Reklama

Przepłynięcie rzeki wpław (niedawny wyczyn Ewy). Niebezpieczna wyprawa z namiotem do Meksyku (pomysł Gosi). Kurs boksu tajskiego w Tajlandii (wspólne przedsięwzięcie). O tym, jak się dogadać z córką, która odziedziczyła po nas gen szaleństwa, a jak z trochę „zakręconą” matką, Ewa Kasprzyk i Małgorzata Bernatowicz zdradziły Krystynie Pytlakowskiej w wywiadzie dla magazynu VIVA!, który ukazał się we wrześniu ubiegłego roku.

Reklama

[Ostatnia aktualizacja treści na VUŻ 17.04.2024 r.]

Ewa Kasprzyk i Małgorzata Bernatowicz w niezwykłym wywiadzie VIVY!

Ewa, mówią, że jesteś szalona. Czy Twoja córka odziedziczyła to szaleństwo?

Gosia: Trochę na pewno. Kilka razy zdarzyło mi się spakować całe mieszkanie w ciągu tygodnia i wyjechać na parę miesięcy za granicę. Dużo jeździłam sama w mało bezpieczne miejsca. Spanie przez miesiąc w namiocie w Meksyku nie było może najrozsądniejszym pomysłem…

Ewa: Pierwszy raz wysłałam Gosię za granicę, jak miała 12 lat, na obóz językowy do Londynu.

Gosia: Szkoła życia :)

Ewa: Jednak szaleństwem jest to, że żyjemy w takich czasach i że jakoś dajemy radę.

A Gosia radzi sobie coraz lepiej.

Ewa: O ostatnim moim szaleństwie Gosia nawet nie wie – spotkałam koleżankę z czasów, kiedy pływałam wyczynowo w klubie Neptun. I chociaż obie nie jesteśmy już młode, to łączy nas podobny power. Przypomniałam jej, jak 10 lat temu przepłynęłyśmy przez rzekę na wyspę i zapytałam, czy podejmie rękawicę teraz. Zaniepokoiła się, czy da radę, ale powiedziałam, że ja dam. A w razie czego panowie, którzy są na brzegu, nas uratują. No i popłynęłyśmy, w dodatku przez jakiś bardzo zimny prąd. Wróciłyśmy, a jakiś pan nam powiedział, że tam na środku jest głębokość 40 metrów i że jesteśmy bardzo odważne. Wyobraziłam sobie sensacyjną wiadomość na pierwszych stronach gazet, że oto utonęły dwie emerytki. Zaryzykowały i przesadziły. Ale to tylko takie żarty. Myślę jednak, że to było szaleństwo.

Gosia: Ja dałam się kiedyś namówić, żeby popłynąć po Wiśle na SUP-ie, chociaż nigdy nie stałam na tej desce. Wpadłam w wir, ale jakoś udało mi się dobić do brzegu.

Ewa: Witam w klubie kobiet szalonych. A naszym wspólnym szaleństwem był wyjazd do Tajlandii na kurs tajskiego boksu. Trener zrezygnował z tej podróży. Pojechałyśmy więc same.

Gosia: Pojechałyśmy do ośrodka, który znałyśmy tylko z Facebooka. Byłyśmy jednak mile zaskoczone.

Ewa: Dopiero budowali tę siłownię. Spędziłyśmy tam miesiąc.

Gosia: I wiele razy jeszcze wracałyśmy razem i osobno.

Lubicie razem wyjeżdżać?

Ewa: Kiedyś bardzo dużo czasu spędzałyśmy razem i dużo wyjeżdżałyśmy. Gosia czasem musiała się mną opiekować. Nie zapomnę nigdy wyjazdu na Malediwy, kiedy byłam po operacji przepukliny i miałam zakaz dźwigania ciężarów. Gosia więc targała walizy, a ja trzymałam w ręku tylko książkę. Bardzo lubię czytać na wakacjach.

Gosia: Dodam, że w walizce było jeszcze pięć innych książek.

Czytaj też: Piotr Gąsowski hucznie świętował 60. urodziny. Korona króla wieczoru należała jednak do jednego z jego gości...

Marlena BieliNska/MOVE

[...] Wprawdzie wyglądacie trochę inaczej, ale Gosia ma Twoje oczy, takie duże, niebieskie i piękne.

Gosia: Mimo podobieństwa oczu jestem bardziej poukładana niż mama.

Ewa: A ja jako Koziorożec powinnam umieć wszystko lepiej planować. Czasami więc wymykam się spod mojego znaku. Ale rachunki to ja płacę, Gosia nie ma takiego odruchu.

Gosia: Trzy razy wypełniałam PIT do skarbówki w tym roku. [...]

Ale musisz sama płacić swoje rachunki, bo przecież wyprowadziłaś się od mamy.

Gosia: Oczywiście, i zawsze są jakieś przeboje. Pierwszy raz wyprowadziłam się na pierwszym roku studiów. Mieszkałam jeszcze z mamą znowu przez dwa miesiące, bo moje mieszkanie było wynajęte, ale raczej się to nie powtórzy :)

Ewa: Trudno mieszkać z dorosłą córką.

Gosia: Jest to bardzo niewygodne, bo każda z nas ma swoje życie.

Ewa: Chyba lepiej odwiedzać się i zjeść czasem razem obiad, niż być tak blisko na stałe. Chociaż nasza relacja jest naprawdę mocna, kocha się to dziecko po prostu na zabój. Ale tych, których kochamy, najbardziej ranimy.

Bo chcesz widzieć w niej ideał, a w codziennym życiu ujawniają się też różne trudne nawyki.

Ewa: To prawda, w dziecku chcesz ulokować całe wyobrażenie o tym, jakie powinno być, i bronić je przed popełnianiem własnych błędów, a także tych, które rodzice popełnili w stosunku do ciebie. Ja chyba nie miałam schematu wychowawczego, mimo że jestem po pedagogice.

Gosia: Zawsze mnie to zadziwia.

Ewa: Powiedziałaś mi kiedyś: „Studiowałaś pedagogikę, a nie umiałaś do mnie dotrzeć”.

Gosia: Mama była cały czas zajęta pracą, zawody artystyczne wymagają poświęcenia. Dużo jej nie było, a jak była, to dużo się działo. To zawsze ma jakiś wpływ na dzieci, ale nie mam do mamy o to pretensji, bo doskonale rozumiem naturę zawodów artystycznych.

Ewa: Ciągle podróżowałam, byłam w trasie. Nie miałam stabilności i nie mam jej nadal…

Bo trudno być aktorką i matką jednocześnie.

Gosia: To chyba zależy od reszty rodziny. Ja do 14. roku życia miałam babcię, więc była namiastka stabilizacji. Byłam z nią bardzo blisko i jej odejście mocno przeżyłam. Ale jako nastolatce bardzo mi pasowało mieć wolną chatę. To u mnie zawsze były imprezy. Potem wyprowadziłyśmy się z mamą z Wybrzeża do Warszawy.

Ewa: I zaczął się największy dramat, bo trudno się było tu odnaleźć. Gosia mówiła, że jak tylko wjeżdżamy do tego miasta, dostaje na rogatkach rozstroju żołądka.
[...]

Czytaj też: Łączy ich zażyła relacja, snują plany na przyszłość. Jaka relacja łączy Bartosza Żukowskiego i Małgorzatę Pieńkowską?

Marlena BieliNska/MOVE

Ewo, chciałaś, żeby Gosia poszła Twoją drogą, żeby została artystką?

Ewa: Nie wiem. Raczej myślałam, że wybierze inny zawód, bardziej „normalny”. Pamiętam, że gdy dzieliłam garderobę z koleżanką Dorotą i przychodziły nasze córki, to jej córka zawsze się przebierała i udawała, że gdzieś występuje. A Gosia nie lubiła teatru, mówiła, że powtarzalność jej nie interesuje.

Gosia: Ale często w teatrze bywałam.

Ewa: Musiała, bo nie było co z dzieckiem zrobić. I może dlatego nie lubiła, że nie znosi przymusu. Gosia przychodziła jednak wiele razy na różne sztuki.

Gosia: I doceniałam twój talent.

Ewa: Miałaś 14 lat, gdy przyszłaś na „Bellissimę”. W tym filmie grałam dużą rolę, bardzo dramatyczną. Zresztą nagrodzoną na festiwalu w Wenecji. A kiedy wyemitowali go w telewizji, myślałam głównie o tym, jak ja pokażę to mojemu dziecku, przecież tam co drugie słowo przeklinam. Co sobie o mnie pomyśli? Ale oglądała. A ja myślałam, że zaraz powie: „Ten film to patologia”. A ona spojrzała na mnie: „Wreszcie zagrałaś dobrą rolę”. Ma intuicję, to chyba wysysa się z mlekiem matki.

Gosia: Ale chyba nie mam talentu aktorskiego.

[...]

Zaczęłaś śpiewać. Jak to się stało?

Gosia: Do 23. roku życia byłam przekonana, że nie umiem śpiewać, jednak zawsze o tym marzyłam. Studiowałam wtedy anglistykę ze skandynawistyką. Podobało mi się to, ale nie jestem fanką gramatyki. Pewnego dnia oglądałam talent show, w którym wystąpiła starsza pani, pięknie śpiewała i mówiła o tym, że całe życie chciała śpiewać, a jakoś inaczej się potoczyło. Pomyślałam więc, że dlaczego ja nie miałabym spróbować? Poczułam wtedy taki wewnętrzny zew i zabrałam się do działania. Jak już wiem, że czegoś chcę, to zawsze znajduje się sposób.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama