Tomasz Organek wzruszająco o Korze: „Była bardzo otwarta i ciepła"
Artysta opowiedział nam też o trasie koncertowej, MTV Unplugged i początkach kariery
Jego utwory kochają miliony, jest wirtuozem w swojej dziedzinie. Tomasz Organek nie ukrywa jednak, że jego droga do kariery nie była prosta. W przeszłości był nauczycielem, lecz muzyka nieustannie mu towarzyszyła. Gdy uległ bardzo poważnemu wypadkowi drogowemu, jego życie wywróciło się do góry nogami. Postanowił zrezygnować z dotychczasowego życia i w pełni poświęcił się pracy artystycznej. Muzyk w niezwykle szczerej rozmowie opowiedział nam o początkach kariery, odejściu bliskich, relacji z Korą i nowych projektach.
Karol Sowa, viva.pl: Płyta MTV Unplugged w porównaniu do poprzednich albumów różni się przede wszystkim jazzową aranżacją. Skąd pomysł, by tym razem pobawić się formą?
Tomasz Organek: Zawsze podkreślaliśmy, że jesteśmy przede wszystkim muzykami i gramy muzykę, a nie jakiś konkretny gatunek. Oczywiście, na co dzień posługujemy się głównie idiomem rockowym, ale MTV Unplugged jest zupełnie inną formułą. W dodatku jest to dla nas szczególnie ważny moment, bo w tym roku obchodzimy 10-lecie zespołu. Z tego powodu postanowiłem podejść do tego w wyjątkowy sposób. Co więcej, od zawsze chciałem zagrać z sekcją dętą. Kocham jazz i słucham go nawet częściej niż rocka. Stworzyliśmy więc aranżacje, w których połączyliśmy gatunki. Oprócz bluesa, rocka, czy piosenki literackiej, chciałem trochę nowoorleańskiego jazzu, czy też manouche – paryskiego jazzu z lat 30. Nie chcieliśmy się ograniczać.
Cały projekt powstał w Teatrze Sabat.
Wszystko zrobiliśmy w stylu lat 30. W ten sposób postanowiliśmy celebrować to wydarzenie. Pomysł narodził się w naszych głowach dość naturalnie, podczas którejś z rozmów. W realizacji tego pomysłu pomógł nam między innymi stylista Marcin Brylski, który przygotował nam specjalne stroje, tak żeby uchwycić klimat tamtych lat. Uroku dodało samo miejsce - właśnie Teatr Sabat, który jest zupełnie magiczny. Na końcu zadbaliśmy o scenografię w stylu Art Deco. Jej autorem jest Piotr Onopa.
Czy zrealizowanie tego projektu było jednym z marzeń na liście?
Nie zwykłem czekać, aż coś się samo zdarzy. Po prostu spełniam swoje pomysły i zamierzenia. Tu natomiast było inaczej, bo propozycja, realizacji tego projektu przyszła do mnie niespodziewanie. Zostałem zaproszony przez Lady Pank, by zaśpiewać z nimi piosenkę podczas nagrywania edycji MTV Unplugged. Wykonałem Sztukę latania, a po koncercie podeszła do mnie producenta, która odpowiada za polskie MTV Unplugged, i zaprosiła mój zespół do współpracy. Bardzo jej podziękowałem i powiedziałem, że idealnie się składa, bo wraz z zespołem właśnie szykujemy się do obchodów 10-lecia działalności. Ja natomiast w branży muzycznej działam już od 20 lat.
Czy piosenka „Ki Czort”, która otwiera całą płytę jest kwestią przypadku, czy kryje się za tym coś więcej?
Na pewno nie jest to kwestia przypadku, ma ona szczególne znaczenie. To właśnie w niej się przedstawiam: „Witajcie Panowie oraz pięknie Panie, ludzie na mieście mówią na mnie Organek”. Napisałem tę piosenkę na drugą płytę — Czarną Madonnę. Ten utwór ma w sobie coś teatralnego. Odbiorcy mogą wyobrazić sobie dawne spektakle, w których wbiega wodzirej i doniosłym głosem zwraca się do publiczności.
CZYTAJ TEŻ: Witold Pyrkosz przez lata ukrywał pierworodnego syna. Pierwsze małżeństwo zupełnie wymazał z pamięci
Piosenka również jest pewnego rodzaju opowieścią.
Tak, to jest dość znany bluesowy topos. Opowiada historię bluesmana, który wyjeżdża z rodzinnej wioski, dochodzi do rozdroża, spotyka diabła, następnie sprzedaje mu duszę i ostatecznie zostaje wielką gwiazdą. O takich rzeczach śpiewał już Robert Johnson 100 lat temu. W anglosaskiej muzyce rozrywkowej ten temat często jest powielany. Niestety nie słyszałem, żeby w Polsce ktoś z tego skorzystał, a ja zawsze chciałem to zrobić, bo to historia o mnie.
W „Ki Czort” możemy również usłyszeć głos Nergala. Jak zaczęła się Wasza współpraca?
Adama poznałem w 2014 roku, kiedy graliśmy na Męskim Graniu w Krakowie. Graliśmy z Behemtohem na jednej scenie. Tam się poznaliśmy i wciąż utrzymujemy ze sobą kontakt. Zresztą jesteśmy w tej samej wytwórni. Może potraktowałem Adama stereotypowo, ale królem diabłów w polskim showbiznesie jest nie kto inny jak Nergal.
Mam wrażenie, że masz doskonały kontakt z publicznością. Zawsze, gdy jestem na Twoim koncercie, czuję tę energię.
Nigdy nie zabiegałem o wielką popularność i atencję. Zawsze byłem sobą i wszystkich staram się traktować dobrze i szczerze. Być może z tego to wynika. Poza tym piszę o życiu i śmierci na bazie prawdziwych doświadczeń całego życia, a to jest zawsze uniwersalne. Ludzie to czują.
Skupiasz się tylko na tworzeniu muzyki i koncertowaniu. Na próżno szukać Cię w różnych programach rozrywkowych czy fotelach jurorskich.
Nigdy mnie nie interesował celebrycki świat. Jestem zainteresowany nagrywaniem dobrych płyt i pisaniem książek. Interesuje mnie treść, nie pusta forma. Kocham pisać, komponować, pracować w studio, no i przede wszystkim grać koncerty, bo w kontakcie z ludźmi zawiera się cały sens mojej pracy. Nie interesuje mnie natomiast lansowanie się w różnego rodzaju talent show, czy wydarzeniach, które służą wyłącznie promocji danej stacji i celebrytów pod nią podpiętych. Nudzi mnie to i bawi, chociaż chyba najczęściej irytuje. Oczywiście otrzymywałem różne propozycje, ale wielokrotnie odmawiałem.
Teraz wielu artystów wraca do Telewizji Polskiej. Gdybyś otrzymał propozycję koncertu ze względu na 10-lecie pracy artystycznej, przyjąłbyś ją?
Mógłbym to rozważyć, nie jestem zamknięty. Płacę podatki i mam prawo również do aktywnego korzystania z publicznych mediów. Pracuję w branży muzycznej, więc w jakimś stopniu też powinny mi służyć pomocą. Nigdy nie zrobiłem niczego wbrew sobie. Jeżeli będę czuł, że jakaś propozycja do mnie pasuje, przyjmę ją.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Yoko Ono: marzycielka, buntownicza i orędowniczka pokoju
Nigdy nie milczałeś, kiedy coś Ci nie pasowało. Jasno wyrażałeś swój sprzeciw, gdy uważałeś, że coś niedobrego dzieje się w naszym kraju. Nie obawiałeś się, że ludzie przypiszą Ci stronniczość?
Nigdy nie mówiłem głośno, na kogo głosuję. Nieprawdą jest, że moje działania były atakiem na jakąś grupę osób. To głupie i krótkowzroczne. Sprzeciwiam się między innymi upolitycznieniu mediów i cenzurze, a z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w mediach publicznych. Nie uwierzę, jeśli ktoś twierdzi że nie ma sprecyzowanych poglądów. To zwykle dość podejrzane. Bycie artystą niejako obliguje mnie do wyrażania pewnych postaw. W Stanach Zjednoczonych muzycy grają na wiecach wyborczych, u nas jakakolwiek deklaracja światopoglądowa wywołuje histerię. Musimy nauczyć się rozmawiać, wymieniać poglądami, a nie ciągle obrażać. Progres i zgoda społeczna biorą się z dyskusji, nie z krzyku.
Chciałbym wrócić do Twojego dzieciństwa. Jestem ciekawy, kiedy zaczęła się Twoja przygoda z muzyką. Wiem, że w przeszłości byłeś nauczycielem.
W domu było dużo muzyki. Mój ojciec był muzykiem, mama tańczyła w ludowym zespole pieśni i tańca. Ojciec słuchał Hendrixa, Beatlesów i Nalepy. Nagła śmierć taty była szokiem dla nastolatka, a tęsknota za nim sprawiła, że z dnia na dzień postanowiłem być muzykiem. Miałem wtedy 16 lat. Od razu chciałem nauczyć się grać na gitarze. Dopiero później zrozumiałem, że to pewnego rodzaju kompensacja po jego śmierci. To był moment, kiedy całkowicie oddałem się tej pasji. Zacząłem od muzyki, którą pokazał mi tata. Sam uczyłem się grać na gitarze, a nawet ją stroić, bo ojciec nie zdążył mi pokazać nawet tego. Później to wszystko zaczęło nabierać kształtu. Pasjami oglądałem MTV, bo dzięki zaradności ojca mieliśmy antenę satelitarną, a to nie było na początku lat 90-tych takie oczywiste. Na studiach zaczęło się już poważniejsze granie.
Nauczycielem zostałem z rozpędu. Nie chciałem nim być, ale ukończyłem anglistykę i zrobiłem kurs pedagogiczny. Musiałem się z czegoś utrzymać po studiach, więc poszedłem do pracy. Ale w momencie, kiedy podpisaliśmy kontrakt z zespołem „Sofa”, wszystko zaczęło się w mojej głowie zmieniać. Przełom nastąpił po tym, jak uległem bardzo poważnemu wypadkowi drogowemu. Kierowca, który dowoził mnie do pracy zginął na miejscu, ja spędziłem wiele tygodni w szpitalu.
Wtedy zdałem sobie sprawę, że nie chcę już tak żyć. Na szczęście „Sofa" zaczęła osiągać coraz większe sukcesy. Podpisaliśmy kontrakt z Kayaxem, wydaliśmy płytę, otrzymaliśmy Fryderyka, zaczęły się festiwale, koncerty i tak to trwa do dziś. Dlatego też poruszyłem wątek bluesmana w piosence „Ki Czort”. Śpiewam tam, że sprzedałem duszę diabłu, a teraz w najlepszych salach gram bluesa.
W teledysku do „Czarnej Madonny” zagrała Kora. Mógłbyś opowiedzieć, jak zaczęła się Wasza współpraca i jakie masz z nią wspomnienia?
Wspaniałe. Po tym jak nagraliśmy płytę, moja mama zachorowała i przez rok powoli odchodziła. Czarną Madonnę napisałem właśnie na tych wszystkich emocjach, które w tamtym czasie mi towarzyszyły. Po decyzji że chcemy nagrać do tego utworu teledysk, dotarło do nas że to właśnie Kora powinna w nim wystąpić. Idealnie pasowała nam do uosobienia archetypu kobiety, matrony, kochanki, wielkiej artystki. Nie mogliśmy przestać o tym myśleć. Kora w tym czasie już była chora i chyba tym bardziej postanowiłem spróbować. Czułem, że to wspólne doświadczenie choroby i odchodzenia może nas połączyć. Znałem już wtedy Jerzego Skolimowskiego, współpracowaliśmy przy filmie „11 minut” i zapytałem go, czy dałby się namówić na współpracę. Na początku był nieco powściągliwy, lecz ostatecznie się udało.
Jeśli chodzi o Korę, to napisałem do niej list, w którym wyjaśniłem, dlaczego to właśnie na niej mi tak bardzo zależy. Zasygnalizowałem, że rozmawiamy już z Jerzym w tej sprawie. Niedługo potem otrzymałem zezwolenie na telefon. Zadzwoniłem więc do Kory i przez godzinę czułem się jak na egzaminie do Akademii Sztuk Pięknych. Przepytała mnie ze wszystkiego, jak na maturze. W odpowiedzi usłyszałem, że nie mówi „tak”, ale że mogę do niej jeszcze zadzwonić. Ostatecznie się udało. Spotkaliśmy się na planie, co było magicznym wydarzeniem. Kiedy założyła kreację stworzoną przez Kasię Konieczkę - wybitną polską kostiumoigrafkę, wszyscy wstrzymali oddech. Przy tym projekcie współpracowało wielu wybitnych artystów. Za zdjęcia odpowiedzialny jest znany na całym świecie Adam Sikora Myślę, że wszystkich przyciągnęła jedna osoba – Kora.
Ona miała w sobie coś naprawdę magnetycznego.
Miała i to widać w tym klipie, który jest niezwykle hipnotyzujący. Cała praca nad teledyskiem była bardzo krótka. Po dwóch kilkuminutowych master shotach Jerzy powiedział „Mamy to”. Podczas realizacji, w hali panowała cisza i niewiarygodne skupienie. Każdy zastygł, była nabożna atmosfera, jakby sama Matka Boska tam wstąpiła. Wszyscy patrzyli tylko na Korę, która w tym stroju wyglądała imponująco, jak prawdziwa Madonna. Ona świetnie wczuła się w tę rolę, to jej pasowało. Kiedykolwiek to wspominam, mam ciarki na całym ciele.
A później utrzymywałeś kontakt z Korą?
Tak. Wtedy jeszcze byliśmy na wstępnym etapie znajomości. Dopiero po tym projekcie bardzo się otworzyła. Pamiętam, że po nagraniach mnie przytuliła i podziękowała, bardzo jej się to wszystko podobało.
Później jeszcze kilkukrotnie się spotkaliśmy. Była bardzo otwarta i ciepła. Zaprosiła mnie też do siebie do domu. Pokazywała mi nawet najbardziej intymne pomieszczenia, takie jak: sypialnia, w której malowała słynne Madonny. Widziałem też jej obrazy. Ale przede wszystkim dużo rozmawialiśmy o życiu i śmierci. Wszystko złożyło się w czasie, kiedy moja mama była ciężko chora.
Określiłbyś Korę jako przyjaciółkę czy mentorkę?
Najchętniej użyłbym słowa przyjaciółka, aczkolwiek pewnie nie zasłużyłem sobie na to miano, bo krótko się znaliśmy. Ale to była bardzo intensywna znajomość. Kiedy wiesz, że ktoś umiera, starasz się wycisnąć z tej relacji najwięcej, ile się da. Wszystkie nasze spotkania były bardzo intensywne. Pamiętam, że Kora w tamtym czasie lepiej się czuła i były nawet plany, żeby wystąpiła na Męskim Graniu, byłem wówczas jego dyrektorem. Ale niestety nie doszło to do skutku. Podsumowując: jeśli miałbym jednym słowem określić naszą relację, to wybrałbym słowo „błyskawica”, która jest silną energią, ale wybucha w krótkim czasie. Kora słynęła też z tego, że była niezwykle temperamentna. Potrafiła zmieniać się z chwili na chwilę. To była cudowna relacja, która trwała może rok, aż do jej śmierci. To wszystko było niezwykle silne i inspirujące. Bardzo się cieszę, że miałem okazję ją poznać.
Utwór „Czarna Madonna” zaśpiewałeś też na jej pogrzebie.
Tak. Jej rodzina mnie o to poprosiła i to było dla mnie uderzające. Gdy odebrałem ten telefon, nie wiedziałem, co z tym zrobić. Zdawałem sobie sprawę z tego, że będzie to niezwykle trudne. Oczywiście się zgodziłem, nie brałem innej opcji pod uwagę. Poprosiłem więc Marcina Wyrostka, żeby mi towarzyszył, bo nie chciałem tego grać na gitarze. Wiedziałem, że to musi być podniosłe i na pewno legato. Marcin wszystko przepięknie opracował. W grę wchodziły wielkie emocje. Było to niezwykle poruszające. Na pewno był to najtrudniejszy występ w moim życiu. Żeby skupić się na utworze, nie pomylić się z emocji, zacząłem myśleć o czymś zupełnie innym. Popatrzyłem w niebo i niebo to przyjęło.
A dzisiaj chciałbyś z kimś nawiązać współpracę?
Nie zastanawiałem się nad tym. Jeśli mam głowie wizję i chęć współpracy z kimś, staram się to zrealizować. Tak było z Jankiem Borysewiczem czy Wojtkiem Waglewskim. Ich uznaję za swoich prywatnych mistrzów. Na tej trasie połączyłem też siły z Adamem Nowakiem czy Adamem Bałdychem, wybitnym skrzypkiem. Jeśli mam jakiś pomysł, który ma sens, to jestem bardzo otwarty i zdeterminowany. Jestem natomiast przeciwnikiem zapraszania wszystkich i wszędzie. Postanowiłem podejść do tego zupełnie inaczej, tak jak mi serce podpowiadało.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Karierę rozwijają w Paryżu, są największym wsparciem mamy. Tak Katarzyna Figura mówiła o swoich córkach
Czy po MTV Unplugged masz kolejne projekty w zanadrzu?
Teraz zastanawiam się nad kolejną płytą i pracuję nad książką, więc nieustannie nad czymś pracuję.
Masz jakieś autorytety?
Tęsknię za nimi, ale próżno ich szukać ostatnio. Obniża nam się drastycznie poziom elit w Polsce i na świecie. Moralnie i merytorycznie. Coraz mniej miejsca dla erudytów, ludzi nauki, sztuki, filantropów, coraz mniej miejsca dla dobrych obyczajów, a coraz więcej zawiści, arogancji, fałszu i złodziejstwa. Chciałbym, żeby autorytetami byli znowu pisarze, artyści, lekarze i tak, politycy. Państwowcy, idealiści, którzy znowu będą chcieli budować szklane domy, a nie defraudować pieniądze w spółkach skarbu państwa. Moimi autorytetami byli Władysław Bartoszewski czy Bronisław Geremek, ale dzisiaj ze świecą ludzi tego formatu szukać. Poza tym, my nie jesteśmy przygotowani na obecność autorytetów. Niszczymy je. Obalamy te pomniki z lubością, żeby tylko się nie poczuć gorzej od tego, który być może wie i umie ciut więcej.
Myślałeś kiedyś o międzynarodowej karierze?
Nie. Z prostego powodu: piszę po polsku. I myślę po polsku, jak Wajda ;) Zespół Organek powstał głównie dla tekstów. To, że znam angielski czy jakikolwiek inny język, nie oznacza, że mam w nim coś do powiedzenia. To kwestia czucia, wyrażania emocji. Poza tym nieobca jest mi publicystyka. Nie będę przecież śpiewał o tym, o co walczy ulica w Londynie, bo teoretycznie co mnie to obchodzi. Chcę być artystą lokalnym, polskim. Być może gdybym startował w dziedzinie czystej rozrywki, miałbym takie irracjonalne ciągoty. Ale to dłuższy temat. To nie są oczywiste sprawy. Dostęp do internetu niczego tu nie załatwia.
Jak Ci się żyje w Warszawie?
Świetnie się tu czuję. Ale jestem trochę w rozjazdach, ponieważ mieszkam i w Toruniu, i w Warszawie. Żyję tak od lat.
I nie chciałeś tutaj zamieszkać na stałe?
W Toruniu mam takie związki towarzysko prywatne. Cały zespół tam mieszka, mamy tam swoje studio, więc jest mi tam bardzo wygodnie. Tu też mam swoje mieszkanie, więc jestem pół na pół. Tak sobie dzielę ten czas. Gdy się zmęczę Warszawą, jadę do Torunia i wychodzę na spacer z psem. Chociaż przeczuwam, że kiedyś i tak skończę w stolicy. Na ten moment jest mi dobrze, jak jest.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Agata Młynarska i Przemysław Schmidt świętują 10. rocznicę ślubu. Z tej okazji dziennikarka podzieliła się z fanami archiwalnymi zdjęciami