„Ma wytyczoną linię swojego działania”. Syn Wojciecha Manna poszedł w jego ślady
„Bardzo się obawiałem, że nienawistnicy będą go hejtować, pisząc, że to ojciec załatwił mu pracę w radiu”
- Krystyna Pytlakowska
Mówi, że przez prawie 50 lat robił skok, a to w stronę telewizji, a to w stronę estrady, ale to były tylko incydenty. Bazą dla niego zawsze było radio. Kultowy radiowiec Wojciech Mann w pasjonującej rozmowie z Krystyną Pytlakowską o… swojej pasji, zawodowych woltach, synu Marcinie, który idzie w jego ślady, oraz o bardzo tajemniczym loginie: „spodnie wygodne”.
Wojciech Mann o synu Marcinie
Pana syn Marcin jest do Pana podobny?
Słyszałem głosy, że jest do mnie podobny fizycznie, ale nie wagowo. Jest wyższy i jakby nawet młodszy. Ma 30 lat. A jeśli chodzi o jego styl, zachowanie, próby mikrofonowe, to jestem zadowolony, że nie próbuje mnie kopiować, tylko robi to po swojemu. Czasem naraża się na moje uwagi, ale pyskuje i to dobrze, bo ma wytyczoną linię swojego działania. Bardzo się obawiałem, że nienawistnicy będą go hejtować, pisząc, że to ojciec załatwił mu pracę w radiu. To młodego człowieka może kompletnie zdołować. Taki specyficzny rodzaj nienawiści.
Gdy urodził się Marcin, dla Pana otworzył się, nomen omen, nowy świat?
To zawsze jest przeżycie, tym bardziej że to mój jedynak. Byłem takim może nawet za bardzo zachwyconym ojcem. Patrzyłem: rośnie, nauczył się jeździć na rowerku, nauczył się jeszcze czegoś. Potem recenzował moje audycje, a potem zrobił coś sam. To wielka przyjemność. I myślę, że dałbym radę wychować dwójkę albo trójkę. Chyba żałuję, że nie miałem więcej dzieci. Wcześniej jednak nie miałem takiego imperatywu ani myśli typu: O Jezu, żeby tylko to był syn, bo trzeba dom zbudować, drzewo zasadzić i syna spłodzić. Po prostu cieszyłem się, że będzie młoda krew w rodzinie, i pojawił się Marcin.
Długo Pan go ukrywał i ujawnił, kiedy razem poprowadziliście koncert. Później razem pracowaliście, razem zapowiadaliście.
Ale to nie wskazywało na jego głębokie zainteresowanie tą branżą. Jako dziecko wystąpił nawet w „Szansie na sukces” jako mój pomocnik – taka incydentalna zabawa. Ale potem wyszedł na szerokie wody, kiedy poprowadził ze mną koncert w Opolu. I to nie z mojej inicjatywy. Koncert odbywał się w Dniu Dziecka, więc reżyser wymyślił, że dobrze by było, gdybym wystąpił z synem. Wtedy pierwszy raz go pokazałem. Podobało mi się, że nie był sparaliżowany tremą. Po prostu przyszedł ze mną, powiedział swoje zupełnie składnie. Byłem z niego zadowolony.
Czytaj też: Nie zawsze łączyła je bliska więź... Jak dziś wyglądają relacje Maryli Rodowicz i jej córki?
Wojciech Mann, Marcin Mann, Dzień Dobry TVN, 2018
A jak u niego z poczuciem humoru?
Rozśmiesza mnie ciągle, już jako mały chłopak miał dziwne skojarzenia. Gdy rozmawialiśmy o krajach i miastach w Europie, wiedział, gdzie leży Rzym, a na pytanie, kto tam mieszka, bez wahania odpowiedział: Rzymi.
Dzieci odrywają nasze myśli od smutnej rzeczywistości.
Ale też człowiek się trapi, bo potrafi zrysować swój horyzont, a nie horyzont dziecka, które żyje dalej, i myśli się: Oby go nic złego nie spotkało. Marcin kompletnie pozostaje poza nami, rodzicami. Jest mentalnie zaangażowany w walkę z bestialskim wykańczaniem Ziemi. Czasami mnie złości, że w audycji zaczyna na ten temat perorować, chociaż dotyczy ona czegoś innego. Ale widzę, jak bardzo to przeżywa, i bardzo bym nie chciał, żeby kiedyś się rozczarował z powodu biznesu i układów wywołujących kolejne samobójcze ruchy.
Czytaj też: Odziedziczył po tacie gust i talent... Co dziś robi Marcin Mann, syn Wojciecha Manna?
To Marcin wymyślił Pana audycję piątkową "Poranna Manna"?
Ja to wymyśliłem, jeszcze między radiami, kiedy już nie chodziłem na Myśliwiecką i zastanawiałem się, czy kiedykolwiek jeszcze w jakimś radiu usiądę przy mikrofonie. A teraz sprawia mi przyjemność, że te poranki w piątki mają swoją publiczność i odzew od słuchaczy. Ludzie słuchają, reagują, trochę nas strofują, a czasem chwalą.
Pana też strofują?
Oczywiście. Piszą różne rzeczy dotyczące muzyki, na przykład: „A dlaczego pan nie nadał zespołu Ashton, Gardner & Dyke, a ja już czekam bardzo długo?”. Albo: „Tamtą piosenkę nadał pan dwa lata temu. Brakuje panu płyt w porannej audycji?”. Słuchacze uwielbiają łapać nas na wpadkach. Ja się chwalę, że znam na przykład różne słowa, ale czasami mi się noga omsknie i od razu przychodzą maile: „Pan stara się tak dobrze po polsku mówić, a co pan teraz powiedział?”. A ja czerwony cały siedzę przy mikrofonie i się wstydzę.
Cały wywiad w nowym numerze VIVY! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży od 8 grudnia