Rajdowiec Krzysztof Hołowczyc jest bardzo rodzinny. Dba o „swoje dziewczyny” - żonę, trzy córki i wnuczkę – nawet bardziej, niż powinien. Ale, jak mówi: „lubi to”. W wywiadzie dla dwutygodnika VIVA! opowiada o przodkach – dziadku, który porwał babcię i o swojej matce, która odciągała go od wyścigów. Domowa twarz gladiatora rajdów!

Reklama

Rozmowa z Krzysztofem Hołowczycem

„Moja żona i dzieci powtarzają, że dziadek ustawił całą rodzinę. Zawsze służył radą, pomocą. I przede wszystkim był na miejscu, gdy ja jeździłem po świecie”.

A jakby jelonek wyskoczył Panu pod koła?

To z jelonka jest pasztet.

A dzik?

Dzik też łatwo przechodzi. Przećwiczone.

A łoś?

Łoś gorzej. Trzeba się schylać. Najgorzej, jak kwasem zaleje. Rozpruwa sukinsyna, a łoś ma bardzo silny kwas żołądkowy. Podobno wypala oczy... :)

Zobacz także

Kim był Pana dziadek? Mówią, że też szalony?

Krewni mówią, że jestem najbardziej do dziadka podobny. Miał zawsze dziwne pomysły. Sprzedał trzy krowy, żeby sobie rower kupić. Został „wypisany” z rodziny Hołowczyców, bo porwał babcię z magnackiej rodziny Kodłubaj. Bardzo się kochali. Powinien czekać na zgodę rodów, a on zrobił, co chciał.

mat. pras.

Znał go Pan?

Zastrzelili go sowieci. W czasie wojny wywieziono go do Niemiec. Gdy wracał po wojnie, zabili go i jeszcze bandytą nazwali, bo miał 200 ha ziemi. Dzisiaj jestem starszy od niego, gdy żył. Cieszę się z każdego roku więcej. Mój ojciec był spokojniejszy od dziadka, pragmatyczny pan inżynier. Mądry, bardzo wiele mu zawdzięczam. Moja mama była przeciwna temu, że jeżdżę. „Po co to robisz?”, złościła się. A ojciec po cichu wspierał. Też sportowiec, rozumiał pasję. I żył rodziną. Moja żona i dzieci powtarzają, że dziadek ustawił całą rodzinę. Zawsze służył radą, pomocą. I przede wszystkim był na miejscu, gdy ja jeździłem po świecie. A na koniec pozostawił nam sporo pieniędzy. Mówił, że nie wierzy, że „ten szarłaput” czyli ja, utrzyma rodzinę. Po nim mam zakodowane, że zaskórniak zawsze musi być! Nie można rodziny zostawić bez środków. Tym bardziej, że moje dziewczyny mają lewe ręce do zarabiania. Są „skazane” przeze mnie na fajne życie.

Może to nie jest dobre?

Z pewnością! Ale ja tak lubię. Zawsze chciałem, żeby moje dziewczyny czuły się bezpiecznie. Żeby czuły, że są kochane. Ale ostatecznie to nie jest dobre, bo szukają księcia z bajki. Każdej się wydaje, że facet będzie miał wszystko i będzie super. Pierwsza już się rozwiodła. Budujemy teraz nowy dom, z wielkimi oknami w salonie, żeby wspólnie pić poranną kawę w promieniach słońca, ale moje starsze córki trudno do nas ściągnąć. Starsza teraz w Szwajcarii, średnia w Australii. Średnia mówi: „Tato, wolę tam być zwykłym workerem, robić proste rzeczy, niż tu być dyrektorem w jakiejś firmie, bo w Polsce ludzie są krzywi”. „Ale czemu tak mówisz?”, pytam. „Zobacz Alu, nasi przyjaciele to przecież tacy fajni ludzie”, dodaję. „My tu tworzymy zamknięte światy”, odpowiada. „A na ulicy ludzie mają do mnie niechęć, bo jestem Hołowczyc, mam sławnego ojca. To boli”. Niestety, nasz kraj choruje i pewnie nie szybko go uzdrowimy.

Reklama

O tym, kiedy umierał i jak zarobi dwa miliony euro, żeby wrócić na rajd Dakar, przeczytaj w najnowszym dwutygodniku VIVA! Na rynku od 21 marca 2019.

Olga Majrowska
Reklama
Reklama
Reklama