odeszłaś z funkcji redaktor naczelnej pisma, zostałaś szefową Travel Channel i zaprojektowałaś własną linię biżuterii.
Potrzebowałam zmiany, bo ten ostatni rok postawił przede mną wiele wyzwań. Moja długa choroba, śmierć taty Marysi, wypadek. Kiedy poczułam, że wychodzę na prostą, wiedziałam, że to najlepszy czas na kolejną dużą zmianę. Poszłam więc na całość. Ale nie jestem szaleńcem, nie skaczę bez spadochronu.
– Szukasz poczucia bezpieczeństwa?
Nie skupiam się na poczuciu, tylko na faktach. Poczucie bezpieczeństwa jest złudne. Jako młoda dziewczyna przeszłam dwie operacje i chemioterapię. Nie było to spowodowane niebezpiecznym stylem życia. Dwa razy złamałam kręgosłup. Nad wieloma sprawami nie mamy kontroli, to są po prostu przypadki losowe. I za każdym razem uświadamiam sobie, że nic nie jest dane raz na zawsze. A jak idziesz pod górę, to rozglądaj się uważnie, kogo mijasz. I pamiętaj, że będziesz musiała z niej zejść. Jako młoda dziewczyna myślałam, że mogę napisać scenariusz na całe życie i go zrealizować. Ale teraz już wiem, że tak się
nie da. Jestem otwarta na to, co los przynosi, nawet jeśli są to doświadczenia trudne. Moją inspiracją jest Elżbieta Dzikowska, z którą się przyjaźnię. Elżbieta skończyła właśnie 80 lat, a energią mogłaby obdzielić kilka osób.
– Nie masz przy boku Tony’ego Halika jak ona.
Myślisz stereotypami.
– Nie, uważam tylko, że kobieta musi mieć mężczyznę jako wsparcie i lustro, w którym się odbija.
Nie zgadzam się z tym i nie zgadzam się ze słowem „muszę”. Ja niczego nie muszę. Jeśli już, to „chcę i mogę”. Dokonuję świadomych wyborów i mam odwagę korzystać z tego przywileju.
– Dobrze, ale nie odwołuj już żadnego ślubu. Zrobiłaś to już dwa razy.
To było bardzo dawno temu. Moja renoma mnie wyprzedza (śmiech). Poza tym nie potrzebuję przeglądać się w oczach mężczyzny. Jeżeli ktoś zechce mi towarzyszyć przez jakiś czas albo do śmierci, to możemy iść razem ramię w ramię.
Przeczytaj też: Tylko nam Martyna Wojciechowska pokazała, jak wygląda jej szafa!
Zobacz też: „Nareszcie wolna”. Martyna Wojciechowska pochwaliła się wielką zmianą w swoim życiu! Jaką?
8 z 9
– Przez te wszystkie Twoje góry i morza?
Niekoniecznie. Każdy ma swój pomysł na życie, swoje pasje i własne warunki. Poza tym, Krysiu, wiesz, że nie opowiadam w mediach o moim życiu prywatnym.
– Jesteś tak kobieca, że szkoda byłoby, gdybyś była piękna nadaremnie. Wymyślasz biżuterię właśnie dla podkreślenia swojej kobiecości?
Kiedy pojawiła się propozycja od W.Kruk stworzenia kolekcji biżuterii, umówiliśmy się, że w stu procentach będę decydować o tym, jaka ma być. Po pierwsze, srebro, materiał szlachetny – noszę je najchętniej, nie chcę drogich kamieni. Kolekcja jest tworzona w Polsce i przez polskich rzemieślników. Jest o mnie i reprezentuje wartości, które wyznaję.
Przeczytaj też: Tylko nam Martyna Wojciechowska pokazała, jak wygląda jej szafa!
Zobacz też: „Nareszcie wolna”. Martyna Wojciechowska pochwaliła się wielką zmianą w swoim życiu! Jaką?
9 z 9
– Takie jak ten pierścionek w kształcie jastrzębia z rozłożonymi skrzydłami?
Jastrząb to ptak ruchliwy, pracowity i wytrwały. Kiedy szukałam słów na wyrażenie mojej filozofii, wszystkie złożyły mi się w jedno – wolność. To stan umysłu. Półtora roku temu, kiedy zaczynałam pracę nad tą kolekcją, nie przewidywałam jeszcze, że trafię w taki moment, kiedy kobiety będą musiały o tę wolność znowu walczyć. I nie mówię tu tylko o polityce, ale też o wolności od konwenansów, od podziału świata na niebieski i różowy.
– I od pytań: „Dlaczego pani nie wyszła za mąż?” albo „Czemu masz tylko jedno dziecko?”.
Kiedyś na oficjalną imprezę musiałam się ładnie ubrać i uczesać, założyć sukienkę. Koleżanka, widząc mnie, powiedziała: „Jak ty dobrze wyglądasz”. Ja na to: „Bo się uczesałam i umalowałam?”. A ona za chwilę mówi: „Wyglądasz dobrze, bo pewnie masz jakiegoś nowego faceta, co?”. Dwie wykształcone kobiety i taki banał. Zreflektowała się: „Nie wiem, czemu to powiedziałam, po prostu mamy takie wzorce zapisane od wieków na naszych twardych dyskach. Żeby to zmienić, potrzeba pracy wielu pokoleń”. „Zmieniajmy więc!”, odpowiedziałam.
Przeczytaj też: Tylko nam Martyna Wojciechowska pokazała, jak wygląda jej szafa!
Zobacz też: „Nareszcie wolna”. Martyna Wojciechowska pochwaliła się wielką zmianą w swoim życiu! Jaką?