Był jednym z najpopularniejszych polskich artystów. Za sławę zapłacił jednak najwyższą cenę. Niemal całe swoje życie Marek Grechuta walczył z poważną chorobą. Kochał śpiewać, ale koncertowe tłumy zawsze go paraliżowały. Chyba nikt tak jak on nie potrafił czarować głosem i hipnotyzować słuchaczy. Nie dało się nie zauważyć, że miał wrażliwą duszę. Dopiero niedawno na jaw wyszło, że zmagał się z chorobą afektywną dwubiegunową, która zniszczyła jego karierę... Ogromna wrażliwość, problemy psychiczne i osobista tragedia przyczyniły się do jego przedwczesnej śmierci. Odszedł 9 października 2006 roku. Oto nieznana dotąd historia Marka Grechuty.

Reklama

[Ostatnia publikacja na VUŻ-u 07.05.2024 r.]

Marek Grechuta zmagał się z chorobą psychiczną

Wokalista, kompozytor, poeta, architekt, malarz. Wciąż uznawany jest za jednego z największych artystów z czasów PRL-u. Dopiero niedawno na jaw wyszło, że latami zmagał się z chorobą afektywną dwubiegunową, która miała wpływ na jego życie i karierę. Jego los mocno naznaczyło również rozstanie rodziców. Marka Grechutę wychowywały same kobiety - mama, ciotka i babcia pomogły mu rozwinąć jego wrażliwość, która przerodziła się w zmysł artystyczny.

Po latach okazało się, że nie do końca jest mu pomocna w życiu. I choć rodzice Marka Grechuty rozwiedli się, gdy miał zaledwie kilka lat, on nie stracił wiary w odnalezienie miłości. Wybranką jego serca w czasach licealnych była Halina Marmurowska. Para wspólnie zaczęła planować przyszłość. Niestety szybko okazało się, że mają inne spojrzenie na rozwój kariery. On wybrał studia architektoniczne w Krakowie, ona medycynę w Lublinie. Miłość na odległość była dla nich niewystarczająca i para zakończyła związek.

Marek Grechuta bardzo przeżył to rozstanie. Halina Marmurowska w biografii artysty przyznaje, że najprawdopodobniej zawód miłosny sprawił, że u Marka Grechuty nastąpił pierwszy atak choroby afektywnej dwubiegunowej. Po rozstaniu Grechuta rzucił się w wir tworzenia. Muzyka stała się jego lekiem na całe zło. Na scenie zawsze był poważny, opanowany i spokojny. Stał i śpiewał, a muzyka miała przemawiać za niego.

Zobacz także

Czytaj także: Krystyna Prońko - jej fani mówią, że miała głos jak bomba atomowa. Co dzisiaj słychać u piosenkarki?

M. Karewicz/AKPA

Jego życie powoli zaczęło się układać. W 1968 roku poznał Danutę, która w jednym z wywiadów wspominała: „Marek mówił o mnie, że jestem zimnokrwista, bo nie popadałam w egzaltację, amok, jak to bywało u artystów. Czasami musiałam trzymać go mocno przy ziemi, żeby nie odleciał”. Żartowała w rozmowie z Krystyną Pytlakowską dla magazynu VIVA!, że ślub wzięli dla mieszkania: „Chodziło o metraż. Pamiętam, jak Marek powiedział: „Słuchaj, mam dostać mieszkanie, ale jeśli nie weźmiemy ślubu, to dadzą mi tylko garsonierę”. Każdy miał prawo do ściśle określonej powierzchni. Urzędy decydowały o całym ludzkim życiu. Pobraliśmy się więc pośpiesznie”, wyznała.

Szybko znaleźli własny rytm. Ona zajmowała się domem, on spełniał się artystycznie. Szybko zostali rodzicami - na świat przyszedł syn Łukasz. I choć Marek Grechuta spełniał się jako ojciec, wciąż realizował się artystycznie. Już rok po ślubie wystąpił w filmie Wajdy, tworzył obrazy, ale to muzyka cały czas była dla niego najważniejsza. Na scenie święcił triumfy. Dopiero po latach na ja w wyszło, że przez większość dorosłego życia leczył się psychiatrycznie. Artysta ciągle zmagał się z nawrotami choroby psychicznej. Jak wspominała Dorota Grechuta, to z chorobą toczył największą w swoim życiu walkę. Choć radzenie sobie z nią było ogromnie trudne, to on nie dawał za wygraną. Sumiennie przyjmował leki i stosował się do wszystkich zaleceń lekarzy. Niestety choroba pogłębiała się.

Ogromna popularność, występy przed wielką publicznością, ale i nieustanne słowa krytyki, z jaką się mierzył ułatwiało rozwój choroby. „Miał w sobie łagodność, delikatność, skromność, wrażliwość. Można go było bardzo łatwo zranić, co przeżywał długo, przejmując się straszliwie negatywnymi opiniami bezsensownie, dlatego wielokrotnie rozmawiałam o tym z mężem. Muszę przyznać - pod koniec nabrał odpowiedniej odporności. Wcześniej bywało, że tysiące ludzi okazywało zachwyt, a jeden coś powiedział nie tak i Marek już był - mówiąc dosadnie - rozwalony”, mówiła żona Marka Grechuty w książce o artyście. Wspomina się, że nie zjawiał się więc na próbach, a gdy przyszedł, potrafił zakończyć spotkanie bez słowa schodząc ze sceny. Zaczęto plotkować, że Marek Grechuta nadużywa alkoholu. Dekoncentracja, nieskoordynowane ruchy czy zataczanie się były jednak niepożądanymi objawami silnych leków, a nie efektami hulaszczego trybu życia. Artysta nie chciał jednak komentować doniesień mediów i coraz rzadziej występował publicznie.

Czytaj także: W Polsce był idolem, a w Chicago taksówkarzem. Krzysztof Klenczon zawsze żył na własnych warunkach

Marek Grechuta z żoną

Karewicz/AKPA

Markek Grechuta musiał zmierzyć się ze stratą syna

Choroba uderzyła z podwójną siłą, gdy aktor artysta zaczął zmagać się z osobistą tragedią. W marcu 1999 roku ukochany syn Marka Grechuty, Łukasz, wyszedł z domu i ślad po nim zaginął. Zrozpaczeni rodzice zatrudnili detektywa, pojawili się w programie Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie, a nawet wyznaczyli nagrodę pieniężną za jakąkolwiek informację na jego temat. Po dwóch latach syn Marka Grechuty powrócił do Polski, tłumacząc swoje zniknięcie chęcią przemyślenia swojej przyszłości. Jego ucieczka miała jednak ogromny wpływ na stan zdrowia Grechuty.

Choroba afektywna dwubiegunowa pod koniec życia coraz silniej wpływała na jego samopoczucie. „Jeżeli w tej chwili mówimy o przykrych stronach życia, które i tak każdego dosięgną, to u Marka pojawiły się one dopiero pod koniec. Najsmutniejsze jest to, że choroba przygniotła go, gdy chciał jeszcze występować. Ale w takim stanie byłby zmuszony prezentować swą ułomność. Oprócz ostatniego etapu bytności męża na ziemi całe jego życie toczyło się tak, jak pan Grechuta tego sobie życzył. Nie przesadzał w liczbie koncertów, oczywiście nie licząc początków kariery. Nigdy nie miał pragnień, by sięgać po wielkie dobra. Żył tak, jak chciał”, czytamy w książce o Marku Grechucie słowa jego żony.

W chwilowej poprawie stanu zdrowia wydał ostatnią płytę Niezwykłe miejsca. Pod koniec życia muzyk miał poważne problemy z układem krążenia. „Odchodził łagodnie, bez bólu, był tylko coraz mniej zainteresowany światem. Jednocześnie miał coraz większe trudności z poruszaniem się. Po prostu Markowi wysiadały mięśnie. Późniejsza diagnoza wykazała, że cierpiał na niedomagania natury neurologicznej. A jak wiadomo, takie schorzenia można jedynie powstrzymywać, bo nie bardzo dają się wyleczyć.

Co więcej, upływ czasu powoduje ich nasilenie. Dlatego przez ostatnie cztery lata Marek nie dawał koncertów. Pomimo postępującej choroby udało mu się jeszcze nagrać piosenkę z grupą Myslovitz, o czym już wcześniej mówiłam. Dodam tylko, że w głosie męża słychać obniżoną fizycznie formę, ale dzięki temu utwór nabrał szczególnego dramatyzmu”, wspomina ostatnie lata życia Marka Grechuty jego żona.

Czytaj także: Wielką miłością Adama Mularczyka był teatr. Niektórzy nazywali go „Adamem wariatem”

PAP/Maciej Sochor

Marek Grechuta z synem Łukaszem, 1980

Prończyk/AKPA

„Jego choroba falowała, raz było lepiej, raz gorzej. Mąż był sumiennym pacjentem, wypełniał polecenia lekarza, brał wszystkie pastylki, mimo że miał problemy z przełykaniem. Walczył, wierzył, że będzie lepiej, że medycyna i modlitwy mu pomogą. W pewnym momencie mnie zapytał: „To ja jestem chory?”. Tak długo już cierpiał, znikał, był bardzo chudy, a jakby do końca nie zdawał sobie z tego sprawy”, zwierzyła się Dorota Grechuta w wywiadzie dla Dobrego Tygodnia.

9 października 2006 roku poinformowano o śmierci artysty. Nikt się jej nie spodziewał, nawet jego żona: „Nastąpiła niespodziewanie, chociaż Marek chorował od pewnego czasu neurologicznie. Ale lekarze nie oceniali tej choroby w kategoriach ostatecznych. To stało się nagle, w nocy… po prostu nadszedł ten moment i koniec. Każdemu jest pisana jego pora”, mówiła w rozmowie z Krystyną Pytlakowską dla magazynu VIVA!.

Choć żona Marka Grechuty zdaje sobie sprawę, że artysta nie byłby zadowolony z tego, że dziś mówi się o nim nie tylko w kontekście jego niezwykłych i genialnych utworów, ale obnaża się jego niedoskonałości, to jak czytamy w książce o artyście, jej zdaniem: „słabości, których się wstydził, dodawały mu uroku osobistego, bawiąc mnie szalenie i równocześnie obniżając wysokość Markowych koturnów. Dzięki temu stawał się normalnym człowiekiem, a nie - lewitującą gwiazdą”.

Reklama

Czytaj także: Barbara Kwiatkowska-Lass była żoną Romana Polańskiego, ale to dla drugiego męża porzuciła karierę

Prończyk/AKPA
Reklama
Reklama
Reklama