Andrzej Chyra: „Aktor musi mieć w sobie empatię, żeby rozumieć mechanizmy, jakie rządzą ludźmi”
Przypominamy wyjątkowy wywiad z aktorem
- Krystyna Pytlakowska
Wybitny aktor. Nietuzinkowy, tajemniczy, piekielnie zdolny. „Najważniejsze to się nie zestarzeć”, mówi. I dodaje, że u niego w życiu wszystko przychodzi późno. Z synem, który ma już siedem lat i wywrócił jego świat do góry nogami, rozmawia o Jezusie, seksualizacji i o tym, ile kół ma jego rowerek. Grywa morderców, ma swojego anioła i wierzy, że nie należy robić innym, co tobie niemiłe.
Andrzej Chyra, jeden z najwybitniejszych polskich aktorów, obchodzi dziś 58. urodziny. A my przypominamy wywiad z lipca 2019 roku, którego udzielił Krystynie Pytlakowskiej na łamach „VIVY!”. Tak mówił o miłości, sukcesach i ojcostwie...
Udzieliłeś mi wywiadu 14 lat temu. Powiedz mi, co się przez ten czas zmieniło poza tym, że nadal nie lubisz wywiadów?
Jestem 14 lat starszy. Nakręciłem trochę filmów, wyreżyserowałem trzy opery, zwiedziłem z teatrem pół świata.
Nie mam na myśli tylko pracy. A w życiu?
Może 14 lat temu byłem bardziej beztroski. Chociaż nie wiem, czy teraz czuję się bardziej dorosły. Ciało się zużywa, umysł się zużywa, psychika się zużywa...
Ale osobowość zostaje i doświadczenia, które nas kształtują.
To prawda. Doświadczenie bywa twórcze i budujące. Ale czasem męczy, nudzi, powoduje zgorzkniałość. To wszystko jest w nim hurtem. W każdym razie nie mogę powiedzieć, że coś widzę ostrzej i jaśniej, a coś ciemniej. Ostatnio byłem na dyplomie w szkole teatralnej. Zobaczyłem ludzi, którzy dopiero zaczynają i mają przed sobą wszystko, ale nie wiadomo, co znaczy to wszystko.
Wszystko do stracenia i wszystko do zyskania.
Na pewno mają marzenia, energię i ciekawość świata. Ja też to miałem i nie twierdzę, że zupełnie to straciłem, ale na pewno widzę świat z innej perspektywy.
Kiedy się poznaliśmy na prywatce u naszej wspólnej znajomej aktorki, byłeś na rozdrożu. Szukałeś dopiero.
Teraz też nie jestem na prostej. Teraz też się ciągle rozglądam i próbuję nie ulec rutynie i nudzie.
Szamotałeś się, zadając sobie pytanie, czy dobrze wybrałeś zawód.
To nie ja wybrałem ten zawód, tylko on wybrał mnie. Zastanawiałem się tylko, czy postawiłem na właściwego konia i czy ten koń będzie chciał pode mną jechać. Byłem wtedy reżyserem programów telewizyjnych i nie pracowałem właściwie jako aktor. Dopiero „Dług” otworzył mi nową perspektywę.
Dość późno. Wydawałeś mi się zagubiony jak ktoś, kto nie wie, jak wydostać się z dżungli.
Jak obserwator stający z boku. To się akurat bardzo nie zmieniło, choć trafiłem w rwący nurt. Lecz pozycja outsidera zawsze mi odpowiadała.
Zobacz też: Mocne wyznanie Andrzeja Chyry: „Nie piję od półtora roku”
Kiedyś nie sądziłeś, że będziesz miał dzieci. W każdym razie nie zwierzałeś się z takiej ochoty.
U mnie wszystko przychodzi późno. Aktorem takim naprawdę grającym zostałem po 35. roku życia. Ojcem zostałem po pięćdziesiątce.
A teraz jesteś najbardziej zapracowanym aktorem, jakiego znam. Co film, to gra w nim Chyra. Lubię Cię oglądać na ekranie.
W Polsce chyba nie jestem ostatnio tak zapracowany. Właściwie nie gram w serialach. Osiemnaście lat temu zagrałem w serialu „Oficer”, a ostatnio epizod w „1983” w Netflixie. Teraz mam trochę luzu – skończyliśmy zdjęcia do rosyjskiego filmu „Parkiet” w reżyserii Aleksandra Mindadze, kręconego w Rumunii, w którym z Agatą Kuleszą porozumiewam się po rosyjsku. Zaliczyliśmy 50 dni zdjęciowych. Dużo i fizycznie się to już odczuwa.
Zagrałeś też w filmie, który dopiero wejdzie na ekrany, u Xawerego Żuławskiego w „Mowie ptaków” – aluzja do wiersza Tuwima. I jak mi powiedziałeś, to film ważny dla Ciebie.
To w jakimś sensie spotkanie z Andrzejem Żuławskim, który kiedyś zaproponował mi udział w swoim filmie, ale projekt nie doszedł do skutku. „Mowa ptaków” to jakby zakończenie tamtych naszych rozmów. No i spotkanie z Xawerym, synem Andrzeja, bo to film o ojcu i synu.
Ojciec napisał scenariusz, a syn go zrealizował.
Dużo jest w nim z Andrzeja Żuławskiego, który jak zwykle prowadzi swoją intelektualną grę na granicy perwersji.
Kim jest Lucjan, którego tam grasz?
To niespełniony artysta, który zastygł w cieniu ojca. Wyrzucony na daleką prowincję, a który żyje w artystowskiej estymie. To film o niemożności twórczej w cieniu wielkiego ojca, ale i o zmianach w mentalności Polaków, walce pokoleń, i to nie takiej umownej, a jednym z głównych bohaterów jest nóż. Nóż, który spływa też krwią.
Lubisz grać w takich filmach?
Tak, bo jest prowokacyjny, zadziorny i łobuzerski. Bardzo na taki film czekałem.
Wybierasz sobie scenariusze?
Kiedy przyjmuję jakąś propozycję, patrzę oczywiście na scenariusz, na rolę i na to, kto będzie reżyserował. I czy ten film ma jakiś sens, czy dotyka czegoś istotnego. Mam wrażenie, że do mnie właśnie takie filmy trafiają, banalne rzadko.
Bo Ty nie jesteś banalny i tandetny.
Nie wiem, czy nie jestem i na czym to polega. Może rzeczywiście zmieniła się moja uwaga. Kiedyś nie zajmowałem się obrazem siebie za ileś tam lat, a teraz patrzę na różne rzeczy, wyobrażając sobie, co będzie w przyszłości. Dzieje się tak, odkąd mam syna. Kiedyś reforma edukacji byłaby abstrakcyjnym, choć pewnie ważnym dla mnie tematem, ale teraz przyglądam się jej w kontekście przyszłości dzieci, które kończą gimnazja i są podwójnym rocznikiem. A za cztery lata zdadzą maturę i będziemy mieli znowu podwójny rocznik zdający na studia. Koszmar!
A jaka była szkoła w Twoich czasach?
Różna, ale generalnie fajna, lubiłem ją. Nie było mi trudno, choć nie głaskano mnie cały czas po głowie. Tak jak w książkach Niziurskiego. Uczniowie zawsze wytworzą sobie strefę wolności. Bohaterowie Niziurskiego biorą sprawy w swoje ręce, a nie są przecież jakimiś herosami. Podoba mi się jego łobuzerska fantazja. To są historie podstawówkowe, ale one zostają w niektórych na całe życie.
Gdy zostajesz ojcem, wszystko się przewartościowuje.
Może tylko po prostu uświadamiamy sobie wartości do tej pory niezauważalne. Ale najważniejsze jest teraz, żeby za szybko się nie zestarzeć.
Mieć siły na wycieczki z synem i objaśnianie mu świata?
I żeby nie poddawać się ogólnie przyjętym kanonom i konwenansom, takim tematom obowiązkowym. Ja na przykład nie chciałem chodzić na religię. Pomimo że nawet w świeckim domu namawiano mnie na to, ale ja się uparłem. Może wtedy odczuwałem opresyjność Kościoła i do dziś uważam, że polski katolicyzm jest ideologią walki. Taki bunt pierwszoklasisty. A zasady moralne miałem bardzo jasne. Tak jak u Kanta: „Niebo gwiaździste nade mną...”.
A jakie są te Twoje prawdy czy zasady?
Po pierwsze, nie rób drugiemu, co tobie niemiłe. W tym może zamyka się jedna z moich głównych życiowych zasad.
To się nazywa po prostu empatia.
Aktor musi mieć w sobie empatię, żeby rozumieć mechanizmy, jakie rządzą ludźmi.
A druga zasada – nie cudzołóż?
Tak jest w Dekalogu.
Rola mordercy sprawia Ci problem? Zagrałeś mordercę bardzo przekonująco, jakby zabijanie było Twoją pasją.
Mówisz o roli seryjnego mordercy Mazurkiewicza w filmie Krzysztofa Langa. Tak, robił paskudne rzeczy, a ja to musiałem zagrać.
Ale Mazurkiewicz był dość sympatyczny.
Ważne jest, jaka była jego motywacja. Chciał być kimś wyjątkowym, duszą towarzystwa, gwiazdą. Ciekawe, na ile jesteśmy w stanie sprzedać się diabłu, żeby osiągnąć to, co zamierzamy.
Masz kontakt z diabłem?
Nie.
A z aniołami?
Na pewno mam jakiegoś swojego anioła. Natomiast, czy to anioł z tej części nieba czy z innej? Źli ludzie też miewają swoje anioły.
Pomyślałeś kiedyś o sobie: jestem dobrym aktorem?
Czasem zdarzało mi się coś dobrze zrobić. Na pewno. I pierwszy spektakl u Krzysia Warlikowskiego, czyli „Bachantki”, gdzie grałem Dionizosa. Wtedy naprawdę miałem poczucie, że jestem na swoim miejscu, czyli w teatrze, który jest metaforą, a jednocześnie blisko życia. Ale ja w ogóle chcę być dobrym człowiekiem. Ludzie z zasady chcą być dobrzy... Inna sprawa, jak sobie to wyobrażają i realizują.
Bo dobro powraca? I tego uczysz swoje dziecko. Jakie pytania teraz zadaje Twój czteroletni syn?
Trudne. Ostatnio przyniósł obrazek, pytając, czy to jest „ten” Jezus, który był ukrzyżowany. Powiedziałem mu, że tak, ale że nie tylko jego wtedy ukrzyżowali. To stało się dla ludzi symbolem życia wiecznego, choć po śmierci. To kwestia wiary.
Naprawdę Tadzio interesuje się takimi sprawami?
Dziecko interesuje się wszystkim. Co to znaczy, co jest w tym złego i czy wiem, że jego rowerek ma już dwa koła. I co to jest iladian czy seksualizacja. Uświadamiam sobie, że kiedy jedzie ze mną samochodem, a ja słucham radia, jest bombardowany takimi słowami. Dlatego łatwo dzieciom coś wmówić i do czegoś przekonać.
Chciałbyś, żeby Twojego syna to ominęło?
Tego się nie da ominąć. Mam tylko nadzieję, że między innymi mądra szkoła pozwoli mu zrozumieć, że pewne rzeczy nie są takie, jakimi się wydają. Szkoła musi uruchamiać wyobraźnię.
Jednak zmieniłeś się, odkąd zostałeś ojcem. Inaczej myślisz, inaczej się przejmujesz.
Nie wiem. To, co się dzieje na świecie, na ulicy, interesuje mnie nie tylko dlatego, że jestem ojcem. Choć może właśnie teraz to jest najważniejsze, że się wywrócił na rowerze i starł sobie skórę na policzku, że jest dumny z tego, że jeździ na dwóch kółkach, i pytanie, które zadaje, ile ma kółek w rowerze – myślisz, że cztery? I śmieje się. Po upadku znowu wsiadł na rower, ale jeździ już bardziej ostrożnie.
Gdy zobaczyłam Twoje zdjęcie z wózkiem, pomyślałam sobie, że takiego Chyry to jeszcze nie widziałam. Jaki troskliwy tata!
A kiedy mój ojciec zobaczył mnie pierwszy raz z Tadziem, który miał trzy miesiące, popatrzył na mnie jak na ducha. Nie wiem, co wywołało w nim taki popłoch, bo nigdy nie bałem się o to, jakim będę ojcem. Wiedziałem, że to będzie dla mnie jak chleb z masłem.
Zobacz: Andrzej Chyra pożegnał ojca. Aktor opublikował wzruszające nagranie z pogrzebu
A nie dlatego, że masz poczucie własnej misji?
Nie można wszystkiego sprowadzać do misji. To słowo ma swój ciężar i konotacje, które potrafią je wykoślawić. Dla mnie takim ważnym słowem jest pasja i ją bym chciał Tadkowi przekazać.
Wydajesz się jednak szczęśliwy i spełniony, mimo swoich licznych wątpliwości.
Gdy się mówi „szczęśliwy”, to jakbyśmy stawiali kropkę. A ja ciągle widzę jakieś drogi, drzwi do otworzenia. Powiem więc tak: Bywam szczęśliwy.
Kiedy?
Kiedy nie boli mnie noga, a jak zaboli, to myślę, jaki ja byłem szczęśliwy, kiedy mnie nie bolała... Gdy wyjeżdżamy we dwóch z Tadkiem w taką naszą męską podróż i kiedy patrzę na mojego syna, który jest beztroski, szczęśliwy. To samo przeżywa Paulina, kiedy bawi się z Tadkiem, a jest w tym bezkonkurencyjna, albo kiedy odbieramy go od dziadków, a on może się przytulić do rodziców, to można się rozpłynąć ze szczęścia.
1 z 4
Andrzej Chyra: „Po pierwsze, nie rób drugiemu, co tobie niemiłe. W tym może zamyka się jedna z moich głównych życiowych zasad”.
2 z 4
Andrzej Chyra: „Kiedyś nie zajmowałem się obrazem siebie za ileś tam lat, a teraz patrzę na różne rzeczy, wyobrażając sobie, co będzie w przyszłości. Dzieje się tak, odkąd mam syna”.
3 z 4
Andrzej Chyra: „Gdy się mówi „szczęśliwy”, to jakbyśmy stawiali kropkę. A ja ciągle widzę jakieś drogi, drzwi do otworzenia. Powiem więc tak: Bywam szczęśliwy”.
4 z 4
Andrzej Chyra: „Ale ja w ogóle chcę być dobrym człowiekiem. Ludzie z zasady chcą być dobrzy... Inna sprawa, jak sobie to wyobrażają i realizują”.