Małgorzata Pieczyńska o synu: "Jestem zafascynowana tym, jak żyje Victor"
1 z 7
Aktorka i podróżnik. Matka i syn. Na stałe mieszkają w Szwecji, ale specjalnie dla "Vivy!" Małgorzata Pieczyńska i jej 25-letni syn Victor Wroblewski spotkali się w Polsce. I po raz pierwszy opowiedzieli o wyjątkowej relacji, która ich łączy. Małgorzata nie kryje, że podziwia syna:
- Jestem zafascynowana tym, jak on żyje. Cieszę się, że wychowaliśmy wolnego człowieka.
Wywiad z Małgorzatą Pieczyńską i Victorem Wroblewskim w najnowszym numerze "Vivy!", już w kioskach.
2 z 7
Co piękna aktorka, znana m.in. z seriali "Na wspólnej", "Kryminalni" i "Na dobre i na złe", myśli, patrząc na syna przystojniaka? I jaki stosunek ma do swojej urody jej syn?
Małgorzata: Myślę, że mi się udał. Ale każda matka kocha swojego syna niezależnie, czy jest przystojny, czy nie. Pewnie mój jest najpiękniejszy, choć to mi kompletnie nie przeszkadza (śmiech).
Victor: Najważniejsze, że jestem szczęśliwy, chociaż jestem piękny (śmiech).
Małgorzata: No właśnie, uroda nie jest tu najważniejsza. Co innego w związku. Mąż zawsze mi się podobał jako mężczyzna. Jak mnie wkurzał, to myślałam: „przynajmniej jest przystojny”.
Wielu, widząc Victora, mówi, że to skóra ściągnięta z Pieczyńskiej! A malarka Hanka Bakuła wręcz zapewnia, że to mąż aktorki Gabryś Wróblewski pokolorowany Małgosią. Kiedy pojawił się na świecie, nie tylko zachwycił mamę swoją urodą, ale i wywrócił jej życie do góry nogami.
Małgorzata: Tak, ale jego pojawienie się było najpiękniejszym wydarzeniem w moim w życiu. Nie mogę tak przy nim mówić, bo jeszcze przewróci mu się w głowie.
Długo sama się nim zajmowałam, pierwszą nianię miał w wieku trzech i pół lat. Zaczęłam wtedy grać w dużym szwedzkim filmie, bo mieszkamy na stałe w Sztokholmie. I wtedy dawał nam popalić. Był rozpuszczony jak dziadowski bicz. Przyznam, że przy pomocy szwedzkiego bezstresowego wychowania wchodził nam skutecznie na głowę. A jeszcze od teściów, którzy żyli w Szwecji, na okrągło słyszałam: „nie krzycz na dziecko, nie bij, nie strasz!”.
Victor: Miałem wymarzone dzieciństwo.
3 z 7
Małgorzata zawsze mówiła: „kochaj syna do piątego roku życia jak księcia, od piątego do piętnastego jak niewolnika, a od piętnastego jak przyjaciela”. A to nie jest oczywiste, że jest się przyjacielem własnego dziecka. Na tę przyjaźń trzeba zasłużyć, walczyć o nią, podtrzymywać. Dlatego na jego „osiemnastkę” podarowała mu… wyprawę w Tatry. Wdrapali się między innymi na Żabi Szczyt Wyżni i Mnicha z zawodowym taternikiem; na górze podziwiając widoki pili szampana. A jego koledzy na swoje „osiemnastki” otrzymywali od rodziców roleksy…
Nic dziwnego, że teraz nosi go po świecie. Stał się rasowym podróżnikiem.
Victor: Miałem niesamowite szczęście, bo zacząłem podróżować jako szesnastolatek i mogłem wtedy liczyć na finansową pomoc rodziców. Ale nie zawsze z niej korzystałem. Pracowałem jako cowboy w Argentynie przy stadzie liczącym dziesięć tysięcy krów. Po miesiącu nauczyłem się nieźle hiszpańskiego. Podróże dają wspaniałą możliwość poznawania ludzi, spojrzenia na życie z innej perspektywy.
Mam mnóstwo kolegów, którzy nie są szczęśliwi, choć ostro pracują w korporacjach i nie widzą słońca na horyzoncie. A dla mnie cały czas świeci słońce na horyzoncie… Na wyprawach do Ameryki Środkowej zdobyłem cenne certyfikaty, w tym uprawnienia ratownika górskiego i wodnego, dzięki którym łatwiej poruszam się w ekstremalnie trudnych warunkach. Udało mi się przejść z plecakiem trzy tysiące kilometrów. Trasa prowadziła od Karaibów po Pacyfik, przez góry, dżunglę, bagna…
Mama nigdy nie drżała o syna?
Małgorzata: Nigdy. Victor jest bardzo silny. Ma brązowy pas w dżudżitsu i umie się bić, ale jeszcze w dzieciństwie przytaczał pierwszą zasadę judo: „ustąp, aby zwyciężyć”. Nie pakuje się w konflikty, czy bójki. Nie ma w sobie agresji.
Victor: Agresja to cecha słabeuszy, którzy chcą innym pokazać swoją siłę. Bardzo się zdziwią, kiedy w dżungli natkną się na niedużego Indianina, a nagle zza drzew wyskoczy ich trzydziestu. Myślę jednak, że mama trochę się martwi, jak jej jedyny syn jedzie do Ameryki Środkowej na pół roku i odzywa się raz na miesiąc, a jak jest w dżungli, to cisza trwa przez trzy miesiące. A potem wraca, ma jakieś dziwne blizny i tatuaże.
4 z 7
Victor zaliczył już kilka groźnych wypadków podczas swoich wypraw. Najcięższe było ukąszenie pająka, po którym miał czarny palec, cztery razy grubszy. Na szczęście, Indianie wiedzą, co w takich przypadkach robić. Opcje były dwie: albo go wyleczą, albo obcinanie kciuka maczetą w dżungli. W podróży odkrył też, że jest typem "komandosa z wrażliwym sercem". Wpadł po uszy w... sierocińcu w El Salwadorze.
Victor: Nigdy nie lubiłem małych dzieci, ale kiedy tam trafiłem, wpadłem jak śliwka w kompot. Jak zobaczyłem te dzieci w sierocińcu, musiałem im pomóc. Zacząłem od naprawy autobusu szkolnego, który był w fatalnym stanie, bez sprawnych hamulców, z wybitymi oknami. Nie kryję, że mama też mi w tym pomogła, dorzucając się do zakupu tapicerki i radia w autobusie, żeby można w nim słuchać muzyki.
Im wszystko sprawia radość, jak zamawiam sto porcji pizzy hut czy kurczaków, bo jedzą tylko fasolę z ryżem. I wtedy mamy przyjęcie. Największym sukcesem jest to, że zaczęły się uczyć angielskiego, który opłacam im ze znajomymi. To dla nich szansa, żeby po wyjściu z sierocińca mogły pracować na plaży z turystami, czy kelnerować. Obiecałem im, że wrócę do El Salvador, nawet gdybym musiał ostatnie buty sprzedać. To mi daje więcej zadowolenia niż wszystko, co do tej pory robiłem w moim życiu.
Małgorzata: Zastanawiamy się z Gabrysiem, skąd ten sierociniec na drodze Victora? Czy nie odziedziczył tego karmicznie po dziadku Miszy? Skąd to się u niego wzięło?
Victor: Nie miałem tego wcześniej, chociaż pracowałem w różnych panamskich szkołach, instalując w nich zbiorniki wodne. Ale nie kontaktowałem się z dziećmi. A tu się zakochałem w 76 sierotach. Na jesieni znów tam jadę, traktuję to jak misję.
5 z 7
Dwóch facetów i ona jedna. Kto zatem rządzi w rodzinie? Podobno to Małgosia jest domowym guru.
Małgorzata: Nie wiem, skąd te opinie, bo u nas w domu mąż decyduje o wszystkim. Daje mi duże poczucie bezpieczeństwa, a ja nie mam kretyńskich wymagań, czy pomysłów.
Victor: Nie pamiętam w naszym domu kłótni.
Małgorzata: Bo my się nie kłócimy, my się dogadujemy. Prawdziwy konflikt to jest nieszczęście. Oczywiście, mamy różne zdania, spieramy się, ale to dzieje się na poziomie intelektualnym. Przeważnie konflikty biorą się z tego, że kobieta mówi językiem emocji, a mężczyzna językiem argumentów. I trzeba w jakimś momencie wyłączyć emocje, posłuchać racji drugiej strony. Nie być jak Klara mówiąca do Papkina: „Jeśli nie chcesz mojej zguby, krokodyla daj mi luby!". Ale też mężczyzna nie może nie liczyć się z uczuciami kobiety, bo "świat jest taki, jakim go widzą moje oczy!" Nawet jeśli to nie jest racjonalne, trzeba się porozumieć. Tupanie nogami nic nie da!
Victor: A ja wytupałem sobie te buciki (patrzy na nowiutkie adidasy). Kłócimy się tylko przy scrabblu, bo mama strasznie oszukuje.
Żyją w nieustannych rozjazdach. Jak to godzą z życiem rodzinnym?
Małgorzata: Myślę w tym momencie o Gabrysiu, który nie przepada za dłuższymi wizytami w Polsce . Nie chce mi przeszkadzać, jak pracuję tutaj intensywnie. Często więc zostaje sam w Sztokholmie. Oczywiście, rozmawiamy przez telefon, ale jest w tym sporo tęsknoty. Po 30 latach spędzonych razem to mnie rozczula. Tak jak to, że zawsze czeka na mój powrót. Dom jest wtedy posprzątany, są kwiaty i wykwintna kolacja na moją cześć. To jest święto.
6 z 7
Matka i syn podobnie postrzegają świat.
Victor: Zwykle wracam z wypraw spłukany. Starcza mi na kilka piw. Ale to dla mnie nie gra roli.
Małgorzata: Mamy dużo wspólnych wartości z Victorem. Poczucie wolności jako chyba najważniejszą z nich. Schematy typu: idź na studia, zrób karierę, kup dom na kredyt i samochód, to nie to !
Victor: W ogóle po co te zdobycze materialne? Wygrana w totolotka nie da szczęścia, może tylko przez chwilę. 90 proc ludzi, którzy wygrywają w tej loterii po dwóch latach staje się bankrutami.
Małgorzata: Z jogińskiego punktu widzenia, szczęście to stan umysłu, trzeba odnaleźć je w sobie. Jesteśmy tu i teraz i tę chwilę powinniśmy uczynić szczęśliwą. Tak jak Helmut Kajzar, wybitny reżyser, powiada w manifeście teatralnym: „postaraj się z codziennego krajania chleba uczynić krojenie tortu urodzinowego”.
7 z 7
Małgorzata przemijania się nie boi. Bo - jak mawia - każdy wiek ma swój urok. A jej największe marzenie związane z synem?
Małgorzata: Żeby jak najdłużej pozostał sobą, był taki, jaki jest. Widzę, jak szybko dojrzewa. To zupełnie nie ten sam chłopak, który miał 17 lat. Świetnie sobie radzi w świecie, zna języki, od dawna nie chce od nas żadnych pieniędzy. Jest bardzo zdolny i czego się nie chwyci, wszystko mu wychodzi. Ale chciałabym, żeby w jakiejś dziedzinie odnalazł swoją pasję, w ekologii, czy pedagogice specjalnej, a może w jakimś zawodzie filmowym.... Tak jak ja odnalazłam ją w aktorstwie.
A rodzina? Przecież dla niej jest ona zawsze najważniejsza. Dlatego zapewnia, że nigdy dla rodziny i syna się nie poświęcała.
Małgorzata: Odwrotnie! Uważałam, że syn jest moim największym nauczycielem, bo dzięki macierzyństwu mam szansę na rozwinięcie najpiękniejszych ludzkich cech, takich jak opiekuńczość, bezinteresowność, wytrwałość, czy radość z czyjegoś szczęścia. Macierzyństwo traktowałam jak wielki dar.
Czy też wpoiła te rodzinne wartości synowi?
Małgorzata: Zawsze warto zainwestować w rodzinę, miłość. Nie ma nic bardziej wartościowego w życiu.