Pięciokrotnie był w Polskim Kontyngencie Wojskowym w Afganistanie. Wydał wraz z żoną Magdaleną Rigamonti książkę „Echo”, która zdobyła szereg prestiżowych nagród. Jego projekt „Bykownia. Archeologia zbrodni” (poświęcony sowieckim zbrodniom w Bykowni) był objęty patronatem honorowym Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. Od kilku dni przebywa w Ukrainie, dokumentując wojnę z pozycji Kijowa. W osobistej rozmowie z Krystyną Pytlakowską Maksymilian Rigamonti opowiedział, jak wygląda sytuacja za wschodnią granicą Polski...

Reklama

Krystyna Pytlakowska: Gdzie teraz jesteś?

Maksymilian Rigamonti: W Kijowie, u moich ukraińskich przyjaciół, którzy biorą udział w obronie terytorialnej, czyli obronie cywilnej miasta. Jednego z nich, Rusłana Trzebniuka, znam od wielu lat. Pomagał mi, gdy pracowałem na Majdanie w 2014. Jego dziadek był Polakiem, którego zawierucha wojenna rzuciła do Włodzimierza Wołyńskiego - późniejszej części Ukrainy. Do Polski już nie wrócił. Jego brat był pradziadkiem mojej żony Magdaleny. Taka więc zawiązała się rodzinna pętelka.

Jesteś w Ukrainie, bo wspierasz swojego przyjaciela Rusłana?

Moje powody są tylko częściowo osobiste, ponieważ łącznie z Magdą, moją żoną, stworzyliśmy książkę, która opowiada o naszej polsko-ukraińskiej historii. Ta książka zdobyła nawet kilka nagród. Ale ja zrozumiałem 24 lutego, że ta nasza wspólna historia znalazła swoje zakończenie. Ona zaczęła się 80 lat temu, a teraz, kiedy Polacy pomagają swojemu sąsiadowi, ich dzieciom, babciom i wnukom, a nawet kotom i psom, to znowu brzmi tutaj polski akcent. A gdy Ukraińcy słyszą go - nawet gdy mówię po ukraińsku - i pytają, skąd jestem, a ja odpowiadam, że z Polski - mają łzy w oczach i błagają, żebym podziękował Polakom za pomoc.

W tym momencie zrozumiałem, że wszystko, co zdarzyło się kiedyś, możemy mieć w pamięci, ale trzeba zostawić to daleko za sobą, bo już nie jest ważne. Ważne jest to, co dzieje się teraz, gdy nasz sąsiad został zaatakowany w brutalny i nieuzasadniony sposób, bez żadnego powodu. I dlatego tu jestem, bo moją pracą mogę tym ludziom również pomóc.

Jesteś fotografem, choć mówisz o sobie, że fotoreporterem. A fotografa ma się w środku, w duszy. To taki wewnętrzny nakaz dokumentowania aparatem historycznych momentów.

Aparat jest tylko narzędziem. Można nagrywać też dźwięki, robić filmy video i sztuki performatywne. A to, że ja mam akurat aparat fotograficzny i potrafię fotografować, wpływa na mój wybór formy pomocy.

Zobacz także

Czytaj także: Mama Żory Korolyova uciekła z Ukrainy przed wojną. Wczoraj znalazła bezpieczne schronienie

Maksymilian Rigamonti

Kiedy postanowiłeś jechać do Kijowa?

To był impuls - usłyszałem transmitowane przez telewizję przemówienie Zełenskiego w Parlamencie Europejskim. Widać było, że to człowiek wrażliwy, z otwartym sercem, który w prostych słowach wypomniał zatwardziałym politykom, że nie wyszli poza myślenie średniowieczne i że teraz tylko otwartość, pewność i wiara w siebie mogą zdziałać cuda, na które Ukraina bardzo liczy. To, co powiedział, przekonało mnie do wyjazdu. Wyjechałem 3 marca, po trzech dniach podróży dotarłem do Kijowa, gdzie jestem od niecałych dwóch dni.

Powiedziałeś w TVN24, że panuje tam w tej chwili spokój i cisza.

To taka cisza przed burzą. Tę ciszę aż słychać na opustoszałych ulicach, gdzie można przeliczyć przejeżdżające samochody na palcach jednej ręki, i głównie są to auta policyjne albo służb miejskich. Przechodniów nie ma. Można usłyszeć naturę, która w mieście zazwyczaj ginie wśród hałasu ulicznego. A ta pustka aż wyje, ona krzyczy. Oczywiście Kijów jest prawie okrążony, ale Ukraińcy dzielnie walczą, a ja się za nich modlę, żeby dali sobie radę. I doskonale rozumiem ich wolę walki, czując, że biją się też o naszą wolność. Jeśli oni przegrają, to my też przegramy.

Polacy zdają sobie z tego sprawę, dlatego się boimy, że zapędy Putina na Ukrainie się nie skończą, że ruszy i na Polskę.

Bo to taki konflikt pomiędzy nowoczesnością a mentalnym średniowieczem. Granice przecież zawsze były i zawsze stanowiły kłopot. Nawet my mieliśmy problem z wytyczeniem miejsc, gdzie kończy się Europa Wschodnia, a gdzie zaczyna Zachodnia. Ukraina właśnie teraz tego doświadcza. Ja bym tę wojnę nazwał konfliktem cywilizacyjnym.

Czytaj także: Ołena Zełenska zawsze wspierała męża, dzisiaj u jego boku zdaje najtrudniejszy w życiu egzamin

Maksymilian Rigamonti

W tej ciszy, o której mówisz, czujesz rozpacz?

Nie. Ludzie, z którymi się spotykam, są przekonani do swoich racji i będą bronić swojego kraju do upadłego, ponieważ broniąc go, bronią prawdy. A moi znajomi, z którymi mam bezpośredni kontakt, będą bronić po prostu swojego domu, mieszkania, swojej ulicy. Mają wyznaczone terytorium, którego muszą pilnować, są bardzo dobrze zorganizowani i głęboko wierzą, że zwyciężą. A ja wierzę w ich wiarę i ich wspieram, jak mogę. W domu, w którym mieszkam, jest mnóstwo broni, i w każdym ukraińskim mieszkaniu w Kijowie z pewnością można taką broń znaleźć. Ci ludzie będą jak powstańcy warszawscy walczyć do ostatniej kropli krwi. I biada każdemu ruskiemu, który tu wejdzie. Nie chciałbym być w jego skórze.

W razie czego jesteś gotów też chwycić za broń?

Jestem dziennikarzem, obowiązują mnie konwencje genewskie, za broń więc chwytać nie mogę. Ale aparat fotograficzny też jest potężną bronią. I moja głowa, która nim kieruje. I moja dusza, która mi podpowiada, co mam robić.

Masz włoskie korzenie, skąd wiec takie poczucie jedności z Ukrainą?

Moje korzenie są bardziej włoskie, ale duszą jestem z Ukrainą. To ludzie z otwartymi głowami, którzy wiedzą, że racja jest po ich stronie. I zaświadczam, że nie ma mowy tu o poddaniu się.

Rodzina jest dla Wołodymyra Zełenskiego najważniejsza: „Zostawmy naszym dzieciom kraj, z którego będą dumne”

Maksymilian Rigamonti

Nie przeżyłeś jeszcze tam żadnego nalotu?

Nie i błagam, żebym nie musiał go przeżywać. Ja nalotów doświadczyłem w Afganistanie i to, jak mówią w żargonie wojskowym, ryje mi beret. Nie chcę podobnego doświadczenia. Ale tutaj, z oddali 25, 30 kilometrów słychać ataki bombowe na Buczę i Irpień dzisiaj atakowane. I tak blisko od nas rozstrzeliwani są ludzie. To taki dystans, jak od Śródmieścia Warszawy do Łomianek. Wyobraźmy sobie, że stoją tam czołgi i dzieją się tak straszne rzeczy. Wszyscy jednak liczą na to, że Ukraińcy nie dadzą się okrążyć.

Jesteś silnym człowiekiem i przygotowanym na takie sytuacje. My tutaj, oglądając relacje w telewizji, płaczemy. A Ty nie możesz sobie tam pozwolić na łzy.

Nie jest lekko, ale w moim zawodzie albo się o czymś mówi, albo się coś robi. Zrozumiałem to już dawno temu. Nie chcę więc opowiadać o tym, co czuję. Mogę tylko powiedzieć, że miałem imperatyw, by tu przyjechać i pokazać siłę Zełenskiego, w którego Ukraińcy wierzą jak w Boga. I którego siła jest wielka. A jego naród pójdzie za nim do nieba albo do piekła i z powrotem. To niesamowite, co ten człowiek swoją postawą tutaj zdziałał.

Nie bałeś się tam jechać?

Bałem się strasznie. To potwornie trudna decyzja, bo mam rodzinę, mam dzieci i różne zawodowe obowiązki. Ale nastał czas próby, a ja wiedziałem, że muszę być częścią tej historii. I nie chodzi o to, żeby zrobić jakieś niesamowite zdjęcie.

A o co chodzi?

Żeby im powiedzieć, że jestem z nimi. I że takich jak ja, jest wielu. Inni dziennikarze też wykonują tu swoją pracę, tak samo dzielnie i z zapałem jak ja. Tylko że ja jeszcze mam poczucie obowiązku po powstaniu książki o historii polsko-ukraińskiej. Zresztą tak naprawdę całe moje życie zawodowe jest związane z Ukrainą, począwszy od mojego nagrodzonego zdjęcia w roku 2012, zrobionego w Ukrainie, potem był Majdan, gdzie też zdobyłem nagrodę fotograficzną. Potem książka, a teraz wojna Putina. Nie mogło mnie tu nie być.

Ile zdjęć już zrobiłeś?

Nie chodzi o ilość. Praca tu jest bardzo utrudniona. Wykonałem może z dziesięć zdjęć, a wśród nich cztery dobre. Ale ja już w ogóle mało zdjęć robię, tylko patrzę i obserwuję. Muszę mieć pewność, że dzieje się to, co chcę pokazać. A pokazuję klimat, ducha ludzi, którzy tu mieszkają, ich upór, odwagę. To jest mój cel.

Kiedy wrócisz do Polski?

Tego nie wiem. Wszystko zależy od sytuacji, jaka się tutaj utworzy. Najbliższe dni są bardzo istotne. Planowałem wyjazd 10-dniowy, ale czas pokaże, kiedy będę mógł wrócić.

Twoja żona Magda z pewnością umiera ze strachu.

Tak, myślę, że umiera, ale rozumie, że musiałem tu przyjechać. Nie bawię się w politykę, to nie moja rola. Ale wiem, że ludzie mądrzejsi ode mnie powinni być na tyle odważni, by nie podejmować decyzji wyłącznie zachowawczych. W Ukrainie jest wojna, a my musimy zrobić wszystko, żeby nie poszła dalej.

Co w Tobie te wojny, które dokumentowałeś, zmieniły?

Każda wojna zmienia człowieka. Czas w Afganistanie był dla mnie bardzo ważny i dużo mnie nauczył. A przede wszystkim, co to jest przyjaźń, zaufanie i poświęcenie dla zawodu. Ta wojna też pewnie mnie zmieni. Wiem, że narażam siebie i moich bliskich. Ale wiem też, że muszę dać świadectwo sobie i tym ludziom, którzy tu walczą. Mam jednak nadzieję, że normalność wróci wraz ze słońcem i wiosną. Może to naiwne, ale mam nadzieję, że za chwilę ta wojna się skończy.

Maksymilian Rigamonti- fotograf i fotoreporter, zdobywca wielu nagrod fotograficznych

Reklama

Rozmawiała: KRYSTYNA PYTLAKOWSKA

Maksymilian Rigamonti
Reklama
Reklama
Reklama