Poznajcie bliżej braci Szczepaników z zespołu Pectus: za co się cenią, a o co kłócą?
Bracia Szczepanikowie w zespole Pectus śpiewają razem od 20 lat
Spotykamy się pod Warszawą, w Łomiankach, w stadninie koni Liderówka. Wokół bezkresne pola, Wisła tuż za plecami. Latem – bajka. Jesienią trzeba rozpalić w kominku ogień, by pozbyć się chłodu. Na nasze spotkanie nikt się nie spóźnia. Zanim rozpoczniemy rozmowę, trzeba jednak napisać parę słów o Pectusie, choć zespół ma dzisiaj ogromną popularność. Pierwszym z braci, który zrobił karierę na profesjonalnej scenie muzycznej, był Tomasz Szczepanik. W 2008 roku piosenka „To, co chciałbym Ci dać”, śpiewana przez przez niego na festiwalu w Sopocie, zdobyła Słowika Publiczności. Projekt stworzenia braterskiej grupy narodził się w 2011 roku. Wcześniej grupa Pectus pod wodzą Tomasza Szczepanika grała w innym składzie. Decyzja nie była łatwa dla nikogo. Tomasz Szczepanik wiedział, że bracia są zdolni, ale zdawał też sobie sprawę, że nie mieli doświadczenia na profesjonalnej scenie muzycznej.
By powstał Pectus, każdy z braci coś poświęcił. Historia zespołu
Z kolei każdy z braci miał własną drogę i pracę, z której niełatwo było rezygnować. Nikt nie był pewien, czy ten projekt się powiedzie. Gdy postanowili, że będą grać razem, długo się do tego przygotowywali. Niemal rok razem mieszkali, ćwiczyli, grali. Wybrali nazwę Pectus, bo kojarzy im się z siłą woli, hartem ducha. Im go nie brakowało. Ich pierwszy wielki przebój „Barcelona” wyniósł ich na szczyty popularności. To był 2012 rok, od tej pory grają razem.
Grupę Pectus tworzą: Tomasz Szczepanik (ur. 1981), lider zespołu, wokalista, kompozytor, autor tekstów. To on zaprosił braci do zespołu i nikt tego dzisiaj nie żałuje. Jest mężem Moniki Paprockiej, ojcem synka Stasia. Mateusz Szczepanik (ur. 1986), basista, brat bliźniak Marka, a także mąż Magdy i ojciec Antosia. Marek Szczepanik (ur. 1986), perkusista. Razem z bratem bliźniakiem pracował w Stanach Zjednoczonych, żeby zarobić na supersprzęt dla zespołu, czyli bas i perkusję. Jest ojcem ukochanej córki Laury. Ostatni z braci w zespole to Maciej Szczepanik (ur. 1988), gitarzysta. Wielbiciel gór, przede wszystkim Tatr i Alp, po których często wędruje. Cała czwórka studiowała w Instytucie Muzyki na Uniwersytecie w Rzeszowie. Jesteśmy w komplecie, zaczynamy!
Czytaj także: „Mama zawsze płacze, gdy nas widzi na scenie”. Bracia Szczepanik z zespołu „Pectus” nie mieli łatwego dzieciństwa...
Ja jedynaczka, Wy czterej bracia, razem się wychowaliście. Co straciłam?
Tomasz: Z perspektywy moich 43 lat przeżytych jako najstarszy z braci mogę powiedzieć, że ta nasza wspólnota braterska to największa siła oraz nasze największe zwycięstwo na różnych poziomach: muzycznym, ludzkim, rodzinnym.
Tyle lat jesteście na jednej scenie, gracie razem. Wasza mama podobno płacze ze wzruszenia, jak Was widzi na koncertach?
Tomasz: Bogusia często się wzrusza, kiedy nas ogląda na scenie, ale gdy wpadamy na gołąbki, jej reakcja jest podobna. Wspomina, że łatwo z nami nie miała (śmiech). To, że gramy razem, jest naszym największym szczęściem, poza tym nie ma drugiego takiego zespołu w Polsce.
Wychowaliście się w małej wsi w powiecie tarnowskim, w pokoju z kuchnią, bez bieżącej wody, z wychodkiem na zewnątrz. Czego uczy ten jeden pokój? Kompromisów czy wyrywania sobie, co się da?
Mateusz: Na pewno uczy dyscypliny. Wsparcie daje siłę do przetrwania. My zawsze staliśmy za sobą, kiedy dochodziło do jakichś młodzieńczych bójek czy konfliktów. W domu Tomek rządził jako najstarszy. Mieliśmy swoje odloty, wybryki i inne podejście do niektórych tematów, bo byliśmy dużo młodsi, ale wiedzieliśmy, że kiedy najstarszy brat coś powie, to musimy go słuchać (śmiech).
Czytaj także: Tak kochają się Tomasz Szczepanik i Monika Paprocka-Szczepanik. Połączyła ich praca, przeszli przez trudne chwile
Byłeś liderem od zawsze?
Tomasz: Byłem najstarszym bratem. Mama ciężko pracowała. Wychodziła do pracy do piekarni o 17, bo od 18 zaczynała nocną zmianę. Oddawała młodzież w moje ręce. Jestem pięć lat starszy od bliźniaków Marka i Mateusza, a siedem od Maćka. Oczywiście były momenty, kiedy miałem ich dość. Opieka nad nimi to była jednak moja odpowiedzialność pierworodnego.
Mama, zapracowana, miała czas dla każdego syna?
Marek: Mama zawsze czuła i wiedziała, co się z nami dzieje, nawet jak była w pracy. Niczego się przed nią nie dało ukryć.
Maciej: U nas w domu zawsze była dyscyplina, mama przytulała, ale kiedy dawaliśmy w kość, potrafiła mieć twardą rękę. Naprawdę twardą
Maciej: Wychować czwórkę urwisów w pokoju z kuchnią, budując dom, to nie jest łatwe. A jak już przyjeżdżał tato, to chodziliśmy jak w zegarku. Sprawy domowe, sprzątanie, porządki w ogrodzie, gotowanie, prasowanie i wszystkie zadania polowe, czyli żniwa, sianokosy, sadzenie i zbieranie ziemniaków czy kapusty, nie są nam obce.
Dobrze zgrana rodzinna wspólnota.
Tomasz: Panowały niesamowity porządek i dyscyplina. Kiedy Maciej marudził nad owsianką, wystarczyło, że tata nad nim stanął. Można było zjeść albo być głodnym (śmiech). Dom sprzątaliśmy dwukrotnie, zawsze. Bo jak tata wracał na weekendy do domu, to była cała ceremonia! Staliśmy stęsknieni w drzwiach, szczęśliwi, bo w sobotę zawsze robił rosół i placki ziemniaczane, lepsze niż mama. Zawsze przywoził nam jakieś prezenty, np. miętówki czy austriacką czekoladę. Kiedyś zrobił nam wyjątkową niespodziankę i przywiózł szczeniaka! Nazwaliśmy go Dino!
Tata był dla Was autorytetem?
Tomasz: Ze wszystkimi swoimi wadami, które ma (lubi sobie czasem pomarudzić), jest dla nas absolutnym autorytetem.
Dlaczego?
Tomasz: Bo nas wszystkich kocha. Zrezygnował z kariery piłkarskiej, żeby pojechać na Zachód za chlebem. Z mamą budowali dom i chcieli nas wykształcić.
Jak dzisiaj wspominacie tę dyscyplinę z dzieciństwa? Jako opresję?
Tomasz: Dzisiaj pomaga nam w życiu zawodowym. W naszej sali prób, gdzie spędzamy dużo czasu, każdy kabel ma swoje miejsce. Zawsze jest porządek. W naszym rodzinnym domu nie było wielu rzeczy, ale mieliśmy swoje zasady. Nigdy np. się nie spóźniamy. Tego wymaga szacunek dla czasu drugiego człowieka, uczyliśmy się tego od dziecka. Ja sobie nie wyobrażam, żeby ktoś z nas się spóźnił na próbę, na koncert czy na wywiad.
Tomasz: Jak przyjeżdżamy na jakiś festiwal, wszyscy wiedzą, że bracia Szczepanikowie zjawią się punktualnie i będą przygotowani. Mamy też zawsze szacunek dla każdej osoby, która jest częścią danego koncertu czy wydarzenia. To naturalne
Wasz ojciec, murarz, często wyjeżdżał, pracował na różnych budowach, w Polsce, Niemczech. Dzisiaj dużo mówi się o wychowaniu bez ojców, o tym, że chłopców wychowują kobiety – matki, siostry, ciotki. Brakowało Wam męskiego wzorca?
Maciej: Kiedy ma się trzech braci, to ten wzorzec tak czy inaczej istnieje. Zawsze jako najmłodszy miałem obok trzech facetów, na których mogłem liczyć. Myślę, że to też była spójna i wspólna wartość, która jeszcze bardziej nas zjednoczyła. Brakowało nam ojca, ale mieliśmy oparcie w sobie. Poza tym wiedzieliśmy, że tata robi wszystko, by zapewnić nam jak najlepsze warunki. Kiedy byłem w liceum, a bracia już na studiach, rodzice wyjechali do Chicago, by tam zarobić na naszą edukację, na życie. Miałem 16 lat, kiedy zostałem sam w domu, a to były czasy nauki do matury. Dla mnie to była lekcja życia, chociaż przyznaję, że trochę wtedy się wyszumiałem (śmiech).
Mateusz: Tata wybrał mnie do nauki męskich umiejętności. Rąbaliśmy drewno, opowiadał o ogrodzie, mówił, jak przycinać drzewa. Nauczył mnie nawet, jak oprawić kurę, mieliśmy małe gospodarstwo. Dzięki niemu potrafię naprawić w domu wiele rzeczy, pomalować ściany itd. Fajne momenty spędzaliśmy w lesie, gdzie wszyscy chodziliśmy z tatą na grzyby. Lubimy je zbierać i jeść oczywiście, szczególnie kanie!
„Ciężkowianka Ciężkowice! Tu są wasi wierni kibice!”. Dzisiaj też gracie mecze?
Maciej: Pewnie! Zdarza się, że jesteśmy w przeciwnych drużynach, znając nasze temperamenty, są duże emocje. Nasze dzieci grają razem z nami, organizujemy mecze charytatywne. Mamy własną drużynę Pectus Football Team, w której występujemy razem z byłymi reprezentantami Polski w piłce nożnej. We wtorki i czwartki wieczorami na pierwszym miejscu jest piłka, treningi, boisko.
Czytaj także: Połączyła ich pasja do muzyki, swoją miłość ukrywali aż do ślubu… Jak wygląda związek Dominiki Gawędy i Macieja Szczepanika?
Pochodzicie z małej miejscowości, czuliście, że jesteście z prowincji? Czy to ma dzisiaj znaczenie w show-biznesie?
Tomasz: Ma, ale dzisiaj raczej dobrze nam się kojarzy. Prowincja to nasze korzenie, inny świat, przyroda, wakacje pełne przygód, domki na drzewach, narty w zimie, pierwsze pocałunki.
My nigdy się z Bogoniowic koło Ciężkowic nie wyprowadziliśmy. Nie wstydzimy się tego, bo niby dlaczego mielibyśmy. To nasza historia
Czuję też, że to nasza mała misja, dawać ludziom przykład, że niezależnie od tego, gdzie się mieszka, można spełniać marzenia.
Nawet jak karierę muzyczną zaczyna się od gry na gitarze zrobionej przez sąsiada?
Tomasz: Sąsiad Janek był stolarzem, nie muzykiem. A ta gitara to był symbol jego wsparcia, bo rzeczywiście zauważył, że ciągle podśpiewuję, nosząc koniom siano (śmiech).
Ile o Was mówi tekst Wojciecha Młynarskiego: „Głowę noś do góry, nie daj się”, do którego napisałeś muzykę?
Tomasz: To bardzo ważny dla nas tekst. Wybierając utwory z archiwum prywatnego Wojciecha Młynarskiego, szukałem takich tekstów, w których mógłbym się odnaleźć. To jest historia o tym, żeby nie bać się realizować swoich marzeń, szukać swojego miejsca w świecie, pokonywać bariery. Szczęście jest tak bardzo blisko, jeśli tylko tego chcesz, ale szczęściu trzeba pomóc, zrobić pierwszy krok. Kto się boi zaryzykować, nic nie osiągnie.
Marek: Inaczej byśmy tu nie siedzieli.
Wywiad w całości można przeczytać w najnowszym wydaniu VIVA! MAN