Ksiądz Jan Kaczkowski: „Chciałbym Cię, Panie Boże, poprosić o zbawienie”. Ważna rozmowa o powołaniu i chorobie
Ksiądz Jan Kaczkowski po usłyszeniu diagnozy - rak - miał żyć jeszcze 6 miesięcy, a każdy kolejny miał być cudem. Ze śmiertelnym guzem mózgu żył ponad 2,5 roku. Nie miał pretensji do Boga. Chyba że o to, że stworzył człowieka jako biologię, a nie jako anioła. Czas, który mu pozostał wykorzystał tak intensywnie, jak tylko można było. Miał dla kogo żyć i działać - dla rodziny, hospicjum i swoich uczniów, o których mówi z miłością „moje dzieci”. Uwielbiany duchowny zmarł w poniedziałek wielkanocny 28 marca 2016, w domu, otoczony rodziną i bliskimi.
W grudniu 2015 roku ksiądz Jan Kaczkowski udzielił VIVIE wywiadu, w którym w poruszający sposób, ale i z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru opowiedział o swojej chorobie, targowaniu się z Panem Bogiem i życiu na pełnej petardzie. Przedstawiamy Wam dziś fragment rozmowy z duchownym na temat wiary, pracy w hospicjum, zdradzamy, dlaczego myślał o sobie jako o "coachu dobrej śmierci". Oraz jakie miał prośby do Boga.
Ksiądz Kaczkowski o swojej chorobie
Glejak mózgu - śmiertelna choroba - w obliczu takiego wyroku nawet najsilniejsi się załamują. Ale nie ksiądz Jan Kaczkowski. Można powiedzieć, że walczył od urodzenia - na świat przyszedł jako wcześniak, i od najmłodszych lat zmagał się z problemami zdrowotnymi. Czy miał w sobie żal do Boga, że wystawił go na tak trudną próbę?
Ksiądz Jan Kaczkowski: On nie ma z tym nic wspólnego. Jako bioetyk z wykształcenia dokładnie wiem, jak powstają nowotwory. To jest tylko pomyłka przy replikacji kodu DNA. Proszę do tego Pana Boga nie mieszać. Można mieć tylko pretensję, że stworzył nas jako biologię, a nie jako aniołów. Ale chciał, żebyśmy mieli ciało tak jak jego syn.
W wywiadzie wyznał, że nie śmiałby targować się z Bogiem o życie.
Ksiądz Jan Kaczkowski: W domu odmawiam wspaniałą modlitwę, która za każdym razem jest dla mnie trudna, zwłaszcza kiedy przychodzą niepomyślne wiadomości. „Całkowicie zgadzam się z panowaniem Twojej woli. Oddaję Tobie, Panie, całą wolność, rozum, wolę, wszystko, co mam i posiadam, bo Tyś mi to dał”. Wypowiedzenie tych słów w kryzysie jest niezwykle ciężkie. Trzeba się spocić duchowo i intelektualnie, ale ta ufność pozwala mi funkcjonować normalnie.
Ksiądz Kaczkowski prowadził hospicjum. Co o tym mówił?
W 2004 roku udało mu się założyć hospicjum pod wezwaniem Świętego Ojca Pio, które teraz jest jednym z najlepszych w Polsce. Czy prowadzenie hospicjum to ciężka praca?
Ksiądz Jan Kaczkowski: Przyznaję, jest ciężka i wyczerpująca. Ale wtedy mówię sobie: „Kaczkowski, jak jesteś taki wrażliwy, to trzeba było założyć kwiaciarnię”. Wiedziałem, co wybieram. Nie mogę się teraz roztkliwiać. Pokutuje mit, że hospicjum to „one way ticket” – bilet w jedną stronę. A sporo pacjentów staje na nogi i z niego wychodzi, co nie znaczy, że całkowicie zdrowieje. W sumie pod opieką mamy ponad 100 osób korzystających z hospicjum stacjonarnego i domowego oraz opieki ambulatoryjnej.
Ksiądz Kaczkowski w hospicjum pomagał umierającym.
Ksiądz Jan Kaczkowski mówi o sobie, że „kocha łamać konwenanse”. Wyłamuje się ze stereotypów dotyczących duchownych i sprzeciwia się konwencjonalnemu myśleniu o hospicjach. W wywiadzie wyznaje, że woli nie myśleć o sobie jak o Charonie przewożącym dusze na drugą stronę.
Ksiądz Jan Kaczkowski: Słyszałem, jak pewna pani określiła siebie coachem szczęścia. Mogę więc powiedzieć, że jestem coachem szczęścia nadprzyrodzonego i to jest moja główna rola. Czasem nazywam się też coachem dobrej śmierci. Tu odwołuję się do średniowiecznej ars moriendi, wedle której człowiek całe życie przygotowuje się na swoje odejście z tego świata. Może warto już zawczasu pomyśleć, kto miałby wtedy przy nas być. Kogo należałoby przeprosić, a kogo poprosić o wybaczenie? I wiedząc, że koniec się zbliża, powiedzieć: „No dobrze, pole wedle tej brzózki to dla ciebie, tamto pole wedle tamtej brzózki dla ciebie”. Aby nasi pseudonajbliżsi nie pożarli się do ósmego pokolenia naprzód o majątek.
Ksiądz Jan Kaczkowski zawsze był aktywny. Diagnoza nie sprawiła, że zwolnił. Przy tak napiętym grafiku, jaki miał, nie zostawało mu dużo czasu na myślenie o własnym zdrowiu.
Ksiądz Jan Kaczkowski: Mnie ten napełniony kalendarz napędza. Oczywiście, słyszę od swoich rodziców, że zajadę się na śmierć. Ale jak się sam nie zajadę, to zajedzie mnie wstrętny glejak. Zresztą czasem żartujemy sobie z pacjentami ze śmierci. I kiedy się śmiejemy, mówię: „Śmierć nie może być śmiertelnie smutna i straszna, bo to by nas zabiło”. Przyznają ze śmiechem: „Ma ksiądz rację”. I śmiejąc się, i żartując, umieramy wspólnie. Nie chcę uderzać w wielki dzwon, choć z każdą śmiercią naszego pacjenta jakaś część we mnie umiera. Ale rola księdza i kapelana to coś najpiękniejszego, co mi się mogło w życiu przydarzyć.
Jan Kaczkowski o pracy z młodzieżą i rodzinie
Czy chciał kiedyś założyć rodzinę?
Ksiądz Jan Kaczkowski: Oczywiście. Mam już doświadczenia rodzinne, bo część moich uczniów z technikum mechaniczno-drzewnego mówi mi „tato”. Jeden zadzwonił ostatnio z nowiną, że zostałem dziadkiem. Powiedziałem: „Ty gałganie, nawet ślubu nie masz, jak dzieci własne wychowasz?”. Ale jestem z nich dumny.
Ksiądz Jan Kaczkowski.
Ksiądz sprzeciwia się nazywaniu swoich uczniów "trudną młodzieżą", ale samemu zdarzało mu się mówić o nich z czułością "bezmyślne ogry".
Ksiądz Jan Kaczkowski: Tak, a kiedy się obrażali, mówiłem: „Wy nie jesteście ogry, wy jesteście ogiery”, co bardzo podbudowało ich męskie ego. Jeden zaplątał się w narkotyki, a teraz jest dealerem, tyle że samochodowym. Drugi został księdzem, jak „tata” (uśmiech). A trzeci, po odsiadkach, poszedł na studia.
Pierwotnie ksiądz chciał zostać zakonnikiem, ale jezuici go nie przyjęli. W wywiadzie wyznał, że nie ma o to żalu, a oni komentują, że "taka niezależność w hierarchii diecezjalnej w zakonie zostałaby zmarnowana". Tam na pewno nie założyłby hospicjum, ani nie prowadził warsztatów z bioetyki dla studentów medycyny i prawa. W wywiadzie ksiądz wyznał, że niewielu rzeczy w swoim życiu żałuje i drugi raz poszedłby tą samą drogą. Z korektą na życie bez glejaka?
Ksiądz Jan Kaczkowski: Nie, z małymi korektami moralnymi, bo jak człowiek patrzy wstecz, to widzi, że kogoś obraził, coś zawalił. Wcześniej myślałem o medycynie, ale ze słabym wzrokiem zostałbym ewentualnie dermatologiem. Chciałem też być prawnikiem. A teraz muszę się znać na prawie, żeby bronić moich ogrów przed sądem, i jestem głęboko zanurzony w medycynie.
Spytany czy ma jakąś gorącą prośbę do Boga odpowiedział: Mam: „Chciałbym Cię, Panie Boże, poprosić o zbawienie”.
Ksiądz Jan Kaczkowski zmarł 28 marca 2016 roku, miał 38 lat.