Pokochała go bez pamięci. Ostatni mąż zginął na jej oczach, nigdy nie poradziła sobie z tą traumą
Wanda Rutkiewicz do samego końca żyła z wyrzutami sumienia
W jej życiu nie brakowało dramatów, sama odeszła w tragicznych okolicznościach. Ojciec Wandy Rutkiewicz został zamordowany, brat zginął w wybuchu, a ostatni mąż zginął na jej oczach. Do końca samego końca obwiniała się za śmierć ukochanego.
[Ostatnia publikacja na Viva Historie i VUŻ 17.10.2024 r.]
Burzliwe życie uczuciowe Wandy Rutkiewicz
Miała za sobą kilka nieudanych związków. Często oddawała swoje serce mężczyznom, którzy w mniejszy lub większy sposób przypominali jej ojca. Szukała swojego ideału. Silnego, wysportowanego i z męskimi dłońmi partnera. Pierwszego męża nazywała pieszczotliwie "Kiciusiem", lecz ich związek nie przetrwał próby czasu. Rozstali się niedługo po śmierci ojca Wandy Rutkiewicz.
Często wpadała w romanse, lecz w pewnym momencie pragnęła stabilizacji. Gdy na jej drodze stanął znany chirurg Austriak — Helmuta Scharfettera, zakochała się. Co więcej, ukochany oświadczył się jej w Alpach, co miało być oznaką jego wielkiej miłości. Niestety i ten związek po dwóch latach przeszedł do przeszłości. „Wanda była bezwzględna i egoistyczna. Potrzebowała tylko ludzi, którzy zachwycaliby się jej planami i bezinteresownie ją wspierali. [...] Dniami i nocami telefonowała i organizowała wyprawę. Spędzała czas w zamkniętym pokoju i nikt nie mógł jej przeszkadzać", mówił jej były mąż w rozmowie z Anną Kamińską, autorką książki „Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz". „Intymność z nią nie była możliwa. Wiedziała, że jej tego brakowało, ale nic z tym nie robiła. [...] Nie brała erotyki pod uwagę w swoich planach. Postrzegałem ją jako maszynę do zdobywania szczytów. […] Zachowywała się tak, jakby ślepo biegła w stronę śmierci. Z tak ekscentryczną osobą, jak Wanda, przy całej tolerancji, nie dało się żyć", zwierzył się Helmut Scharfetter.
CZYTAJ TEŻ: Jej śmierć skrywa wiele tajemnic, wczoraj obchodziłaby urodziny. Co się stało z Wandą Rutkiewicz?
Ostatni mąż zginął na jej oczach. Wanda Rutkiewicz nigdy sobie tego nie wybaczyła
Prawdziwą i wyrozumiałą miłość zaznała u boku ostatniego męża — Kurta Lyncke-Krugera, neurologa z Berlina. „W filmie menedżerka Wandy Marion Feik mówi, że nie jest pewna, gdzie Wanda go poznała: czy w Berlinie, czy w Nepalu. Ale ja wiem. Dzięki archiwom odkryłam, że poznali się w Katmandu, gdzie on ją po prostu wypatrzył na ulicy. To był piękny początek prawdziwej miłości, która nie była niczym skażona — ani sławą, ani wyobrażeniami", opowiada Eliza Kubarska — reżyserka filmu — w rozmowie z Przeglądem Sporotwym.
Byli z dwóch różnych światów, lecz rozumieli się bez słów. „Myślę, że to, co ją łączyło z Kurtem, to była nie tylko miłość, lecz także szansa na prawdziwy dom i rodzinę", opowiadała Ewa Panejko-Pankiewicz. „Wanda nawet powiedziała wtedy coś takiego: »Wiesz, my się z Kurtem szykujemy na starość«. Była nim na sto procent oczarowana", kontynuowała.
Ich uczucie było silne i nierozerwalne. Niestety w 1990 roku wszystko się skończyło. To właśnie w lipcu, 24 lata temu zakochani wybrali się na wspinaczkę. Kurt był za Wandą zaledwie kilkanaście metrów, aż nagle opadł od ściany Broad Peaku. Spadł w 400-metrową przepaść. „Kurt zginął na jej oczach i wtedy zaczęła się wspinać praktycznie sama", wspominała Ewa Matuszewska, autorka książek. „Wtedy zaczęła się wielka samotność Wandy", skwitowała w rozmowie z Polskim Radiem. „Wanda była bardzo popularna, szczególnie po zdobyciu Everestu, i trudno było jej znaleźć partnera, który nie miałby jakiegoś wyobrażenia o niej. Kiedy zaczęłam pracę nad filmem, odkryłam, jak bardzo była sławna. Znaleźliśmy osiem godzin audycji radiowych z jej udziałem! Trudno takiej kobiecie znaleźć partnera, który zakocha się w niej, a nie w jej wizerunku. Dlatego pewnie szukała ich za granicą, jak w przypadku swojego ostatniego ukochanego Kurta Lyncke-Krügera. Ostatniego, bo tragicznie zginął", wspomina Eliza Kubarska.
Wanda Rutkiewicz nigdy nie mogła sobie tego wybaczyć. Z tak wielką traumą żyła już do samego końca. „Wanda nie miała nic do stracenia. Powiedziała swojej przyjaciółce, nieżyjącej już Ewie Matuszewskiej, że Kurt zmarł przez nią na wyprawie, bo go zaprosiła. On zginął, a ona musiała to przeżyć. Proszę wyobrazić sobie, jak się czuła – poczucie winy i strata. "Szykujemy się razem na starość" – mówiła Ewie przed tą wyprawą. Znam ludzi, którzy byli z nią na tej wyprawie na Broad Peak w 1990, kiedy Kurt spadł, musieli ją otoczyć i tak ją sprowadzali na dół. Była w szoku, w szaleństwie. Chciała rzucić się do szczeliny. Przeżyła ogromną tragedię. Wróciła do pustego mieszkania w bloku z widokiem na kominy. Miała 47 lat, była bez rodziny, bez miłości. Góry to jedyna rzecz, jaka jej pozostała. To, co miała zmienić, oznaczało decyzję, by żyć na maksa. Dalej na maksa. Tak jak umiała", mówi.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Ambitna, wyzwolona chłopczyca, uzależniona od rywalizacji! Nieznane fakty z życia Wandy Rutkiewicz