Reklama

Jubileusz nie skłania mnie do przemyśleń na temat przemijania. Jestem tu i teraz, a co będzie, to już wielka niewiadoma. Czuję się szczęśliwa, bo mam kochaną rodzinę, przyjaciół i cudowną pracę, która daje mi dużo radości i chęci do życia. Ale wspomnienia… Wspomnienia są ciągle żywe, jakby wszystko wydarzyło się wczoraj”. Magda Zawadzka w niezwykłej rozmowie z Krystyną Pytlakowską.

Reklama

Czy 55 lat na scenie to krótko czy długo?

Nie zastanawiałam się nad tym. Dopiero jubileusz uświadomił mi, że minęło 55 lat od chwili, gdy zadebiutowałam na scenie Teatru Dramatycznego jako zawodowa aktorka. To wspomnienie jest ciągle żywe, jakby to było wczoraj. Nie wiem, czy to krótko, czy długo. Dla mnie ważna jest jakość przeżytych lat. Myślę, że były bogate w intensywną, ciekawą pracę w Polsce i za granicą, wydarzenia, kontakty z interesującymi ludźmi.

[...]

Rozpamiętujesz przeszłość w każdej wolnej chwili?

Miewam takie momenty, ale na przeszłość nie mam już żadnego wpływu. Jest zamknięta. Natomiast staram się pamiętać, co było w niej dobre, i cieszy mnie, że jest tego więcej niż złego.

Pamiętasz siebie z dzieciństwa?

Doskonale pamiętam siebie jako dziewczynkę, łobuziaka, radosnego prowodyra zabaw. Byłam w ciągłym ruchu i taka jestem do dziś. W stanie wojennym nauczyłam się robić na drutach, szydełkować, haftować, robić przetwory, piec ciasta. Janek Kobuszewski powiedział kiedyś: „Gdyby na świecie nie było już żadnej pracy, to Madzia by ją sobie wymyśliła”.

Kim chciałaś zostać, kiedy byłaś dzieckiem?

Gdy miałam dziewięć lat, oczarował mnie cyrk, a szczególnie akrobacje wykonywane na trapezie. Marzyłam o tym, żeby jeździć na występy po świecie jako kobieta guma i, co ważne, w błyszczącym, srebrnym kostiumie! Pomysł wcieliłam w czyn. Zapisałam się na zajęcia z akrobacji i baletu. Akrobatką nie zostałam, ale potrzeba rekreacji, ruchu, jazdy na rowerze, pływania zakodowała się we mnie na zawsze.

Kiedy powiedziałaś rodzicom, że zostaniesz aktorką?

Na rok przed maturą. Na moją decyzję zdawania do szkoły teatralnej złożyło się szereg przypadków. Wierzę w to, że często właśnie one nami rządzą. Nazywam je pocałunkami losu. Pamiętam, że w szkole podstawowej pani wychowawczyni zauważyła, że ładnie śpiewam, i poleciła mnie radiowcom do audycji dla dzieci. Zaśpiewałam piosenkę bez fałszu i tremy, a cała rodzina siedziała w nerwach przy radioodbiorniku, słuchając mojego pierwszego w życiu publicznego występu.

Czytaj też: Gustaw Holoubek we wspomnieniach Magdaleny Zawadzkiej

Krzysztof Opaliński

Pamiętasz, jaka to była piosenka?

Oczywiście. Tytuł: „Hej, zajączek ci ja” i chyba pięć zwrotek. Gdy po kilku latach, będąc już w liceum, koleżanka poprosiła mnie o pójście z nią na eliminacje do Młodzieżowego Studia Poetyckiego w telewizji, zgodziłam się bez wahania. Przeszłam przez trzy etapy eliminacji i na liście kilkunastu osób, które zwyciężyły, znalazło się również moje nazwisko. Byłam przeszczęśliwa, bo otwierał się przede mną fascynujący świat – świat telewizji. Perspektywa chodzenia na próby, poznania nowych ludzi, raz w miesiącu występów na żywo w programie dla młodzieży była radosną, daleką od codzienności przygodą. Andrzej Konic, twórca Młodzieżowego Studia Poetyckiego, zdawał sobie sprawę z tego, ile pracy musi włożyć w nas, amatorów. Okazał się znakomitym pedagogiem i reżyserem. Uczulił nas na piękno słowa, finezję metafory, dowcip i zrozumienie tego, co recytujemy. Ważna była także mobilizacja w pokonywaniu tremy przed występem „na żywo” i samokontrola. Trzeba było ten jeden raz dać z siebie wszystko.

[...]

Rodzice to zaakceptowali?

Rodzice uznali, że wybór zawodu należy do mnie, ale nie omieszkali przestrzegać przed niebezpieczeństwami, rozczarowaniami i porażkami związanymi z uprawianiem zawodu artystycznego. Bardzo wspierała mnie siostra mojego dziadka, cioteczna babcia, profesor Stanisława Zawadzka. Moja ciocia babcia była wielką przedwojenną śpiewaczką, występującą na czołowych światowych scenach, na czele z mediolańską La Scalą. W tym słynnym teatrze była gwiazdą. Miała etat jako jedna z dwojga Polaków. Drugim był Jan Kiepura. Jako pani profesor warszawskiego Konserwatorium Muzycznego uczyła młodych ludzi i rozumiała, jak ważny jest wybór zawodu z potrzeby serca.

Uważasz, że miałaś szczęście w życiu?

Myślę, że tak. Miałam szczęśliwe dzieciństwo, a jako dorosłej życie prywatne i zawodowe też układało mi się pomyślnie. Zaraz po dyplomie w PWST (Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej) ówczesny dyrektor Teatru Dramatycznego Andrzej Szczepkowski zaproponował mi etat, a był to jeden z najlepszych teatrów w Warszawie.

[...]

Jubileusz nie skłania mnie do przemyśleń na temat przemijania. Jestem tu i teraz, a co będzie, to już wielka niewiadoma. Czuję się szczęśliwa, bo mam kochaną rodzinę. Wnuczki, syna, przyjaciół i cudowną pracę, która ciągle daje mi dużo radości i chęci do życia.

Byłam na Twoim przedstawieniu „Uciekinierki” i jubileuszu 55-lecia pracy. W holu teatru Ateneum różne panie, od koleżanek aktorek po garderobiane, mówiły o Tobie: „Nasza kochana Madzia”.

Te wypowiedzi są dla mnie największą nagrodą. Bezinteresownie wyrażona sympatia sprawia, że czuję się bardzo szczęśliwa. Wielokrotnie tego doświadczałam w ciężkich chwilach po odejściu Gustawa, gdy ofiarowali mi pomoc ludzie, z którymi nie byłam blisko, od których niczego nie oczekiwałam. To są właśnie najpiękniejsze dary losu.

Cały wywiad z Magdaleną Zawadzką w nowym numerze VIVY!. Magazyn jest dostępny w punktach sprzedaży w całej Polsce od 10 lutego.

Reklama

Zobacz też: Magdalena Zawadzka o Gustawie Holoubku: „Cały czas jest przy mnie obecny

Marlena Bielińska
Reklama
Reklama
Reklama