Reklama

W 2018 roku Kasia Kowalska i jej córka Ola pojawiły się na okładce magazynu „VIVA!”. Po raz pierwszy razem tak szczerze i otwarcie opowiedziały o tym, jak niezwykła łączy je więź. Matka i córka. Przyjaciółki. Kompanki. I chociaż czasem bywa burzliwie, nigdy nie brakuje między nimi miłości. Jak ich relacje kształtują się teraz? Przypominamy wyjątkowy i wzruszający wywiad z Kasią i Olą Kowalskimi.

Reklama

Kasia Kowalska o wczesnym macierzyństwie i córce Oli

Gdy została po raz pierwszy matką, miała 23 lata. Ola przyszła na świat w maju 1997 roku, niedługo przed urodzinami sławnej mamy. Krótko po porodzie Kasia Kowalska została sama. Ojciec jej córki, Kostek Joriadis, odszedł. A ona była w wirze pracy, rozwijała karierę. Wówczas mocno wsparli ją rodzice. Opiekowali się maleńką wnuczką, poświęcali jej czas. Z perspektywy czasu Kasia Kowalska żałuje, że nie mogła poświęcić córce więcej czasu.

Gdy urodziłam Olę, wszystko działo się za szybko. Miałam dużo pracy, mnóstwo zobowiązań i często musiałam prosić o pomoc rodziców. Spędzałam z córką zdecydowanie za mało czasu. Czułam, że coś mi uciekło i nie uda mi się tego nadrobić. Nie chciałam powtarzać tego błędu przy drugim dziecku”, zwierzyła się ostatnio Michałowi Misiorkowi na łamach „Plejady”.

Z kolei jesienią 2022 wyznała, że były partner miał być do jej ciąży bardzo sceptycznie nastawiony i nie chciał, by jakkolwiek ją eksponowała. „Przez cały początek ciąży musiałam ją ukrywać, bo mój partner, przez małe „p”, kazał mi ją ukrywać. Grając największą trasę w moim życiu, po prostu wyłam w pokoju, bo nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. To nie było akceptowane przez mojego chłopaka, nie mogłam o tym nikomu powiedzieć, byłam zastraszona. Wymiotowałam, było mi niedobrze, byłam osłabiona i samotna. Pamiętam, że dziewczyna, która robiła mi prawie codziennie makijaż na scenę, zauważyła, że źle wyglądam, że mam ciągle czerwone zapłakane oczy. Zapytała, co się ze mną dzieje. I w końcu rozpłakałam się i powiedziałam jej, że jestem w ciąży, a on nie chce tego dziecka”, opowiadała Kasia Kowalska w podcaście „Tak mamy”.

Dodała również, że mężczyzna miał sugerować jej dokonanie aborcji. „Wyznałam, że chwilę temu powiedział do mnie: „Wróćmy do Warszawy i zróbmy coś z tą ciążą”. Zaczęłam płakać, że nie wiem, co robić. I ona wtedy powiedziała mi najważniejszą rzecz, taką, która mnie totalnie podbudowała, i dzięki której stwierdziłam, że dam radę. Nazywała się Ania i serdecznie ją teraz pozdrawiam. Powiedziała: „Dziewczyno, w tobie jest tyle ciepła, że możesz wychować i czwórkę dzieci, dając im mnóstwo miłości. W ogóle nie patrz na tego gnoja, dasz radę! Jestem o tym przekonana”. Pamiętam, że ta rozmowa z nią postawiła mnie na nogi. Wtedy zrozumiałam, że naprawdę dam radę”, zadeklarowała.

Dziś jest dumną mamą dwójki dzieci i nie wyobraża sobie bez nich życia. Co mówiła nam o roli matki i trudach macierzyństwa? Przypominamy poniżej.

Czytaj także: Kasia Kowalska przeżyła ogromny dramat. Były partner miał namawiać ją do usunięcia ciąży

Hanna Prus

Kasia Kowalska z córką Olą i byłem partnerem Kostkiem Joriadisem na okładce „VIVY!”, czerwiec 1997 roku

Archiwalny wywiad z Olą i Kasią Kowalskimi - VIVA! sierpień 2018

Jak wyglądało Pani życie, gdy urodziła Pani Olę?

Kasia: Miałam 24 lata. Moja pierwsza i druga płyta cieszyły się dużym powodzeniem, więc ciągle koncertowałam, jeździłam po Polsce. Uczyłam się, czym jest popularność. To był ciężar, z którym przez wiele lat sobie nie radziłam.

Myślałem, że w show-biznesie wszyscy kochają być znani?

Kasia: Do dzisiaj mówię do mojego menadżera: „Jak to zrobić, żeby zarobić, a się nie pokazać?”. Bycie osobą publiczną kosztuje mnie sporo nerwów. Pamiętam w 1995 roku dostałam Grand Prix i nagrodę publiczności w Sopocie. Przypłaciłam to zdrowiem. Gdy byłam w ciąży, robiłam promocję filmu „Nocne grafitti” i wylądowałam na patologii ciąży. Leżałam tam, ciesząc się, że mam chwile wytchnienia, ale gdy nocą słyszałam za ścianą krzyki rodzących kobiet, myślałam, że są lepsze miejsca do relaksu.

Poród był ciężki?

Kasia: Cud, że akurat na dyżurze był lekarz, u którego leczyłam się prywatnie. Powiedział pielęgniarce, żeby co dwie godziny sprawdzała tętno moje i dziecka. O drugiej w nocy pielęgniarka zaczęła krzyczeć, że nie słyszy tętna Oli. Rzucili mnie na łóżko i biegiem na salę operacyjną. Pamiętam dygot, wydawało mi się, że jest zimno, a to był strach. Zrobili mi cesarskie cięcie. Ola była zatruta wodami płodowymi, musieli przywracać ją do życia. Powiodło się za czwartą próbą.

Ola: Pamiętam, mówiłaś, że w skali Apgar miałam tylko dwa punkty.

Kasia: Wiedziałam od tamtej pory, że córka będzie silna. Żeby to przetrwać musiała mieć dużą chęć do życia.

Sprawdziło się?

Kasia: Ma charakterek.

Ola: Obie jesteśmy zadziorne.

CZYTAJ TEŻ: Ola Kowalska dodała nowe zdjęcia na Instagramie. Fani: „Myślałam, że to Twoja mama!”

Mateusz Stankiewicz/AF Photo

Pierwsze wspomnienie z mamą?

Ola: Na wakacjach w jakimś parku, gdzie były małpy. Mama zabiera mi moją ulubioną zabawkę i mówi: „Daj, pobawię się z małpą”. I ta małpa na moich oczach rozrywa moją ukochaną zabawkę. Wszyscy się śmieją, ja płaczę.

Ups. Dramatyczne dzieciństwo.

Ola: Dzieciństwo miałam cudowne. Spędziłam je u dziadków w Sulejówku. Dziadek, tata mamy, woził mnie godzinami w wózku, a gdy podrosłam, chodziliśmy po lasku i zbieraliśmy grzyby. Po dziadku mam fascynację naturą. Mogę patrzeć w kwiatka z zachwytem przez godzinę. Nauczył mnie kopać w piłkę, ścigać się. Dawał mi tylko miłość, nieważne, co zrobiłam, albo co powiedziałam mamie. On zawsze stał za mną murem.

Kasia: Była jego oczkiem w głowie. Mogła przyjść z kolczykiem w nosie, z postawionymi, przefarbowanymi na blond włosami, mogła zrobić, co chciała. Aż mnie to wkurzało, gdy my z moją mamą nawijałyśmy Oli makaron na uszy, a dziadek machał ręką: „Dobra, przestańcie”. Zastąpił jej ojca.

Ola: Dzwoniłam do niego na Dzień Dziadka i na Dzień Ojca. A on pierwszy dzwonił do mnie w dniu moich urodzin i grał mi na klarnecie.

Kasia: Myślę, że już zawsze będzie najważniejszym mężczyzną jej życia.

A ten tatuaż 1936 na palcach?

Ola: Data urodzin dziadka. Na prawej dłoni, to symbol, że dziadek jest moją mocą. Nie umiem opisać, jaką dał mi siłę i spokój. Mama jest bardzo rozedrgana, gorąca woda. Rwie ją pasja. Jestem podobna, ale po dziadku mam motto: „Jak się zdenerwujesz, szybko musisz się uspokoić”. Dwa lata temu kupiłam tusz, wzięłam igłę i zaczęłam sobie sama robić tatuaż.

Lewą ręką?

Ola: Powolutku, precyzyjnie. Dla dziadka. Wciąż nie mogę uwierzyć, że go nie ma. Odszedł osiem miesięcy temu. Wcześniej upadł i stracił siebie. Stracił pamięć. Siedziałam przy jego łóżku i widziałam w jego oczach, że tam jest, ale ciało już nie pozwala mu się komunikować. Płakałam, a on zebrał wszystkie siły i wziął mnie za rękę. Tragedia. Bardzo mi z tym ciężko. Mama też bardzo przeżywa.

Kasia: Przepłakałam wiele miesięcy, zanim się pozbierałam. Ojciec był muzyką w domu, grał na klarnecie, puszczał mi płyty Niemena i Klenczona. Mówił: „Posłuchaj, Katarzyna, on ma coś smutnego w głosie”. Nasiąkałam tym. Moje dzieciństwo było inne niż Oli. Siedziało się na trzepaku, grało w zbijaka. Chodziliśmy sami przez las nad rzekę, żeby się wykąpać, jadło się miarabelki i kawałki suchego chleba. Wychodziło się na cały dzień, wracało wieczorem. Kto się wtedy przejmował, gdzie jest córka? Kto drżał? Dzisiaj paranoicznie lękamy się o swoje dzieci.

Pani miała silną więź z ojcem?

Kasia: Tak, wracał codziennie o tej samej porze, czekałam na niego po przyjściu ze szkoły. Podglądałam go w garażu przy maszynie, którą sam zbudował. Sąsiedzi przychodzi, coś im szlifował, naprawiał. Zawsze z nim rozmawiałam, zamiatałam garaż, chciałam czuć się potrzebna. Dlatego po jego śmierci dokończyłam płytę, pierwszą po dziesięciu latach przerwy. On by nie chciał, żeby jego odejście mnie rozkleiło, żebym straciła poczucie sensu. Bo jakoś trzeba żyć. I odnajdywać przyjemność w najprostszych rzeczach.

Napisała Pani piosenkę „Dla Taty”. Jest na nowej płycie „AYA”. „Słyszę Cię w szeleście drzew i jak księżyc w każda noc Twój blask oświetla mi zakręty dróg”.

Kasia: Tata miałby w ostatnią sobotę urodziny. Myślę, że istnieją światy równoległe, do których trafimy. I tam się spotkamy. Jedynie takie myślenie ma sens. Strata bliskiej osoby jest czymś tak bolesnym, że naprawdę wszystko przestaje być ważne.

Ola: Przyszedł do mnie we śnie miesiąc po śmierci. Staliśmy w jego ogrodzie, gdzie jak byłam mała, miałam swój ogródek i sadziłam swoje ulubione kwiatki. Objął mnie i powiedział: „Pomożesz mi teraz iść, pomagając babci”. To leczący sen, bo gdy leżał chory, byłam w szkole w Londynie i byłam zła, że nie mogę być na miejscu. Nie wiedziałam, co mogę zrobić.

Opiekował się Tobą, jak ojciec. A ten prawdziwy?

Ola: Podobno, gdy byłam mała, odwiedzał mnie u dziadków. Potem przestał. Nigdy za nim nie tęskniłam. Nigdy nie czułam potrzeby bycia z nim. Mama powiedziała jasno, że jeżeli chcę, mogę się z nim spotykać. Spróbowałam raz. Uciekłam po trzech minutach. Dziadek pokazał mi, że jak się jest dziadkiem, ojcem, rodzicem to się przychodzi i się stara. A to jest koleś, który się nie starał. Nie dostałam od niego nawet karki z życzeniami. Nie dostałam nic.

Jak to jest nie mieć ojca?

Ola: Trudno tęsknić za czymś, czego nigdy się nie doznało. Dziadek wypełnił ten brak swoją wielką miłością. A mama wzięła na siebie cały ciężar wychowania. Pamiętam, że jak byłam mała i mama walczyła o prawo do opieki rodzicielskiej, przyszła do nas psycholog. Miałam narysować naszą rodzinę. Narysowałam mamę, siebie i trzy koty. To była moja rzeczywistość. Zawsze mieliśmy koty, ale teraz mój brat ma alergię i nie możemy mieć.

A Pani emocje do „znikającego ojca”?

Kasia: Było we mnie dużo złości, niezrozumienia. Przelewałam to w teksty. Ale co tak naprawdę można zrobić? Można takiej osobie tylko współczuć. Jest w niej strach, ucieczka przed obowiązkami, pracą, odpowiedzialnością. To nie są męskie cechy. Jestem wychowana w domu, gdzie ojciec pracował na trójkę dzieci, brał odpowiedzialność. Mimo, że mama z tatą i najstarszym bratem mieszkali w komórce, nigdy żadne z nich nie pomyślało, żeby odejść.

ZOBACZ TEŻ: Ola Kowalska wzięła ślub? Kasia Kowalska pokazała romantyczne zdjęcie: #CórkazMężem

Mateusz Stankiewicz/AF Photo

Jednak Pani związki się rozpadają.

Kasia: Szukałam kiedyś kogoś, przy kim będę czuła się bezpiecznie. Dzisiaj już nie szukam. Dokonywałam tak dziwnych wyborów, jakby ktoś inny we mnie decydował. Wydaje mi się, że dobry związek to jak szóstka w totku. Człowiek musi trafić w tę drugą osobę i wtedy to jest największe szczęście. Ale to wymaga dojrzałości, odpuszczenia, wybaczenia, zamknięcia przeszłości, pozbycia się lęków no i szczęścia . Przez lata szukałam spełnienia w drugiej osobie, a przecież człowiek najpierw musi dojść do porozumienia sam ze sobą. Czuć się dobrze sama ze sobą. Mnie to zabrało wiele lat.

Ola: Mama zmieniła się na lepsze po swoich podróżach. Uspokoiła się i łatwiej nam się dogadać.

Coś słyszałem o tych podróżach...

Kasia: Zbiegiem okoliczności trafiłam na towarzystwo, które wyciągnęło mnie do Kolumbii, później do Brazylii i Czech. Tam gdzie można w sposób legalny pić medycynę.

Pić medycynę?

Jak to inaczej powiedzieć poprawnie politycznie? Mieć dostęp do pewnego rodzaju ziół, które są w stanie uczynić detoks głowy i ciała. Generalnie raz na jakiś czas każdemu jest potrzebny reset w formie podróży. Wyjazd typu all inclusive i leżenie plackiem kompletnie mnie nie interesuje. Muszę coś robić, poznawać, oglądać. Wtedy jest super. Miesiąc w Kolumbii, dwa tygodnie w Brazylii i weekend w Czechach dobrze mi robią na głowę. I na ciało.

Co dały Pani zioła?

Kasia: Pokazały mi, że nie muszę się znieczulać, żeby czuć się dobrze. Nie muszę wlewać w siebie alkoholu, albo palić papierosów. W naszej kulturze cieszy się to ogólnym przyzwoleniem. Jak jest wolny czas, to grilik i najebka jest ok. Ale niekoniecznie dla mnie. To największa nauka, jaką wyniosłam z tej przygody. Żeby mądrze o siebie dbać.

Ola: Obie z mamą mamy zajawkę na dietę. Nie chodzi o odchudzanie, ale o zdrowe jedzenie.

Kasia: Bardzo mi pomógł wyjazd do Indii. Przez ostatnie dwa lata borykałam się z chorobą. Jedne badania wskazywały, że to borelioza, inne, że nie. Czułam się fatalnie. Miałam taki okres, że budziłam się rano, zawoziłam Ignacego do szkoły, wracałam i musiałam iść spać. Bóle mięśni, stawów, kaletek w biodrach. W takim stanie pojechałam do Indii na dwa tygodnie. Ćwiczyłam jogę i byłam na restrykcyjnej diecie. Wróciłam w dużo lepszym stanie. Okazało się, że ruch i post bardzo mi służą. Pomagają mi bardziej niż tabletki. Choroba pokazała mi, że nie ma nikogo bardziej ważnego dla mnie, niż ja sama. Przez wszystkie lata dbałam, żeby dzieci miały wszystko o czym zamarzą, albo jeszcze więcej. Bo ja nie miałam w ich wieku. Pracowałam, nie troszcząc się o siebie. Nie chodziłam na badania. Myślałam, że nic mnie nie złamie. I to był prztyczek w nos, lekcja pokory.

Mateusz Stankiewicz/AF Photo

Wróćmy do Waszej historii. Jaką matką Pani była?

Kasia: Rozpieszczałam Olę. Pamiętam jej słynny list do św. Mikołaja, że chce dwa koniki pony, parę ubranek, karty witches, kredki, nowe flamastry, film i na końcu - cała Ola – nowy komputer. A mama szła i kupowała. Ponieważ wychowywałam ją sama, miałam poczucie, że jestem dobrym i złym policjantem. Byłam jednocześnie osobą, która ją wychwalała, ale musiałam też karcić. Nie było to łatwe. Ola była wyjątkowo urokliwą dziewczynką. Miała dużo wdzięku. I coś takiego, że przykuwała uwagę ludzi. Więc dumna mama kupowała jej kolejną sukieneczkę. A później się okazało, że sukieneczki zamieniły się w moje ciuchy, moje buty. Wszystko zaczęło znikać z szaf. Nienawidziłam tego. Ola potrafiła pójść do szkoły ubrana w moje estradowe ciuchy.

Ola: Mama się wściekała, ale było warto. Od małego ciuchy były dla mnie jak terapia. Czułam się źle ze sobą, nie czułam się wystarczająco dobra i piękna. Więc kombinowałam, założyłam kurtkę, zrobiłam włosy i od razu czułam się jak nie ja. Czułam się jak wersja siebie, którą chciałam być.

Kasia: To było straszne. Znajoma zadzwoniła i spytała mnie, czy widziałam zdjęcie Oli, które wrzuciła na swój profil społecznościowy. Oczywiście nie widziałam, bo Ola nie zaprosiła matki do znajomych. „W centrum miasta zrobiła sobie zdjęcie w Twoim stroju z Opola”, powiedziała znajoma. „O, nie, masz przechlapane”, pomyślałam o córeczce.

Jak Pani reagowała?

Kasia: Ciężko mi było postawić temu tamę. Widziałam, że to jest jej sposób na wyróżnienie się z tłumu. Forma buntu. Gdy coś mówiła, słyszałam od razu: „A ty się ogoliłaś na łyso!”. To prawda, ogoliłam się na łyso i też miałam przechlapane. Też matka kazała mi zakładać chustkę do kościoła. A ojciec wyszedł z garażu i powiedział: „Daj spokój, przecież odrosną!”. Moje ogolenie było buntem przeciwko szarzyźnie i hipokryzji. Ola buntuje się po swojemu.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Namiętne uczucie zakończone skandalem... Oto historia miłości Kasi Kowalskiej i Kostka Yoriadisa

Wrzucając dużo swoich zdjęć na Instagramie?

Ola: Wrzucam coraz mniej. Większości moich przebieranek jednak nie zamieszczam. Zraziła mnie reakcja ludzi. Ich agresywna krytyka. Jestem ostatnią osobą, która napisałaby komuś, że coś jest źle. Wystawiasz – twoja sprawa. Mnie nic do tego. A ludzie potrzebują sączyć jad.

Kasia: A ja mam wrażenie, że Ty się pasiesz krytycznymi spojrzeniami. Nie raz widziałam, jak cieszyły cię w metrze oburzone twoim ubiorem spojrzenia ludzi. Ja marzyłam, żeby się przesiąść do innego wagonu, a Ty kwitłaś.

Ola: Zawsze miałam odporność na krytykę, ale zaczęłam myśleć: „Po co się wystawiać?”. Dlaczego wszystkim tak łatwo przychodzi poniżanie ludzi, nie kumam. Jestem zwykłą dziewczyną z Instagramu, po co mi ten cały hejt?

Nie jesteś zwykłą dziewczyną z Instagramu. Jesteś córką gwiazdy.

Ola: Mama to mama. Ona nie jest gwiazdą. Jest kobietą, która po tylu latach robi muzykę, bo ją kocha. Jest silną, waleczną osobą. Tego się od niej uczę.

Kasia: A ja zawsze podziwiałam Twoją otwartość i umiejętność wchodzenia w różne środowiska. Z nas dwóch to ty masz estradowy charakter. Umiesz zwracać na siebie uwagę i lubisz to.

Ola: Boże, tyle komplementów! Kręci mi się w głowie!

Co robisz w Londynie?

Ola: Od dwóch lat studiuję projektowanie mody. Dostaję spory wycisk, bo uczę się wielu nowych rzeczy i muszę dużo pracować. Wracam z zajęć do akademika, zjem coś, włączam film i do późna w nocy siedzę nad komputerem. Pierwszy rok był trudny, skoczyłam na głęboką wodę, nie raz miałam chwile załamania, że nic nie umiem.

Jak sobie wtedy radzisz?

Ola: Popłaczę trochę, obejrzę film, pójdę pobiegać. Co jeszcze mogę?

Zadzwonić do mamy?

Ola: O, nie. Nie mamy takiej relacji. Nie idę do niej ze smutkiem.

A z radością?

Ola: To prędzej. Gdy zdałam egzaminy, krzyczała „wow!”.

Czujesz się samotna w Londynie?

Ola: Nie mam na to czasu. Poza tym jest Ziggy. Mój chłopak.

Jak się poznaliście?

Ola: Zobaczyłam go na korytarzu w akademiku. Nikogo nie znałam, noc się zapowiadała źle, szykowało się granie w karty, nuda. Krzyknęłam: „Ale masz super włosy”. Zaczęliśmy gadać, miała taką sama bluzę, jak ja, a w dodatku na imię Aleksander. Ja jestem Aleksandra, więc on został Ziggy. Jak Ziggy Stardus Davida Bowiego. Miłością do Bowiego zaraziła mnie mama.

Kasia: Są swoim przeciwieństwem. Ola raptus, cała w emocjach, a Ziggy tak spokojny, że jej się to udziela. Uspokoiła się przy nim. Przyjechał z nią na pogrzeb dziadka. Czuje od niego wsparcie. Są bardzo zgodna parą.

Ola: Próbuję go prowokować. Ale on podejdzie, przytuli i koniec kłótni. Jest podobny do mojego dziadka. Oaza spokoju i miłości.

Kasia: Ola zmienia się przy nim. Już nie mam strachu, że gdy wrócę nad ranem z koncertu zastanę pobojowisko po imprezie.

Zdarzało się?

Kasia: Ola jest towarzyska. Załamywały mnie góry garnków w zlewie. Ale już nie ciągnie ją do głupot. Wyżywa się trenując. Podnosi ciężary, biega, skacze na skakance. Gdy mi pokazała ćwiczenia plank, spróbowałam i wyłam z bólu. To ją trzyma w ryzach. Gdy nie poćwiczy, lepiej do niej nie podchodzić.

Ola: Cała mama. Trochę miodu i zaraz szpila.

Kasia: Różnimy się. Ola jest pełna życia, urodzona optymistka. Ja wieczna pesymistka.

ZOBACZ TEŻ: Kasia Kowalska przeżyła ogromny dramat. Były partner miał zmuszać ją do usunięcia dziecka

Reklama

Szklanka do połowy pusta?

Kasia: Nie. Szklanka do połowy pełna. Ale wypełniona trucizną.

Mateusz Stankiewicz/AF Photo
Reklama
Reklama
Reklama