Małgorzata Pieńkowska córkę wychowała samotnie. Ina ma dziś 33 lata i spełnia marzenia
„Byłam samotną matką, po różnych przejściach”
- Beata Nowicka
Matka i córka. Zawsze mogą liczyć na wzajemne wsparcie, łączy je podobne spojrzenie na świat, pasja oraz poczucie humoru. Prywatnie bardzo się lubią i wiedzą, że mogą zwrócić się do tej drugiej osoby nawet w z pozoru najtrudniejszej sytuacji. Córka Małgorzaty Pieńkowskiej poszła w jej ślady, mimo że sławna mama chciała ją przed tym uchronić... „Przed zawodem, rozczarowaniem. Chciałam, żeby była samodzielna, niezależna, żeby wiedziała, że może na siebie liczyć. Wtedy trudniej będzie ją skrzywdzić. A jednocześnie bardzo chciałam, żeby wiedziała – co jest trochę wykluczające się – że świata nie należy się bać”.
Tak w intymnej rozmowie z Beatą Nowicką dla magazynu VIVA! aktorka opowiadała o macierzyństwie. Przyznawała, że nie da się na nie do końca przygotować i jest to rola wymagająca, pełna wyzwań. „Starałam się, jak mogłam, ale życie szybko mi pokazało, że co ma być, będzie. Niekoniecznie tak, jak sobie zaplanowałam”, dodawała. Dziś Ina ma 33 lata. Co mówiły o łączącej ich relacji?
[Ostatnia aktualizacja treści 02.06.2024 r.]
Małgorzata Pieńkowska i Ina Sobala: mama i córka są sobie bardzo bliskie
Bóg nie może być wszędzie, dlatego wynalazł matkę” – moja ulubiona definicja macierzyństwa.
Małgorzata: Przepiękna. Ale… Obie wiemy, że jest w tym pułapka. Same jesteśmy córkami naszych matek, podobnie jak one swoich i tak dalej (śmiech). Więc nie wyobrażam sobie sytuacji, że biegnę teraz do mojej mamy i skarżę się na coś, ale wyobrażam sobie, że siadam mamie na kolanach i mówię do niej jak do mądrej kobiety: „Przytul mnie”. Podobnie jest z Inką. Uwielbiam ją przytulać jako moją córkę, ale to jest przecież młoda, mądra, dorosła kobieta. Pewne sytuacje, konflikty powinna rozwiązywać sama, tak zresztą jak ja. Więc w tym sensie przytulenie córki ma ogromny sens i moc. W ogóle wzajemne przytulenie i wsparcie kobiet ma moc.
Ina: O byciu matką jeszcze nic nie wiem (śmiech). Natomiast z dzieciństwa mam ideę mamy. Mama dużo wtedy grała w teatrze, często role królowej albo księżnej, tyle że nie w bajkach dla dzieci, a sztukach Szekspirowskich. Jej kostiumy były niesamowite: wystawne i bogato zdobione. Na moich rysunkach mama zawsze zajmowała centralne miejsce: w pięknej sukni, z kolczykami w uszach i w pantoflach na obcasach. Ja stałam na dole i patrzyłam na nią z zadartą głową. Zawsze byłaś piękna, duża i w centrum uwagi mojego świata.
Małgorzata: Moja córeczka kochana… (śmiech).
Byłaś przygotowana do tej roli?
Małgorzata: Wiedziałam, że będę miała córkę. Intuicja. Przyjmował ją na świat wspaniały doktor Ludwik Kosmal, przyjaciel naszego domu. Pierwsze wrażenie? Tego nie da się opisać. Po prostu płakałam i czułam, że zaczynam nowy rozdział mojego życia. Zresztą co ci będę mówiła…
Dużo pracowałaś w ciąży?
Małgorzata: Dosyć dużo. Tuż przed porodem grałam normalnie w teatrze i nawet wzięłam udział w sztuce, w której stepowałam. Teraz z moim doświadczeniem myślę, że nie powinnam nawet o tym wspominać… Inkę urodziłam dwa miesiące wcześniej i pomysł Tomasza Zygadło, żebym zagrała Hankę w „Moralności pani Dulskiej”, będąc jeszcze w ciąży, co tu dużo mówić, nie wypalił. A to była fajna Hanka, bo zmieniła kanon grania tej roli…
Ina: Wreszcie Hanka nie była ofiarą…
Małgorzata: …tylko Hanką walczącą, ale zamiast Teatru Telewizji rodziłam córkę. Tydzień po porodzie wszyscy czekali w blokach startowych, żeby wreszcie nagrać ten spektakl. Inka była prawdziwym aktorskim dzieckiem. Spała przez cały dzień, a jak wracałam skonana z telewizji, natychmiast się budziła.
Ina: I hajla bajla…
Małgorzata: Hajla bajla… Bywało bardzo śmiesznie. I ciężko. Pytasz, czy ja byłam przygotowana do roli matki? Starałam się, jak mogłam, ale życie szybko mi pokazało, że co ma być, będzie. Niekoniecznie tak, jak sobie zaplanowałam.
Ina: Nie było ci łatwo, bo bardzo dużo wtedy pracowałaś w teatrze. Pamiętam, że ciebie nie było. To oczywiście nie jest zarzut. Po prostu pamiętam czekanie na mamę i system życia nocnego, który uskuteczniałam. O godzinie 19 albo o 22, jeśli wracałaś po spektaklu, nadrabiałyśmy cały dzień. Wszystko było: zabawy, rozmowy, czytanie książek. Często ze mną zasypiałaś, mamy nawet zdjęcia.
Małgorzata: W makijażu. Nie miałam siły dowlec się do łazienki.
Znam ten stan, choć nie jestem aktorką…
Ina: Uwielbiałam te wieczory. Byłam dzieckiem, wydawało mi się, że tak po prostu jest, że to naturalne. Nie kwestionujesz tego, w czym żyjesz.
Zobacz też: Jego narodziny nazwał cudem, napisał dla niego piosenkę. Ryszard Rynkowski czule o synu
[...]
Przed czym chciałaś obronić córkę?
Małgorzata: Przed światem. Przed zawodem, rozczarowaniem. Chciałam, żeby była samodzielna, niezależna, żeby wiedziała, że może na siebie liczyć. Wtedy trudniej będzie ją skrzywdzić. A jednocześnie bardzo chciałam, żeby wiedziała – co jest trochę wykluczające się – że świata nie należy się bać. Gdzieś na górze jest już zapisane, co mamy zrobić, o co się potknąć, czego doświadczyć, w związku z tym trzeba przestać się bać. Bo i tak będzie, jak ma być. Nawet porażki po latach bywają nagrodami.
Czego nauczyłaś się jako matka?
Małgorzata: Cały czas się uczę. Innego spojrzenia na rzeczywistość, którą sobie ułożyłam, przyswoiłam i uznałam za wzorzec metra z Sèvres pod Paryżem. Od lat medytuję, ćwiczę, gram w tenisa, rozwijam się, chodzę na różne warsztaty. Inka robi to samo, ale mam wrażenie, że o kilka poziomów wyżej, dalej, szerzej, bo już inaczej ogarnia ten świat. Po swojemu. Więc uczę się od niej nowego postrzegania wszystkiego, bo jednak wciąż jedną nogą tkwię w tym, co było.
Obie część młodości spędziłyśmy w komunie.
Małgorzata: I w takim nieustannym staraniu się. O wszystko. Kiedyś dobrze było mieć angaż w teatrze. Dziesięć lat temu zrezygnowałam z etatu i czułam ciężar tego ryzyka, bo byłam samotną matką, po różnych przejściach. To było dla mnie wyzwanie, żeby opanować strach, zaufać losowi. Gdy teraz wchodzę na życiowy zakręt, rozmawiam z Iną, bo jest mądrym, ciekawym człowiekiem.
Ina: Czasy kompletnie się zmieniły. Wszystko dzieje się o wiele szybciej. Kiedyś aktorzy mieli mniej projektów, ale był czas na próby. Gdy mama mnie urodziła, reżyser i ekipa czekali, aż wróci. Teraz nikt nie czeka, bo na twoje miejsce jest pięć innych aktorek! Kiedy w pandemii aktorzy chorowali, reżyserzy i producenci nie czekali, tylko od razu brali kogoś nowego. Jak zachorowałam, nie stresowałam się covidem, tylko tym, że mnie wymienią w serialu. Byłam porażona, gdy sobie to uświadomiłam.
Też jestem. Myślisz, że nasze córki mają łatwiejszy start w dorosłość, niż my miałyśmy?
Małgorzata: I tak, i nie. W tym sensie mają trudniej, że teraz wszystko jest wirtualne. Nie jest prawdziwe. Ktoś z tobą rozmawia, jest miło, a potem dowiadujesz się, że jest zgoła odwrotnie. Ilu ludzi, ile gazet, tyle programów telewizyjnych, tyle opinii. To wszystko jest takie schizofreniczne.
Ina: Mam wrażenie, że wasze pokolenie bardziej się wspierało, bezinteresownie pomagało. Pamiętam, jak pożyczaliście sobie pieniądze na słowo.
Małgorzata: Gdy byłam w ciąży, moje koleżanki z teatru – kochana, cudowna Zosia Charewicz, Basia Horawianka – troszczyły się o mnie. Dopytywały, jak się czuję, w czym mi pomóc, a jak się Inka urodziła, martwiły się, czy mam pieniądze na lekarza, bo Inka jako wcześniak była chorowitym dzieckiem. Czułam się zaopiekowana, bezpieczna. Teraz tego nie ma. Gdy czasami zanadto się kimś przejmę, odnoszę wrażenie, że przekraczam jakąś prywatną strefę. A przecież mam wyczucie, nikomu się nie narzucam. Wydaje mi się, że młodzi ludzie są niegotowi na bliskość, bo nie mają na nią czasu. A z drugiej strony, uprawiając ten zawód, obie jesteśmy szczęściarami w tym sensie, że nasze wewnętrzne dziecko cały czas się cieszy, w każdym razie moje. I to jest dar.
Co Was łączy?
Małgorzata: Poczucie humoru, choć ja uważam, że Inka ma lepsze. Moje jest dość przaśne, w stylu Benny Hilla. Lubię hardcore, choć doceniam wysublimowane żarty.
Ina: Emocjonalność nas łączy. Obie jesteśmy nadwrażliwe.
Małgorzata: Uwielbiam z Inką przebywać, najchętniej zagarnęłabym ją dla siebie. Ale wiem, że nie mogę… (śmiech). Cieszę się, że sobie świetnie radzisz. Jesteś młoda i śliczna. To jest bardzo miłe, że teraz mogę kroczyć i oświetlać się twoim blaskiem!
Ina: Mamo, nadal jesteś dla mnie w centrum, jak na tych dziecięcych rysunkach.
Małgorzata: Wczoraj dostałam od Darka, mojego przyjaciela, wiadomość. Uważam, że jest niezwykła: „Tak sobie leżę i myślę, że nie ma dokąd pójść. Tylko w górę”.
Zobacz też: Dzielą ich dwie dekady, Andrzej Rosiewicz czekał na nią pół wieku. Dziś świata po
[Tekst opublikowany i aktualizowany na Viva Historie 17.04.2024 r.]