Brodzik, Kożuchowska, Dygant... Jak słynne polskie aktorki wspominały z VIVĄ! magiczne Wigilie?
1 z 6
Święta to miłość. Radosne oczekiwanie, zapach ciasta pieczonego przez babcię. I wreszcie jest! Pierwsza Gwiazdka. Jak słynne polskie aktorki: Joanna Brodzik, Małgorzata Kożuchowska, Magdalena Różczka, Agnieszka Dygant wspominały z VIVĄ! magiczne Wigilie? Sprawdźcie sami.
Przypominamy archiwalny materiał Krystyny Pytlakowskiej i Beaty Sadowskiej z 2005 roku w sesji autorstwa Piotra Porębskiego.
Polecamy też: Ponad 6-metrowa choinka, stuletnie bombki, polowanie na bażanty – tak spędza święta brytyjska rodzina królewska!
2 z 6
Małgorzata Kożuchowska: Za świętami tęskni się cały rok. Nie wyobrażam sobie świąt spędzanych gdzieś poza domem moich rodziców w Toruniu. Tam zbieramy się zawsze i tak też będzie w tym roku.
Polecamy: „Niech się dzieje!”. Małgorzata Kożuchowska na okładkach VIVY!
Ze świętami oczywiście związanych jest mnóstwo rodzinnych anegdot. Do dziś zaśmiewamy się, oglądając zdjęcia jednej ze świątecznych choinek. Była niezwykle „smukła” i prawie pozbawiona igieł. Tata przyniósł ją do domu po ośmiu godzinach stania w kolejce. Był szczęśliwy, że ją w końcu zdobył, ale przypłacił to zdrowiem. I całą Wigilię przeleżał w łóżku z 40-stopniową gorączką. Dziś nas to bawi, ale wtedy, w stanie wojennym, wcale nie było to śmieszne.
Panuje przekonanie, że w Wigilię zwierzęta przemawiają ludzkim głosem. Czekałam więc co roku, czy nasz pies Misiek coś powie. Kiedy składaliśmy sobie życzenia, zawsze głośno szczekał, domagając się opłatka. Dostawał kawałeczek i uspokajał się. W ten sposób po swojemu dołączał się do wspólnych życzeń.
święta to także prezenty. Gdy byłam w szkole podstawowej, robiło się je własnoręcznie. Raz wykonałam… notesy dla rodziców. Były wielkości zeszytu. Okładki powyklejałam muszelkami, które przywiozłam znad morza. Byłam rozczarowana, że rodzice nie zabierali tych notesów do pracy. Nie zdawałam sobie sprawy, że są niepraktyczne… Teraz też uwielbiam robić prezenty, ale wcześniej zasięgam rady u mamy, która najlepiej wie, czego komu najbardziej potrzeba.
Polecamy też: Małgorzata Kożuchowska: "Poddałam się naprotechnologii, po dwóch miesiącach byłam w ciąży"
Ale zresztą czy to ważne, jaki prezent? Ważne, że jest dowodem pamięci. Miłości.
Bo to przecież święta miłości. I dlatego tak istotne jest, by wracać w Wigilię do domu dzieciństwa. Nie będzie już tylko z nami „babci-niani”, która opiekowała się nami, kiedy byłyśmy małe. To dla niej był ten dodatkowy tradycyjny talerz. Zawsze szłyśmy po nią we trzy – moje siostry i ja. Mówiła: „O, moi trzej królowie już przyszli…”
Już cieszę się na tradycyjne świąteczne potrawy, z których najbardziej chyba lubię barszcz z uszkami i makówki. To masa przyrządzona z maku, masła, mleka, miodu i bakalii: rodzynki, migdały, orzechy. Przekłada się nią cienko pokrojone w długie plastry kawałki przesuszonej bułki. Wygląda jak tort i smakuje wybornie. Ta potrawa będzie już zawsze kojarzyć mi się z Wigilią u mamy. Po maku zawsze chce się spać, więc tata robi kawę, żebyśmy dotrwali do Pasterki o północy.
Przepiękna toruńska starówka w świątecznych dekoracjach ma dodatkowo niezwykły urok. Chodzimy więc na Pasterkę do gotyckiej katedry świętych Janów. Moment, kiedy zaczynają bić dzwony i rozbrzmiewają pierwsze takty śpiewanej wspólnie kolędy, należy do moich ulubionych. Wiem wtedy, że święta naprawdę już się rozpoczęły.
Polecamy też: Ponad 6-metrowa choinka, stuletnie bombki, polowanie na bażanty – tak spędza święta brytyjska rodzina królewska!
3 z 6
Polecamy też: Ponad 6-metrowa choinka, stuletnie bombki, polowanie na bażanty – tak spędza święta brytyjska rodzina królewska!
Zobacz też: Wybrałem 14 książek o kuchni i gotowaniu, które warto podarować na gwiazdkowy prezent!
4 z 6
Joanna Brodzik: W moich rodzinnych stronach, czyli na Ziemi Lubuskiej, zamiast Świętego Mikołaja przychodzi Gwiazdor. Kiedy w domu wszystko było przygotowane, mama prosiła nas – mnie, mojego brata i siostrę – żebyśmy, zamknięci w naszym pokoju, czekali na Gwiazdora. On wtedy dzwonił do drzwi i mama go wpuszczała. Zapewniała, że byliśmy grzeczni (kryła nas, jak mogła!), pokazywała, gdzie można położyć prezenty. Któregoś roku moje młodsze rodzeństwo wyjątkowo nie mogło się doczekać Wigilii. Chciałam sprawdzić, czy prezenty już są pod choinką i uchyliłam drzwi. Wyjrzałam do przedpokoju dokładnie w momencie, kiedy mama przeprowadzała tamtędy Gwiazdora. No i zobaczyłam, że... mówi sama do siebie. Najpierw pomyślałam, że może Gwiazdor jest niewidzialny. Ma mnóstwo pracy, musi odwiedzić wiele domów, więc tak szybko się porusza, że go nie widać. Zresztą ta wersja do dziś obowiązuje u nas w domu. Gdy odkryłam, że Gwiazdor nie istnieje, w pierwszym odruchu chciałam się podzielić tą przerażającą wiadomością z rodzeństwem. A potem pomyślałam, że tego nie zrobię, skoro mama tak nas kocha, że dźwiga prezenty, które ukryła wcześniej w piwnicy, i odgrywa dla nas tę scenkę. Zamiast tego owinęłam jeden z wazoników, który stał w moim pokoju, w kolorowy papier do robienia łańcuchów. Położyłam go pod choinką. Gdy mama natrafiła na pakunek przy rozdawaniu prezentów, przytuliła mnie do siebie. Powiedziała coś, czego nie zapomnę do końca życia: „Teraz już wiesz, że każdy może być Gwiazdorem”.
Do dziś kocham dawać prezenty. Uwielbiam wymyślać, co komu sprawi radość i kto czego potrzebuje. Jestem Koziorożcem i przemawia przeze mnie praktyk. Staram się, żeby prezenty nie wylądowały w kącie, ale służyły. Kiedy potem pod choinką odkrywamy kolejne paczki z naszym imieniem, wiem, że to jeden z najwspanialszych dni w roku... Piękne jest to, co może dać tylko dom rodzinny: poczucie pewności, że niektóre rzeczy się nie zmieniają. Tak jest z naszą Wigilią. To punkt odniesienia dla szaleństwa, w którym żyjemy na co dzień. Tego dnia wszystko odbywa się według planu, który wszyscy doskonale znamy. Zadania od lat są podzielone i nie zmieniają się, mimo rozwoju mojego talentu kulinarnego i dorastania rodzeństwa. Mama nie pozwala nam na nic, z wyjątkiem tak zwanej brudnej roboty przygotowawczej: skrobania, siekania, płukania. Twierdzi, że z gotowania dla nas czerpie wielką radość. Mam teorię, że wigilijne jedzenie nie tuczy, bo powstało z miłości. Uwielbiam nasze świąteczne rytuały. Każdy z nas ma swoją ścisłą specjalizację: dekorowanie stołu, mielenie maku, przycinanie gałązek choinki. Mama od 6.00 rano do 22.00 kroi, miesza, mieli i podśpiewuje pod nosem kolędy. Chciałabym, żeby kiedyś taka sama atmosfera panowała w moim własnym domu. To my sami sprawiamy, że Gwiazdka to magia. To nasz czas. Tylko dla nas. Na przytulanie, rozmowy, życzenia, przemyślenia. Na śpiewanie kolęd, w których uczestniczy nawet nasz pies Mrówka. W najbliższym gronie nie politykujemy. Jesteśmy rodziną wyspecjalizowaną w uczuciach i stosunkach międzyludzkich. Czasami jest wesoło, czasem wzruszająco, bywa smutno – w zależności od tego, jak toczą się nasze losy. Możemy się borykać z różnymi problemami, ale ten dzień jeszcze mocniej uświadamia nam, że naszej więzi nie zmieni żaden życiowy zakręt. Gdybym jednym słowem miała opisać nasze rodzinne święta, to byłoby to słowo... miłość.
Polecamy też: Ponad 6-metrowa choinka, stuletnie bombki, polowanie na bażanty – tak spędza święta brytyjska rodzina królewska!
5 z 6
Magdalena Różczka: Święta zawsze będą mi się kojarzyły z domem babci Geni i dziadka Leona. Zbieraliśmy się tam całą rodziną: dziadkowie, ich dzieci, ja i moje kuzynki: najstarsza Ala, moje rówieśniczki – Kasia i Marta, dużo młodsze od nas – Ania i Agnieszka i całkiem malutkie – Ania i Karolina. Głośno się śmiałyśmy i rozrabiałyśmy.
Babcia zawsze rządziła w kuchni i przy stole. Nie pozwalała nikomu, by ją w czymś wyręczył. A dziadek? Wracał późno. Był kościelnym i w czasie świąt zawsze miał dużo pracy. Musiał na przykład przygotować szopkę. Jak łatwo zgadnąć, to właśnie babcia była Świętym Mikołajem. Ale nigdy jej nie zobaczyłyśmy. Dzwoniła tylko do drzwi i zostawiała worek z prezentami. Musiała przecież wracać, by pilnować potraw. Zawsze żałowałyśmy, że Święty Mikołaj nie może trochę jeszcze z nami zostać, ale już po paru sekundach myślałyśmy tylko o prezentach. Ala pierwsza poznała tajemnicę Świętego Mikołaja. Ja dowiedziałam się później – od mamy – i bardzo to przeżyłam. Ale nie dlatego, że go nie było. Tylko dlatego, że poczułam się traktowana jak... dziecko! Jak mogli tak długo nie mówić mi prawdy!
Potem, kiedy już dorosłyśmy, było nas za dużo, by spotykać się w jednym domu. No i chcieliśmy odciążyć babcię, która nadal nie pozwalała nikomu do niczego się dotknąć. Moja kochana Geniuchna. Te święta będą dla mnie szczególne, ponieważ pierwszy raz urządzamy Wigilię u siebie w Warszawie. I wszystko postaramy się przygotować sami. No... może odrobinkę mama pomoże. To będzie Wigilia w małym gronie – tylko najbliżsi, w sumie pięć osób. Nie mam tremy i nie zastanawiam się, ile będzie potraw – kiedyś z kuzynkami liczyłyśmy je dokładnie, nawet chleb i opłatek. Najważniejsze przecież jest spotkanie z rodziną.
6 z 6
Agnieszka Dygant: Wigilię zawsze spędzaliśmy na wsi u moich dziadków. Moja mama ma aż jedenaścioro rodzeństwa, a wszyscy mają żony, mężów i dzieci. Bywało więc, że przy wigilijnym stole zasiadało nawet 40 osób! Każdy przywoził jakieś potrawy, żeby babcia nie musiała tak bardzo się namęczyć. To z kolei powodowało, że jedzenia były jakieś niesamowite ilości. Raz obliczyłam, że na stole jest 30 ciast. Stoły ciągnęły się przez cały dom, nie wyłączając przedpokoju. Kiedy zaświeciła pierwsza gwiazda, zaczynaliśmy składać sobie życzenia. Przy takiej ilości osób jest to czynność wyjątkowo długa i wyczerpująca. Ja zawsze pod koniec konałam z głodu, tym bardziej że stojące obok potrawy pachniały nieprawdopodobnie. Po życzeniach rzucaliśmy się z wilczym apetytem na wigilijne jedzenie. Wszyscy, oprócz dziadka, który zawsze gdzieś się wymykał... Całymi latami zastanawiałam się, gdzie on idzie. Na którąś z kolejnych Wigilii przyjechałam z silnym postanowieniem rozwikłania tajemnicy dziadka. Po złożeniu życzeń, a tego razu wydawało mi się, że trwa to niemal w nieskończoność, zaczaiłam się w przedpokoju i kiedy dziadek, jak zwykle, wychodził, pobiegłam po cichutku za nim. Dziadek wyszedł z domu i skręcił do stajni. Było dużo świeżego śniegu, który, jak wiemy, bardzo skrzypi. żeby się nie zdemaskować, szłam więc po śladach dziadka. Dotarłam do stajni i zajrzałam do środka przez wielką dziurę w desce. Dziadek wyjął z kieszeni opłatek i zaczął dzielić się nim ze zwierzętami. Podawał opłatek kurom, koniom, krowom. Mało tego! Z każdym zwierzęciem ucinał krótką pogawędkę. Pytał, co słychać, czy dobrze się czują, czy nic ich nie boli. A one oczywiście spokojnie odpowiadały... Jeśli ktoś twierdzi, że zwierzęta w Wigilię nie mówią, jest w błędzie. Wiem, bo na własne oczy widziałam!
Polecamy też: Wiecie, że Agnieszka Dygant była... punkówą? A wszystko, jak zdradziła, przez niski popęd seksualny