Reklama

Laureatki Orła 2023 za najlepszą główną rolę kobiecą w filmie „Kobieta na dachu” nie da się opisać w kilku słowach. Dorota Pomykała to chodzący wulkan energii, osnuty aurą tajemnicy. Skrzętnie ukrywa swoje życie prywatne. „Nie czuję potrzeby, żeby dzielić się z innymi swoją intymnością”, wyznaje Wiktorowi Krajewskiemu i zdradza, co spowodowało, że ostatnio poczuła się jak w siódmym niebie.

Reklama

Dorota Pomykała w wywiadzie VIVY!

Trzy tygodnie temu otrzymała Pani statuetkę Orła dla najlepszej aktorki za film „Kobieta na dachu”. Emocje jeszcze trzymają?

Tak, odbierając nagrodę, byłam bardzo wzruszona. Czułam ciepło i dobrą energię widowni, czułam akceptację. Nigdy wcześniej nie sądziłam, że znajdę się w tym miejscu. Do tej pory transmisję z Orłów oglądałam tylko z pozycji widza przed telewizorem. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że w ogóle się nie spodziewałam nagrody, dlatego że przed uroczystością po filmie odbywały się spotkania z widzami w ramach nominacji do nagrody. Na jednym z nich głos zabrała sama Agnieszka Holland. To mnie bardzo ucieszyło, a ten głos zapamiętam na zawsze.

Co padło z ust Pani Holland?

Usłyszałam coś, co sprawiło, że poczułam, że ten Orzeł do mnie przyfrunie. Był to wielki komplement i dla filmu, i dla mnie. Zresztą już na pokazie na festiwalu w Gdyni czułam duży zachwyt dziennikarzy, a pierwsze spotkanie z publicznością utwierdziło mnie w przekonaniu, że moja rola dotyka serc, a film w swojej skromności się podoba. To niesamowity ciąg zdarzeń z zeszłego roku wygląda jak hollywoodzki sen o spełnionych marzeniach, bo zaczęło się od „Sukienki” Tadeusza Łysiaka i nominacji do Oscara. Parę miesięcy później nagroda na festiwalu założonym przez Roberta De Niro. Warto wspomnieć, że w zeszłym roku nie było osobnych nagród za rolę męską i kobiecą, tylko jedna: aktorska. Wiem, że na tym festiwalu byli nominowani Antonio Banderas czy Emma Thompson, a dostałam ją ja. Będąc w Nowym Jorku, w ogóle nie zdawałam sobie sprawy, że przez produkcję filmu zostałam zgłoszona do nagrody aktorskiej. Dowiedziałam się trzy dni przed końcem festiwalu i potem wróciłam do kraju. W nocy zadzwoniła do mnie reżyserka Ania Jadowska, że właśnie odbiera dla mnie dyplom i teraz mam bezcenny autograf samego De Niro. Na festiwal do Gdyni przyjechałam bezpośrednio z planu filmu duńskiego, bo udało mi się wygrać casting prowadzony przez nieocenionego Piotra Bartuszka. To też było wspaniałe doświadczenie z reżyserem Miladem Alamim.

I tu też muszę pochwalić się po raz drugi. W roku 1991 w Danii dostałam nagrodę za film „Urodziny Kaja”, który zrobiła Lone Scherfig. A teraz… parę miesięcy minęło i w 2023 roku przyfrunął do mnie Orzeł.

Czytaj też: Marina Łuczenko-Szczęsna o synku: „Wiadomo kto jest największym idolem Liama”

Rafał Masłow

Tak myślałem, że tak będzie wyglądać ta rozmowa, że skupi się Pani na pracy. Przed naszym spotkaniem przeczytałem chyba wszystkie wywiady, których udzieliła Pani prasie. Po lekturze wysnułem jeden wniosek: Dorota Pomykała to kobieta enigma. Znane są jedynie Pani dokonania artystyczne, ale o życiu prywatnym cicho sza!

Kobieta enigma… Ale ładnie pan mnie nazwał. Coś w tym jest, że jestem enigmą, bo nie ma we mnie potrzeby publicznego zwierzania się i z detalami opowiadania o swoim życiu. Nie oznacza to, że boję się ludzi czy stronię od towarzystwa. Moje życie obecne wypełnione jest zaufanymi osobami, którym mogę powiedzieć wszystko jak na spowiedzi, bez obaw, że przeinaczą czy wykorzystają moje słowa. No, może prawie wszystko, bo niektóre rzeczy chcę zachować wyłącznie dla siebie.

A Pani można zaufać i wyśpiewać wszystko jak na spowiedzi?

Można mi powierzać sekrety, wyznania, które są tajemnicą, i wrzucać je jak do studni, głęboko, mieć pewność, że nigdy z niej nie wypłyną na powierzchnię. Dzisiaj takich ludzi, którzy szanują prywatność innych i obchodzą się z nią z szacunkiem oraz estymą, już nie ma albo jest ich coraz mniej, dlatego szanuję bardzo tę cechę mojego charakteru. Nie przepadam za światem plotki, nie przepadam za światem przekrętów, niewłaściwych zachowań czy naginania reguł. Mam w sobie duszę świata i kolorowości do podzielenia się z innymi, ale niekoniecznie muszę wpuszczać do swojego mieszkania obcych czy dzielić się informacjami ze swojej prywatności wszem wobec, ze wszystkimi, wykrzykiwać tę prawdę o sobie światu.

W filmie „Kobieta na dachu” wciela się Pani w przytłoczoną życiem Mirę: matkę, żonę, położną. Pewnego dnia Pani bohaterka budzi się rano, sprząta i idzie do banku, żeby dokonać napadu, który chyba okazuje się najcichszym napadem w historii kinematografii.

Dla mnie była to najtrudniejsza scena w filmie. Nie mogłam wyobrazić sobie napadu na bank. Na planie, gdzie kręciliśmy, drzwi w drzwi znajdował się prawdziwy, osiedlowy bank. Weszłam tam na chwilę w moim stroju i popatrzyłam na dwa stanowiska. Usiłowałam wyobrazić sobie siebie, jakby to było naprawdę. Zrobiłam krok naprzód, ale kątem oka zobaczyłam kamery i wycofałam się. Z pozostałymi scenami nie miałam kłopotu. W Gdyni wzruszył mnie starszy pan, który podszedł i zapytał, czy może mnie przytulić. Powiedział, że dziękuje mi za to, że w bloku, z którego dachu spadałam, było rusztowanie i „nie zabiłam się tak do końca”.

A scena rozbierana? Nagość dojrzałej aktorki została uznana w wielu recenzjach za akt odwagi. Pani też tak uważa?

Wie pan… Jest rozbieranie potrzebne i jest rozbieranie niepotrzebne. W „Kobiecie na dachu” Mira jest na skraju załamania psychicznego i akt zbliżenia z mężem w łóżku jest naturalny dla ich małżeństwa, dla ratunku przed skokiem z okna, który niechybnie nastąpił. Ania Jadowska zapytała mnie, czy nie będę miała z tym kłopotu, bo tak wyobraża sobie bohaterkę. Odpowiedziałam, że w porządku, że rozumiem, że tak. W Nowym Jorku na spotkaniu z publicznością jakiś mężczyzna zgłosił się i powiedział: „Ale pani jest odważna. Ale pani jest odważna!”. Do dzisiaj nie wiem, co miał na myśli, ale podejrzewam, że słuszność mojego wieku i tę scenę właśnie. Muszę wspomnieć – jeśli poruszamy już temat odwagi – że po filmie dostałam wspaniałą propozycję z gatunku „bardzo odważna” od młodej zdolnej reżyserki Nataszy Parzymies, która zrobiła film 30-minutowy o bardzo bliskiej przyjaźni dwóch starszych kobiet. Zagrałyśmy razem z Dorotą Stalińską. Film nosi tytuł „Moje stare”, a jego premiera odbędzie się przed wakacjami na Mastercard Off Camera w Krakowie. Bardzo mnie to cieszy, bo na festiwalu będzie też mój drugi film. Te dwie postaci – z „Kobiety na dachu” i „Moich starych” są kompletnie różne od siebie. Jedna ma życie szare, druga w kolorowych barwach. Wpływ na kolory naszego życia mamy wyłącznie my sami, nikt inny. Bo tylko my sami nadajemy życiu właściwej kolorystyki. A ja w tej szarości, która nas otacza, duszę się. Tylko istnieje jeden problem w przypadku nadawania życiu barw.

O jakim problemie Pani mówi?

Że nam się nie chce, a ta niechęć demotywuje nas i nawet wizja tego, że nadamy życiu kolorów, nie motywuje nas, żeby działać i tworzyć swoją rzeczywistość, upiększać ją, nadawać jej głębsze odcienie. Widać to w „Kobiecie na dachu”. Związek mojej bohaterki z mężem rozpada się z jednego konkretnego powodu: obydwoje machnęli na siebie rękami i przestali się starać. Poddali się, a do tanga zawsze potrzeba dwojga, bo w pojedynkę nikt nic nie zdziała, nawet jeżeli kroki tanga opanowało się do perfekcji, a muzycy doskonale akompaniują. Gdy w partnerstwie zaczyna coś kuleć, ludzie nie starają się, żeby podtrzymywać płomień. A naprawdę możemy mieć wpływ na kreowanie naszej rzeczywistości, żeby była fajniejsza, lepsza, ciekawsza. Tylko że człowiek sam tego na pewno nie zrobi, a w ludziach jest coraz mniej sił na jakiekolwiek poloty, szaleństwa, zabawy, na tę pozytywną nieobliczalność. Coraz mniej…

[...]

Kadr z filmu "Ukryty w slońcu", Dorota Pomykała, 1980 r.

archiwum Filmu / Forum

Pani opowieści o dzieciństwie w Bytomiu mnie rozczuliły. Pani zwraca uwagę na takie proste rzeczy i chwile, momenty. Mówi Pani: „Nie jestem wychowana na dywanie puchowym”. Ja też nie jestem, aczkolwiek w naszej klatce mieliśmy pierwszy telefon.

My telewizor, na całą kamienicę. I jedną szmacianą lalkę, która przechodziła z siostry na siostrę. Nie zazdrościłam bogatszym koleżankom, bo doceniałam to, co mieliśmy. Przychodziły do nas tłumy na wspólne oglądanie. Mieszkałam w prawdziwym robotniczym bloku i wszyscy mieszkańcy znali się doskonale. To nasze życie było jak w komunie. Dzieliliśmy się wszystkim, co mieliśmy. Mama gotowała smakołyki dla wszystkich: placki ziemniaczane, pierogi… Nasze mieszkanie było małe, ciasne, raptem dwa pokoje: jeden dla rodziców, jeden dla mnie, Urszuli i Danusi. I duża kuchnia, która tętniła życiem. Mimo braku luksusów nasze życie przepełniało szczęście, na które składało się poczucie wspólnoty. Duża część życia towarzyskiego rozgrywała się na podwórku naszego domu. Spotykaliśmy się, graliśmy na instrumentach, śpiewaliśmy. Ten śmiech wspólnej biesiady słyszę nawet dziś. Tyle że gdy szmer zabawy cichnie, pojawia się smutek za tym, co było. Moja mama miała ciężkie życie, gdyż ojciec pracował jako górnik w kopalni. Bardzo się kochali i szanowali. Typowe zgodne małżeństwo, które mogłoby stanowić prawdziwy wzór dla innych. Gdy tata wychodził z domu, wiedziałyśmy, że może jest to ostatni raz, gdy się wszyscy widzimy. Lęk towarzyszył nam za każdym razem, gdy tata opuszczał dom. Nie zaakceptowałyśmy go do końca i nauczyłyśmy się z nim żyć. Musiałyśmy robić dobrą minę do gry, której końca nie znałyśmy. Nie miałyśmy innego wyjścia.

Jest Pani podobna do mamy?

Mam jej uśmiech i ciepło. Moja Mira w niektórych scenach ma spojrzenie mojego taty. Mama nauczyła mnie szacunku do ludzi. Mam to wyryte w pamięci na zawsze. Z moją mamą różniłyśmy się podejściem do pieniędzy. Była kobietą oszczędną, na której barkach spoczywały domowe finanse. Ja z kolei potrafię wydać każdą kwotę na podróże. Nie zawsze mam czas na czytanie książek, a wydaje mi się, że podróże to takie ruchome książki, dzięki którym można trochę nawet oszczędzić oczy. A ja chcę chłonąć świat. Smakować go. Najadać się nim.

Sparwdź też: Marina Łuczenko-Szczęsna przerywa milczenie! Tak mówi o małżeństwie, samotności i sile rodziny

Reklama

Cały wywiad w nowym numerze VIVY!

Rafał Masłow
Marlena Bielińska/MOVE Picture
Reklama
Reklama
Reklama