Reklama

Są jak dwie krople wody. Ten sam wdzięk, uśmiech, specyficzne poczucie humoru. Daukszewiczowie – ojciec i syn. Satyryk i aktor. Obu możemy zobaczyć na telewizyjnym ekranie - pierwszy dowcipnie komentuje rzeczywistość w "Szkle kontaktowym", drugi rozpala kobiece serca w serialu "Na dobre i na złe" jako przystojny doktor Adam. O pieniądzach, wychowaniu i łowieniu ryb i tym, co piszą sobie w SMS-ach, opowiadają w miejscami poważnej rozmowie z dziennikarką "Vivy!", Krystyną Pytlakowską.

Reklama

Choć oboje są artystami i wyrazistymi osobowościami, zapewniają, że nie ma między nimi wielu konfliktów. Są do siebie bardzo podobni - psychicznie i fizycznie. Gdy dziennikarka powiedziała im, że trudno ich odróżnić, wyznali:

Krzysztof: Ty się nie śmiej, pokażę ci zdjęcie z mojego balu maturalnego, gdzie tańczę w pierwszej parze poloneza, mam 18 lat i jestem tak podobny do Grzesia, jakby ktoś z nas zdarł skórkę.

Grzegorz: Zdania są podzielone. Dużo osób mówi: wykapany ojciec albo wykapana mama. Ale większe podobieństwo dostrzegam do taty.

Mają też wspólną słabość do... papierosów.

Grzegorz: Ja zacząłem na studiach teatralnych i nie mogę przestać.

Krzysztof: Ja paliłem i rzucałem, paliłem i rzucałem. Teraz jestem na etapie niepalenia. Ilekroć rzucałem, coś mi się przytrafiało. Za pierwszym razem płynąłem promem „Łańcut”. Na morzu było 10 w skali Beuforta. W którymś momencie powiedziałem: „Jak mam się utopić, to przynajmniej z przytupem”. Doczłapałem się do baru, zamówiłem dużą lufę i poprosiłem o papierosa. I morze się uspokoiło. Gdy drugi raz rzucałem palenie, graliśmy w filmie z Laskowikiem, ja byłem kierowcą ciężarówki, a Laskowik kolejarzem, który prowadził parowóz. Smoleń był dróżnikiem. Kradli węgiel z pociągu i przynosili do budki przy szlabanie. A ja miałem taką rolę, że siedzę, czekam i palę. Kiedy odjechałem spod tego szlabanu, kupiłem po drodze papierosy. I znów zacząłem. Później nie paliłem dwadzieścia trzy lata, ale wkurzył mnie klecha w Olsztynie, który zrobił ze mnie oligarchę posiadającego trzy jeziora, co było nieprawdą. I znowu zapaliłem. A teraz od roku nie palę. Ale palcie sobie, mnie to nie przeszkadza.

Bartek Wieczorek/LAF AM

Zgodnie stwierdzają, że po rodzicach dziedziczy się to, co najgorsze.

Grzegorz: Myślę, że tak. Kiedy z moim starszym bratem i mamą bardzo ojca męczyliśmy, żeby przestał palić, postawił nam ultimatum, że rzuci, pod warunkiem, że my tego nigdy nie spróbujemy.

Krzysztof: Ale przyłapałem was obu, gdy poszliście na stację benzynową pod pretekstem kupienia kanapki, a tak naprawdę chcieliście się najarać. Zobaczyłem was. Spełniłem pogróżkę i też zacząłem palić, ale to nic nie dało.

Grzegorz: A ja żadnych anegdot palacza nie pamiętam. Palić zacząłem od „sępienia”. Na studenckiej imprezie potrafiłem wysępić całą paczkę, potem sam zacząłem kupować. A kończąc wątek fajek, koledzy z planu „Na dobre i na złe” śmieją się ze mnie, bo od nich też sępię papierosy. Komentują, że taki aktor, artysta, a pieniędzy na własne fajki nie ma. Pozdrawiam więc ich serdecznie. A kiedy nie gram, sępię od Wioli – żony taty. Jest w szponach nałogu i papierosy ma zawsze.

Bartek Wieczorek/LAF AM

Krzysztof nie był tatą, który opowiada bajki na dobranoc. Metody wychowawcze - jak poczucie humoru - miał nietuzinkowe. Co robił?

Grzegorz: Ciągle śpiewał, jak pisał coś nowego, od razu musiał to zaśpiewać. I często puszczał nam piosenki z płyty. Swoje oczywiście. Większość z nich znam więc na pamięć. A poza tym zabierał nas na ryby i na grzyby.

Krzysztof: W lesie mówiłem mu: „Grzesiu, idź na lewo, przeczucie mi mówi, że tam jest prawdziwek”. Biegł i znajdował go. Tak stał się fanem grzybów. A później zaczęliśmy jeździć na ryby. Miałeś chyba z siedem lat?

Grzegorz: Gdy złowiłem tego karpia? Oj, więcej, jedenaście chyba.

Krzysztof: Karp miał sześć kilo, trzymałem Grzegorza za pasek od spodni, bo wciągnąłby go do stawu.

Grzegorz: Tak moja przygoda z łowieniem się zaczęła i skończyła, bo tata zażądał, żebym jak każdy wędkarz rybę zabił i wypatroszył. Odmówiłem, jeść mogę, ale zabijać nie.

Krzysztof: Ja z reguły wypuszczam ryby, jeśli jednak mam zabrać do domu, wolałbym, żeby się nie męczyła po drodze. Trzeba więc ją pozbawić życia. I mówię to jako prezes koła wędkarskiego artystów scen polskich.

Dziennikarka "Vivy!" spytała Krzysztofa jak się tresuje syna.

Krzysztof: Nie wiem, czy to można nazwać tresurą. Gdy umarła moja żona Małgosia, przez parę miesięcy chciałem być i ojcem, i matką, co to się troszczy w nadmiarze. Oni byli już na studiach, a ja: „Włóż szaliczek, zapnij kurteczkę, bo wiaterek. A może ci, synku, zrobić kanapkę?”.

Grzegorz: To było rozczulające, ale ja już miałem 22 lata i na przykład byłem z dziewczyną, którą przyprowadziłem do domu. A rano ojciec do mnie podchodzi, trochę spłoszony, bo nie bardzo wie, jak podjąć ten temat i pyta: „Grzesiu, ale mam nadzieję, że ty się zabezpieczasz?”.

Bartek Wieczorek/LAF AM

Czy Grzegorz i Krzysztof wysyłają sobie czułe SMS-y? Zwykle wolą informować się o tym, co dzieje się w polityce.

Krzysztof: Ale chyba ze dwa razy wyznałeś mi uczucie, raz w środku nocy. Napisałeś: „Kocham cię, tato, i chcę, żebyś wiedział, że jestem w domu, że jestem twoim synem, dawaj ten numer konta”. Chciał mi zwrócić jakieś pieniądze.

Grzegorz: Chwila słabości, bo głowa słaba. Tato, nie czytaj publicznie naszej korespondencji.

Czy zdarza im się kłócić?

Grzegorz: Najczęściej kłócimy się o jakieś bzdury i zawsze w święta. Bo ludzie wtedy są bardzo nerwowi, zanim wyluzują przy barszczu. Natomiast ojciec i brat Alek, gdy się pokłócą, obrażają się na siebie. Takie męskie fochy. Po dwóch dniach ojciec wsuwa Alkowi pod drzwi karteczkę z napisem: „Rozejm”. A ja to lubię pokłócić się raz, a dobrze i zaraz potem normalnie rozmawiać.

Krzysztof: Są jednak takie dzieci i tacy rodzice, którzy zawsze znajdą powody do kłótni. Ja czasem przez dwa tygodnie nie mogę się do Grzesia dodzwonić. I wtedy lżę go najgorszymi słowami. Ale gdy się odzywa, to już nie ma problemu. Nie możemy się na siebie dąsać, zwłaszcza odkąd nie ma ich mamy.

Cały wywiad z Krzysztofem i Grzegorzem Daukszewiczami w najnowszej "Vivie!". Od dzisiaj w kioskach.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama