Reklama

Jesienią 2021 roku obchodziła 26-lecie małżeństwa z Janem Englertem, wybitnym aktorem i reżyserem, dyrektorem Teatru Narodowego w Warszawie. Poznali się, kiedy on był rektorem Akademii Teatralnej, a ona studentką. Od tamtego czasu są – jak mówi Beata Ścibakówna – właściwie cały czas razem. „I w teatrze, i w domu, i na wakacjach”.

Reklama

We wrześniu 2019 roku w „Och-Teatrze” odbyła się premiera sztuki „Oszuści”, która w lekkiej, zabawnej formie porusza poważny temat zdrady małżeńskiej. Reżyserował Jan Englert, a Beata Ścibakówna zagrała w niej z Gabrielą Muskałą, Zbigniewem Zamachowskim, Piotrem Grabowskim, i dwójką młodych aktorów: Michaliną Łabacz i Filipem Pławiakiem. „Zdrada wydaje się dzisiaj czymś łatwym. Jakby nie była problemem, czymś niemoralnym, co spowoduje cierpienie drugiej osoby” – mówiła w rozmowie z nami Beata Ścibakówna.

Anna Zaleska: Sztuka „Oszuści” w komediowej formie porusza ważny temat niewierności małżeńskiej. Według statystyk już 42 procent Polek i Polaków zdradziło współmałżonka…

Beata Ścibakówna: Naszą uwagę podczas spektaklu zwróciły słowa mojej bohaterki do syna:„Ożenisz się z tą dziewczyną, a odetniesz się od wszystkich innych kobiet”. Na co jej mąż – w tej roli Zbigniew Zamachowski – odpowiada: „Nieprawda!”. I w tym miejscu na widowni jest zawsze wybuch śmiechu, a ostatnio były nawet gromkie oklaski. Rozmawialiśmy o tym za kulisami. Z tego dialogu jednoznacznie wynika, że dopiero po ślubie zaczyna się tak naprawdę życie erotyczne z wieloma kobietami. Skoro ludzie tak na to reagują, śmieją się i biją brawa, to może znaczyć, że sami zdradzają.

A przynajmniej dopuszczają taką myśl.

Zdrada wydaje się dzisiaj czymś łatwym. Jakby nie była problemem, czymś niemoralnym, co spowoduje cierpienie drugiej osoby. W dodatku jest coraz więcej rozwodów. Rozmawiałam ze znajomą panią adwokat. Mówi, że w ciągu tygodnia wpływa do niej nawet dziewięć pozwów o rozwód. Po pandemii ta liczba – i tak wysoka – jeszcze bardziej wzrosła.

Czytaj także: Tej miłości nikt nie dawał szans. Beata Ścibakówna i Jan Englert są małżeństwem od prawie 26 lat!

W. Ochnio, Chris Niedenthal

Beata Ścibakówna i Jan Englert na okładce pierwszego numeru „VIVY!”, luty 1997

Jacek Piotrowski

Jan Englert, Beata Ścibakówna, sesja dla magazynu „VIVA!”, 2002 rok

Beata Ścibakówna: zdrada i ucieczka przez nudą

W przypadku kobiet coraz częściej powodem zdrady staje się małżeńska nuda.

Tak, moja bohaterka wprost mówi, że w sypialni z mężem tylko rozmawiają. Dlatego szuka atrakcji gdzie indziej. W ogóle nie zastanawia się nad tym, że krzywdzi męża i rodzinę. Myśli wyłącznie o sobie. Sądzę, że przyczyną zdrady często bywa właśnie egoizm. Dotyczy to zarówno kobiet, jak i mężczyzn.

Bohater Zbyszka Zamachowskiego mówi: „Jestem po pięćdziesiątce, spłaciłem dług wobec żony i syna, więc teraz mogę rozpocząć nowe życie”. Nie ma takiego myślenia, by zestarzeć się ze współmałżonkiem, razem podróżować po świecie, chodzić do parku, trzymając się za ręce. Kobiety też chcą uciec przed tym, co uważają za nudę. Zwłaszcza że dzisiejsze 50-latki są jak kiedyś 30-latki. Bardzo o siebie dbają, uprawiają sporty, są atrakcyjne. Romans traktują jak szansę na przeżycie czegoś ekscytującego.

To łatwiejsze niż ożywienie własnego małżeństwa?

Często tak się wydaje. Ale dla kobiety może to być pułapka. Obserwuję wokół siebie, że jeśli ludzie się rozstają, to przeważnie mężczyzna zakłada nową rodzinę i przeważnie z dużo młodszą partnerką. Kobiety zaś zostają z dziećmi i trudno im ułożyć sobie nowe życie. Panowie otwarci na romans nie są zbyt skłonni wchodzić w poważny związek z dojrzałą, wymagającą partnerką.

Czasem problem powstaje na samym początku, gdy bierzemy ślub z niewłaściwą osobą. Cynik i romantyczka – taki związek z założenia wydaje się skazany na porażkę. Może lepiej by było, gdyby romantyk żenił się z romantyczką, a cynik z cyniczką?

Cynik z cyniczką mogliby nawet nie dotrwać do końca miesiąca miodowego. (śmiech) W małżeństwie często szuka się spokoju i stabilizacji. Ciepłego rodzinnego gniazda, miejsca, do którego można zawsze wrócić, gdzie czeka żona dziergająca na szydełku piętnastą narzutę albo mąż, niezbyt zajmujący, ale dający poczucie bezpieczeństwa. Skoki w bok traktuje się jak niewinne przygody służące urozmaiceniu życia. Druga strona może nawet podejrzewać niewierność, ale dla świętego spokoju woli wierzyć, że mąż rzeczywiście w każdy piątkowy wieczór „gra w madżonga”, jak jeden z bohaterów „Oszustów”.

Czytaj także: Jan Englert przez wiele miesięcy ukrywał przed bliskimi swój ślub z pierwszą żoną!

Beata Ścibakówna, Helena Englert, Jan Englert w sesji dla magazynu „VIVA!”, 2002 rok

„Mamy z mężem mnóstwo tematów do rozmów”

Może więc małżeństwo to przestarzała instytucja? Podobno już co piąty młody człowiek w Polsce tak uważa.

Czy ten tak zwany papierek jest najważniejszy? Związek nieformalny pozostawia uchyloną furtkę, a małżeństwo ją zamyka. Oczywiście, można wziąć klucz i otworzyć, ale trzeba sięgnąć po ten klucz, potem odłożyć go na miejsce – więcej komplikacji. Z nieformalnego związku chyba łatwiej jest wyjść, nawet gdy są dzieci. Ale może ja jestem staroświecka?

Razem z mężem, Janem Englertem, świętowali państwo we wrześniu 25. rocznicę ślubu. Srebrne wesele!

Nie było wielkiej uroczystości. Wypiliśmy z tej okazji dobrego szampana, poszliśmy z córką na kolację. Rzeczywiście mało jest związków, które mogą się pochwalić takim stażem. Wszyscy mnie pytają: „Jaka jest recepta na udane małżeństwo?”. Nie ma recepty.

Wiadomo, że życie małżeńskie nie jest usłane różami, chyba że różami z kolcami. My też mieliśmy okresy lepsze i gorsze, przez 25 lat to nieuniknione. Być może nasze małżeństwo ma się dobrze, bo pracujemy razem, mamy wspólne pasje? My właściwie cały czas jesteśmy we dwoje. I w teatrze, i w domu, i na wakacjach. Mamy wspólne zainteresowania i mnóstwo tematów do rozmów. Jeżeli mój mąż ogląda mecz tenisowy, mnie to nie denerwuje, bo ja też bardzo lubię tenisa.

Pani mąż żartował, że tenis to jedyna rzecz, w której nadal jest od pani lepszy, nigdy go pani nie pokonała.

To prawda, czasem kilka piłek potrafię urwać, ale meczu czy nawet seta nigdy z nim nie wygrałam. Zresztą przeważnie nie gramy przeciwko sobie, tylko w parze.

Co jeszcze lubią państwo razem robić?

Podczas pandemii nadrobiliśmy zaległości w serialach. Obejrzeliśmy chyba wszystko, co znajomi nam polecali, a my nie mieliśmy na to wcześniej czasu. Nie zawsze podoba nam się to samo. Ja lubię seriale historyczne, mąż za takimi nie przepada. Zachwycałam się „The Crown”, mąż niekoniecznie. Ale dużo było też takich, które nas oboje zafascynowały. „Ozark” na przykład. Albo bardzo dowcipny „Kominsky Method”. Przyglądamy się, jak serial jest zrealizowany i zagrany, rozmawiamy o tym. Nie zawsze mamy takie samo zdanie.

Oboje są państwo zodiakalnymi Bykami.

Tak, ale zupełnie innymi. Mąż mówi o sobie Byczek Fernando, a ja jestem ten ostry Byk z rogami, temperamentny.

Deklaruje pani: „Jestem normalną żoną”. Co to dla pani znaczy?

Gotuję, sprzątam, piorę, prasuję. Raz w tygodniu przychodzi pani na dokładne sprzątanie. Jestem pedantką, u mnie wszystko musi być poukładane, wszystko ma codziennie wracać na swoje miejsce. Podejrzewam, że za parę lat będę nie do wytrzymania z tą moją pedanterią... Jestem żoną normalną, ale nie idealną. W kuchni słabo sobie radzę, rzadko gotuję. Jak twierdzi moja córka, nie mam genu gotowania. (śmiech) Nie wiem, jak to możliwe, że podczas lockdownu nie umarliśmy z głodu. Ale poza tym jestem typową matką Polką. Nudy!

Lubi pani te domowe zajęcia?

Czasami potrzebuję takiej odskoczni. Najbardziej lubię dbać o rośliny. Mamy bardzo duży taras. Zakładam rękawice, grzebię w ziemi, coś zasadzę, przesadzę, oberwę suche liście. Sprawia mi to wielką radość i skutecznie odstresowuje. W przeciwieństwie do gotowania, które nie daje mi ani przyjemności, ani satysfakcji.

Czytaj także: Barbara Sołtysik i Jan Englert: czemu pobrali się w tajemnicy i rozstali po 33 latach związku?

Jacek Piotrowski/AGENCJA GAZETA

Beata Ścibakówna i Jan Englert w sesji dla magazynu „VIVA!”, 2002 rok

Pani córka mówi, że jesteście zaprzyjaźnione ze sobą, ale jednocześnie zawsze wiedziała, że pani jest mamą, nie kumpelką, i że nie wszystko jej wolno.

Uważam, że gdy wychowuje się dziecko, ono musi wiedzieć, co jest czarne, co jest białe, co jest dobre, a co złe. Wyznaczaliśmy granice. Ale im Helena była starsza, tym więcej z nią rozmawialiśmy i na więcej pozwalaliśmy, bo mieliśmy do niej coraz większe zaufanie. Granice się przesuwały. Widzieliśmy, że staje się bardziej dojrzała, świadoma i samodzielna.

Hela niedawno mi powiedziała, że jestem jej przyjaciółką, co było dla mnie wspaniałe i wzruszające. Nie kumpelką, nie koleżanką, tylko przyjaciółką. Dla matki to chyba najpiękniejsze, co może usłyszeć od dziecka. Macierzyństwo jest olbrzymią pracą i cieszę się, że moja praca przynosi takie efekty.

Gdy córka w zeszłym roku wyjeżdżała na studia do Nowego Jorku, to było dla państwa trudne?

Przygotowaliśmy Helenę na to. Wcześniej wielokrotnie wyjeżdżała sama w różne miejsca, nie była chowana pod kloszem. Miała dużo wolności, nie baliśmy się sytuacji: „Wreszcie uwolniłam się od rodziców i mogę zaszaleć”. Oczywiście dziecka nie da się na wszystko przygotować. Ono musi kilka razy się sparzyć, by pewne rzeczy poznać i odrzucić, a inne docenić. Przejść swego rodzaju egzamin dojrzałości.

W „Oszustach” młodzi ludzie wydają się bardziej dojrzali niż ich rodzice.

A na pewno są bardziej dojrzali niż ich rodzice, gdy byli w ich wieku. Michelle i Allen, para młodych ludzi, naprawdę wiedzą, czego chcą, i chyba też stworzyli lepszy związek, bo mądrzej się dobrali. Poza tym mieszkają razem od kilku lat, więc mieli szansę dobrze się poznać. Nie ma lepszego sposobu na wzajemne poznanie niż życie pod jednym dachem.

Gdyby młoda dziewczyna zapytała panią, jakich cech szukać u mężczyzny, by mieć pewność, że będzie dobrym partnerem, mężem i ojcem, co by pani wymieniła?

Moja babcia Marianna – nieżyjąca już, niestety, urodziła się w 1917 roku – powiedziała mi kiedyś: „Jeśli chcesz sprawdzić, jaki mężczyzna jest naprawdę, to go upij”. (śmiech)

Aktorzy często mówią, że ich zawód daje możliwość „przeżycia kilku żyć”. Pani wielokrotnie grała żonę, między innymi z Janem Englertem w znakomitym spektaklu „Mąż i żona” według Aleksandra Fredry. Czy to daje możliwość przeżycia kilku małżeństw?

(śmiech) Nie, nie mam takiego wrażenia. Myślę, że aktorzy mówiąc tak, mają na myśli doświadczanie najróżniejszych emocji. Czasami nawet nie podejrzewam się o uczucia, jakie w sobie wyzwalam, grając. Jeszcze jako młoda dziewczyna w „Damie kameliowej” w reżyserii Jerzego Antczaka miałam zagrać w scenie wielkiej awantury. Pan Jerzy tak mnie wtedy podszedł, doprowadził do stanu takiej furii, że dosłownie fruwałam. W życiu nie spodziewałam się, że mogę z siebie wydobyć tak potężną złość. Często nie wiemy, jak ekstremalne emocje w nas buzują. Aktorstwo pozwala je wydobyć. Zaskakujemy samych siebie. Grając, możemy się lepiej poznać.

Jedna z aktorek powiedziała mi, że gdy na planie czy na scenie wciąż przechodzi z jednej silnej emocji w drugą, w życiu prywatnym to się przekłada na rozchwianie emocjonalne. Pani też to zauważa?

Miałam podobne doświadczenie. Kilka lat temu tak się złożyło, że grałam jednocześnie w teatrze i w dwóch serialach, do tego pracowałam nad nową rolą. I wszystkie te postaci były złymi kobietami, intrygantkami, choć każda w inny sposób. Negatywna energia do tego stopnia mnie wtedy wypełniła, że przynosiłam ją do domu, nie mogłam się od niej uwolnić. Stałam się wybuchowa, rozdrażniona, złośliwa. To było silniejsze ode mnie. Wobec najbliższych też zachowywałam się nieznośnie. Wiedziałam, że to jest spowodowane myśleniem o tych postaciach, ale wspominam ten czas jako katorgę.

Jak się potem oczyścić ze złej energii? Wtedy właśnie taras pomaga?

Pomaga taras, pomaga wyjazd na jakiś czas. Książka, niestety, nie, bo nie można się skupić na czytaniu. I oczywiście dom pomaga. Na wszystko pomagają dobre relacje w rodzinie.

Czytaj także: Helena Englert ma już 21 lat! Tak zmieniła się córka Jana Englerta i Beaty Ścibakówny...

***

Rozmowa ukazała się w miesięczniku „Uroda Życia” 10/2020. Rozmawiała Anna Zaleska

Jacek Poremba/SHOOT ME
Reklama

Jan Englert i Beata Ścibakówna, sesja dla magazynu „VIVA!”, 2007 rok

Reklama
Reklama
Reklama