Susana Osorio-Mrożek o małżeństwie ze Sławomirem Mrożkiem. Pisarz zmagał się z poważną chorobą
Ten związek nie należał do łatwych...
- Elżbieta Pawełek
To nie była łatwa miłość. On – introwertyk. Ona – dusza towarzystwa. Ranili się, rozstawali się, tęsknili za sobą. „Jesteś wszystkim, czym jestem ja. Wydaje mi się to definicją miłości”, pisał jej czule w liście. „Żyć z nim było ciężko, ale utracić go byłoby totalną klęską”, mówi Susana Osorio-Mrożek, która wspomina sześć lat ze Sławomirem Mrożkiem w Krakowie. I zdradza, dlaczego teraz odsłania kulisy ich prywatnego życia w książce „Przylepka i Potwór”.
Elżbieta Pawełek: Pamiętasz, jakie było Wasze pierwsze Boże Narodzenie w Krakowie?
Susana Osorio-Mrożek: Dość smutne, ponieważ Sławomir popadł w głęboką depresję i nie chciał świętować. Zima była strasznie surowa, ale rozświetlony Rynek z mnóstwem świątecznych straganów, grzanym winem i kolędami sprawiał mi wielką radość. Chciałam postawić w domu choinkę, ale mój Potwór nie pozwolił. Rozpłakałam się. Prawdopodobnie byłam jedyną dziewczyną w mieście, której w grudniu 1996 roku nie dane było świętować.
Musiałaś walczyć z powracającymi depresjami Mrożka?
Przede wszystkim musiałam być cierpliwa. Musiałam zaakceptować ten stan rzeczy, ale też szukałam sposobów, żeby go trochę rozchmurzyć. Kiedy podawałam mu jego ulubione steki, serwowane z lampką wina, zawsze się uśmiechał. Ale najczęściej był smutny, co łamało mi serce.
Nie chciał się leczyć?
Nie, w dodatku sama musiałam bardzo mocno walczyć o to, żebym też nie popadła w depresję. Kiedy przyjechaliśmy do Krakowa, w Sławomirze zaczęły odzywać się demony przeszłości. Opowiadał, w którym budynku była siedziba gestapo, co Niemcy robili z ludźmi w obozach koncentracyjnych. Nie mogłam tego słuchać, żeby nie znaleźć się na dnie rozpaczy, bo diabeł porwałby nas oboje.
Czytaj także: Sławomir Mrożek i Susana Ontario: historia miłości. EKSKLUZYWNY WYWIAD z pisarzem i jego żoną
Zobacz także
Sławomir Mrożek, Susana Osorio-Mrożek, Warszawa, Teatr Polski, uroczysty jubileusz 60-lecia tygodnika „Przekrój”, 12.04.2005 rok
Dla Meksykanki o gorącym sercu ten lejący się wiecznie smutek musiał być nie do zniesienia?
Zaczęłam serio myśleć o rozwodzie. Nie kłóciliśmy się, ponieważ starannie unikaliśmy konfrontacji, ale czułam, że nie ma dla nas przyszłości. A jak mówi García Lorca: „Serce bez nadziei, niech je pochłonie ziemia!”. Wyjechałam do Meksyku z zamiarem, żeby już nie wracać. Ale tęsknota była tak duża, że uznałam, iż lepiej czuję się z nim niż bez niego. Sławomir często mi się śnił. Żyć z nim mogło być ciężko, ale utracić go byłoby totalną klęską. Przed podjęciem decyzji o rozwodzie raz jeszcze postanowiliśmy porozmawiać. Uznaliśmy, że możemy kwestionować wszystko, ale nie wzajemną miłość.
W swojej niezwykłej książce, wydanej nakładem Wydawnictwa Literackiego, napisałaś, że Mrożek był Potworem, a Ty jego Przylepką. Co Cię przy nim trzymało?
Sam żartobliwie mówił o sobie Monster, Potwór, a o mnie Stiker, czyli Przylepka. Ale okazał się najbardziej inteligentnym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek poznałam, a do tego był uczciwy i szczery. Nigdy nie narzucał mi swojej woli i szanował każdą moją decyzję. W życiu nie spotkałam takiego mężczyzny, a uwierz mi, że wielu poznałam. Miał w sobie coś niezwykle ciepłego, delikatnego. Podziwiałam też jego wytrwałość. Jeśli czegoś chciał, nie odpuszczał. Ilekroć pisał sztukę, zamykał się przed światem, a kiedy skończył, darł sweter i robił w nim dziury rozżarzonym popiołem z fajki…
Co Cię najbardziej w nim irytowało?
Muszę się zastanowić. Często otoczony był kobietami. Nie wiem jednak, czy mogę go za to winić, czy w ogóle można tu mówić o winie. Po prostu podobały mu się kobiety, ale mnie się to wcale nie podobało. Był też strasznym cholerykiem, ale nie przejmowałam się jego humorami, przynajmniej na początku. Nawet mnie bawiły. Natomiast bardzo mnie irytowało to, że był niezwykle niecierpliwy.
[...]
Wydaje się, że jeszcze niedawno spacerowaliście słynną Promenadą Anglików. Pamiętam, jacy byliście szczęśliwi. Nagłe odejście Mrożka musiało być dla Ciebie szokiem?
Ta śmierć nie była nagła, spodziewałam się jej. Sławomir miał mieć prosty zabieg chirurgiczny, który ze względu na stan zdrowia pacjenta stał się wyzwaniem. 15 sierpnia 2013 roku miał wyjść ze szpitala, zabieg się udał, ale o pierwszej w nocy dostałam wiadomość, że umarł. Byłam na miejscu w kilka minut. A kiedy opuściłam szpital, wsiadłam w samochód i ruszyłam w kierunku Włoch. Czułam, że Sławomir jedzie obok mnie, więc wiozłam go jego ulubioną trasą: Villefranche-sur-Mer, Saint-Jean-Cap-Ferrat, Èze, Mentona, Ventimiglia. W drodze dziękowałam mu za bezpieczeństwo, które mi zapewniał, za dobro i miłość. Wstawał dzień, kiedy dotarliśmy do San Remo. Zatrzymałam się, żeby obejrzeć wschód słońca, i wtedy zrozumiałam, że Sławomir naprawdę odszedł. Ruszyłam w powrotną drogę do Nicei.
Ale dopiero po ośmiu latach od jego śmierci zdecydowałaś się wydać książkę i opowiedzieć historię Waszej miłości.
Ten czas był mi potrzebny, żeby zyskać dystans do tego, co się stało. Przez pierwszy rok po jego śmierci tylko płakałam. Trwało przez dwa kolejne lata. Wtedy postanowiłam opuścić Niceę, gdzie wszystko przypominało mi Sławomira. Wybrałam Barcelonę. Sprzedałam wszystko i wyruszyłam. Ale nawet wtedy, kiedy wymawiałam jego imię, nie mogłam powstrzymać się od płaczu. Dopiero kiedy ten smutek minął, mogłam zabrać się do pisania, co przyniosło mi ulgę w cierpieniu…
[...]
Wciąż brakuje Ci Sławomira?
Zaakceptowałam jego odejście, ale nigdy się do tego nie przyzwyczaję. Wciąż za nim tęsknię.
Gdybyście mogli się znów spotkać, co byś mu powiedziała?
Hola! Cześć! (śmiech).
Czytaj także: Wojciech Jaruzelski: „Wyrządziłem krzywdę różnym ludziom. Tego żałuję najbardziej”. Wywiad Najsztuba
Pełny wywiad z Susaną Osorio-Mrożek przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu „VIVA!”, dostępnym na rynku od czwartku 16. grudnia 2021 roku.
Rozmawiała Elżbieta Pawełek
Tłumaczenie z hiszpańskiego Dominika Kur-Santos
Sławomir Mrożek, Susana Osorio-Mrożek, Kraków, festiwal „Mrożek na XXI wiek”, 26.09.2010 rok