Mija pięć lat od śmierci Tomasza Mackiewicza. Elisabeth Revol: „Jego oczy już mnie nie widziały”
„Tam, na górze nie ma właściwych decyzji i nigdy nie ma pewności”
- Krystyna Pytlakowska
Pięć lat temu weszli na Nanga Parbat: Élisabeth i Tomek Mackiewicz. On tam został. Eli wróciła i do dzisiaj trudno jej się pogodzić ze śmiercią przyjaciela. Po pewnym czasie ukazała się w Polsce jej książka „Przeżyć. Moja tragedia na Nanga Parbat”. W oszczędnych słowach Elisabeth Revol opisała w niej dramatyczny przebieg wydarzeń i swoje uczucia. I zastanawiała się, jak dalej żyć. W rocznicę śmierci himalaisty przypominamy rozmowę Krystyny Pytlakowskiej z Elisabeth Revol. Wywiad ukazał się w kwietniu 2020 roku w magazynie VIVA!.
Napisałaś tę książkę, żeby się uporać ze swoją traumą?
Rzeczywiście, dla mnie to była terapia. Wiele osób mnie do tego namawiało. Najpierw nie chciałam opowiadać, co się wydarzyło. Ale wiedziałam też, że Tomek Mackiewicz chciał napisać książkę o Nanga Parbat. I dlatego zgodziłam się na upublicznienie tego, co się tam wtedy stało. To mój hołd dla Niego, mój pomnik. Zwłaszcza że mam cały czas w pamięci wszystko, co Tomek mówił, więc to tak, jakbyśmy pisali tę książkę we dwoje. Jest też w naszej historii wiele niedomówień i domysłów – taka strefa cienia. Chciałam więc je wyjaśnić. A potem zorientowałam się, że przelewanie na papier tego, co nas spotkało, mi pomaga. Pozwoliło mi to zdystansować się od tych wydarzeń. I od historii, którą przeżyłam razem z Tomkiem. To historia naszej wyprawy i naszej tragedii.
Ale też kulisy Twojej decyzji, by zejść samej na dół. Teraz wiem, że schodziłaś, bo chciałaś Tomka ratować. Ludzie jednak nie rozumieli Twojej sytuacji. Jeśli przeczytają Twoją książkę „Przeżyć…”, dowiedzą się, ile miałaś wątpliwości, ile strachu i jak bardzo Cię bolała ta decyzja.
Dobrze to ujęłaś. Moja decyzja była dla Tomka jedyną szansą i dlatego ją podjęłam. Miałam nadzieję, że gdy zejdę niżej, spotkam się z ratownikami, oni podejdą na górę i pomogą sprowadzić Tomka. Wtedy nie wiedziałam, jaki będzie koniec naszej historii. I dlatego w pewnym sensie tej decyzji żałuję. Żałuję tego, że tam Tomka zostawiłam.
Rozumiem, że masz wielkie poczucie winy i bardzo Ci współczuję, ale może fakt, że to opisałaś, pomoże Ci się pogodzić samej ze sobą.
Ta książka pomaga rozliczyć się z przeszłością i uwolnić się od tego cierpienia, które cały czas nie pozwala mi iść naprzód. Musicie zrozumieć, że tam, na górze nie ma właściwych decyzji. Jeżeli wspinamy się tylko z jednym partnerem, to dokonujemy pewnego wyboru i nigdy nie ma pewności, że w momencie zagrożenia coś da się zrobić.
Nie przewidywałaś, że to się tak zakończy?
Absolutnie. Tomek był rozważnym wspinaczem. Poza tym nie pierwszy raz szliśmy na Nanga Parbat. Zdarzało nam się tam podejść już dość wysoko i zawrócić. I o tym decydowaliśmy wspólnie. Mieliśmy świadomość, że zaczynając się wspinać na jakąś górę, nie można przewidzieć wszystkiego. Ale to, co wydarzyło się na Nanga, wykraczało poza moją i Tomka wyobraźnię.
Nie myśli się, wchodząc na górę, o śmierci? O tym, że można nie wrócić?
Gdybym myślała o śmierci, to nie byłoby mnie tutaj. Zostałabym z nim w tamtej szczelinie, poddałabym się po prostu. Wychodząc w góry, przewiduje się różne scenariusze. Mieliśmy wiedzę, że narażamy się na niebezpieczeństwo i że musimy być ostrożni. Jednak to, co wydarzyło się na Nanga Parbat, wynikało z całego ciągu błędów, z których ani ja, ani Tomek nie zdawaliśmy sobie sprawy.
Takich błędów, jak pozostawienie w bazie czekana, który pomógłby Wam przy schodzeniu?
Tak, to takie niby nieznaczące potknięcie, ale wchodząc na szczyt, nie zabieramy ze sobą zbyt dużo sprzętu. Ma być szybko, lekko. Natomiast mam do siebie pretensje, że nie oznaczyłam czwartego obozu i jak zaczęliśmy schodzić, to trudno nam było go znaleźć. A potem to już mieliśmy cały ciąg kolejnych wydarzeń, które doprowadziły do tego, co się stało…
Nie mieliście też tlenu. Wiem, że prawdziwi himalaiści wspinają się bez tlenu.
Tak, i absolutnie tego nie żałowałam, ponieważ wspinaliśmy się z Tomkiem w stylu alpejskim i podjęliśmy taką decyzję wspólnie. Gdybyśmy mieli zabierać ze sobą tlen, musielibyśmy zatrudnić szerpów, którzy by ten tlen nieśli. A przecież nam zależało na tym, żeby wchodzić stylem alpejskim – na lekko, bez poręczówek i bez butli tlenowych. Zresztą nie mogę powiedzieć ze 100-procentową pewnością, czy tlen zmieniłby sytuację Tomka. Jego stan zaczął się szybko pogarszać, bo przekroczył pewną granicę. A kiedy organizm reaguje obrzękiem mózgu, to już nie uda się tego cofnąć niezależnie od tego, czy poda się tlen, czy nie. W tym momencie człowiek zaczyna tonąć we własnych płynach. To nie tylko uszkodzenie mózgu, ale i płuc. I od tego nie ma już odwrotu.
Czytaj także: Ojciec Tomasza Mackiewicza udzielił wywiadu o żałobie i odejściu od Boga: „Już w niego nie wierzę”
Co takiego mają w sobie góry, że ryzykujecie życie?
Dla mnie góry to najpiękniejsza szkoła życia. One mnie ukształtowały. Dały mi taką jakość życia, której nie ma nigdzie na świecie. Góry to wolność, to ryzyko.
Zaczęłaś się wspinać, kiedy miałaś 20 lat?
Tak. Góry i wspinaczka były obecne w moim życiu, odkąd skończyłam cztery lata i rodzice zabrali mnie na Biały Lodowiec. W domu było wiele książek o górach. Marzyłam o tych krajobrazach i o byciu sam na sam ze szczytem i z chmurami.
Wygrażałaś Nanga Parbat?
Nie, bo to nie góra popełnia błędy, tylko ludzie. Wtedy mówiłam raczej do Boga, a nie do ducha góry. Nie wiem, czy macie po polsku takie powiedzenie, że „Nanga to góra morderca”, ale uważam, że to niesprawiedliwa ocena. Góra po prostu jest.
A jednak są góry, które bardziej pociągają…
Nanga to wybór szczególny. Zafascynowała mnie już w 2008 roku, kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy. Była wyjątkowa. Inne góry składają się z wielu szczytów, natomiast Nanga ma jeden, osobny. Taka majestatyczna królowa. Kiedy zobaczyłam lodowce, które z niej spływają, i jej szczyt, totalnie mnie porwała.
Myślisz o sobie, że jesteś silna?
Trenowałam gimnastykę sportową, uprawiałam inne sporty. Moje ciało jest zahartowane, wyćwiczone. A psychicznie pragnę ciągle przesuwać granice. Coraz dalej, coraz mocniej. Ale Nanga nauczyła mnie, że nasz potencjał fizyczny i duchowy jest elastyczny.
Kiedy zdałaś sobie sprawę, że Tomek jest gdzieś tam, po innej stronie?
Dopiero gdy wyszłam ze szpitala we Francji.
Czytaj także: Żona Tomasza Mackiewicza była zazdrosna o partnerkę himalaisty, Élisabeth Revol
Wcześniej myślałaś, że jeszcze żyje?
Dla mnie Tomek był i jest nieśmiertelny, dlatego mocno trzymałam się nadziei, że go uratują. Sabotowałam swoją rzeczywistość, żeby nie popaść w totalną rozpacz.
A Ty? Myślisz o sobie, że jesteś obiektem cudu?
Teraz, z perspektywy czasu, myślę, jak to możliwe, że udało nam się tak nisko zejść i przetrwać pierwszą noc. A jeszcze bardziej cudowna była ta kolejna noc, którą spędziłam niżej sama. Dziwię się, że się w ogóle obudziłam. Na ogół jest tak, że kiedy wysoko w górach zaczynasz przysypiać z wyczerpania, to już koniec.
Kiedy czytałam Twoją książkę, zmarzły mi ręce i nogi, miałam oszronione włosy i okręciłam się szalikiem. A teraz Ty jesteś tutaj, rozmawiamy ze sobą i mam poczucie, że wróciłaś z tamtego świata.
Widziałam gdzieś tę zbliżającą się śmierć. Widziałam, jak ona się czai, ale tego nie akceptowałam. Cały czas miałam nadzieję, że się uratujemy, że Tomka uda się sprowadzić, mimo że wszystkie moje zmysły krzyczały: Tomek umiera, dla niego to koniec. Myślę, że on w momencie umierania zaakceptował to i nie chciał na siłę zatrzymywać duszy, która się uwalniała z jego ciała. Nie chciałam moimi myślami być dla niego przeszkodą, zatrzymywać go, skazywać na dalsze cierpienia. Ale ja trwałam w tej myśli, że moje przemyślenia to błąd. Kurczowo trzymałam się tego, że Tomka jednak uda się sprowadzić. Chyba taka wiara była mi wtedy potrzebna, bo pewnie zostałabym przy nim i nie wrócilibyśmy oboje. Dziś jednak zdaję sobie z tego sprawę, że on odchodził już w momencie, kiedy ja go zostawiałam. Że umarł tej nocy, którą ja spędziłam niżej. Jego dusza uwolniła się właśnie w tym momencie. Jego twarzy, oszronionych wąsów, oczu nigdy nie zapomnę. Te oczy już mnie nie widziały. Nie jest łatwo ubrać w słowa takie odczucia. Myślę też, że to nie tylko moje myśli trzymały go przy życiu, bo jego dusza była związana także z Anną, jego żoną, która w ogóle nie dopuszczała do siebie świadomości, że Tomek nie wróci.
Wiem, że trudno Ci o tym mówić, ale bardzo się starasz wyjaśnić mi, co Was spotkało. Dziękuję Ci za to.
Czuję, że jestem to winna nie tylko sobie, nie tylko moim bliskim, ale przede wszystkim tym, którzy mnie uratowali. Ja cały czas czułam, że ktoś mnie wspiera, pomaga mi zejść. A podczas mojej pierwszej samotnej nocy w szczelinie góry, gdy już przysypiałam, w moich sennych majaczeniach pojawiła się starsza kobieta, która podała mi wodę. To ona popychała mnie w kierunku jawy, życia. Nie pozwoliła spać, chciała, żebym się obudziła. Dla mnie to był znak, że powinnam zacząć znowu schodzić. A kiedy już zaczęłam to schodzenie, silne podmuchy wiatru popychały mnie na dół i to też był dla mnie znak, że życie ze mnie nie zrezygnowało. Trudno to ubrać w słowa, całą tę transcendentalną atmosferę.
A na dole czekali na Ciebie Twoi przyjaciele i mąż, Jean-Christophe.
Oboje byliśmy przepełnieni emocjami. Płakaliśmy, a kiedy pierwszy raz usłyszałam jego głos, to on pobudził mnie do życia. Wtedy jeszcze nie docierało do mojej świadomości to, co się stało dwa dni wcześniej.
Ale później miałaś depresję. Czy udało Ci się z nią wygrać, zaczęła mijać?
To mijanie wymagało czasu. Przede wszystkim moi bliscy nie zostawili mnie w mojej czarnej dziurze, w którą wpadłam po powrocie. Ale najlepszym lekarstwem był mój powrót w wysokie góry, no i pisanie tej książki. Dopiero wtedy zaczęłam powracać, odkrywać na nowo siebie i uwalniać się od Nanga. Krok po kroku. Przedtem jednak musiałam wpaść w rozpacz, dotknąć dna tej rozpaczy i dopiero tam zobaczyłam światło, które pomogło mi odbić się i wypłynąć na powierzchnię. Ten pierwszy okres był dla mnie trudny. Ciągle płakałam i cały czas przetwarzałam w głowie to, co się wydarzyło. Wyobrażałam sobie różne scenariusze, mówiłam sobie: „A gdyby to czy tamto, to może potoczyłoby się to wszystko inaczej”. I wtedy zdecydowałam się sięgnąć po pomoc terapeutów, którzy pozwolili mi spojrzeć na te wydarzenia z innej perspektywy. I zdystansować się od mojego poczucia winy. Pomogli mi też nabrać dystansu do opinii innych ludzi, którzy mnie krytykowali. To dzięki nim zdałam sobie sprawę z tego, że nie powinnam siebie obwiniać za to, że ja żyję, a Tomek nie.
Rozmawiasz z nim, śni Ci się, wraca do Ciebie?
Przedtem mi się śnił. Teraz rozmawiam z nim, gdy jestem sama w górach, rozbijam obóz i przygotowuję się do snu. Czuję, że on odszedł gdzieś do gwiazd. Cały czas mamy mocny kontakt. Ale o czym z nim rozmawiam, nie powiem, bo to bardzo osobiste.
Rozumiem. Myślałam, że już nigdy nie wrócisz w góry, a teraz czytam, że weszłaś na Lhotse i na Mount Everest. Tak naprawdę bez gór nie możesz żyć?
Wróciłam w góry, bo tak naprawdę muszę znaleźć tę część mojej duszy, która tam została. Żeby powrócić z nią do życia, w komplecie.
Poza tym pewnie chciałaś sama siebie przetestować, jak będziesz się teraz w górach zachowywać.
Myślę, że chciałam siebie sprawdzić, to prawda. I wchodząc na Everest, spojrzałam na Nanga, która akurat rysowała się przede mną, i to była moja konfrontacja z samą sobą. Sprawdzian, czy Nanga osłabia moją psychikę, czy jestem silna, silniejsza od niej. Wtedy poczułam, że odzyskuję tę część mnie, która została tam w 2018 roku, że teraz zabieram ją ze sobą.
Nadal będziesz chodzić w góry?
Nie wiem. Na razie zrobię sobie przerwę, mam różne projekty i marzenia, ale niekonkretne. Teraz potrzebuję czasu dla siebie, a co będzie dalej, przyszłość pokaże.
Potrafisz żyć jak zwykła kobieta, zajmować się domem, gotować, może urodzić dziecko?
Nie wiem. Jestem bardzo dynamiczna, zamknięta w pomieszczeniu domowym nie czuję się dobrze. Ja potrzebuję ruchu, powietrza. Zadawałam sobie oczywiście pytanie, czy chcę być matką. Moja odpowiedź zawsze jednak brzmiała, że nie jestem na to gotowa. Nie wszystkie kobiety chcą być gospodyniami domowymi i matkami. Tak jak nie wszystkie pragną wchodzić na Nanga.
To kim teraz jesteś?
Po prostu Élisabeth Revol. Oderwana od życia w tradycyjnym systemie i zakochana w swoim mężu. Wzajemnie siebie potrzebujemy. Czuję się spełniona w tej rzeczywistości, którą mam u siebie we Francji, w bliskości przyrody. Kiedy rano się budzę, czuję potrzebę wyjścia na zewnątrz. Biegam, trochę pracuję, a po pracy siadam na rower. Później piszę bloga, a wieczorem z mężem i przyjaciółmi jemy kolację. Nie potrzebuję miasta.
Czy wśród tych przyjaciół jest również Anna, żona Tomka?
Z Anną mamy mocną relację. Jego śmierć nas zespoliła. Byłyśmy w kontakcie od chwili, gdy zwołałam akcję ratunkową, kiedy jeszcze przebywałam z Tomkiem w szczelinie. Cały czas wymienialiśmy się wtedy z Anną wiadomościami na Whats-Appie. A kiedy ja schodziłam, to mój najlepszy przyjaciel, Ludovic, informował Annę, co się ze mną dzieje. Myślę, że wtedy już przewidywała bieg wydarzeń. Ale nie histeryzowała, podtrzymując mnie na duchu. Potem ona przyjechała do mnie do szpitala, a później do mojego domu we Francji. Jest jak siostra. Cudowna, wrażliwa. Zjednałyśmy się w cierpieniu i w żałobie. Myślę, że Tomek też by tego bardzo chciał.
Czytaj także: „Znowu poczułam zapach Tomka”. Anna Solska-Mackiewicz poruszająco o zmarłym mężu