Mógł zostać muzykiem jak tata, ale – jak mówi – jest za bardzo kinetyczny, żeby grać na pianinie. Został więc aktorem. I rzeczywiście, gdy spotykamy się w kawiarni nieopodal teatru TR w Warszawie, Eryk Kulm jr siedzi, rozmawia ze mną, ale wydaje się cały czas być w ruchu. Na dodatek każdy temat jest dla niego tak emocjonujący, że nie ma osoby, która przynajmniej raz by na nas nie spojrzała. Tym bardziej, że Eryka mogą kojarzyć nie tylko z desek Teatru Studio czy Dramatycznego, ale też z telewizji i z kina. Pierwsze kroki na planie filmowym stawiał u Magdaleny Piekorz („Pręgi”). Choć wystąpił tylko w epizodzie, złapał aktorskiego bakcyla. Dziś ma 32 lata, a na koncie już 25 ról w filmach (trzy filmy z jego udziałem wejdą do kin w 2023 roku). Grał w „Bodo” i w „Kamieniach na szaniec”, ale mówi, że najważniejszy, przynajmniej na razie, jest „Filip”. Film w reżyserii Michała Kwiecińskiego zdobył Srebrne Lwy na ubiegłorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, a Eryka Kulma jr wyróżniono Nagrodą im. Zbigniewa Cybulskiego dla młodych aktorów odznaczających się wybitną indywidualnością. W ciągu godziny rozmawiamy o wszystkich ważnych osobach i rzeczach, które wywołują w nim wielkie emocje.
Fragmenty wywiadu z Erykiem Kulmem
Jesteś w stanie wyobrazić sobie, że przyjmujesz rolę wbrew sobie, tylko dla pieniędzy?
Nigdy! To, co robię, robię z miłości. Z miłości do teatru, kina, w ogóle do mojego zawodu. Odrzuciłem niedawno rolę w dużym zagranicznym filmie. Intuicyjnie czułem, że to nie to. Wiedziałem, że kosztowałaby mnie zbyt dużo, bo przyjąłbym ją wbrew sobie. Nauczyłem się tego od taty.
On nigdy nie zrobił nic wbrew sobie?
Tata był przecudnym gościem z sercem na dłoni. Miał w sobie niesamowitą prawdę i odwagę w trwaniu w swoich postanowieniach. Był wybitnym muzykiem jazzowym i postanowił, że nigdy nie zagra niczego innego niż jazz. Miał propozycję dołączenia do znanego zespołu. Gdyby to zrobił, pewnie dzisiaj byłbym milionerem. Ale tata powiedział, że nie interesują go pieniądze. Mógł grać na weselach, dla jakichś firm, robić tak zwane fuchy. Nie złamał się nigdy, co znacząco wpływało na nasz rodzinny budżet.
Mogłeś teraz zarobić dużo pieniędzy, przyjmując tę rolę...
I wyszedłbym z długów. Ale postąpiłem jak tata. Z pragmatycznego punktu widzenia zrobiłem źle. Ale po prostu nie umiem inaczej. Wiesz, jak źle czułbym się ze sobą, gdybym jednak zdecydował, że ją przyjmę? Czułbym się, jakbym zdradził sam siebie. Swoje ideały.
Nigdy nie zagrałeś w kiepskim filmie?
To nie jest kiepski film. Po prostu nie dla mnie. Wiadomo, że zagrałem. Jak jest się młodym, nie ma szans pewnych rzeczy nie zrobić. Taka była moja aktorska droga. Natomiast moi rodzice wszczepili mi poczucie, że nie powinienem schodzić poniżej pewnego pułapu, i staram się nie schodzić. Nie mogę robić rzeczy, które mnie nie kosztują. Które są poniżej mojego wyobrażenia o zawodzie aktora. Nie mogę robić rzeczy, które nie są dla mnie wyzwaniem.
Czytaj także: Olga Bołądź: „Lubię swoją kobiecość, ciąża jest częścią mnie. Jestem szczęśliwa, że po raz drugi zostanę mamą”

Tytułowa rola w filmie „Filip” była dużym wyzwaniem? Grasz tam po niemiecku, mówisz w jidisz, uprawiasz boks, poniżasz kobiety...
W jidisz powiedziałem tylko parę słów. Niemieckiego musiałem się nauczyć, ale już nic nie pamiętam (śmiech). Chodziłem na muay thai, krav magę, boks, cały czas zresztą staram się utrzymać w dobrej formie. Ale są w tym filmie sceny trudne, jak właśnie sceny, w których upokarzane były kobiety. A rodzice wpoili mi też szacunek do ludzi, do zwierząt. Trudne więc było wytworzenie w sobie pewnego rodzaju ciemnej energii, która była mi potrzebna do zagrania Filipa. Jednak wszystkie te rzeczy, które miały być trudne, w trakcie już się takie nie okazywały. To jest trochę jak ze strachem przed zrobieniem czegoś po raz pierwszy. On jest, zanim zaczniemy działać, a potem znika. Miałem na przygotowania dużo czasu, pół roku. Ale o Filipie zacząłem myśleć dużo wcześniej, bo Michał Kwieciński zadzwonił do mnie już jakieś trzy lata przed rozpoczęciem zdjęć i powiedział, że ma dla mnie rolę. Przeczytałem scenariusz i on zaczął we mnie żyć.
Jesteś Polakiem, który gra Żyda udającego Francuza...
Mówienie po francusku akurat nie było dla mnie aż tak trudne, bo moja mama, która przez siedem lat mieszkała w Maroku, mówiła w tym języku perfekcyjnie. To niemiecki poznałem, dopiero jak przygotowywałem się do filmu. I taka nauka do filmu była sto razy lepsza niż nauka w szkole. Szkoła według mnie jest generalnie bezsensowną instytucją.
Czytaj także: Olga Bołądź o ukochanym: „Zbudowaliśmy relację, w której oboje się dopełniamy”
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze dwutygodnika VIVA!, dostępnym na rynku od czwartku 23 lutego.
