Kiedyś czuł się Włochem, obywatelem świata. W Polsce miał zamieszkać na chwilę, został na kilka lat
Matteo Brunetti po raz pierwszy opowiada nam o włosko-polskich korzeniach i synku Leo
- Agnieszka Dajbor
Znawca kulinariów, finalista 6. edycji „MasterChefa”, teraz bierze udział w naszej akcji TASTErzy. Matteo Brunetti ma włosko-polskie korzenie. Jest ambasadorem włoskiej kuchni i kultury w Polsce.
Choć rzadko uchyla rąbka tajemnicy na temat życia prywatnego, na łamach VIVY! zrobił wyjątek. Matteo Brunetti zdradził nam, kto nauczył go gotować, kiedy podjął decyzję o zamieszkaniu w Polsce i czy jego syn, Leo ma smykałkę do kulinariów. Jakie smaki ceni, czym może nas zainspirować, opowiada Agnieszce Dajbor.
Matteo Brunetti o życiu prywatnym, pasji i ukochnaym synku
Mówisz, że jesteś Włochem, ale masz romantyczne polskie serce. Włosi nie są romantykami?
Włosi są bardzo romantyczni. Mówiąc o romantycznym sercu, myślałem o mojej mamie, Elżbiecie Krasińskiej, która wyszła za mojego tatę, Włocha. Urodziłem się w Rzymie, potem mieszkaliśmy we Frascati, do Rzymu wróciłem na studia. Mama musiała nauczyć się gotować po włosku i zrobiła to sama. Bo ojciec, chociaż lubił jeść dobre rzeczy, nie miał pojęcia o gotowaniu. Teraz mieszkamy w Polsce, najpierw przyjechała tu moja mama, potem brat, ja dołączyłem do nich najpóźniej. A Włosi są bardzo romantyczni nie tylko w podejściu do życia, ale także w kuchni. My gotujemy z miłością. Dbamy o szczegóły nie tylko dlatego, żeby danie było dobre samo w sobie. Ale żeby ludzie widzieli, że jest w nim uczucie, staranie się. Żeby każdy się poczuł jak w domu.
TYLKO W VIVIE!: Hanna Żudziewicz i Jacek Jeschke dwukrotnie przysięgali sobie miłość. Ślub kościelny wzięli we Włoszech
Zostawiłeś w Italii wielką włoską rodzinę, wspominałeś, że na obiady siadało u Was do stołu 20–25 osób?
To jest głęboko zakorzenione w kulturze włoskiej, takie rodzinne ucztowanie z dziadkami, ciotkami, kuzynami, nawet dalekimi. We Włoszech cały czas popularny jest model rodziny wielopokoleniowej, bardzo rozgałęzionej i trzymającej się razem, spójnej. My spotykaliśmy się w takim szerokim gronie w niedzielę i oczywiście w różne w święta. Cała rodzina gromadziła się w jednym miejscu, w naszym domu w lesie, to miejsce nazywa się Il Bosco. Przyjeżdżaliśmy tam w południe, ale nonna, babcia, była już od rana. Kroiła cukinie, szykowała kurczaki, różne dania. Byłem wtedy dzieciakiem, więc tylko podpatrywałem, jak wujkowie i kuzyni rozpalają piec zbudowany na otwartym powietrzu, żeby grillować mięso i warzywa. [...]
Lubiłeś przyjeżdżać do rodzinnego kraju mamy, lubiłeś polskie smaki?
Dla mnie Polska to wakacje i język. Za kuchnią nie przepadałem. Babcia robiła zupy owocowe, placki ziemniaczane, pierogi z jagodami. To nie były moje smaki, pierogi kojarzyły mi się z włoskimi ravioli, które jednak nie są na słodko. We Włoszech nie przykłada się takiej wagi do zup. Nieznane są kiszonki, preferuje się świeże rzeczy. Włoskie kubki smakowe nie są nawet przyzwyczajone do takiego kwasu, na kiszone ogórki Włoch by się skrzywił i powiedział: „A co to jest?!”. Chcę dodać, że 20 lat temu w Polsce nie było zbyt wielu włoskich produktów. Dzisiaj można spokojnie przyrządzać wspaniałe włoskie dania. Inny jest transport, większa znajomość włoskich specjalności.
Jak to się stało, że zdecydowałeś się przenieść do Polski?
Kiedyś czułem się Włochem, obywatelem świata, zastrzegałem, że mogę mieszkać wszędzie, tylko nie w Polsce. Ale los mi namieszał. Przyjechałem tutaj tropem „MasterChefa”. Bardzo lubiłem ten program. Namawiałem mamę, żeby wystąpiła, bo mama wspaniale gotuje, ale odmówiła. Powiedziała, że nie ma ochoty na taki stres. Potem próbowałem przekonać brata. Wreszcie sam bliżej zainteresowałem się tym programem. Uważałem, że mam coś do pokazania w kuchni i do powiedzenia. We Włoszech castingi były już zamknięte. W Polsce cały czas można było się zgłaszać. Byłem zaskoczony, że program realizowany jest od pięciu lat w Polsce. Wysłałem ankietę. Przyjęto mnie. Pomyślałem, że dam tej przygodzie szansę. Pobyt, który miał być krótki, przedłużył się już na sześć lat.
TYLKO W VIVIE!: Wytańczyli sobie miłość, a wszystko zaczęło się od rywalizacji. Mimo przeciwności losu przekonali się, że są sobie przeznaczeni
Gotowania nauczyła Cię babcia?
Sam się nauczyłem, jako student. Kiedy studiowałem na uniwersytecie w Rzymie ekonomię i marketing, chodziliśmy do domu coś zjeść. We Włoszech wszyscy mają przerwę między 13 a 16, mniej więcej w tych godzinach. Korzystaliśmy z niej, chodząc na obiady. Najczęściej gotowałem ja, robiłem studenckie danie, czyli makaron z passatą i tuńczykiem z puszki. Jedliśmy to w kółko, ile razy można? W pewnej chwili znudziło mnie to, zacząłem szukać inspiracji, przeglądać internet, eksperymentować. [...]
Nie myślałeś o własnej restauracji? Kuchnia włoska jest bardzo popularna i lubiana w Polsce. Podobno każdego dnia otwierają się na całym świecie setki włoskich restauracji!
Na razie nie. Restauracja to nie tylko pieniądze, to jest ogromnie angażujący biznes. Nie byłbym w stanie dać restauracji tyle uwagi, ile bym chciał. Wiem, że za dużo by to ode mnie teraz wymagało, może za 15–20 lat. Musiałbym poświęcić czas, który mam dla rodziny i dla siebie na własny rozwój. Nie jestem w tej chwili na taki biznes przygotowany.
Twój synek Leo ma prawie pięć lat. Jest Włochem po tatusiu?
Tak, jest makaroniarzem. Nawet gotuje razem ze mną. Wybieramy kształt i kolor makaronu. Na przykład pomarańczowy, wtedy do sosu pomidorowego dodajemy serek ricotta. Albo fioletowy, możemy wtedy dodać sok ze zblendowanej czerwonej kapusty. Leo ma cztery i pół roku i dobrze sobie radzi w kuchni.
Akcja Burdy TASTErzy trwa od ubiegłego roku. MATTEO BRUNETTI jest jej trzecim ambasadorem. Zapraszamy wszystkich, którzy chcą dołączyć do naszej społeczności. Będziemy testować nowoczesny sprzęt kulinarny i nowe smaki, więcej na www.tasterzy.pl.
Cały wywiad w nowym numerze VIVY! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży w całej Polsce od 20 czerwca 2024 roku.